A na dachu postawimy willę. Historia niezwykłego domu z Jastrzębia-Zdroju
Sedesowce, wypychowce, trzonolinowce. Superjednostka, Falowiec, Kukurydze. Dom-młotek, dom na kurzej stopce, dom do góry nogami. Polska myśl budowlana zdaje się nie znać ograniczeń. Część jej wytworów zapisała się w historii sztuki, inne otrzymały miano „najdziwniejszych w Polsce”. Do drugiej z tych kategorii należy willa, zbudowana na bloku w Jastrzębiu-Zdroju. Kto chciałby ją zobaczyć, niech się spieszy – obiekt wkrótce może zostać rozebrany.
Oficjalna strona Jastrzębia-Zdroju poleca atrakcje miasta. Zabytki: Park Zdrojowy, pałac w Boryni, Łazienki, muszla koncertowa. Miejsca pamięci: cmentarze, pomniki i drzewo wolności. Są również obiekty rekreacyjne: tężnia solankowa, wodny plac zabaw, park widokowy, tereny zielone. O postawionej na dachu bloku gigantycznej willi, włodarze nie wspominają ani słowem. Nie ma się co dziwić: trudno orzec, czy obiekt przy ul. Północnej 14 jest powodem do dumy, czy może raczej do wstydu. Choć ogólnopolskiej sławy nie sposób mu odmówić.
W przypadku tego budynku nie do końca wiadomo, co jest ciekawsze - wygląd, czy historia powstania. Dla porządku, zacznijmy od tego pierwszego.
Choć willi na dachu bloku przy Północnej 14 próżno szukać w przewodnikach, miłośnicy nietypowych rozwiązań architektonicznych nie powinni mieć trudu z jej odnalezieniem. Spory, jasny budynek widać już z szosy, łączącej Katowice z Wisłą. Jednak dopiero gdy podejdzie się bliżej, można zrozumieć, dlaczego stał się on przyczyną ogólnopolskiego zamieszania.
Na dole: długa, pięciokondygnacyjna bryła, której rytm wyznaczają ciągnące się wzdłuż fasad balkonowe galerie. Nie jest to może typowa zabudowa, ale wciąż wpisująca się w estetykę lat 90. O wiele ciekawie robi się, gdy człowiek spojrzy na dach budynku...
Mieszkańcy Jastrzębia Zdroju, do opisu stojącego na nim obiektu, używają różnych porównań: statek z Gwiezdnych Wojen, willa z Beverly Hills, bunkier, budowlana Multipla. Każde z nich ma w sobie coś trafnego, żadne jednak nie oddaje w pełni charakteru inwestycji.
Ten podłużny obiekt stanowi bowiem mieszankę stylów i materiałów. Mamy tutaj: beton, szkło, drewno i metal. Mamy dachy i ściany o stromym spadku, których powierzchnię przecinają gigantyczne okna. Mamy tarasy, kolumny, plątaniny schodów. Mamy nawet szpaler drzew.
Zobacz również: Mysia twierdza
Tak jak dół bloku blednie w porównaniu z górą, tak i góra zdaje się być niczym w porównaniu z jej wnętrzem. Kto był w środku ten wie. - Ten człowiek naprawdę miał wizję - mówi Paweł, jastrzębianin, który kilka lat temu mieszkał w okolicy. - Potężne przestrzenie, dużo roślinności, szklana podłoga, pod którą miały pływać jesiotry, wielki, otwarty kominek o wymiarach chyba 2,5x3 metry, tyle co ściana w niewielkim pokoju. To wszystko robiło niezwykłe wrażenie!
Na wymienionych przez Pawła elementach projektowanych dla willi atrakcje się nie kończą. Lokalne media wyliczają również ciekawostki takie jak: basen i lądowisko dla helikopterów.
- Ludzie teraz krytykują, a gdyby tę wizję udało się doprowadzić do końca, powstałby niezwykły obiekt. Wartość mieszkań w bloku przy ul. Północnej na pewno by wzrosła, a i samo Jastrzębie, zyskałoby kolejną atrakcję, która może stałaby się celem wycieczek - mówi dawna mieszkanka bloku.
Zresztą, nawet mimo nieukończenia prac, obiekt stał się atrakcją. Jastrzębianie plotkowali, że pewnie na dachu buduje jakiś hrabia albo szejk.
Prawda jak zwykle okazała się mniej elektryzująca od domysłów, choć w tym przypadku - tylko odrobinę. Za budową willi stał bowiem Jerzy Godlewski - detektyw, który przez lata pracował za granicą. Tak z powodów służbowych, jak i prywatnych od czasu do czasu odwiedzał Jastrzębie - Zdrój, chciał mieć więc tutaj jakieś lokum. Najpierw w bloku przy Północnej 14 kupił mieszkanie, potem kolejne, następnie zaczął myśleć o stworzeniu ogrodu na dachu, a potem, gdy okazało się, że wychodzenie na dach przez klapę w stropie jest niewygodnie i niepraktyczne, pomyślał o nadbudówce. "Zaprosiłem architekta, zaczął coś rysować i tak nam wyszło 1000 metrów kwadratowych nadbudowy" - tłumaczy w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Zobacz również: Polski dom wśród najpiękniejszych na świecie. Zachwycający
Szerzej o genezie projektu Godlewski mówił w portalu budujemydom.pl. "Po powrocie do Polski wydawało mi się, że wybudowanie kolejnego "klocka" będzie przeraźliwie nudne i nie zaspokoi moich ambicji twórczych - tłumaczył - Stwierdziłem więc, że podejdę do problemu zupełnie inaczej i stworzę projekt futurystyczny o niezwykłej konstrukcji oraz kształtach. Od początku było dla mnie jasne, że dużą rolę w mojej wizji odegrają duże przeszklone powierzchnie. Jestem bowiem miłośnikiem roślinności. Wnętrza, w których mieszkam są umeblowane krzewami, drzewkami, kwiatami Oczywiście są też jakieś niezbędne dodatki takie, jak chociażby fotele, kanapy, stół, ale nie są one najważniejsze. Otaczam się roślinnością i zwierzętami." Wygląda więc na to, że za nadbudówką przy Północnej 14, tak jak za wieloma innymi niezwykłymi projektami, stało marzenie.
Willę na dachu z innymi nietuzinkowymi projektami łączy jeden aspekt - tak jak szeregu innych koncepcji, tak i jej budowy nie udało się doprowadzić do końca. Jak opisuje "Gazeta Wyborcza" prace przy ul. Północnej 14 ruszyły w 1994 roku. Inwestorem była Górnicza Spółdzielnia Budownictwa Mieszkaniowego, Godlewski miał odpowiadać za finansowanie prac. Przez kilka lat duet działał sprawnie. Kłopoty zaczęły się w okolicach 2000 roku - inspekcja budowlana wstrzymała prace, argumentując swoją decyzję brakami w dokumentacji technicznej. Coraz gorzej układały się też relacje między Jerzym Godlewskim, a spółdzielnią, według której część robót zagrażała kondycji całego budynku.
Zobacz również: Widoki na brak widoku. Jak żyć w budynku bez okien?
Narzekać zaczęli też sąsiedzi. - W części mieszkań pojawiła się wilgoć. Prawdopodobnie przez znajdujący się nad nimi nieszczelny basen czy inny zbiornik wodny - tłumaczy była mieszkanka bloku. - Dla nich to był naprawdę duży problem. W lokalu trudno było mieszkać, a znaleźć na niego kupca czy najemcę jeszcze trudniej.
Wreszcie, w 2014 roku powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego wydał nakaz rozbiórki całej nadbudowy. I tu właściwie historia obiektu mogłaby się zakończyć. Tyle, że pech towarzyszył mu nadal - do dziś jednoznacznie nie ustalono, kto powinien zająć się jego rozbiórką i jak ma ona przebiegać.
W Jastrzębiu plotki o hrabim i szejku zostały zastąpione przez inne - o fatum ciążącym nad działką. Bo czy to przypadek, że najpierw nie udało się tu postawić fabryki włókienniczej (tak przewidywały pierwotne projekty), później, zamiast planowanego, dziesięciopiętrowego wieżowca, postawiono pięciokondygnacyjny blok, a i marzenia o willi nie doczekały się szczęśliwego finału?
Marzenia doczekały się za to ogólnopolskiej sławy. Willi poświęcano nie tylko artykuły prasowe, ale też programy telewizyjne i notki na blogach. Ostatnio zrobiło się o niej głośno po tym, jak sfotografował go Andrzej Tobis, a zdjęcie jego autorstwa zaczęło być szeroko udostępniane w mediach społecznościowych.
I choć w pierwszym odruchu wielu projekt krytykuje, przy bliższym "poznaniu", u niektórych budzi on ciepłe uczucia. Rodzaj rozbawienia i zauroczenia, towarzyszący obcowaniu z tym, co swobodne, łamiące schematy i czyniące zadość wytworom wyobraźni.
- To kuriozum towarzyszyło mi niemal codziennie. Powód jest prozaiczny. Widywałem je w drodze do i ze szkoły. Opowieści o tej architektonicznej narośli na PRL-owskim bloku były równie dziwne jak jej forma. Mówiono o tym, że wybudował ją jakiś hrabia, innym razem właścicielem miał być arabski szejk albo amerykański bogacz, który zamarzył o mieszkaniu w Jastrzębiu. Cóż, dzieciaki to mają fantazję - wspomina pochodzący z Jastrzębia Zdroju historyk sztuki i dziennikarz, Łukasz Gazur. - Ale dziś patrzę na to zupełnie inaczej: to dobry symbol wypaczonego pojęcia luksusu ukształtowanego w początkach polskiego kapitalizmu. Jakby w szarość bloków ktoś próbował wkomponować rezydencję Carringtonów że słynnej "Dynastii".
***
Zobacz również: