Reklama

Patrz mi na ręce

Wystarczy kilka tygodni "wakacji od pielegnacji" i rezultat widać na dłoni. O paznokcie trzeba dbać regularnie! To nietrudne, gdy efekt zabiegów upiekszajacych jest trwały. Testuje nowe rodzaje manikiuru - hybrydowy i japoński.

Przyzwyczaiłam się już do tego, że w gabinetach kosmetycznych co kilka miesięcy pojawiają się nowe zabiegi wyszczuplające, ujędrniające czy antycellulitowe. Pielęgnacja ciała to dziedzina, w której ciągle coś się zmienia - kosmetolodzy tworzą coraz skuteczniejsze składniki, fizjoterapeuci opracowują nowe masaże, inżynierowie wymyślają upiększające urządzenia. Ale co może zmienić się w manikiurze - kształt pilniczka, kolor lakieru? Okazuje się, że dużo więcej!

Jak gwiazda

Nie lubię tipsów, nie przekonałam się też do przedłużania paznokci żelem czy akrylem, choć dla wielu osób to dobre rozwiązanie. Wydawało mi się, że nigdy nie zdecyduję się na trwały manikiur, aż do czasu, kiedy w Polsce pojawił się hollywoodzki hit - zabieg hybrydowy. Nazwano go tak, bo daje naturalny efekt, ale jest wytrzymały jak tipsy.

Reklama

Za nowatorską technologią stoją, a jakże, amerykańscy naukowcy. Specjaliści z firmy Creativ Nail Design opatentowali żelolakier Shellac UV Color Coat, który nie blaknie i jest bardzo odporny na uszkodzenia. Jego twórcy zapewniają też, że paznokcie będą miały piękny połysk i intensywny kolor nawet przez dwa tygodnie! Hm, obiecujące.

Miałam jednak sporo wątpliwości. Czy po pomalowaniu paznokcie nie będą wyglądały sztucznie, czy żel jest dla nich bezpieczny, czy nie wnika zbyt głęboko w płytkę (jestem uczulona na formaldehydy)? Obawiałam się niepotrzebnie. Shellac nie zawiera szkodliwych substancji: formaldehydu, toluenu i DBH. Choć w jego recepturze są polimery i rozpuszczalniki stosowane w stylizacji paznokci, jest antyalergiczny. A przed nałożeniem nie trzeba głęboko ścierać płytki paznokci, jak to się robi przy klasycznym światłoutwardzalnym żelu.

Po wejściu do salonu kosmetycznego siadam w fotelu i odruchowo, tak jak zawsze, kładę na stoliku telefon i kluczyki do samochodu - nieraz zdarzyło mi się zniszczyć świeży manikiur przy szukaniu ich w torebce. Początek zabiegu jest standardowy - zmiękczanie, usuwanie skórek, opiłowywanie paznokci. Ale potem kosmetyczka nakłada Shellac.

Wybór kolorów w porównaniu ze zwykłymi emaliami nie jest duży - żel występuje tylko w 12 najpopularniejszych odcieniach. Decyduję się na klasyczną czerwień. Manikiurzystka maluje każdy paznokieć bazą, kolorowym żelolakierem i utwardzaczem. Kolejne warstwy trzeba utrwalać przez kilkanaście sekund w świetle UV. Wszystko odbywa się bardzo szybko. Nie czuję nieprzyjemnego, chemicznego zapachu, który towarzyszy np. nakładaniu akrylu. Po utrwaleniu lakier jest suchy, ale manikiurzystka przeciera jeszcze każdy paznokieć alkoholem, bo na powierzchni płytki pozostaje tłusta warstewka. I gotowe!

Mogę iść do domu, nie muszę czekać, aż Shellac wyschnie. Okazuje się, że tym razem niepotrzebnie kładłam kluczyki na stoliku. A efekt? Fantastyczny. Paznokcie wyglądają elegancko, mają nasycony kolor i ładnie błyszczą.

Muszę jednak przyznać temu manikiurowi mały minus - nie można go zmyć samodzielnie, trzeba to zrobić w salonie specjalnym zmywaczem lub czystym acetonem. Na kolejną wizytę umawiam się więc za 14 dni. Nie dowierzam, że do tego czasu paznokcie będą wyglądały dobrze, więc pytam, co robić, gdy Shellac zetrze się lub odpryśnie. Manikiurzystka radzi, żebym pomalowała wtedy płytkę zwykłym lakierem w podobnym odcieniu. Ale to nie było potrzebne. Przez dwa tygodnie hybrydowy manikiur prezentował się nienagannie, mimo że specjalnie go nie oszczędzałam- sprzątałam, przesadzałam kwiaty. Paznokcie pozostały lśniące i gładkie. Aż żal było zmywać!

