Bajkowa kraina w środku Europy. Magiczne widoki, lazurowa woda i powietrze jak cukierki
Szwajcaria to kierunek z kategorii „i chciałoby się i trochę strach”. Chciałoby się, bo wiadomo – pięknie. Strach zaś, że zbyt drogo, zbyt luksusowo, kondycyjnie zbyt wymagająco, a krajobrazowo zbyt monotonnie. Turystycznych lęków dotyczących Szwajcarii jest sporo, a wszystkie oparte są na mitach. Jak to w mitach - jest w nich odrobina prawdy. Ale na szczęście niewiele więcej.
Zanim zaczniesz ją podziwiać, zamknij oczy. Odetchnij głęboko, a poczujesz że powietrze jest tutaj słodsze, rzadsze, miększe nawet. Że oddychać nim, to jakby wdychać jedwab.
Najlepiej, gdybyś zrobił to w spokojnym miejscu, w oddaleniu od domów i ulicznego ruchu, co zresztą nie stanowi tutaj szczególnego wyzwania. Może usłyszysz wtedy delikatny dźwięk dzwoneczków, przyczepionych do szyi zwierząt.
Wsłuchując się niego, wyciągnij rękę i przesuń nią po ziemi. Poczujesz wtedy rośliny o różnorodnych strukturach, ostre źdźbła, suche łodygi, delikatne liście, miękkie płatki. Poczujesz też twarde skały i sypką ziemię, a wszystko będzie ciepłe od słońca. Zapach, dźwięki i dotyk zmieszają się ze sobą, tworząc połączenie, która wywoła w wyobraźni sceny jak z romantycznego landszaftu albo dziecięcej książki o wakacjach na wsi.
Teraz możesz otworzyć oczy. Kiedy już je otworzysz, pomyślisz, że rzeczywistość jest zupełnie inna niż wyobraźnia. Że to niemożliwe, by w jednym miejscu znalazło się tyle piękna.
Zobacz również: Mroczny zamek pod polską granicą. Według legendy skrywa szczelinę prowadzącą do piekła
Gotówka to przeżytek, ale ja jednak wciąż lubię wymieniać pieniądze. Mając w portfelu obcą walutę czuję się, jakbym już była w podróży. Poszłam więc do kantoru kupić trochę franków, a pani w okienku wpadła w zachwyt. Wsuwając banknoty w szczelinę między blatem, a szybką, opowiadała, że jej koleżanka właśnie wróciła z wędrówki po szwajcarskich Alpach i jest nawet nie "oczarowana", tylko "o-cza-ro-wa-na".
Pokiwałam głową uprzejmie, ale bez entuzjazmu, bo opowieści o zachwytach słyszałam od każdego, kto kiedykolwiek odwiedził Szwajcarię. Przyjaciel opowiadał mi o maleńkiej stacji wysoko w górach, przy której na torach pasły się kozy. Kolega, o panach na wysokich stanowiskach, którzy po pracy chowają swoje garnitury w wodoszczelnych plecakach, wskakują do jeziora i płyną jego wodami do domu. Znajoma, o nocnym, rozświetlonym ciepłym światłem Sankt Gallen. Inna zaś wspominała sierpień, upał, deszcz Perseidów i gospodarzy, którzy zaprosili ją do swojego domu, ugaszczając serem i domowym alkoholem. Wszyscy w swoich opowieściach używali wyrażeń "spokój" i "piękne miejsce", jak przecinków.
Tyle, że w Szwajcarii nie ma pięknych miejsc. Nie ma pięknych zakątków, perełek, ukrytych atrakcji. Ten kraj jest piękny nie fragmentarycznie, a spójnie, konsekwentnie, równomiernie, jakby ktoś zaprojektował go, wybierając najpiękniejsze elementy z katalogu natury i architektury.
