Królowa, poradniki i Brexit
O życiu w dzisiejszej Anglii opowiada Agnieszka Sochoń - Polka wykładająca w Cambridge.
Magdalena Żelazowska, www.zgubsietam.pl: Jak to się stało, że trafiłaś do Cambridge i zostałaś na stałe?
Agnieszka Sochoń: - Zaczęło się od tego, że po latach praktyki w nauczaniu języka angielskiego postanowiłam się doszkolić i uzyskać międzynarodowy dyplom DELTA. Był to spory wysiłek finansowy, czasowy oraz emocjonalny, więc gdy odbierałam wyniki od mojego tutora, westchnęłam i zapytałam - "I co dalej?" A on na to, zupełnie poważnie, - "Jedź uczyć do Wielkiej Brytanii".
Zaskoczył mnie, ale wzięłam sobie tę poradę do serca i tak znalazłam się w Cambridge. Zaproponowano mi tu pracę na kursie wakacyjnym. To była świetna przygoda, po której spakowałam walizkę i wróciłam do Warszawy. W ramach urlopu popłynęłam jeszcze w rejs morski na Bornholm, a po powrocie okazało się, że czeka na mnie niespodzianka w postaci dziewięciomiesięcznego kontraktu w tej samej szkole w Cambridge. Tym sposobem jestem tu już od czterech lat, założyłam rodzinę, mam przyjaciół.
Polka ucząca angielskiego w legendarnym ośrodku akademickim to spore osiągnięcie. Gdzie tak świetnie nauczyłaś się angielskiego?
- A wiesz jak późno zaczęłam naukę? Dopiero w wieku 14 lat! Teraz dzieciaki zaczynają już w przedszkolu. Uczyłam się najpierw w szkole, a potem dostałam się na kurs językowy do słynnych warszawskich Metodystów. I choć nauka sprawiała mi frajdę, to prawdziwy przełom nastąpił na ostatnim roku studiów na SGH, gdy w ramach programu stypendialnego Tempus wyjechałam na uniwersytet do Anglii.
Myślę, że to właśnie od tamtego momentu zmieniła się jakość mojego angielskiego, poprzez codzienny kontakt z językiem i zanurzenie w kulturę. Potwierdzeniem było uzyskanie certyfikatu Proficiency, do którego przygotowałam się całkowicie we własnym zakresie, trochę przy okazji pisania pracy magisterskiej z finansów.
Opowiedz, jak wygląda twój dzień pracy.
- Zaczynam od sprawdzenia pogody, tej za oknem i tej w internecie. To już odruch, bo trzeba wiedzieć, jak się ubrać, gdyż pogoda bywa... no cóż, angielska! A ja się poruszam po mieście rowerem. Rano na ścieżce rowerowej jest tłoczno, ale ruch odbywa się płynnie, bo ścieżka jest dwupasmowa (dla wolniejszych i dla tych, którym bardzo się spieszy). Nie mam daleko, zresztą w Cambridge wszędzie jest blisko. Szczególnie lubię odcinek, przy którym wiosną kwitną magnolie. Do pracy przyjeżdżam przed 9. Około 13 zaczyna się przerwa na lunch - to czas na odsapnięcie i integrację w pokoju nauczycielskim, na przykład wspólne rozwiązywanie krzyżówki z Guardiana.
Latem podczas przerwy lubię zabierać moją herbatę z mlekiem do ogrodu, gdzie można się zaszyć i trochę wyciszyć. Zajęcia kończą się przed 17, ale często trzeba zostać dłużej, wypełnić raporty, przygotować zajęcia na drugi dzień, sprawdzić testy i wypracowania. To ciężka, ale satysfakcjonująca praca. W piątki dzień pracy jest krótszy, wtedy od razu po zajęciach razem z innymi nauczycielami jedziemy do pubu.
Mamy kilka ulubionych miejsc, takich jak pub, który specjalizuje się w piwach belgijskich i cydrach lub pub, którego ogródek wychodzi wprost na cmentarz. To nie przenośnia, a bardzo klimatyczne miejsce! Latem jeździmy do pubu nad rzeką, gdzie można położyć się na trawie i leniwie zacząć weekend.
Kto przyjeżdża studiować w Cambridge?
- Moi uczniowie przyjeżdżają z każdego zakątka globu. Uczyłam członków rodziny królewskiej z Arabii Saudyjskiej, niezwykle zmotywowanych biznesmenów z Chin, przesympatyczne dziewczyny z Wenezueli, wyluzowanych Hiszpanów, czarujących Włochów i pilnych Japończyków. Pierwszy kontakt z tak międzynarodową grupą był dla mnie niezwykłym doświadczeniem.
