Chiny - kraj sprzeczności
Marcin Jacoby - doktor sinologii Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki "Chiny bez makijażu" wyjaśnia, jak Chiny z kraju eksportującego malowane w kwiaty termosy i herbatę stały się jednym z liderów technologii kosmicznej oraz światową potęgą ekonomiczną.
O tym, że to Chińczycy na długo przed Europą wynaleźli papier, proch, kompas wiadomo, ale podobno także w Chinach wymyślono piłkę nożną.
Marcin Jacoby: - Chińczycy od starożytności grali w taką grę, która się nazywała cuju i to był rodzaj piłki nożnej. W epoce Tang (od VII do X w. n.e) była popularna gra w polo na koniach, w którą grały także kobiety. To w ogóle był okres w dziejach Chin, kiedy działo się bardzo dużo takich rzeczy, które nie kojarzą się nam z bardzo tradycyjną i restrykcyjną kulturą, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Kobiety wówczas miały więcej do powiedzenia, aktywniej działały, odważniej się ubierały niż w późniejszych Chinach.
Jednak dziś w Państwie Środka piłka nożna chyba nie jest dyscypliną tak popularną jak w Europie...
- Jest bardzo popularna. Chińczycy straszliwie cierpią, że mają słabą piłkę nożną. Ja akurat nie jestem fanem futbolu, ale za każdym razem, kiedy rozmawiam z Chińczykami na ten temat, oni mówią: "No tak, Polska - wy jesteście silni", bo oni pamiętają naszych piłkarzy: Bońka, Lato - znają te nazwiska. A teraz mamy nowe sukcesy. Oglądają Mistrzostwa Europy, choć w Chinach są o 3 w nocy i przecież ich to nie dotyczy. Interesuje ich też koszykówka, mają swojego gwiazdora Yao Minga, który kilka lat temu robił wielką karierę. Ale jeśli mówimy o prawdziwych chińskich sportach, które dla nich są ważne, to jest to wielka duma olimpiady w Pekinie, czyli skoki do wody, podnoszenie ciężarów i inne dyscypliny, w których Chińczycy są naprawdę świetni.
Nie da się mówić o Chinach i sporcie, nie mówiąc o Bruce Lee. Czy to jest wciąż żywa legenda?
- To był człowiek, który funkcjonował na pograniczu kultur. To dziwna historia. On właściwie był hongkongczykiem, więc powinien być tam hołubiony, ale w Hongkongu jest tylko jego skromny pomnik i niewiele więcej. Bruce Lee jest tam bardziej traktowany jak gwiazda ekranu, celebryta, element wielkiego przemysłu hongkongskiego, który w latach 70. i 80. produkował tysiące filmów. On się Chińczykom nie kojarzy za bardzo z walką, mistrzostwem, z jakimś heroizmem czy bohaterstwem. Poza tym wydaje mi się, że Chińczycy mają mu za złe to zdystansowanie się od swoich korzeni, stanie się amerykańską gwiazdą. Bruce wyemigrował do Stanów i tam zrobił karierę niejako na swojej chińskości, troszkę ją sprzedając i tu chyba tkwi problem. Tak naprawdę to niejednoznaczna postać - gwiazdor i celebryta bardziej niż mistrz sztuk walki.
Dla pewnego pokolenia Polaków to jednak jest symbol - Bruce Lee, kung-fu, Chiny.
- No tak, on był także dla mnie wielkim idolem. Dla kultury zachodniej, zwłaszcza amerykańsko-brytyjskiej to, co robił Bruce Lee, to była rewolucja. Dziś nie jestem w stanie oglądać tych filmów, ale wówczas to było naprawdę oczarowanie zachodu kulturą chińską. On ma na tym polu swoje ogromne zasługi. Jednak jako człowiek, który ćwiczył chińskie sztuki walki, mam mu do zarzucenia, że wypaczył ich obraz i śmianie się na podwórku z kung-fu, które trwa aż do dziś, to jest także jego zasługa.
Myślę, że w Polsce pierwszym skojarzeniem z Chinami jest podróbka. No, może sajgonki. Co Polacy myślą o Chinach?