Zobacz również: Madera, wyspa wiecznej wiosny. Przyjedziesz raz i zakochasz się na zabój
Ta pierwsza oczywiście dała Szwajcarii góry. Wypiętrzone pasma pokrywają około 60 procent tego osiem razy mniejszego od Polski kraju. Ich najwyższe partie często skryte są w chmurach, niższe zaś, kąpią się w słońcu, które sprawia, że porastająca zbocza roślinność wydaje się jeszcze świeższa i jeszcze bardziej zielona. Masywne kształty gór odbijają się w wodzie jezior, czasem idealnie przejrzystej, a czasem zabarwionej na mleczno-miętowy kolor. Łącznikiem między niebem, a ziemią są wodospady - kaskady, które wąskim strumieniem spadają w przepaść. Są nim również kolejki - mistrzowskie osiągnięcia inżynierii, zbudowane tak, by ludziom dawać łatwość poruszania się, nie zabierając naturze niczego.
Do górskich zboczy tulą się miasta. Eleganckie i pokorne zarazem. Na elegancję składa się XIX-wieczny język architektury, swobodnie żonglujący dekoracyjnymi cytatami z poprzednich epok, śmiało stosujący płynne linie, sięgający po elementy wymykające się z obrysu budynku: balkony, tarasy, wykusze, jaskółki. Budynki, które z powodzeniem mogłyby znaleźć się przy ulicach Paryża czy Wiednia, w górskiej scenerii radzą sobie zaskakująco dobrze. Budzą też instynktowne skojarzenia z literackimi historiami, których bohaterowie o niedomagających ciałach i duszach liczyli na to, że górskie powietrze na powrót skieruje ich ku życiu. Eleganckie są też (choć w taki sposób tradycyjnej zabudowy zwykle się nie określa) stare, drewniane domy, starannie zdobione misternymi aplikacjami, krętymi tralkami balkonów i kolorowymi kwiatami w doniczkach.
Zobacz również: Najdroższe miejscowości nad Bałtykiem. Pomyśl dwa razy zanim pojedziesz
Pokora zaś, cechuje całe siatki urbanistyczne, w które te budowle się układają. Miasta założono w miejscach, na które pozwalała natura i w wielkości do niej dostosowanej. Układy domów powtarzają bieg rzek, dolin, obrysy jezior. Nie pną się w górę zboczy, zapewniając doskonały widok mieszkańcom i rujnując pejzaż wszystkim innym. Pozostają w dole, przycupnięte, wtulone między masywne wzniesienia.
Wszystkie te walory każdego roku przyciągają do Szwajcarii miliony turystów z całego świata. Wśród nich Polaków jest stosunkowo niewielu - w ubiegłym roku nasi rodacy w szwajcarskich hotelach wykupili 200 tys. noclegów (to tego można szacunkowo doliczyć drugie tyle w schroniskach, apartamentach itp). Można by zapytać "dlaczego", skoro do tego alpejskiego kraju nie mamy daleko, na wjazd do niego nie potrzebujemy wiz, możemy bez trudu porozumiewać się w nim w języku angielskim, a ulice tamtejszych miast należą do najbezpieczniejszych w Europie?
Barierę - jak już wspomniano, stanowią przede wszystkim koszty podróży i kilka stereotypów. Jak we wszystkich mitach, jest w nich oczywiście ziarno prawdy, ale na szczęście niewiele więcej. Tak więc ruszajmy. Spróbujemy się z nimi rozprawić.
Zobacz również: W królestwie wina, mięsa i glutenu. Tak smakuje Gruzja
Czy w Szwajcarii jest drogo? Jest. Według Eurostatu Szwajcaria jest najdroższym krajem Europy, a tamtejszy indeks cen wynosi 167,0 (co oznacza, że ceny są wyższe o 67 proc. od unijnej średniej). W tej kategorii Szwajcaria przoduje również w globalnym rankingu, zajmując drugie miejsce zaraz po najdroższych na świecie Bermudach. Średnie zarobki w Szwajcarii to w przybliżeniu 6,5 tys. franków szwajcarskich (CHF), czyli ok. 31 tys. złotych.
Taka ekonomiczna wyliczanka potrafi skutecznie zniechęcić do wizyty w Szwajcarii. Niesłusznie jednak. Nawet w jednym z najdroższych krajów świata istnieją sposoby na tanie podróżowanie. Oto kilka z nich.
Skoro podróżowanie, to od logistyki zacznijmy. Do Szwajcarii dolecimy tanimi liniami za kilkaset złotych ( jeśli bilet kupi się okazyjnie lub z wyprzedzeniem to bliżej dwustu niż pięciuset). Z lotniska na odkrywanie kraju można wyruszyć wypożyczonym samochodem lub pociągiem. I to druga z tych opcji jest szczególnie warta uwagi.
Wśród znajomych, którzy przed wyjazdem dzielili się ze mną swoimi szwajcarskimi oczarowaniami był i kolega, którego zachwyty dotyczyły pociągów. Opowiadał anegdotę o tym, jak rankiem, po całonocnej śnieżycy która skutecznie sparaliżowała transport kołowy w mieście, przyszedł na dworzec z niewielką nadzieją, że w ciągu najbliższych kilku godzin czymkolwiek z niego odjedzie. Na peronie stał tylko on i ubrany w mundur zawiadowca stacji. - Ten pociąg to chyba nie przyjedzie, prawda? - zagaił, a kolejarz spojrzał na niego jak ktoś, kto właśnie usłyszał ciężką obelgę. - A dlaczego miałby nie przyjechać? Pociąg w rozkładzie jest o 7:13 i będzie o 7:13 - odparł zdecydowanie. Pociąg był o 7:13.
Pociągi w Szwajcarii są nie tylko punktualne, ale również wygodne, czyste, ciche, ich obsługa miła, a sieć połączeń pozwala na dotarcie do najodleglejszych zakątków kraju.
Sposobem, by poruszać się transportem publicznym za korzystna cenę jest Swiss Travel Pass. Na stronie mojaszwajcaria.pl, obsługiwanej przez Narodową Organizację Turystyczną Szwajcarii czytamy, że jest to "jeden bilet, dzięki któremu można podróżować koleją, drogą lądową i wodną po całej Szwajcarii".
Z polskiej perspektywy, w której poruszanie się komunikacją zbiorową po mniej uczęszczanych trasach jest aktywnością dla ludzi cierpliwych, spokojnych i zaprawionych w logistycznym boju, rozwiązanie "wszystko na jednym bilecie" jest opcją w której skuteczność trudno uwierzyć. Tylko że próbowałam osobiście i w Szwajcarii to naprawdę działa. Wsiadasz do autobusu, pociągu, nawet na statek, jedziesz i nie martwisz się, że za chwilę usłyszysz "pani ma bilet, ale nie na ten pociąg". A nawet jeśli zdarzy się pomyłka wagonu, miejsca, klasy, najprawdopodobniej skończy się na uprzejmym zwróceniu uwagi. Konduktorzy tutaj są mili.
Dodatkowo, Swiss Travel Pass zapewnia darmowy wstęp do 500 muzeów i 50 proc. zniżki na przejazd wybranymi kolejkami górskimi. Koszt najtańszego, trzydniowego biletu to 232 franki, czyli około 1200 złotych. Takiej kwoty nie sposób uznać za drobne pieniądze, ale jeśli sprytnie ułożymy plan podróży bilet stanie się dobrą inwestycją, która dowolne miejsce tym kraju, uczyni miejscem w zasięgu ręki.
Tym bardziej, że w Szwajcarii podróż pociągiem można potraktować jako atrakcję samą w sobie. Tutaj wagony meandrują między zboczami, wspinają się na szczyty, odbijają w tafli jezior. Jeśli zwykle bierzesz w podróż książkę, udając się do Szwajcarii rozważ dwa razy, czy warto to robić. Prawdopodobnie to co za szybą, będzie o wiele bardziej interesujące niż historia opisana w tekście.
Przejazd opanowany, teraz pytanie co z noclegiem i wyżywieniem. Tak jak w każdym innym kraju, alternatywą dla hoteli są hostele. W przypadku Szwajcarii wybór ten jest o tyle kuszący, że hostele są czyste i w bardzo dobrym standardzie.
Popularną opcją są też schroniska młodzieżowe, w których można nie tylko tanio spać, ale również niedrogo zjeść. Za trzydaniowy posiłek zapłacimy ok. 20 CHF, a co istotne w tych miejscach mogą stołować się nie tylko hotelowi goście.
