Wielkie sprzątanie w małym mieście
Walka z chaosem przestrzennym trwa nie tylko w dużych miastach. Bój o ład toczą i mniejsze ośrodki. Choć estetycznym potyczkom na prowincji zwykle nie towarzyszy zainteresowanie ogólnopolskich mediów, nie znaczy to, że są one mniej ciekawe. Wręcz przeciwnie.
Kto jechał samochodem na trasie Kraków-Bielsko-Biała, ten pewnie widział. Kamienice z przełomu XIX i XX wieku, zdobione elewacje, oryginalne okna i bramy, fontanna, barokowa bazylika. Obok (a w przypadku kamienic: na fasadach) firany, karnisze, kantor, salon sukien ślubnych, cukiernia, stomatologia estetyczna. Każdy z bannerów i szyldów w innym kształcie, formie, kolorze. Na całość, z wyremontowanego rynku, patrzy figura Ojca Świętego. Witamy w Wadowicach.
Obwieszone szyldami budynki przy rynku to jedne z najbardziej jaskrawych przykładów chaosu reklamowego w mieście, choć niejedyne. Przez kilka lat, w ramach przygotowania pracy magisterskiej, próbowała walczyć z nim Olivia Guga. Dyplom udało się obronić, ładu przestrzennego rodzinnego miasta już nie.
- Kiedy rozmawiałam z mieszkańcami, często miałam wrażenie, że nie wiedzieli o co mi chodzi. Jaki chaos? Jaki problem? - wspomina. - Reklamy w naszym mieście nie pojawiły się z dnia na dzień. Nawarstwiały się stopniowo, od lat 90., a kiedy patrzysz na coś każdego dnia, w końcu przestajesz to zauważać. Brzydota staje się transparentna, a nawet jeśli ktoś ją dostrzega, to zwykle wzrusza ramionami: "Nie ma już większych problemów?".
Stosunek Polaków do estetyki najlepiej byłoby określić słowem "skomplikowany". Z jednej strony Polskę uznajemy za ładny kraj, podobają nam się miejscowości, w których mieszkamy (ok. 80 proc. ankietowanych przez CBOS). Deklarujemy też zainteresowanie jakością i wyglądem otoczenia oraz zgadzamy się ze stwierdzeniem: "ładna zabudowa i otoczenie sprawiają, że ludzie lepiej się czują" (85 proc. wg Narodowego Centrum Kultury). Z drugiej strony, nie trzeba badań, żeby stwierdzić, że z przestrzenią wokół jest coś nie tak. Wystarczy otworzyć oczy.
Choć zadawane od lat 90. pytanie "Dlaczego w Polsce jest brzydko" jest jak kawał z brodą, bo ani nowe, ani śmieszne, ciągle budzie emocje. Pod koniec wakacji impulsem do dyskusji stał się wpis na facebookowym profilu Konserwator Zabytków. Nic dziwnego, bo jego autorka, Monika Bogdanowska, konserwatorka dzieł sztuki, a do niedawna małopolski wojewódzki konserwator zabytków (ze stanowiska została odwołana 9 września), nie przebierała w słowach. "Wygląda na to, że małe miasta sparaliżował kompleks prowincji. Zamiast poszukiwania własnej definicji, ducha miejsca, są ambicje. Ta chęć ukrywania tożsamości, udawania czegoś, czym się nie jest, gorączkowe chwytanie każdej nowinki (...), to droga donikąd, gorzej, bo wiedzie ona przez wertepy brzydoty, kiczu i śmieszności" - czytamy w pierwszych słowach wpisu. W jego dalszej części padają określenia takie jak "estetyczna droga przez mękę", "horror vacui", "wolnoć Tomku w swoim domku" oraz pytanie: "czy naprawdę dobrze czujemy się w tym śmietnisku"?
Z kilkudziesięciu komentarzy pod postem wynika, że wcale nie czujemy się dobrze. Jednak nie do końca mamy pomysł, jak tę sytuację poprawić.
Emocjonalnemu wpisowi Bogdanowskiej towarzyszyły zdjęcia, wykonane w różnych miejscowościach Małopolski. - Uderzające są obrazy z Suchej Beskidzkiej. Pięknie położona miejscowość, zamek nazywany "małym Wawelem", unikatowy kościół, znakomita zabytkowa karczma. Mogłoby być pięknie, a tymczasem przejazd przez tę miejscowość jest cierpieniem dla oczu. Podobnie jest w Limanowej: wyremontowany rynek, nowa fontanna, a w uliczkach odchodzących od rynku estetyczny koszmar - komentowała krótko po publikacji wpisu.