- Najśmieszniejsze jest to, że mówimy sajgonki, czyli Sajgon, czyli Wietnam - a Chińczycy nazywają to danie "wiosenne zawijasy" (chunjuan). Chińska kuchnia tak naprawdę jest dobrym skojarzeniem, byle nie taka tania z budek różnego rodzaju. To bardzo bogata kuchnia. Natomiast podróbki to jest cena, jaką Chiny płacą za ten model gospodarczy, jaki wprowadziły w latach 80., kiedy poszły w kierunku produkowanych masowo najtańszych produktów. Na tym zbiły fortunę, ale ten model już się wyczerpał. PR-owo to było straszne i opinia o tym, że to, co chińskie, to najtańsze i najgorsze, pokutuje nie tylko w świecie zachodnim, ale też w Japonii czy Korei.
A Chińczycy co na ten temat myślą?
- Te towary, które szły na eksport były lepsze, niż to, co produkowano na rynek chiński. To jest model drapieżnego rozwoju kapitalistycznego państwa Trzeciego Świata, który Chiny forsowały. Teraz wciąż jest mnóstwo produktów tandetnych, które Chiny produkują i cały czas sprzedają, ale jest już szeroka gama produktów i można kupić w Chinach zarówno rozpadającą się tandetę, jak i produkt najwyższej klasy. Zresztą w tandecie są lepsi od Chin - w Indiach, Bangladeszu czy Malezji produkuje się teraz dużo taniej niż w Chinach.
Pyta pan: "Jak kraj eksportujący malowane w kwiaty termosy i herbatę mógł stać się jednym z liderów technologii kosmicznej, baterii słonecznych czy smartfonów? I jak to możliwe, że chińscy bogacze nabywają za gotówkę apartamenty na Manhattanie i tysiące innych najdroższych amerykańskich nieruchomości, szaleją na aukcjach sztuki, zakładają winnice, kupując usługi najlepszych światowych sommelierów? Jak to się stało, że takie firmy jak Volvo czy Peugeot praktycznie należą już do Chińczyków"? No właśnie, jak?
- W latach 80. produkty eksportowane z Chin symbolizowały właśnie te termosy w kwiaty, to była kwintesencja chińskości dla pokoleń lat 60., 70. - herbata yunnan, która nie miała nic wspólnego z prowincją Yunnan, i malowane termosy. To były początki, kiedy Chiny startowały z pozycji bardzo biednego kraju, który nie miał żadnych technologii. W ostatnich latach Chińczycy bardzo aktywnie inwestują w rozwój technologii. Doszło do tego drogą aktywizacji chińskiego potencjału do robienia interesów, czyli tego, co Chińczycy mają w genach - w książce opisałem taką anegdotę, kiedy znajomy Chińczyk mówi do mnie: - "Marcin, wystarczy, że władza nam da takie małe okienko, a my już wchodzimy i robimy". W momencie, kiedy to okienko się otwiera, Chińczycy, zwłaszcza z tych rejonów nadmorskich, które były tradycyjnie bardziej przedsiębiorcze, bardziej otwarte na handel, potrafią robić fantastyczne rzeczy.
- Oni zaczynali od niesamowicie szybkiego kopiowania skradzionych pomysłów. Wiele firm zaczynało od podrabiania, np. zegarków. To wyglądało tak, że kupowali jeden szwajcarski zegarek za 40 tys. euro, rozbierali go na części i robili z tanich zamienników, które w produkcji kosztowały 50 zł, a sprzedawali za 200 zł. Te same firmy, ucząc się na tej ukradzionej technologii, powoli zaczynały rozwijać swoje umiejętności i swoje własne technologie, i dzisiaj produkują już pod swoimi brandami. To nie jest droga, która wymyślili Chińczycy, wiele państw azjatyckich szło tą ścieżką, np. Japonia - nie pamiętamy już o tym, ale po II wojnie światowej Japonia to był kraj, który kradł technologie i nielegalnie produkował swoje podróby sprzedawane w Stanach. Potem był Tajwan, który imitował i podrabiał w latach 70., następnie Korea Południowa, teraz Chiny. To jest swoisty rytm rozwoju tych krajów azjatyckich.
- W fabrykach kupowano jedną maszynę, z której potem robiono kilka, 3-4, można było więc produkować płacąc niższą cenę za technologie. Tobyło oczywiście nieuczciwe, dla europejskich interesów to był szkodliwy proceder, ale dla Chińczyków to było bardzo intratne. Ten interes kwitł w niesamowitym tempie i stąd jest ten dzisiejszy sukces. Tych czynników, które sprawiły, że Chiny stały się potęgą ekonomiczną jest wiele, ale należy też pamiętać o roli państwa, które było bardzo aktywne, przede wszystkim chroniąc własne przedsiębiorstwa, dofinansowując je, często w nielegalny sposób, i zapewniając w ten sposób niezwykle niskie ceny. To była świadoma strategia rządowa polegająca na systemie różnych dofinansowań, np. kredytów nieoprocentowanych dla przedsiębiorstw, żeby się rozwijały. Chiny przez wiele lat stosowały też dumping i niewiele można było z tym zrobić, Chińczycy dużo eksportowali, a mało importowali. Ten sukces jest godny podziwu, ale z drugiej strony został osiągnięty sposobami, które nie do końca są uczciwe. Na tym Chiny zbudowały swoją potęgę i teraz, dzięki temu, mają np. potężne rezerwy walutowe.
Czy Chiny mają szansę stać się największą potęgą gospodarczą, "przegonić" Stany?
- Absolutnie tak. Różnie się liczy rozmaite parametry, często trudno dziś ustalić z jakiego kraju pochodzi dany produkt. Chiny są krajem, gdzie dziś najczęściej montuje się produkty, nie wytwarza się ich od podstaw. Importuje się komponenty i eksportuje gotowe produkty, więc trudno do końca określić, z jakiego kraju pochodzi taki produkt. Na pewno jest to potęga ekonomiczna na skalę globalną.
Uważa pan, że Chiny, USA i Rosja zawsze się dogadają. Czy to oznacza, że powinniśmy przestać obawiać się konfliktu tych trzech państw?
- Konflikt przede wszystkim nie leży w tradycyjnym chińskim sposobie załatwiania interesów, co nie oznacza, że Chińczycy są łagodni i pokojowo nastawieni - nie są. Ale tradycyjny sposób bronienia swojej racji w Chinach jest raczej niekonfrontacyjny, Chińczycy są świetnymi strategami, te strategie były rozwijane przez tysiące lat. Oni naprawdę są dobrzy w negocjacjach politycznych i biznesowych, i w przeczekiwaniu oraz korzystaniu na konflikcie innych. W niczym Chińczycy nie są tak dobrzy, jak w obserwowaniu konfliktów między innymi państwami, czekaniu i czerpaniu korzyści. Tak stało się na Bliskim Wschodzie, kiedy Amerykanie inwestowali miliardy w zbrojenia i wysyłali swoich żołnierzy, żeby ginęli "za naszą i waszą wolność", interes zrobili na tym tak naprawę nie Amerykanie a Chińczycy właśnie.
- Kiedy Amerykanie powiedzieli Afgańczykom: Zrobiliśmy dla was tu tyle, to teraz zróbmy interesy, to Afgańczycy odpowiedzieli: My już mamy wszystkie interesy z Chińczykami. To jest typowy przykład. Chińczycy nie boją się robienia interesów z nikim, prędzej czy później dogadają się z każdym. Natomiast kiedy mówimy o roli na politycznej arenie międzynarodowej, Rosja, tak ważna dla nas, z chińskiej perspektywy jest nieco na marginesie. Relacje chińsko-rosyjskie prawie zawsze były trudne i skomplikowane. Chiny nie patrzą w kierunku Rosji, a raczej w kierunku Stanów Zjednoczonych - to jest główny rywal, ale też główny partner.
- Z jednej strony więc Chińczycy są w opozycji do Stanów Zjednoczonych, jest między nimi rywalizacja polityczna i militarna, szczególnie na Morzu Południowochińskim, z drugiej jednak strony jest bardzo bliska współpraca gospodarcza. Chiny mają świadomość tego, że współzależą od siebie. Amerykanom jest pewnie trudno w to uwierzyć, ale dla Chińczyków to jest naturalne, że na poziomie politycznym minister spraw zagranicznych może grzmieć na Stany, a jednocześnie dzwonić do swojego odpowiednika w USA z pytaniem, jak się ma wspólny interes.
Cały świat wie, że Chiny łamią prawa człowieka, ale też cały świat, jak pan pisze, chce być z nimi w dobrych stosunkach.
- Jeżeli prześledzilibyśmy wypowiedzi przedstawicieli państw europejskich na temat Chin, to rzeczywiście ostatnio dużo mniej na ten temat mówią. Chińczycy wywierają coraz silniejszą presję: Nie wtrącaj się do naszych spraw, jeśli chcesz z nami robić interesy. W grę wchodzą tak duże pieniądze, że politycy wiedzą, że nie mogą sobie na to pozwolić. Inna sprawa, czy politycy europejscy chcą w ogóle na ten temat zabierać głos. To są bardzo trudne rozmowy. Świat się bardzo zmienił, Unia Europejska jest słaba i nie może już rozmawiać z Chinami z dawnych pozycji.
- Stany Zjednoczone w rozmowach z Chińczykami jeszcze czasami poruszają kwestie łamania praw człowieka, ale, jak mówię, świat się skomplikował na tyle, że Chińczycy w takiej sytuacji odpowiadają: Porozmawiajmy o Guantanamo, o torturowaniu więźniów, o tym, co robicie w bazach wojskowych na Okinawie. Teraz doszły do tego jeszcze tematy rasowe. Ameryka nie jest na tyle "czysta", żeby przemawiać do Chin z moralnej perspektywy. Z drugiej strony sytuacja bardzo zmieniła w samych Chinach. Nie ma tam już dawnego terroru z lat 50. , nie mówiąc o czasach rewolucji kulturalnej. Jest dużo lepiej. Chiny są państwem bardziej zrównoważonym i otwartym, mają dużo więcej wolności niż kiedyś. Co prawda aktualny Przewodniczący Xi Jinping zaostrza kurs, więc w ostatnim czasie widzimy też coraz więcej niekorzystnych zmian: to, jak władza traktuje społeczeństwo, jak wzrasta kontrola i rola policji.
Ludzie Zachodu przyjmują, że Chińczykom jest źle bez demokracji, ale patrzymy ze swojej perspektywy. Jak jest w istocie?
- Wydaje mi się, że światłym chińskim elitom intelektualnym jest tęskno do demokracji, ale takich ludzi jest niewielu. Dla zdecydowanej większości Chińczyków demokracja oznacza strach przed zamętem. Słowo "demokracja" kojarzy im się właśnie z niebezpieczeństwem totalnego chaosu. Boją się, że wprowadzenie demokracji, brak rządów silnej ręki spowoduje kompletne wywrócenie się całego systemu, który spaja to społeczeństwo. Boją się pojawienia tendencji odśrodkowych prowadzących do rozczłonkowania państwa, nowych problemów tożsamościowych, a przede wszystkim ekonomicznych. Chiny wyszły z biedy i nie chcą do niej powrócić.
- Chińczycy powszechnie utrzymują, że demokracja nie jest systemem stworzonym dla nich, ale ja uważam, że tak nie jest. Powołam się na przykład Tajwanu, który jest społecznie i kulturowo chiński, natomiast tam świetnie działa demokracja - jest to oczywiście mała wyspa, a nie wielkie Chiny, ale to pokazuje, że zakładanie z góry, że demokracji nie da się wprowadzić w Chinach, nie jest słuszne.
Czy Chiny skolonizują Afrykę?
- Chiny w pewien sposób zrobiły to już 15 lat temu. Mówiliśmy o innych sposobach funkcjonowania świata Zachodu i Stanów Zjednoczonych oraz Chin, to właśnie jest dobry przykład takiej inności. Europa zbudowała swoją potęgę gospodarczą na kolonizacji świata, co polegało na tym, że przyjeżdżali Europejczycy i mówili: Teraz to jest nasze i robili, co chcieli. Polski w tej historii kolonialnej nie ma nie dlatego, że nie chciała w tym procederze uczestniczyć, ale dlatego, że nie mogła, bo pewnie też by miała swoją czarną kartę. Chiny kolonizują gospodarczo, a nie przy pomocy militarnego podboju i krwawej opresji. Ale nadal jest to ze szkodą dla "kolonii".
- Chiński model kolonizacji doprowadził do tego, że w wielu krajach Afryki wszystkie ważne ekonomicznie karty są w rękach Chińczyków. W zamian za dostęp do surowców, oferowali Afryce infrastrukturę, budowę nowoczesnych szpitali, szkół, itp. Chińczycy budowali swoją technologią, swoimi firmami, swoimi robotnikami, sami dostarczając również wszystkie usługi niezbędne do przeprowadzenia tych inwestycji. W ten sposób te kraje czasem nic nie zyskały, a nawet straciły, bo Chińczycy wydrenowali ich całą gospodarkę, byli jedynym dostarczycielem wszystkiego, czyli sprowadzili społeczeństwo do roli konsumenta. I trochę się boję, że takie zachłyśnięcie się współpracą z Chinami w Polsce niesie ze sobą podobne niebezpieczeństwo. Myśląc o milionach, które Chińczycy wpompują w naszą gospodarkę, nie zauważymy tego, że za 10-15 lat być może zorientujemy się, że wcale nie skorzystaliśmy tak, jak nam się wydawało. Tu tkwi, według mnie, potencjalne niebezpieczeństwo.
Chiny to wiele języków, religii, ogromny obszar... co stanowi o "chińskości" Chin, jaki jest wspólny mianownik? Co to znaczy być Chińczykiem?
- Ta chińskość jest wieloraka. Poczucie tożsamości chińskiej, co ja jako językoznawca i kulturoznawca zauważam, jest w kulturze i języku. Bo choć języki w Chinach są różne, to wszyscy mówią również w języku ogólnonarodowym, putonghua, uznając go za ten język, który decyduje o ich przynależności, przynajmniej na poziomie komunikacyjnym. Ten język łączy, pismo znakowe łączy i to, że Chińczycy zgłaszają pretensje - w pozytywnym znaczeniu - do tej samej puli dorobku cywilizacyjnego. Chiny wynalazły proch, kompas, jedwab i druk - Chińczycy uznają te cztery wynalazki za te, które rozpowszechniły się na całym świecie i każdy Chińczyk się pod tym podpisuje. To ni mieli Pierwszego Cesarza Qin, który zbudował Terakotową Armię, to oni opracowali pismo chińskie, stosowane później od Korei i Japonii po Wietnam, to oni eksportowali herbatę na cały świat. To jest tożsamość cywilizacyjna.
- Natomiast jeśli chodzi o terytorium, czy język, którym się mówi w domu, o religię to jest już skomplikowana mozaika. To ogromny obszar, oficjalnie 56 różnych grup etnicznych, oficjalnie, bo to nie jest proste do policzenia, w ramach tego setki dialektów, 5 grup dialektalnych wśród samych Chińczyków Han. Możemy powiedzieć, że Chiny są co najmniej tak skomplikowane językowo jak Europa - tego ludzie w Europie często nie widzą. To, co spaja Chiny współcześnie, to jest dorobek XX wieku, czyli standaryzacja jednego języka narodowego, edukacja patriotyczna, ustalenie granic (dawniej Chiny nie miały ściśle ustalonych granic). To scala ten naród.
Jest pan ekspertem od Chin więc zapytam o ciekawostki: Który smok jest większy - w Krakowie czy w Pekinie ?
- Nie wiem, ile pazurów ma smok wawelski... chiński cesarski ma 5 pazurów. Z domu cesarskiego, należące do rodziny, ale już nie do samego cesarza - 4, pozostałe smoki mają trzy pazury. Taka jest hierarchia. Jeśli smok wawelski ma pięć, są na równi. Jednak przewaga Chin na tym polu polega na tym, że w Państwie Środka było wiele smoków, nie tylko jeden.