Idealną budżetowa opcją dla tych, którzy ruszają w podróż nie tylko po to by zwiedzać i podziwiać widoki, ale również by poznawać ludzi jest nocleg w wiejskim gospodarstwie, a konkretnie... nocowanie w sianie (ok. 20 CHF za noc). Jeśli zawsze marzyłeś, żeby poczuć się jak bohater książki dla młodzieży sprzed kilku dekad to to jest odpowiedni moment. W cenie otrzymujesz posłanie z materaca i świeżego, pachnącego siana, dostęp do łazienki i wiejskie śniadanie. Sny i wrażenia powinny być niezapomniane.
A wracając jeszcze do tematu posiłków. Latem, gdy pogoda dopisuje nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić zakupy w markecie i urządzić sobie piknik. W Szwajcarii w wielu widokowych miejscach ustawiono stoły i ławeczki - posiłek na brzegu jeziora, z widokiem na góry będzie smakował jak w eleganckiej restauracji.
Prostym sposobem na ekonomiczne wakacje jest też... niegenerowanie zbędnych wydatków. Jeśli podróżujesz samochodem, zwróć szczególną uwagę na to, by nie łamać przepisów. Przekroczenie dopuszczalnej prędkości to kara od kilkudziesięciu do kilkuset franków, a w niektórych przypadkach również skierowanie sprawy do sądu. Warto więc spieszyć się powoli.
Uważnie trzeba również korzystać z telefonu. Szwajcaria nie należy do Unii Europejskiej, tak więc wysyłanie smsów, wykonywanie połączeń, a przede wszystkim korzystanie z internetu, wiąże się z kosztami o wiele wyższymi niż w kraju. By się na takowe nie narażać, najlepiej jeszcze przed wylotem czy wjazdem na teren Szwajcarii wyłączyć transmisję danych komórkowych, a na miejscu korzystać tylko z wi-fi. Ci, którzy potrzebują stałego dostępu do internetu mogą kupić szwajcarską kartę - ok. 20 CHF.
Rodzice z wózkiem dziecięcym - widziałam. Pani w japonkach - widziałam. Pani z torebką shopperką - widziałam. Nikogo w wieczorowych strojach nie widziałam, ale myślę, że również i takich turystów na wysokości 3 tysięcy metrów bez trudu mogłabym zobaczyć. Bo w Szwajcarii każdy może dotrzeć wszędzie. I tylko od niego zależy, jak trudna to będzie droga.
Zacznijmy od najbardziej wymagającej formy turystyki, czyli od pieszej wędrówki. W Szwajcarii znajduje się 65 tysięcy kilometrów oznakowanych tras o najróżniejszym stopniu trudności. Są wśród nich drogi wymagające fizycznego i technicznego przygotowania, których przebycie zajmuje wiele dni. Są jednak i takie, których długość i trudność porównać można do poziomu niedzielnego spaceru po lesie. Niektóre dostosowane są nawet do potrzeb osób z niepełnosprawnością narządów ruchu. Jeśli turystyka górska dotąd wydawała ci się obcą bajką, Szwajcaria z jej różnorodną ofertą jest doskonałą szansą, by dać tej aktywności drugą szansę.
Szwajcarskie szlaki kuszą nie tylko zróżnicowanym stopniem trudności, ale również bogactwem krajobrazów i tematyki. W tym górzystym kraju wytyczono trasy spacerowe tropem malowniczych dolin, jezior, winnic, starych osad i dziedzictwa kulturowego. Wędrówka po nich jest nie tylko okazją do obcowania z naturą, ale również historią i dorobkiem tego miejsca. Na stronie myswitzerland można znaleźć dziesiątki propozycji o najróżniejszym profilu.
Do podanego tam szacunkowego przebycia tras warto jednak doliczyć co najmniej kilkadziesiąt minut. Na co? Na robienie zdjęć, przysiadanie na znajdujących się przy trasie ławeczkach, bujanie się w hamakach albo po prostu na stanie i patrzenie na góry. Choć nogi chciałyby iść na przód, oczy każą zaczekać i pokarmić się tym widokiem.