"Demakijaż" wydawał się łatwy. Do każdego paznokcia manikiurzystka przyłożyła wacik nasączony acetonem i owinęła go skrawkiem folii aluminiowej. Po dziesięciuminutach zdjęła "kompresy". Część lakieru zniknęła razem z wacikiem, a resztki kosmetyczka usunęła z płytki metalowym patyczkiem do odsuwania skórek. Potem lekko wypolerowała płytkę i cały zabieg nakładania żelu powtórzyła jeszcze raz. Mam spokój na kolejne dwa tygodnie. Fantastycznie!

Niestety, entuzjazm był przedwczesny. Po dwóch trwałych manikiurach hybrydowych moje paznokcie nie wyglądają zdrowo, są porysowane, a w paru miejscach wyraźnie popękane... Może to wina za długiego braku dostępu powietrza do płytki albo zbyt inwazyjnego usuwania żelu (dowiedziałam się, że producent Shellacu przygotował specjalne plasterki zmywające, które rozpuszczają żel, nie niszcząc paznokci, ale manikiurzystki w polskich salonach nie używają ich, bo są bardzo drogie!).

Zapewne wpływ na kondycję paznokci miał też brak pielęgnacji pomiędzy zabiegami. Zwykły manikiur zmywam częściej, a wtedy zawsze nakładam odżywkę, czasem robię kilka dni przerwy w malowaniu i stosuję tylko oliwkę. Być może osoby z mocnymi paznokciami w ogóle nie odczują takich "skutków ubocznych".

Mimo wszystko uważam, że hybrydowy manikiur ma pewne zalety. Jest piękny i trwały, nie wygląda sztucznie. Polecam go przyszłym pannom młodym, podróżniczkom i wszystkim kobietom, które mają za mało czasu, by co tydzień chodzić do manikiurzystki. Warto jednak zwrócić uwagę na delikatne usuwanie żelu i regenerację paznokci przed kolejnym zabiegiem.

Po japońsku

Poeksperymentowałam z manikiurem supertrwałym, teraz chcę wypróbować pielęgnacyjny, orientalny zabieg P. Shine. Spodziewam się czegoś wyjątkowego - czytałam, że azjatycki rytuał wzorowano na manikiurze japońskich arystokratek. Ale zabieg jest bardzo prosty. Gdybym miała potrzebne preparaty (można je kupić przez internet), mogłabym zrobić go sama. Po odsunięciu zmiękczonych skórek drewnianym patyczkiem i opiłowaniu paznokci drobnoziarnistym pilniczkiem zaczyna się odżywianie przez polerowanie.

Manikiurzystka wyjmuje dwie polerki, różową i zieloną. Obie wykonano z miękkiej skórki przypominającej irchę - tylko taka zapewnia paznokciom wyjątkowy połysk. Do kompletu z nimi są dwa pudełeczka - zielone z odżywczą pastą i różowe z miałkim proszkiem. Pasta zawiera m.in. witaminy A i E, prowitaminę B5, keratynę, pyłek pszczeli i krzemionkę z Morza Japońskiego, składniki regenerujące i wzmacniające paznokcie.

Puder tworzy warstwę zabezpieczającą substancje odżywcze przed zbyt szybkim "wyparowaniem" i zapewnia paznokciom "blask różowej perły". Manikiurzystka energicznymi ruchami wciera w płytkę i skórki najpierw pastę (zieloną polerką), a potem puder (różową). Wszystko odbywa się w wolnym, medytacyjnym rytmie.

Paznokcie robią się różowe i lśniące, jakby były pomalowane nabłyszczającą odżywką, bo polerowanie pobudza krążenie. Dzięki wcieraniu składniki regenerujące wnikają głęboko w płytkę. Zabieg sprawia, że nawet kruche, łamliwe paznokcie nie rozdwajają się, stają się elastyczne, więc są mniej narażone na pękanie. Manikiur P. Shine, chociaż jest delikatny, utrzymuje się na dłoniach przez 2-3 tygodnie. Nie powinno się go robić częściej niż dwa razy w miesiącu, bo wielokrotne polerowanie w krótkich odstępach czasu mogłoby paznokcie osłabić.

Trwały manikiur żelami OPI

Pojawił się w Polsce wcześniej niż hybrydowy Shellac. Paznokcie maluje się w nim światłoutwardzalnym żelem Axxium Soak-Off Gel Lacque OPI. Zalety? Większy wybór kolorów - 26 odcieni, w tym najmodniejsze: zielenie, brąz, fiolet. Wszystkie identyczne jak zwykłe lakiery tej marki. To spore ułatwienie, możesz samodzielnie odświeżyć manikiur, jeśli zajdzie taka potrzeba. Przed nałożeniem żelu manikiurzystka lekko ściera (matowi) płytkę specjalną polerką.

Preparat OPI ma gęstszą, bardziej lepką konsystencję niż Shellac. Łatwiej go rozmazać, więc kosmetyczka musi nanosić żel specjalnie wyprofi lowanym pędzelkiem. Efekt jest podobny do manikiuru hybrydowego - kolor głęboki i lśniący utrzymuje się około dwóch tygodni. Potem trzeba go zmyć w salonie.

Marta Sadkowska

Twój STYL

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama