Arkady Paweł Fiedler: Drogi mnie fascynują
"Gdyby nie sprzyjający mi los, to prawdopodobnie nie byłbym w stanie dojechać do celu. Miałem w zanadrzu różne plany awaryjne, których nie zastosowałem dzięki szczęściu, które mi towarzyszyło i pomocy Afrykanów" - mówi Arkady Paweł Fiedler, podróżnik i autor książki "Pod prąd. Elektrycznym autem przez Afrykę", który jako pierwszy przejechał ten kontynent pojazdem elektrycznym.
Sara Przepióra, INTERIA: Przyznam, że kiedy usłyszałam o wyprawie samochodem elektrycznym przez Afrykę, uznałam to za bardzo odważny plan. Jak zrodził się pomysł na podróż?
Arkady Paweł Fiedler: - Samochodami elektrycznymi interesuję się od kilku lat. Jakiś czas temu obserwowałem bardzo ciekawe wyprawy takimi pojazdami przez Azję i obydwie Ameryki. Te podróże mocno mnie zainspirowały. Ponadto lubię przemierzać świat samochodem. Fascynują mnie drogi, swoje podróże zazwyczaj wiążę z pokonywaniem tras i przemieszczaniem się po kontynentach.
- Zacząłem szukać informacji o elektrycznych samochodach oraz podróżach "elektrykami" i nie mogłem doszukać się żadnej wyprawy wzdłuż całego kontynentu afrykańskiego. Zaczęło mnie to intrygować. Zastanawiałem się czy jest to niemożliwe, żeby elektryczne auto podołało takiej podróży? Zdecydowałem przesunąć kolejną wyprawę Maluchem, tym razem przez Ameryki, aby odpowiedzieć sobie na to pytanie i ruszyć elektrycznym autem przez Afrykę.
Wspomniał pan o planowanej wyprawie przez Ameryki. Co sprawiło, że wybrał pan ponownie Afrykę?
- Zawsze marzyło mi się przejechanie słynnej Drogi Panamerykańskiej, czyli trasy, która biegnie od Alaski po Patagonię w Ameryce Południowej. Podróż byłaby częścią projektu o nazwie "PoDrodze", który realizuję od jakiegoś czasu i którego bohaterem jest mały fiat. Projekt składa się z trzech dużych wypraw: przez Afrykę, Azję i Ameryki. Do zakończenia projektu pozostała najdłuższa podróż, czyli ta przez obie Ameryki. Postanowiłem jednak najpierw podjąć się wyprawy elektrykiem przez Afrykę i sprawdzić na własnej skórze jak takie auto poradzi sobie na tym kontynencie.
- Gdy dotarłem na Przylądek Dobrej Nadziei Maluchem, przejechawszy wschodnią stronę Afryki, zastanawiałem się nad ruszeniem przez kontynent w drugą stronę, tym razem zachodnią stroną, która też mnie mocno wabiła. Przy okazji podróży elektrykiem nadarzyła się okazja by odkryć tę trasę.
Czy przed podróżą miał pan momenty zwątpienia?
- Momenty zwątpienia pojawiły się już na samym początku. Gdy ruszałem w podróż, elektryczne samochody nie miały jeszcze takich osiągów, jakie mają dzisiaj. Nie byłem pewien, czy w ogóle uda mi się dotrzeć do celu. Więcej było pytań niż odpowiedzi, ale zabrałem się solidnie za przygotowania. Trwały ponad rok.
- Planowałem skrupulatnie trasę, szukając w internecie miejsc, w których mógłbym podładować samochód. Analizowałem zdjęcia satelitarne domów i stacji benzynowych, aby znaleźć kable i gniazdka energetyczne. Wiele było jednak niewiadomych - energetycznych plam, gdzie nie miałem pojęcia, co mnie będzie czeka. Niepewność towarzyszyła mi do samego końca wyprawy.
- Nie tylko ładowanie było wyzwaniem. Niewielki zasięg samochodu przysporzył mi wiele problemów. Codziennie starałem się dojechać do zaplanowanego źródła energii, które na kontynencie afrykańskim są często oddalone od siebie setkami kilometrów buszu, lub piaskami Sahary.
***Zobacz także***
Jak wyglądały przygotowania do wyprawy?
- Zabrałem się do nich dwutorowo. Po pierwsze przygotowywałem trasę pod kątem ładowania samochodu oraz odległości, które będę musiał przemierzyć między źródłami energii. Drugi tor przygotowań dotyczył samego pojazdu elektrycznego. Na początek musiałem zdecydować, jakim samochodem pojadę. W 2017 roku wybór nie był zbyt duży. Zależało mi na tym, aby pojazd nie był awaryjny, podołał trudom wyprawy oraz jednocześnie był energooszczędny i miał przyzwoity zasięg.
- Gdy już się zdecydowałem na konkretny model, musiałem nauczyć się samej jazdy. Takiej jazdy bym mógł na jednym naładowaniu baterii pojechać jak najdalej to możliwe. Chciałem też poznać możliwości ładowania samochodu w trasie. Wybrałem się więc w podróż testową przez Polskę, która liczyła ponad 2500 kilometrów. Wszystko po to, aby dowiedzieć się o pojeździe jak najwięcej. Zarówno o jego możliwościach, jak i słabościach.