A co, jeśli marzy nam się wypoczynek bez wysiłku, a jednocześnie nie chcemy rezygnować z widoków i obcowania z naturą? Dla takich turystów również przewidziano rozwiązanie, a raczej setki rozwiązań, bo pewnie w takim rzędzie wielkości należy myśleć o szwajcarskich kolejkach górskich. Tak jak pociągi łączą tutaj najbardziej odległe wioski, tak kolejki łączą ziemię z niebem, pozwalając dotrzeć niemal do dowolnego punktu w Alpach. I podobnie jak jazda pociągiem, tak i poruszanie się tymi podniebnymi pojazdami może być atrakcją samą w sobie.
Na górę turystów wywożą małe cuda techniki, o najróżniejszych inżynieryjnych rozwiązaniach. Są więc kolejki szynowe, jest kolej zębata, są zawieszone na linach pojedyncze wagoniki, są gondole, jest obracająca się wokół własnej osi kolejka na Titlis, jest funikular na Stanserhorn, w którym można stanąć na dachu wagonika, jest najbardziej stroma na świecie kolejka Stoosbahn, jest wreszcie - by nieco zrównoważyć tę futurystyczną wyliczankę - jest napędzana parową lokomotywą kolejka retro w Brienz Rothorn i dziesiątki innych zabytkowych wagoników, którymi można odbyć podróż nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie.
A co na szczycie? Oczywiście - schronisko, hotel albo restauracja. To przynajmniej, ale zwykle nie tylko. W wielu miejscach podniebną przestrzeń zaaranżowano tak, by nawet ci, którzy dostali się tutaj siłami techniki, podczas wycieczki mogli przez chwilę poobcować z naturą.
Przykłady? Na Pilatusie, górze na której według legend kiedyś mieszkały smoki, wytyczono kręte dróżki, prowadzące do punktów widokowych. We wnętrzu zbocza wyryto zaś ścieżkę, co kilkanaście metrów wychodząca na powierzchnię, lub pozwalającą na podziwianie widoków przez małe, wybite w skałach okienka. Ponoć ci, którzy zawitają do tego miejsca o świcie, mają szanse zobaczyć kozice, skaczące ze skały na skałę. Pilatus to miejsce, w którym nawet miłośnicy architektury znajdą coś dla siebie - funkcjonujący tam hotel i restauracja to idelnie zachowany przykład designu początku XX wieku.
Titlis zaś, to prawdziwe lodowe królestwo - północne zbocza sięgającej 3020 m.n.p.m. góry pokrywa lodowiec Titlis Gletscher. Można stanąć na jego powierzchni (to niby tylko lód, ale jednak fakt, że liczy on pięć tysięcy lat, dodaje temu z pozoru prozaicznemu doświadczeniu odrobinę magii), można podziwiać go z wysokości - konkretnie z krzesełka kolejki Ice Flyer, można też... wejść do jego wnętrza. W masie lodowca wydrążono bowiem krętą jaskinię, której wnętrze podświetlono różnokolorowymi lampkami. Krótki i mroźny to spacer (wewnątrz panuje temperatura -1,5 stopnia Celsjusza, warto więc niezależnie od pory roku pamiętać o ciepłej kurtce i pełnych butach), ale przebywanie w podświetlonej kolorowymi światłami lodowej komnacie jest ciekawym doświadczeniem. Na Titlisie znajduje się jeszcze jedna atrakcja, dla tych, którym wysokość nie straszna - najwyższy w Europie wiszący most. Przepaść pod stopami i góry wokoło - wystarczy odrobina wyobraźni, by poczuć się jak ptak.
A czy na dwóch tysiącach metrów można odwiedzić muzeum? Oczywiście. Jednym z tych ciekawszych i mniej oczywistych (bo niezwiązanych przyrodą i tradycją) jest muzeum na Schilthornie, dedykowane... filmom o agencie 007. Wybór tylko z pozoru zaskakujący - to właśnie w obrotowej restauracji na szczycie tej góry, zrealizowano większość zdjęć do filmu "W tajnej służbie jej królewskiej mości".