Znajomy pokazywał zdjęcia z Hongkongu, na których widać nowoczesny budynek, który ma pozostawioną wolną przestrzeń w swojej konstrukcji, takie pionowe okno pośrodku, żeby smoki mogły przelatywać.
- Nie słyszałem o tym, nie jest to na pewno rzecz powszechna, którą się robi w każdym budynku, ale nie byłoby to nic dziwnego, zwłaszcza w Hongkongu, który jest przyzwyczajony do różnych wierzeń i przesądów, to zresztą pojawia się coraz częściej także w Chinach kontynentalnych. Chiny mają ogromną tradycję bogatego życia duchowego, komunizm ją trochę stłamsił, ale teraz odżywa. Kiedy Chińczycy stawiają budynek, dbają o odpowiednie feng-shui, co polega między innymi na tym, że budynek musi być skierowany w odpowiednim kierunku. Jest też mnóstwo innych reguł, np. jeżeli wejście główne do budynku jest wprost z ruchliwej ulicy, dużo niekorzystnej energii z ulicy może bezpośrednio do budynku "wejść", dlatego buduje się często rodzaj parawanu, który rozbije tę energię. Dla nas to czysty obłęd, ale oni poważnie do tego podchodzą. W budynkach często znajdują się małe wodospadziki, co powoduje, że jest odpowiedni przepływ energii qi, gwarantującej powodzenie w interesach itp. Jeśli mówi mi pani o przestrzeni dla smoka, żeby mógł przelatywać, to w ogóle mnie to nie dziwi.
Co symbolizują gwiazdki na chińskiej fladze? - jest kilka interpretacji.
- Gwiazdki oznaczają grupy społeczne: robotników, chłopów, drobne mieszczaństwo i "patriotycznych kapitalistów". Nie ma tam oczywiście inteligencji. Największa gwiazda symbolizuje Komunistyczną Partię Chin.
Czy na chińskim murze można spać? I czy można sobie zabrać na pamiątkę kawałek muru?
- Jeżeli ktoś chce iść do więzienia, to może spróbować. Te odrestaurowane fragmenty, gdzie jeżdżą turyści, to są zabytki, nie można ich niszczyć, ale chiński mur to budowla ciągnąca się na ogromnym terenie, także na pustkowiach, więc jeśli jakiś podróżnik zabierze sobie kawałek muru gdzieś, gdzie nikt go nie zauważy, grozi mu chyba tylko zemsta duchów chińskich cesarzy. A co do spania, te fragmenty, które są atrakcjami turystycznymi są zamykane na noc, więc raczej nie można. Ale ten mur to tysiące kilometrów, których nikt nie pilnuje, sądzę więc, że gdzieś można sobie rozbić namiot.
Czy rzeczywiście za rozpowszechnianie pornografii grozi kara śmierci?
- Tak i jest wykonywana. Chiny są obyczajowo bardzo pruderyjne, nie ma tam absolutnie przyzwolenia na jakiekolwiek treści, nie tylko pornograficzne, ale nawet erotyczne ani w internecie, ani w telewizji, ani w ogóle w kulturze. W internecie chińskim nie znajdziemy żadnej erotyki, co najwyżej panie, które lekko pokazują dekolt. Ale Chińczycy nie są tacy niewinni, jakby się mogło wydawać. Oni mają takie powiedzenie, że góra daje jakieś wytyczne polityczne, a dół wymyśla odpowiednie fortele. Kiedy góra zakazuje w Chinach pornografii, ludzie szukają jej np. w japońskim internecie.
Dostępny jest internet inny niż chiński?
- Dostępne są wybrane strony, ale Chińczycy są bardzo zaradnym narodem i wpadli na pomysł, że za pomocą różnych usług VPN, mogą łączyć się z zagranicznymi serwerami i obchodzić zaporę w Chinach. Z Facebooka i innych amerykańskich narzędzi społecznościowych można korzystać właściwie tylko przez VPN, ale Chińczycy mają swojego WeChata, z którego wszyscy korzystają, więc nie jest im potrzebny Facebook.