Uczestnicy kursów wakacyjnych chcą podciągnąć się z języka, fajnie spędzić czas, poznać nowych ludzi, doświadczyć innej kultury. Ja specjalizuję się w kursach egzaminacyjnych. Certyfikaty są potrzebne, by dostać się na lepsze uczelnie w rodzinnym kraju lub by móc studiować w Wielkiej Brytanii.
Stworzyłaś polsko-angielski związek. To harmonijne połączenie czy spotkanie dwóch różnych temperamentów?
- Harmonijne, choć bardzo się różnimy. Od męża próbuję się uczyć dystansu i nie planowania wszystkiego naprzód. Lubię jego poczucie humoru, cenię lojalność i opiekuńczość. On chwali nasze polskie potrawy i mój zmysł organizacji.
W Anglii wychowuje się twój synek. Uczysz go mówić po polsku?
- Tak, mówię do niego wyłącznie po polsku. Czytam po polsku nawet jego ulubione książeczki, które w oryginale są po angielsku. On wszystko rozumie, ale nie chce mówić, bo angielski jest po prostu łatwiejszy.
Na przykład słowo 'księżyc' trudniej jest wymówić niż 'moon'. Nie rezygnuję jednak i z uporem powtarzam słowa po polsku. Bardzo bym chciała, by był dwujęzyczny, ale w dużej mierze będzie to zależało od niego.
W Europie przechodzimy kryzys migracyjny i pojawia się na tym tle wiele napięć. Jaki klimat panuje obecnie w Anglii, w której mieszka już wielu imigrantów? Czy w Cambridge, przyjmującym studentów z całego świata, nie ma tarć, uprzedzeń?
- W samym Cambridge nie, ale to dlatego, że jesteśmy specyficzną społecznością, niezwykle wielokulturową. Mówię 'jesteśmy', bo czuję się jej częścią. I to nie tylko ze względu na studentów, ale też kadrę uniwersytecką. W skład Uniwersytetu wchodzi 35 koledży oraz kilka dużych ośrodków naukowych, takich jak szpital Addenbrookes czy Ogród Botaniczny. Zjeżdżają do nich ludzie z całego świata. Najbardziej widocznym efektem tej imigracji jest różnorodność restauracji, kafejek i specjalistycznych sklepów, w tym kilku polskich.
Jakie nastroje panują w Anglii po wynikach referendum w sprawie Brexitu? Czy to prawda, że nasila się niechęć do imigrantów? Czy sama ją odczuwasz?
- Kampania przed referendum polegała na podsycaniu strachu, zarówno przed wyjściem z Unii, jak i pozostaniem w niej. Obie strony agitowały w sposób tak agresywny, że niestety rezultatem jest fala skandalicznych ataków na imigrantów. Wandalizm, obraźliwe ulotki, ataki słowne w środkach transportu miejskiego i sklepach, głośne komentarze - tego doświadczają ludzie w miejscach, w których większość uprawnionych do głosowania opowiedziała się za wyjściem z Unii.
Policja traktuje te sprawy niezwykle poważnie, ponieważ według tutejszego prawa jest to przestępstwo na tle rasowym, za które grozi kara do 7 lat więzienia. Ja nigdy nie spotkałam się z bezpośrednią niechęcią, wręcz przeciwnie. W Cambridge aż 70% głosujących opowiedziało się za pozostaniem w Unii, a po ogłoszeniu wyników wielu moich angielskich przyjaciół i znajomych okazało mi wsparcie, za co jestem im bardzo wdzięczna.
Czy jako Polka w Anglii czujesz się w pełni akceptowana, czy zdarza ci się padać ofiarą negatywnych stereotypów?
- Czuję się obywatelką świata i to chyba przekłada się na mój sposób zachowania, dumę i poczucie własnej wartości. Jasne, że spotykam się ze stereotypami dotyczącymi Polaków, ale raczej w formie żartobliwej, nigdy wrogiej.
Co odpowiada Ci w angielskim podejściu do życia?
- Grzeczność i niewymuszony uśmiech w kontaktach międzyludzkich. Na początku popadałam w panikę, czy znam osobę, która właśnie powiedziała mi dzień dobry i czy w związku z tym powinnam się zatrzymać i chwilę porozmawiać. Wystarczy uśmiech w odpowiedzi. Wiem, że to powierzchowne, ale jak uprzyjemnia codzienne życie!
A co bywa trudne do zaakceptowania?
- To że bardzo trudno jest się przebić przez tę powierzchowną grzeczność i zawrzeć głębszą przyjaźń.
Jak żyje współczesna Brytyjka? O czym marzy, jakie ma problemy?
- Marzenia są takie jak wszędzie, ale na innym, wyższym poziomie ekonomicznym. Państwo pomaga najuboższym oferując mieszkania komunalne i zasiłki, za to klasa średnia nie marzy o dwóch pokojach z kuchnią, tylko o domku z ogródkiem. Problemy są natomiast dość podobne do tych, które mamy w Polsce. Na przykład: trudno zostawić dobrze płatną pracę, by założyć rodzinę, bo nie sposób dostać miejsca w żłobku, a koszt opiekunki jest bardzo wysoki.
Sporym problemem w Anglii jest rosnąca agresja i uzależnienia wśród młodych kobiet. Z czego to twoim zdaniem wynika?
- Z frustracji z powodu sytuacji ekonomicznej. Koszty życia są niewspółmiernie wysokie wobec zarobków. W ciągu ostatnich lat ceny nieruchomości poszły niebotycznie w górę. Koszt nauki też jest wysoki, więc wielu osób na nią nie stać, a to zamyka im perspektywy.
W polskiej telewizji od lat popularnością cieszą się brytyjskie programy poradnikowe - o tym, jak urządzać domy, jak sprzątać, jak się (nie) ubierać, jak tresować zwierzęta. Sami Brytyjczycy też są tak na nie podatni?
- O tak. W ostatnich latach rekordy popularności biją programy kulinarne. I to do tego stopnia, że zwyciężczyni ostatniej edycji The Great British Bake Off - Nadiya Hussain - dostąpiła zaszczytu upieczenia tortu urodzinowego dla samej królowej! Prowadzący te programy są celebrytami, wydają książki, jeżdżą w trasy promocyjne, swoim nazwiskiem sygnują patelnie, tortownice i produkty spożywcze.
Rozmawiając o Anglii, nie sposób zapytać o rodzinę królewską. Jak w społeczeństwie odbierane są królowa i księżna Kate? Autorytety, ikony, oderwane od prawdziwego życia celebrytki?
- Pomimo różnych głosów krytycznych, nie podlega dyskusji fakt, że królowa ma ogromne poparcie społeczeństwa. Jest symbolem królestwa, ostoją dawnych wartości. Nie angażuje się w bieżącą politykę, więc jej poglądy nie podlegają krytyce. Bierze za to udział w licznych wydarzeniach związanych z kulturą czy historią. To bardzo bezpieczny wizerunek.
Z kolei Kate jest po trosze dziewczyną z sąsiedztwa, a po trosze współczesną ikoną. Jest matką dwójki uroczych dzieci, sama im robi zdjęcia i potem dzieli się nimi ze światem poprzez media społecznościowe. Ładna, uśmiechnięta, szczupła, chwalona za dobry, lecz nie rozrzutny gust, angażująca się w działalność charytatywną. Prasa brukowa nie ma na czym żerować.
Czy masz swoje ulubione miejsca w Anglii, które warto odwiedzić, a niekoniecznie dowiemy się o nich z przewodnika?
- Jednym z moich ulubionych miejsc jest Wandlebury pod Cambridge. To osada, której początki sięgają epoki żelaza. Ostała się fosa i kawałek muru, w obrębie którego rośnie teraz sad. Jesienią warto przyjść tam na jabłka, a latem zrobić piknik w trawie. Otaczające lasy kryją mnóstwo atrakcji, takich jak budki do obserwacji ptaków, miejsca widokowe czy drogę z czasów rzymskich.
Anglia kojarzy mi się z fantastyczną architekturą mieszkalną. Te piękne domy, maleńkie ogródki, harmonijna kolorystycznie zabudowa! Czy tak wygląda okolica, w której mieszkasz?
- Cambridge ma cudowną architekturę uniwersytecką. Trzeba zajrzeć do wszystkich koledży, zgubić się w ich krużgankach, przejść się po mostach przerzuconych przez rzekę... Można się tak szwendać godzinami. Moja ulica jest tradycyjna, ogródki są małe, ale wypielęgnowane, drzwi frontowe pomalowane na różne kolory, a malutkie furtki pełnią funkcję wyłącznie dekoracyjną. Jednak cały ten wiktoriański urok ma poważną wadę - te wszystkie urocze domki są przeraźliwie zimne i wilgotne w środku, zwłaszcza jesienią. To stare, stuletnie budynki, z pojedynczymi szybami w oknach, ogrzewane gazem, który jest drogi.
Nie zapomnę mojego pierwszego listopada, a potem grudnia! Święty Mikołaj przyszedł mi z odsieczą i pod choinką znalazłam koc elektryczny - zdarza mi się go włączać nawet w maju. Wystarczy jednak kilka cieplejszych dni i znów nie mogę się oprzeć urokowi tej zabudowy. Jednak w Cambridge czas się nie zatrzymał. W ostatnich latach wyrosło sporo nowoczesnych budynków. Nie wszystkim się to podoba. Ale tak już jest ze zmianami - są nieuchronne.