Dziś we wnętrzu obiektu turystom udostępniania jest multimedialna ekspozycja, gromadzącą ciekawostki i gadżety związane z filmami o Jamesie Bondzie. Dowiemy się z niej m.in. że to właśnie ekipa filmowa, pomogła sfinansować prace wykończeniowe futurystycznego obiektu, że statystami w części scen byli lokalni instruktorzy narciarstwa i że mieszkańcy położonej w niższych partiach zbocza wioski po trzech miesiącach zdjęć mieli już nieco dość filmowej ekipy.
W malutkim kinie można też zobaczyć urywki "W tajnej służbie jej królewskiej mości" i porównać magię ekranu z prawdą rzeczywistości. Podczas seansu człowiek nie raz łapie się na myśli: jakie to dziwne, że to miejsce istnieje naprawdę.
Co w kraju, którego 60 proc, powierzchni pokrywają góry, ma zrobić człowiek, który za górami nie przepada? Albo, mniej radykalnie, do udanego wypoczynku potrzebuje czegoś więcej niż przygoda na szlaku? Spokojnie. Jak mawiają w Szwajcarii "zawsze jest blisko do jakiegoś jeziora". Co więcej - w każdym z nich można się kąpać.
Akweny te, tylko w niewielkim stopniu przypominają to, co w Polsce z jeziorem zwykło się kojarzyć. Nie znajdziemy tu (co oczywiste z racji wysokości), szuwarów, tataraku, nie znajdziemy też wody zamulonej, mętnej, porośniętej rzęską, niezachęcającej do kąpieli. Wręcz przeciwnie, przezroczysta lub mlecznoniebieska tafla, tak czysta, że woda wydaje się aż gęsta, kusi, by zrzucić codzienne ubranie i ruszyć do wody. Plaże w większości są świetnie zagospodarowane - wokół jezior rozstawiono ławeczki, wyznaczono miejsca do piknikowana, zbudowano pomosty.
To opcja "basic", bo są i miejsca, w których można poczuć się jak w nadmorskim kurorcie: baseny, zjeżdżalnie, boiska do siatkówki plażowej, place zabaw parasole, leżaki, restauracje i oczywiście - lazurowa woda. Co ciekawe, część tej infrastruktury jest zabytkowa, dla przykładu w Rhybadi Schaffhausen można zanurzyć się w drewnianym basenie retro, a w Lido Lugano poczuć klimat lat 20. Można by pomyśleć, że to śródziemnomorska riwiera, gdyby nie... góry dookoła.
Lido Lugano, w którym czas jakby się zatrzymał, ale też: 600 metrowa plaża z panoramicznymi widokami w Lido Locarno, La Jonction w Genewie i tamtejsze wody o różnych kolorach, Marzili z widokiem na parlament i wiele, wiele innych związanych z wodą zakątków. Który z nich wybrać? Pewnie nie warto ograniczać się do jednego, ja jednak z osobistego doświadczenia polecam Jezioro Czterech Kantonów, którego podziwianie można połączyć z wizytą na Pilatusie.
Po tym, zajmującym powierzchnię 114 kilometrów kwadratowych, czwartym co do wielkości jeziorze Szwajcarii, warto przepłynąć się statkiem. Po jego wodach suną bowiem, nie standardowe wycieczkowce, ale statki salonowe i tzw. bocznokołowce. Z ich białych pokładów, wystawiając twarz do słońca można podziwiać scenerię, kojarzącą się nieco z norweskimi fiordami.
Dokąd może doprowadzić nas ten rejs? Na przykład do Lucerny, przez niektórych nazywanej jednym z najpiękniejszych miast Szwajcarii, czy bardziej poetycko "perłą w koronie Alp". Wraz z zejściem na brzeg, otwiera się przed nami katalog atrakcji jeszcze innych niż te, związane z naturą: architektura, muzea, galerie sztuki, dziedzictwo kulinarne... Bo odkrywanie tego niewielkiego kraju zdaje się nie mieć końca. A za każdym zakrętem, zupełnie jak na górskich szlaku, czeka widok jeszcze piękniejszy od poprzedniego.