W Chinach żyje kilkanaście milionów więcej mężczyzn niż kobiet - to efekt polityki kontroli narodzin. Jak sobie radzą ze znajdywaniem swojej drugiej połówki?
- To jest ogromne wyzwanie demograficzne i boję się, że Chińczycy znowu mogą wymyślić jakąś nieludzką politykę, np. zakaz wychodzenia za mąż za obcokrajowców. Ta demografia jest bardzo groźna, coraz mniej kobiet w miastach chce mieć dzieci. W latach 80. i 90. w Chinach działy się straszne rzeczy - nakłaniano albo nawet zmuszano do sterylizacji kobiety, które urodziły już jedno dziecko, wykonywano tysiące przymusowych aborcji. W naszym tysiącleciu nastąpiła liberalizacja, od 2014 roku można oficjalnie mieć dwójkę dzieci. Majstrowanie przy demografii jest czymś strasznym. Rodzi to także problem przeciwny do tego, jaki jest na przykład w Indiach, gdzie rodzice nie chcą mieć córek i wolą synów. Teraz w Chinach to chłopcy mogą być niepożądani.
Podobno chińska wódka jest słaba?
- Bzdury! Standardowa chińska wódka ma powyżej 50 proc., najczęściej 53-56, polska jest słabsza. Poza tym jest bardzo aromatyczna. Różnie się ją pije w różnych regionach - w Chinach północno-wschodnich, czy np. w prowincji Shandong pije się bardzo dużo, natomiast na południu nie pije się wódki prawie w ogóle.
Co było dla pana największym wyzwaniem kulinarnym w Chinach?
- Ja nie przepadam za różnego rodzaju wnętrznościami, a Chińczycy kochają podroby: płucka, wątróbki, żołądki, czy na przykład kurze łapki. One są wspaniale przygotowane, ale ja tego nie lubię. Chiny są bardzo duże, jest mnóstwo terenów, na których je się różne dziwne rzeczy, np. w kuchni yunnańskiej jada się rozmaite robaki i kiedyś byłem zmuszony do zjedzenia pędraków smażonych w głębokim tłuszczu - smakowały całkiem nieźle, jak frytki. Poddałem się jednak, kiedy zaserwowano mi smażone osy.
Przekonuje pan, że chiński nie jest trudnym językiem i, obserwując sytuację na arenie międzynarodowej, warto się go uczyć nie tylko hobbystycznie. Jak się uczyć języka, który od naszego różni wszystko?
- Chiński jest językiem łatwym do mówienia, do pisania trudnym, trudne są też tony. To język, którego opanowanie otwiera szerokie perspektywy. Jeśli ktoś poważnie myśli o współpracy z Chinami to albo sam musi się nauczyć tego języka, albo musi mieć zaufanego pracownika, który świetnie zna i chiński, i kulturę chińską, bo sama znajomość języka to za mało. Jeśli ktoś będzie popełniał gafy kulturowe, Chińczycy nie będą go lubić. Jeśli nie będą go lubić, nie zrobi się z nimi dobrego interesu.
Jak się nauczyć chińskiego?
- Teraz w Polsce jest wiele możliwości, w Krakowie od lat istnieje Instytut Konfucjusza. Jest też wiele możliwości wyjazdu do Chin, to się bardzo zmieniło od czasów, kiedy ja byłem na studiach, kiedy wyjazdów było mało i były drogie. Tajwan podpisał umowę z Polską dotyczącą tzw. working holidays, na mocy której studenci mogą legalnie przyjechać do pracy i podróżować. Można w Polsce zacząć i pojechać tam, spędzić rok - dwa i już się mówi płynnie.
Co jest najtrudniejsze w nauce tak innego języka?
- Moim zdaniem pisanie znaków, bo to jest coś zupełnie innego niż w językach europejskich, zwłaszcza jeśli ktoś nie ma pamięci wzrokowej, to na początku jest bardzo trudno. Potem się okazuje, że te elementy się powtarzają, że to jest system. Mnie to fascynuje.