Wadowice, Sucha Beskidzka, Limanowa - to wszystko niewielkie miasta. Łatwo byłoby więc wpaść w myślową koleinę i zaklasyfikować zjawisko jako "problem powiatowy". Tymczasem zdecydowana większość miast w naszym kraju to małe i średnie ośrodki. Ich krajobraz tworzy krajobraz Polski. Nieuzasadnione jest też myślenie, że estetyczny chaos to choroba z którą poradziły już sobie duże ośrodki, a teraz małe tylko nadrabiają zaległości.
- Piętnowanie małych i średnich miast nie ma sensu. Problem zanieczyszczenia wizualnego jest powszechny, zmagają się z nim stolice województw i zmagają się miasteczka, których nazw wielu z nas nawet nie zna. Problem jest ten sam, różne są lokalne uwarunkowania prawne, krajobrazowe i finansowe oraz wynikające z nich bariery utrudniające wprowadzenie rozwiązań - mówi Xawery Stańczyk ze Stowarzyszenia Miasto Moje a w Nim, które od prawie 15 lat działa na rzecz ładu przestrzennego w Polsce.
Kto chciałby walczyć z chaosem przestrzennym, ten ma do dyspozycji cztery podstawowe narzędzia. Pierwszym jest plan zagospodarowania przestrzennego, określający przeznaczenie, warunki zagospodarowania i zabudowy terenu. Drugim, wpis pojedynczych obiektów na listę zabytków lub uznanie ich za pomnik historii. Trzecim, powołanie na danym obszarze parku kulturowego. Czwartym, ustawa krajobrazowa z 2015 roku, umożliwiająca gminom wprowadzanie tzw. uchwał krajobrazowych. Na ich mocy, można regulować takie kwestie jak ilość, obecność i forma nośników reklamowych, wygląd małej architektury oraz ogrodzeń.
Z perspektywy mniejszych ośrodków, często nieposiadających planu zagospodarowania (w 2017 roku NIK wykazała, że plany uchwalone są zaledwie dla 30 proc. obszaru Polski), czy walorów pozwalających na powołanie parku kulturowego, to właśnie ona wydaje się stwarzać największe możliwości. Nic więc dziwnego, że cieszy się sporym zainteresowaniem. Jak można zobaczyć na mapie, stworzonej przez Stowarzyszenie Miasto Moje a w Nim, w kwestii wdrażania uchwał krajobrazowych proporcje między dużymi, a średnimi i małymi ośrodkami rozkładają się mniej więcej po połowie. Zielone kropki, oznaczające "wdrożenie uchwały w całości", widnieją przy m.in..: Gdańsku, Krakowie, Świnoujściu i Opolu, ale też Ciechanowie, Bochni, Ustroniu i Mikołowie. Zdaje się nawet, że tych, wyrysowanych przy małych miastach, jest nieco więcej.
Skąd to zaangażowanie? Jak mówi Xawery Stańczyk, w mniejszym mieście, procedowanie krajobrazowych przepisów może być łatwiejsze, przynajmniej w teorii. - Jest kilka czynników, które potrafią storpedować prace nad uchwalą krajobrazową. Pierwszy to giganci branży reklamowej, którzy najpierw hamują prace nad aktem i dokonują obstrukcji konsultacji społecznych, w których zgłaszają setki uwag, na które ratusz musi odpowiedzieć, a później zaskarżają go do sądu administracyjnego. Drugi to zasięg - jednym aktem trzeba objąć całe, nierzadko kilkusettysięczne czy milionowe miasto. Trzeci to efektywność - nawet jeśli przepisy zostaną wprowadzone, to czasem na tak dużym terenie nie sposób skutecznie ich egzekwować. W małym mieście ta triada albo nie występuje, albo o wiele łatwiej nad nią zapanować - tłumaczy i jeszcze raz podkreśla, że taka jest teoria. Bo z praktyką bywa różnie.
Właśnie o uchwałę krajobrazową dla Wadowic walczyła Olivia Guga. Jej zapisy miały objąć nie tylko okolice rynku i bazyliki, ale całą gminę i być surowe - jako formę reklamy dopuszczano jedynie szyldy.
Prace nad uchwałą zaczęto w 2016 roku, do publicznego wglądu wyłożono ją w 2018 roku.
- Dyskusja dotycząca tych przepisów była chyba najgorętszą w historii rady miasta Wadowic. Na sesji padały interesujące stwierdzenia, np. "nie chcemy, żeby Wadowice były drugim Manhattanem", ale były i głosy, które wskazywały na to, że radnym nawet nie chciało się zerknąć do projektu - wspomina Olivia Guga.
Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, miasto miało wypięknieć do 2019 roku. Tymczasem w 2019 zmieniły się lokalne władze i projekt wyrzucono do kosza, podejmując decyzję o odstąpieniu od jej sporządzenia. Gdyby Wadowice chciały znów pochylić się nad kwestią ładu przestrzennego, musiałyby zaczynać prace od początku. A przecież, jak ironizuje Guga, jest tyle innych, ważnych problemów.
- Z moich doświadczeń wynika, że starania o ład w małym ośrodku tylko pozornie są łatwiejsze. Tu nie ma organizacji pozarządowych, aktywistów, zainteresowania mediów, wszystkich tych sił, które mogłyby stanowić przeciwwagę dla, często bardzo skomplikowanych głęboko sięgających, układów finansowych i towarzyskich zależności - tłumaczy. - Reklama? A dlaczego mam być przeciwko, jeśli to reklama mojej firmy, firmy kuzyna, albo znajomego, który za jej wywieszenie płaci mi co miesiąc drobną kwotę? Więcej jest znajomości, mniej transparentnych działań.
Podobne obserwacje ma Monika Bogdanowska. Jeszcze jako małopolski wojewódzki konserwator zabytków mówiła, że nakazy i zakazy to środki, po które starają się sięgać w ostateczności. Najpierw oferują pomoc w porządkowaniu przestrzeni - choćby poprzez zapisy w planach miejscowych, czy sugerują utworzenie parku kulturowego. Wszystko to często z mizernym skutkiem. - Zazwyczaj napotykamy na opór albo całkowity brak zainteresowania. W małych miastach nacisk mieszkańców i lokalnego biznesu na władze jest bardzo silny. "Ludzie mnie wywiozą na taczkach, jak zaczniemy wprowadzać ograniczenia" - mówią wójtowie - tłumaczyła.
Często nie pomagają nawet przepisy: - W okresie kampanii wyborczej, przy rynku jednego z małopolskich miast, na jedynej kamienicy wpisanej do rejestru zabytków, zawisł ogromny, zasłaniający całą elewację banner jednego z kandydatów - nikt nie zwrócił się z wnioskiem o jego zawieszenie - wspominała. - Zażądaliśmy usunięcia, jednak wymiana pism trwała tak długo, że w efekcie baner wisiał do końca kampanii.
Była wycieczka do Wadowic, więc udajmy się w jeszcze jedną, znowu na południe Polski: do Zakopanego przez Nowy Targ. Z tego ostatniego do niedawna trudno było dostrzec Tatry. Teraz szczyty już widać - na mocy uchwały krajobrazowej zapanowano nad stojącymi przy "Zakopiance" billboardami.
"Estetyczny skok cywilizacyjny i pozytywny wyjątek na skalę krajową" - tak tę zmianę określa Karol Walczak z Forum Inicjatyw Miejskich Nowy Targ. Pozytywne są nie tylko skutki, ale też towarzysząca uchwale atmosfera. - Jakkolwiek zdarzały się standardowe przy takich tematach argumenty typu: "bez reklam biznesy popadają", to jednak był to margines. Większość ludzi czuła, że sytuacja wymknęła się spod kontroli i najwyższa pora nad nią zapanować - wspomina. - Miałem okazję być świadkiem końcowego głosowania podczas sesji Rady Miasta. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, uchwała została przegłosowana bardzo sprawnie, bez żadnych kontrowersji, bez wielkich słów. Tak jakby radni nie do końca byli świadomi, jak bardzo oczekiwane i przełomowe są zmiany, które właśnie wprowadzili.