Jak na samochód reagowali mieszkańcy krajów afrykańskich?
- W miastach, z daleka samochód wyglądał normalnie, niczym się nie różniąc od innych pojazdów na drodze. Zaskakiwał Afrykanów, dopiero gdy się do nich zbliżałem. Przecierali oczy ze zdumienia, zastanawiając się, jak pojazd mógł się poruszać, nie wydając żadnego dźwięku. Ludzie się zatrzymywali na chwilę i nasłuchiwali, czy faktycznie auto ma silnik.
- Podczas postojów podejmowałem z miejscowymi, policją, a nawet wojskowymi rozmowy na temat elektrycznych samochodów. Byli ciekawi, jak długo ładuje się taki pojazd oraz z jakich źródeł energii można czerpać. Pogawędki zazwyczaj przebiegały od tematu funkcjonowania samochodu do ewentualnego wprowadzenia takich pojazdów w Afryce.
Nadałyby się na afrykańskie drogi?
- Z mieszkańcami większych miast, takich jak Lagos, doszliśmy do wniosku, że elektryczny samochód mógłby się u nich sprawdzić. Trudniej byłoby się nim poruszać w rejonach poza miastami, czy w mniejszych wioskach. Choć niektórzy napotkani na drodze ludzie proponowali swoje ciekawe rozwiązania, na przykład posiłkowanie się energią słoneczną. Na terenach poza miastami jest możliwość tworzenia tzw. hubów energetycznych zasilanych energią słoneczną i współpracujących z odpowiednimi do tego bateriami. Wówczas taki hub mógłby zasilać pojazdy i pozwolić im funkcjonować w afrykańskiej infrastrukturze.
***Zobacz także***
Która z wypraw po Afryce okazała się bardziej wymagająca? Maluchem czy Nissanem?
- Wyprawa Maluchem przez Afrykę była moją pierwszą długą podróżą i pod tym kątem wydaje mi się trudniejsza. Nie miałem doświadczenia przemieszczać się dzień w dzień, z miejsca w miejsce przez trzy i pół miesiąca. Do tego towarzyszyła mi ekipa filmowa, za którą byłem odpowiedzialny. Poza tym wysiedzenie w Maluchu kilkunastu godzin dziennie, jadąc po wymagających drogach, jest znacznie większym wyzwaniem, niż podróż wygodnym Nissanem Leafem.
- Sumując różne aspekty, wyprawa elektrykiem była jednak bardziej wymagająca. Głównie przez to, że towarzyszyła mi ciągła niepewność. W każdej minucie jazdy musiałem się skupiać na tym, czy przejadę następny odcinek. Często nie miałem po drodze możliwości, aby zatrzymać się na chwilę i podładować auto, tak jak bym analogicznie mógł dolać benzyny z kanistra w przypadku tradycyjnego samochodu. Dystans, który musiałem przejechać, był nieraz znacznie większy niż przewidywany przez producenta zasięg maszyny. Według testów mój elektryk mógł przejechać około 200 kilometrów, a ja byłem nieraz zmuszony zwiększyć ten dystans nawet o 100 kilometrów, co wymagało ogromnej dyscypliny i koncentracji. Pod sam koniec wyprawy byłem już tym naprawdę zmęczony.
- Po drodze spotkało mnie wiele przygód. Niejednokrotnie zaplanowane miejsca ładowania nie działały, nieraz trzeba było improwizować, by kontynuować podróż. Doznałem także kontuzji, siedząc w samochodzie! Starałem się jak najdelikatniej przyciskać pedał przyśpieszenia. Po wielu dniach podróży napięta noga dała o sobie znać. W efekcie doznałem kontuzji kostki i miałem problemy z chodzeniem. Na szczęście Afrykanie zawsze przychodzili z pomocą, dzięki nim wyprawa dotarła do celu.
Miałam wrażenie, że w tych najtrudniejszych momentach zawsze dopisywało panu szczęście.
- Gdyby nie sprzyjający mi los, to prawdopodobnie nie byłbym w stanie dojechać do celu. Oczywiście, miałem różne możliwości podładowania samochodu. Baterię można ładować nawet podczas holowania! Miałem w zanadrzu różne plany awaryjne, których nie zastosowałem dzięki szczęściu, które mi towarzyszyło i pomocy Afrykanów.
Który kraj okazał się największym wyzwaniem?
- W Mauretanii pokonywaliśmy bardzo wymagający odcinek trasy, drogą przez Saharę do Nawakszut. Z trudem dojechałem do celu, próbując po drodze ładować auto bez większego powodzenia.
- Bardzo trudne momenty spotkały mnie na Saharze Zachodniej, choć wiązały się z tym, co we mnie siedziało. Byłem już bardzo zmęczony, a na dodatek dotarły do mnie informacje o problemach w domu. Odległość, która dzieliła mnie od rodziny, potęgowała przygnębienie. Co więcej, zostałem wtedy zupełnie sam, ponieważ mój towarzysz podróży, Albert, musiał wracać do domu.
- Jeśli chodzi zaś o same drogi, to jedna z nich okazała się szczególnym wyzwaniem. Z perspektywy czasu wydaje mi się niesamowita, ale wtedy była koszmarem. Pokonanie 290 kilometrów zajęło mi cztery dni walki o każdy fragment drogi. To było w Kongo i Gabonie.
Przejechał pan Afrykę wzdłuż i wszerz. Czy ten kontynent nadal pana zadziwia?
- Specyfiką overlandingu (tj. podróży lądem) jest nieustanne poruszanie się, docieranie dalej i dalej. I choć zawsze na chwilę możemy się zatrzymać to jednak głębiej nie odkrywamy miejsc, do których dotarliśmy. Wiele jest rejonów w Afryce, do których chciałbym wrócić, by poznać je lepiej. Jest też jeszcze wiele miejsc, których nie odwiedziłem. Chciałbym na przykład lepiej poznać Sahel. To bardzo gorący pas ziemi tuż przed Saharą. Leży tam wiele ciekawych państw. Mimo burzliwego charakteru i dużej aktywności Państwa Islamskiego to bardzo ciekawy rejon.
***Zobacz także***
Odwiedził pan po raz pierwszy Angolę. Jakie były pana wrażenia?
- Na początku obawiałem się przejazdu przez Angolę. Już podczas pobytu w Kapsztadzie myślałem o granicy między Namibią i Angolą. RPA i Namibię znam i wiem, czego się tam spodziewać. Mimo długich dystansów orientowałem się, gdzie podładować samochód i jaka zastanie mnie infrastruktura elektryczna. Nie mogłem tego samego powiedzieć o Angoli. Przekraczając granicę wyprawa wchodziła na zupełnie inny poziom. Z czegoś co dobrze znam w coś, czego nie jestem sobie w stanie wyobrazić, głównie w kontekście prądu elektrycznego i dróg do pokonania.
- Długie odcinki, które musiałem pokonać i niewiedza potęgowały niepewność. Po jakimś czasie po przekroczeniu granicy okazało się, że nie jest tak źle, jak to sobie wyobrażałem. Oczywiście, podróż wymagała cierpliwości i wyrzeczeń. Musiałem skupić się na drodze, często odwracając swoją uwagę od pięknych miejsc, obok których przejeżdżałem.
- Mieszkańcy Angoli są bardzo sympatyczni i w przeciwieństwie do ludzi zamieszkujących państwa bardziej turystyczne na wschodzie i południu kontynentu, bardzo neutralni wobec przyjezdnych. Mogłem więc w Angoli czuć się swobodnie, usiąść na chodniku, czy w knajpce i nie martwić się spojrzeniami przechodniów. Kontakt z nimi miał też inny wymiar niż na przykład ten, którego doświadczałem w Etiopii, gdzie podział na turystów i miejscowych był wyraźny.
- Bardzo zaciekawiła mnie Luanda. Miasto przez ostatnie lata było przebudowywane za pieniądze pochodzące ze sprzedaży ropy naftowej. Niestety, władze starały się często zasłaniać wspaniałymi budowlami ze szkła ludzkie problemy. Równie ciekawy jest leżący na północy kraju rejon Zair. Znaleźć tam można pozostałości po dawnym Królestwie Konga.
- Angola to piękny kraj - niesamowite przestrzenie, nienaruszony i surowy afrykański busz. Na pewno chciałbym w przyszłości tam wrócić.
Jakim samochodem wybierze się pan w kolejną podróż?
- W tym roku miałem wybrać się w podróż przez obydwie Ameryki, kontynuując projekt "PoDrodze". Już 18 kwietnia Maluch miał znaleźć się w porcie w Hamburgu i wypłynąć do Kanady. Niestety, przez obecną sytuację wszelkie podróże pozostają w strefie marzeń.
- Jest wiele innych ciekawych dróg na świecie, które chciałbym przemierzyć samochodem elektrycznym. Chętnie wrócę na kontynent afrykański, aby odwiedzić rejony, w których jeszcze nie byłem. Na Syberii jest kilka tras, na które chciałbym zabrać elektryka. To nie są oczywiście długie podróże przez całe kontynenty, a krótsze, choć równie ciekawe.
* * *
#POMAGAMINTERIA
Na Farmie Życia w Więckowicach mieszka 10 osób z autyzmem. Żadna z nich nie jest samodzielna, wymagają wsparcia w codziennych czynnościach życiowych. Jeśli Farma nie przetrwa, alternatywą dla jej mieszkańców pozostaje szpital psychiatryczny, koniec czułej opieki, przywiązani pasami do łóżka stracą poczucie bezpieczeństwa, stracą swój dom. Możesz im pomóc! Sprawdź szczegóły >>
W ramach akcji naszego portalu #POMAGAMINTERIA łączymy tych, którzy potrzebują pomocy z tymi, którzy mogą jej udzielić. Znasz inicjatywę, która potrzebuje wsparcia? Masz możliwość pomagać, a nie wiesz komu? Wejdź na pomagam.interia.pl i wprawiaj z nami dobro w ruch!
***Zobacz także***