Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Dariusz Szpakowski: Mistrz wpadek i pomyłek

Jego głos zna każdy, a jego barwne relacje sportowe wzbudzają mnóstwo emocji. Musi się jednak mierzyć z krytyką i uwagami, że powinien pójść na emeryturę.

"Komentator musi mieć dobry głos, predyspozycje i umiejętność ubarwiania transmisji. Tego wymagają widzowie. Nic nowego nie wymyślimy. Sportowcy tworzą wydarzenie, a my jesteśmy dodatkiem. Doprawiamy transmisje, dodajmy trochę pieprzu, maggi, soli, żeby smakowało, ale nie za dużo, bo widzowie tego nie lubią. Trzeba ich wieść w emocjach, na które czekają", tak o swojej pracy mówił Dariusz Szpakowski (66) w ostatnim wywiadzie dla "Tele Tygodnia".

I za to właśnie widzowie kochają go najbardziej, chociaż co chwilę musi się tłumaczyć ze swoich wpadek i przejęzyczeń. Nie ma jednak mowy, żeby Szpakowski wybrał się na emeryturę. "Najłatwiej powiedzieć, że jestem stary, że powinienem ustąpić miejsca młodym. Okej, ale co miałbym robić przez te lata przed emeryturą? Wyjść na ulicę i żebrać?", pyta retorycznie.

Reklama

Praca to jego pasja

Na swojej pracy zna się jak nikt inny. Komentowaniem wydarzeń sportowych zajmuje się już od 41 lat. Zaczynał w radiu, a w 1983 roku został zatrudniony przez redakcję sportową Telewizji Polskiej. Ma na koncie największe imprezy sportowe, które można liczyć w dziesiątkach. Zna się z największymi gwiazdami sportu i zjeździł cały świat. Komentowanie to jego pasja i dziś nie wyobraża sobie innego zawodu, mimo że w młodości rozpatrywał zostanie chirurgiem.

"Poza sportem miałem dwie pasje - medycynę i motoryzację. Kiedy kończyłem AWF, zaproponowano mi pójście na pierwszy rok medycyny, bez egzaminów wstępnych. To było kuszące, ale już wtedy miałem za sobą próby dziennikarskie i postanowiłem iść w tym kierunku. Natomiast gdybym zdecydował się na medycynę, to zostałbym pewnie lekarzem sportowym, aby połączyć dwie moje miłości", wyznał w jednym z wywiadów.

Na szczęście Szpakowski postawił na dziennikarstwo, dzięki czemu często możemy słuchać jego barwnych relacji. One też są źródłem pomyłek, z których słynie. Ale jak sam mówi, w dobie internetu żyją one własnym życiem i nie zawsze są zgodne z prawdą.

Pomylka za pomyłką

"Przecież tych wpadek nie ma znowu tak wiele, jak by na to wskazywał internet. Podobno ja kiedyś powiedziałem, że pani Irena Szewińska nie jest już tak świeża w kroku jak dawniej. A ja przecież nigdy nie komentowałem lekkiej atletyki! W internecie powstała teraz cała taka subkultura wmawiająca ludziom, że Szpakowski to ten zły. Że to ten, co ciągle się myli", oburza się dziennikarz. I zapewnia, że do każdej transmisji rzetelnie się przygotowuje.

Tyle że już podczas transmisji na żywo emocje często biorą górę i właśnie przez to Szpakowski został autorem wielu ciekawych cytatów: "Ma dużą wytrzymałość szybkościową, znaczy się jest wytrzymały i szybki...", "Niemcy poznali już potencję Messiego", "No i teraz poprzeczka podniesiona na wyższą wysokość, czyli wyżej", "Włodek Smolarek krąży jak elektron koło jądra Zbyszka Bońka", "Była to najsłabsza pierwsza połowa w tym meczu", "Widzę, że rozbiera się Krzynówek, a więc jednak Leo Beenhakker skorzysta z jego usług...", "Stadion w Dortmundzie wypełniony po ostatnie miejsce, chociaż widzimy jeszcze kilka wolnych miejsc".

Dostało mu się też, gdy podczas MŚ w 2014 wciąż mylił Messiego z Maradoną. Z drugiej strony, te wpadki to niemal znak rozpoznawczy Szpakowskiego i pomimo częstej krytyki wcale nie zamierza rezygnować ze swojego stylu. W końcu najważniejsze, że kochają go widzowie. A on ma świetną odskocznię w postaci rodziny i hobby.

Przegapił narodziny córek

Przez swoją pracę prowadzi dość specyficzny tryb życia. Nie raz ominęły go ważne rodzinne wydarzenia. Wśród nich są narodziny dwóch córek, Gabrysi (18) i Julii (24). "Gdy rodziła się pierwsza córka Julka, pojechałem komentować mecz. Prowadząca ciążę znajoma ginekolog zapewniała mnie, że zdążę wrócić. Okazało się, że nie zdążyłem i po meczu kolega podszedł do mnie i powiedział: »Szpaku, gratuluję. Masz córkę!«. Wróciłem do Polski i od razu pojechałem na kolejny mecz. Nie odebrałem nawet żony ze szpitala", wyznał w rozmowie.

Podobnie było z drugą córką. "Zadzwoniłem do żony w sobotę i zapytałem, czy przypadkiem nie ma kataru i nie przeziębi naszego »dzidziula«. Powiedziała, że nie, bo właśnie zostałem ojcem drugiej córki", dodał.

Na szczęście jego żona, aktorka Grażyna Strachota (56), jest bardzo wyrozumiała. Poznali się w 1992 roku w charakteryzatorni Telewizji Polskiej. Potem ich drogi ponownie się skrzyżowały. "Jakiś czas później wybrałem się do (...) teatru. Zobaczyłem ją na scenie i pomyślałem, że jest piękna (...). Po raz kolejny spotkałem ją na nartach. Jako dżentelmen przepuściłem w kolejce ją i jej koleżankę. Podziękowała i zjechała ze stoku. Dopiero przy obiedzie mieliśmy okazję, żeby zamienić kilka słów", opowiada Szpakowski.

Do dziś tworzą zagrany duet.

Magdalena Makuch

SHOW 16/2017

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy