Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Grażyna Barszczewska: Myśleli, że się maluję

Jej pierwszą sceną była kolejka, która dowoziła ją do przedszkola na warszawskim Żeraniu. Śpiewała ówczesne przeboje i dostawała brawa oraz cukierki.

Jej pierwszą sceną była kolejka, która dowoziła ją do przedszkola na warszawskim Żeraniu. Śpiewała ówczesne przeboje i dostawała brawa oraz cukierki.


Jak sama wspomina w książce "Amantka z pieprzem", dzieciństwo spędziła w raju. Wówczas Żerań nie był jeszcze dzielnicą przemysłową, tylko wielkim ogrodem, w którym okoliczne dzieciaki bawiły się do woli. Kiedy więc w przyszłej gwieździe zakiełkowało marzenie o tym, by zostać aktorką? Czy już wtedy, gdy śpiewała czystym głosikiem piosenki w rodzaju "Kuba, wyspa jak wulkan gorąca" w żerańskiej kolejce?

Pasażerowie byli małą piosenkarką zachwyceni. Grażynka dostawała brawa i słodycze. Z emocji zawsze się czerwieniła, a wtedy ludzie pytali, czy dziewczynka jest pomalowana, takie miała wypieki!

Reklama

Jednak na późniejszej decyzji Barszczewskiej zaważyło coś innego. "Niedaleko naszego domu był zakład przemysłowy, jakaś fabryczka. Któregoś dnia po podwórku rozniosła się wiadomość, że będą tam występować artyści. Miałam wtedy chyba pięć lat. Uprosiłam mamę, żeby mnie tam zabrała. Pamiętam dużą salę, a na jej końcu podwyższenie - scenę. Weszła na nią pięknie ubrana pani z panem... To była jakaś estradowa składanka: piosenki, skecze i tak dalej. Chłonęłam to z otwartą buzią i z emocji dostałam temperatury... Pierwsze zauroczenie, odkrycie, że to, co robią ci artyści na tym podwyższeniu, jest takie ciekawe i piękne! Może to był ten pierwszy impuls?", zastanawia się aktorka w "Amantce z pieprzem".

Najpierw uzdolniona dziewczynka poszła jednak do liceum i szkoły muzycznej. Zwiększoną dawkę nauki przypłaciła chronicznym niedospaniem. "Miałam trochę stracone beztroskie dzieciństwo. Wracałam z liceum, w locie jadłam obiad i już pędziłam na kolejne zajęcia do szkoły muzycznej. Do domu docierałam wieczorem. Póki sąsiedzi nie spali, póty ćwiczyłam nowe utwory a potem do północy odrabiałam lekcje. Ciągle byłam niedospana", wspomina aktorka.

Stresowała się też jazdą tramwajem. Warszawska Praga nie była w pierwszej połowie lat 60. przyjaznym miejscem dla podlotków. Grażyna dzielnie zniosła jednak wszystkie trudy, dostała się do warszawskiej szkoły teatralnej i... szybko została z niej relegowana.

"Na zajęciach opiekunka roku Ryszarda Hanin - wybitna aktorka teatralna - proponowała mi do grania same sceny erotyczne i agresywne, chcąc mnie w ten sposób otworzyć (...). Ale jak można otworzyć taką chudzinę z warkoczami, która w głowie ma całkiem zielono i która na sam dźwięk słowa "kur-..", cała się kur-czy?", wspomina aktorka. Szczęśliwie zdała egzaminy w krakowskiej szkole i tam dostała dla odmiany stypendium naukowe.

Katarzyna Jaraczewska

Zobacz także:


Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy