Absorbuje głowę, serce, piersi i ręce
Wiem, że dla niektórych czytelników mogłam stać się strasznie nudna. Ciąża, szpital, bobas, wielce poruszona mamusia. Ale nie jestem w stanie napisać tekstu na inny temat, bo jak zaczynam myśleć o czymś abstrakcyjnym, to ktoś jakby kieruje moje oczy na moją nowo narodzoną córeczkę i się rozpływam. Więc jeszcze chwili potrzebuję, aby zacząć być wstrząśnięta polityką, życiem kulturalnym czy jakąś inną aferą.
Spędziwszy na patologii prawie trzy tygodnie z przerwą na piękną, leniwą majówkę coś niezwykle spokojnego pojawiło się w mojej głowie. Być może ten czas był mi niezbędny, żeby uspokoić nerwicę pedantyzmu, robienia, dzwonienia, uciekania z domu na kawki i ploty, męczenia córki tematami porządku i "zrób to teraz, tak jak cię proszę". Stałam się powolną kulą wodną, która z dnia na dzień dowiadywała się że nie, nie wyjdzie ze szpitala dziś, codziennie słyszała: "może jutro". Im dłużej to trwało tym, bardziej musiałam odpuszczać.
Życie trzymało mnie tam tak długo, aż zaufałam, że mojej dużej córce nie dzieje się nic złego, kiedy mnie nie ma przy niej non stop, albo że odpuszczone nagrania, niewydarzone próby nie wpłyną na całokształt mojej twórczości druzgocąco. Nawet doszła mnie wzniosła, ale zupełnie serio potraktowana myśl, że na łożu śmierci szybciej policzę swoje dzieci niż nagrane piosenki. Generalnie jak się za mocno czymś przejmuję, lubię przefiltrować to przez łoże śmierci. Wizualizuję sobie, że leżę jako schorowana babina, rodzina mnie otacza i sprawdzam czy przypadkiem nie mam danego, w tej chwili wkurzającego mnie czynnika, totalnie w dupie. Jeśli tak, to można go olać równie dobrze już dziś.
Wracając natomiast do tematu.
Urodziła się w piątkowy późny wieczór. O 22:15, jakby wyszła na imprezę.
11 maja dwa szpitalne piętra wyżej z brzuchatej bani zmieniłam się lekko połamaną w krzyżu szczęśliwą mamę. Rita nagle zjawiła się w moim życiu i absorbuje moją głowę, serce, piersi i ręce. Z racji lekko azjatyckiego wyglądu jej skóry, przy dość bladych jednak rodzicach, zostałyśmy trochę dłużej niż 48 godzin po narodzeniu i jak psychicznie chora matka uzależniałam dziecko od solarium fototerapii już w pierwszych dobach życia. Wyglądało to kosmicznie i kiedy pani tłumaczyła mi jak wkładać małego ludka do kombinezonu z solaris i odpaliła to to, łzy poleciały mi po twarzy. Nie wiem dlaczego. To nie boli, dzieci nawet to lubią, statystycznie przechodzi przez to ogromny odłam społeczeństwa. Moja czułość w stosunku do istotki chyba poczuła się dotknięta. Przymusowa "Gattaca - szok przyszłości", "Kontakt" i inne.
Zasypiałam na piętrze mam z dziećmi, w którym płacz dzieci po zmroku brzmi jak głośne cykady w upalną noc gdzieś na wiejskim polu. Falami włączają swoje alarmy potrzeb. A jednak pozwala ci to spokojnie zasnąć, kiedy wiesz, że potrzeby twojego maleństwa są zaspokojone. Leżysz ze swoim ludzkim szczenięciem pod kołderką jako jedna z pięćdziesięciu i wiesz, że uczestniczysz w masowym, zupełnie przyziemnym dla personelu, największym skupisku cudów świata.
Popijam szałwię, godzina jest 7:05. Pełne mojego mleka dziecko w stanie uśpienia robi najdziwniejsze miny. Często podnosi głowę do góry i zaciska usta w mały dzióbek jakby mówiła: "Wiem wszystko najlepiej, jestem tu najświeższa". Jej stopy nie dotykały jeszcze Ziemi. Urodziła się w piątkowy późny wieczór. O 22:15, jakby wyszła na imprezę.
Bolało, ale jeśli człowiek myśli cały czas do czego ten ból zmierza, nie wpadnie w panikę i strach, to wcale nie chce go przegonić. Pragnienie zobaczenia i poczucia ciepłej skóry człowieczka, który tak długo siedział w środku naszego ciała jest ogromne. Pamiętam słowa położnej: "Pani Paulinko, jeszcze godzina i będzie dziecko, wytrzyma pani?". W środku myślałam sobie: "Godzina, co to jest, ale czad, czy wytrzymam? Wytrzymałabym o wiele dłużej", ale ustami byłam w stanie zrobić tylko ciche anemiczne: "Tak" nie otwierając nawet oczu z bólu. Anestezjolog nie miał do nas wstępu. Mój narzeczony trzymał moją rękę swoją gorącą dłonią i wszystko się zgadzało. Ból i spokój. Dziwna para. Potem jeszcze słowa "Jeszcze dwa skurcze i będzie dziecko" brzmiało dla mnie tak niewiarygodnie, jak: " Zjedz to jabłko, to będziesz umiała latać".
Zastanawiające jak wszystko u nas jest zaprogramowane. Każda mama patrzy na swoje małe jak na najpiękniejszą istotę. Fizyczne wyczerpanie po porodzie nie uniemożliwia nam opieki nad dziećmi. Mamy jakąś nadsiłę i radość, nawet jeśli w bólu niewypowiedzianą. W mojej wyobraźni miałam szybko urodzić, wrócić do domu i zająć się swoimi projektami. Kończyć nagrania, ćwiczyć, karmić, spać, jeść dobre jedzenie i jak gdyby nigdy nic przejść do statusu mamy z dwojgiem dzieci. Szpital cały czas mówi: "Zwolnij, zwolnij", codziennie o poranku pytałam czy dziś możemy już iść do domu...
Co dzień pojawiała się szansa, o ile Rita przestanie emanować swoją sympatią do Azji i Pacyfiku. Zaakceptowała już słowiańskie wcielenie i jesteśmy w swoich pieleszach, gdzie wpatrują się w nią onieśmielone oczy starszej siostry.
Paulina Przybysz