Prowansja. Wino, lawenda i słoneczniki
Prowansja? Pola intensywnie pachnącej lawendy i jaskrawożółtych słoneczników. Takie jest pierwsze, najbardziej oczywiste skojarzenie. Ale ten południowy region Francji ma do zaoferowania znacznie więcej. Warto tam jechać również po wakacyjnym sezonie, kiedy co prawda lawenda już nie kwitnie, za to turystów jest mniej i można poczuć autentyczny klimat tego miejsca.
Prowansja to jednak ogromny region, a ja mam niewiele czasu, więc muszę wybrać jakiś klucz. Po chwili już wiem: sztuka i malarstwo. W końcu uroda tutejszego krajobrazu przywiodła do Arles van Gogha i Gauguina, a w Aix-en-Provence urodził się i spędził część życia Cézanne. Ale zanim udam się do tych malowniczych miast, zaczynam zwiedzanie od stolicy Prowansji.
Marsylia, drugie co do wielkości miasto Francji, długo cieszyła się kiepską sławą. Wiele razy słyszałam o rządzących nią gangach, rozbojach na ulicach i handlarzach narkotyków.
Dlatego gdy po późnym przylocie z Polski, tuż przed północą, szukamy hotelu, rozglądam się z lekkim niepokojem. Nie możemy znaleźć adresu, ale na ulicy zaczepiają nas uśmiechnięci przechodnie, wskazują drogę. Nigdzie nie zauważam nic podejrzanego.
Czyżby wizerunek Marsylii był krzywdzący? Szybko przekonuję się, że tak, wystarczy nie zapuszczać się na przedmieścia. Centrum miasta zachwyca swoją multikulturowością, portowym klimatem i architekturą. Na wzgórzu góruje bazylika Notre Dame de la Garde, z której rozciąga się bajkowy widok na miasto, Morze Śródziemne i nadbrzeżne klify.
Wrażenie robi też inna świątynia, jedna z największych w całej Francji - Cathédrale de la Major. Stamtąd już tylko kilka kroków do Muzeum Cywilizacji Europejskiej i Śródziemnomorskiej. Jego spektakularny, nowoczesny gmach zwrócony w stronę morza zaprojektowany został przez architekta Rudy’ego Ricciottiego. Warto tu przyjść o zachodzie słońca, kiedy ciepłe światło przedziera się przez ażurową elewację, a cała bryła lśni.
Budynek połączony jest z portem kładką liczącą 130 metrów. Potem jeszcze tylko krótki spacer (i obowiązkowy przystanek w jednym ze sklepików, w których można kupić pachnące zielonymi oliwkami marsylskie mydła) i kolacja z widokiem na Stary Port. Regionalna pozycja obowiązkowa w menu? Oczywiście bouillabaisse! Sławna zupa rybna, która kiedyś była potrawą ubogich rybaków, a dzisiaj uchodzi za wykwintne danie. Ciekawostka: jej przygotowanie zajmuje od trzech do sześciu godzin.
Przejazd autobusem do Aix-en-Provence to niecałe 40 minut. Studenckie miasto zachwyca elegancją. Po spacerze szerokim, ocienionym drzewami Cours Mirabeau, który uważany jest za jeden z najpiękniejszych deptaków Europy, zagłębiam się w wąskie uliczki i małe placyki starego miasta. A potem ruszam śladami Paula Cézanne’a. Przy 28 rue de l’Opera znajduje się budynek, w którym artysta się urodził, a już z dala od centrum mieści się Atelier de Cézanne. Malarz po śmierci swojej matki sprzedał rodzinną posiadłość w Aix i kupił ziemię na wzgórzu za miastem, by tam zbudować swoją pracownię.
Przez ostatnie lata życia codziennie przychodził tu tworzyć obrazy. Najchętniej malował dominującą nad okolicą górę Świętej Wiktorii. Niedaleko Aix znajduje się winnica Château La Coste, w której można nie tylko degustować wino, ale też podziwiać sztukę współczesną i wziąć udział w warsztatach jogi pośród krzewów winorośli.
Już na wejściu dostajemy mapę i chcemy udać się na dwugodzinny spacer po okolicy. Wśród eksponatów wkomponowanych w krajobraz znalazły się dzieła m.in. Toma Shannona i Louise’a Bourgeois. Następnego dnia jadę do Arles i zwiedzanie zaczynam od imponującego wyłożonego aluminiowymi płytkami wieżowca LUMA projektu Franka Gehry’ego, który mieni się w słońcu. Budynek wciąż nie został ukończony, ale do wiosny 2020 r. ma tu powstać m.in. centrum sztuki współczesnej.
Całość robi wrażenie, ale moje serce podbija dopiero starodawne Arles. Miasteczko nie bez powodu nazywane jest Małym Rzymem - w jego centrum mieści się m.in. starożytna arena, która przypomina miniaturowe Koloseum. W czasach rzymskich odbywały się tutaj walki gladiatorów dla 20 tys. widzów dzisiaj można zobaczyć bezkrwawą odmianę korridy.
W Arles zakochał się Vincent van Gogh, który spędził tam ostatnie półtora roku życia i namalował najbardziej znane obrazy. W tym "Słoneczniki", które są jednym z symboli Prowansji. Przez kilka tygodni mieszkał z nim Paul Gauguin, który był pod wrażeniem tutejszego ciepłego światła. Do tej pory niektóre zakątki miasteczka wyglądają niemal jak na płótnach postimpresjonistów sprzed 130 lat. Ta podróż w czasie jest magiczna.
Zobacz także:
Autor: Iga Nyc