Mieszkańcy bardziej świadomi niż urzędnicy. Wydaje się, że w przypadku walki o estetykę przestrzeni to częsta sytuacja. Zwłaszcza w miejscach, które w znacznej mierze utrzymują się w turystyki. Może to zakrawać na paradoks - miejscowości, które przez lata były wskazywane jako ofiary szyldozy i handlowo-usługowej beztroski, teraz zaangażowały się w pracę nad uporządkowaniem przestrzeni. - Świadomość rośnie -ocenia Xawery Stańczyk. - Ludzie chcą zaoferować turystom jak największy komfort. A na ten składają się nie tylko atrakcje, baza hotelowa, oferta gastronomiczna, ale również ład przestrzenny. Ci, którzy utrzymują się z turystyki, powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że reklama może nie tylko przyciągać, ale i odstraszać.
Poza tym, jak dodaje Karol Walczak: kolorowo, w dużym formacie i na widoku, przestało oznaczać "skutecznie". - Fakt jest taki, że obecnie mało kto spontanicznie wybiera jakiś hotel tylko dlatego, że zobaczył wielki baner przy "Zakopiance". Te kwestie skutecznie rozwiązał Internet. Dotyczy to także innych branż. Poza tym ludzie jeżdżą po Europie i widzą, że da się inaczej, że nie trzeba pięciu banerów na ogrodzeniu, żeby pensjonat, czy zakład usługowy dobrze prosperowały - tłumaczy.
Lista miast, w których dokonała się tego rodzaju zmiana podejścia, cały czas rośnie. Otwiera ją Sopot, w którego przestrzeni już dokonują się wywołane uchwałą zmiany. Nad swoimi regulacjami pracują m.in. Zakopane, Kościelisko, przywołane wcześniej Sucha Beskidzka i Limanowa oraz i 13 pomorskich gmin, ciągnących się od Władysławowa po Krynicę Morską. - Gdy już osiągniemy pewna masę krytyczną estetycznych miejsc, nastąpi efekt kuli śnieżnej, a brak działań porządkujących przestrzeń będzie po prostu błędem i powodem do wstydu - snuje optymistyczne prognozy Karol Walczak.
Co więcej, na uporządkowaniu przestrzeni powinno zależeć nam również z pozabiznesowych względów. Badania potwierdzają, że uporządkowane otoczenie pozytywnie wpływa nie tylko na dobre samopoczucie jednostek, ale również na kształtowanie pozytywnych relacji miedzy nimi. Wygląda więc na to, że w uporządkowanej przestrzeni bylibyśmy i lepszym społeczeństwem.
Jak już powiedziano, Polaków i estetykę łączną skomplikowane relacje. Dystansu do przeplatających się opowieści o pozytywnych i negatywnych doświadczeniach w walce z chaosem przestrzennym pozwalają nabrać liczby. Jak czytamy na stronie Sprzątamy Reklamy, prowadzonej przez Stowarzyszenie Miasto Moje a w Nim - do końca 2020 roku 122 miasta w Polsce przystąpiły do prac nad uchwałą krajobrazową. Spośród nich, tylko 32 ją przyjęły, a w zaledwie 26 obowiązuje ona w całości. Tymczasem 636 miast spośród objętych monitoringiem ośrodków w ogóle nie podjęło prac. Spora różnica.
- Ładniejemy. Zainteresowanie uchwałami krajobrazowymi w mniejszych miastach to jeden z dowodów na to, jak w ostatnich latach wzrosła świadomość społeczna - mówi Jakub Pogorzelski z inicjatywy ŁADny Krakow, walczącej z chaosem reklamowym pod Wawelem. - Z drugiej strony na nic zdadzą się przepisy, jeśli nie będą prawidłowo egzekwowane i wprowadzane. Wciąż jeszcze dużo pracy przed nami.
Warto podjąć ten wysiłek. Idealnie słonecznego lata, ciepłego morza, wysokich szczytów, antycznych budowli - tego wszystkiego po co jeździmy za granicę, nie będziemy mieć nigdy. Estetyczne miasta możemy zapewnić sobie sami. I to w ciągu kilku lat.
Zobacz również:
Indie: Za próbę gwałtu będzie musiał prać ubrania 2 tys. kobiet
Mandat za sprzątanie liści? To może kosztować nawet 500 złotych
Było? Nie ma. Co się dzieje w mniejszych miastach?