Reklama

Aleksandra Domańska: Bogini jest w każdej z nas

- Jedna z moich przyjaciółek powiedziała do mnie "bogini", co mnie bardzo onieśmieliło - wyznała Aleksandra Domańska /Magdebursky /archiwum prywatne

Promuję siostrzeństwo bo jest to mój sprzeciw wobec mizoginicznej przeszłości świata, gdzie kobiety palono na stosie nie dlatego, że były czarownicami, ale dlatego, że były wolne, niezależne, wyzwolone seksualnie. Przeszłości, która zrodziła ten nieszczęsny patriarchat który sprzedaje nam obsesyjny kult młodości, opresyjny kanon piękna, zwraca nas przeciwko naszym ciałom i naturalnym procesom natury - mówi w rozmowie ze styl.pl Aleksandra Domańska.

Maja Jaszewska, Styl.pl: W wielu pani wypowiedziach pojawia się temat wyzwań, z jakimi nam, kobietom, przychodzi się mierzyć z racji kulturowych ograniczeń. Czy nie ma pani wrażenia, że nadchodzi epoka, która na nowo zdefiniuje kobiecość i męskość? Reżyser Filip Kasperaszek twierdzi wręcz, że zewsząd słychać ryk odchodzących w przeszłość dinozaurów.

Aleksandra Domańska: - W pełni się zgadzam. W wielkich bólach rodzi się nowe. To, co stare, nie bardzo chce ustąpić, ale młode coraz mocniej napiera.

- Dużo rozmawiam z przyjaciółmi na temat tego, co się dzieje na świecie i widzę, że wszyscy staramy się unikać słowa "walka". Bo nie chodzi o to, żeby się wzajem atakować i trwać w okopach słusznych racji, tylko poszerzać swoje horyzonty. Najlepiej by było, gdyby udało się połączyć perspektywę rozumu i serca. Nie jest to łatwe, ale na szczęście nie jest też niemożliwe.

Reklama

- Niestety epokowym zmianom towarzyszą duże napięcia. Jechałam do pani na spotkanie i zostałam koszmarnie otrąbiona przez dwóch kierowców, bo ich zdaniem jechałam zbyt wolno, szukając miejsca do zaparkowania. Ludzie są sfrustrowani i najmniejsze rzeczy wytracają ich z równowagi. Jeszcze parę tygodni temu zareagowałabym nerwowo, bo nie znoszę, kiedy ktoś na mnie trąbi. Jestem sprawną kierowczynią i dobrze prowadzę auto. Jeśli chcę zaparkować, to w warunkach komfortowych. I bez poganiania pełno jest wokół stresu. Nie mam potrzeby naddawać go sobie z powodu cudzych frustracji.

Ogląda pani programy informacyjne?

- Nie mam telewizora. Moim źródłem informacji jest Make Life Harder na Instagramie. Wiedzę na temat tego, co się ważnego dzieje na świecie, podają tam w postaci dowcipnych i celnych memów, które przedzielane są kojącymi wstawkami o zwierzętach. To jedyny program informacyjny, który akceptuję.

Sprawia pani wrażenie osoby, która doskonale wie, czego chce i równie jasno mówi, na co nie wyraża zgody.

- Codziennie uczę się rozpoznawać i jasno wyznaczyć swoje granice, żeby potem widzieć, co je narusza. Moja przyjaciółka, która wiele lat mieszkała w Londynie powiedziała mi, że w żadnym innym kraju nie słyszała tak często o stawianiu granic jak w Polsce. Otwórzcie granice,  a nie je stawiajcie, śmiała się. Rozumiem jej punkt widzenia, ale myślę, że my jako społeczeństwo mamy jeszcze trochę lekcji do odrobienia. Często bywamy zamknięci w kole toksycznych działań, które się nakręca z powodu braku umiejętności komunikowania swoich potrzeb i niezrozumienia swoich emocji.

- Uczę się rozmawiać i uczę się słuchać. A ta umiejętność jest podstawą do ustanowienia własnych granic i przestrzegania cudzych. Kiedyś trzeba wreszcie powiedzieć - dość! Zastanowić się i podjąć trud konfrontacji z własnymi demonami. Jednak najtrudniejszym dla mnie zadaniem w tym procesie jest by podążać tą drogą ze spokojem, czułością i zrozumieniem nie tylko wobec siebie, ale też drugiego człowieka. To nie jest łatwe, ale innej drogi ku dobremu życiu nie ma. Przydatnym doświadczeniem może być psychoterapia.

Jeden z propagatorów medytacji, John Main, powiedział, że jeśli medytujemy przez kilka tygodni zauważamy zmiany w sobie, jeśli medytujemy dłużej, wówczas inni dostrzegają, że się zmieniamy. Podobnie jest z efektami psychoterapii. Jednak nie wszyscy wokół nas są zadowoleni, kiedy się zmieniamy.

- No i bardzo dobrze. Wampirom energetycznym mówimy wówczas - do widzenia. Odkąd zaczęłam żyć i postępować w zgodzie ze sobą, moja lista znajomych bardzo się przerzedziła. Nie narzekam jednak. To jest najlepsze, co mnie spotkało. Nie widzę powodu by utrzymywać znajomości z ludźmi, którzy ściągają nas w dół. Niektóre relacje nam służą, niektóre nie. Z tych drugich zrezygnowałam. Dzięki temu mam więcej czasu dla siebie i osób, które wnoszą w moje życie coś wartościowego. Oczywiście ta wymiana jest obopólna, bo i ja mam więcej przestrzeni w sobie na ich potrzeby.

Aktorstwo sprzyja pogłębianiu wiedzy na swój temat?

- Myślę, że jeśli jest się na to gotową to tak. Wybrałam ten zawód, bo podczas pracy dotyka się w nim magicznych momentów. Aktorstwo pozwala mi  dotrzeć do źródeł kreatywności, doświadczyć głębi emocji i czegoś, co rozumiem jako sztukę. Długo nie potrafiłam pomyśleć o sobie, że jestem artystką. Uważałam, że artystką to można nazwać Marinę Abramovic, a ja jestem aktorką, która czasem robi średnie filmy, czasem nieudane, a od czasu do czasu bardzo dobry film. Długa droga mnie wiodła do momentu, kiedy zaczęłam uważać się za artystkę. Przyszło to, kiedy lepiej poznałam swoje serce i to, co w nim niosę. Kiedyś byłam dla siebie bardzo surową nauczycielką. Dzisiaj wierzę w swój talent i to jest bardzo miłe uczucie.

Silna kobieta łatwo dostaje łatkę trudnej aktorki?

- Bardzo szybko. Silna, stanowcza i autonomiczna kobieta bardzo szybko doczeka się łatek: trudna, specyficzna, niemiła, humorzasta, histeryczna czy wredna. Niedawno zarzucono mi, że jestem nieprzyjemna dla jednej ze współpracownic na planie. Nie usłyszałam tego jednak bezpośrednio od osoby mającej mi coś za złe, tylko dowiedziałam się, od produkcji. Zrobiła się z tego afera, a ja byłam kompletnie zdezorientowana. Zwołałam więc zebranie, posadziłam wszystkich przy stole i zapytałam, o co konkretnie chodzi. W odpowiedzi usłyszałam, że prywatnie jaka jestem, to wszyscy wiedzą - nie za fajna. Zaparło mi dech.

- Zaczęłam się zastanawiać, ile razy osoba, która mi ten zarzut postawiła, rozmawiała ze mną w życiu. W mojej ocenie było to raptem kilka razy i za każdym razem bardzo krótko. Jakim więc prawem, ktoś kto mnie kompletnie nie zna wydaje na mnie taki wyrok? Poczekałam więc na zakończenie oskarżycielskiego monologu i odpowiedziałam: "Prywatnie mnie nie znasz, więc nie wiesz, jaka jestem. A w pracy stawiam granice i nie zgadzam się, żebym spędzając na planie 16 godzin nie mogła w spokoju, bez popędzania, pójść do toalety".

- Byłam z siebie ogromnie dumna, że to wypowiedziałam. Kilka lat temu pewnie bym siedziała załamana i milczała. Dzisiaj nie zgadzam się na przypinanie mi łatki osoby trudnej tylko dlatego, że nie wykonuję potulnie poleceń, które kolidują z podstawowymi zasadami higieny pracy. Chcę rozwiązywać wszelkie nieporozumienia jak najszybciej, przy stole, zbierając wszystkie strony konfliktu, rozmawiając z szacunkiem i otwartością na emocje wszystkich zainteresowanych. W takich warunkach zawsze można znaleźć wspólną drogę.

 Czytaj na następnej stronie >>>

Podejrzewam, że mężczyzny nie spotkałyby takie oskarżenia.

- Gloria Steinem w swojej książce "My Life on the Road" piszę tak: "Słownik definiuje <<awanturnika>> jako <<osobę, którą spotykają przygody, która ceni je bądź ich poszukuje>>, jednak <<awanturnicę>> jako <<kobietę gotową na wszystko, by zdobyć bogactwo bądź pozycję społeczną>>" Ciekawe prawda?

- Postrzeganie kobiet i mężczyzn diametralnie się różni. Trudno się dziwić patrząc na ogromną przepaść w wychowywaniu chłopców i dziewczynek.  Tych pierwszych zachęca się do przeżywania przygód, bycia dzielnymi, niestrudzonymi odkrywcami, a od dziewczynek wymaga się tego by były grzeczne, miłe, schludne. Jest tu mało miejsca na wiarę w swoje siły i możliwości i kultywowanie swojej autonomii. To smutne. Ale wiem, że im więcej będziemy się tym temacie edukować, tym szybciej nastąpią zmiany. 

- Ale jak to w życiu zdarzały mi się też cudowne warunki pracy, ze wspaniałymi ludźmi, wśród których panował ogromny wzajemny szacunek. Nie było tam miejsca na pośpiech czy poganianie. Tak było na planie filmu "(Nie)znajomi" w reżyserii Tadka Śliwy. Tak jest zawsze na planie u Juliusza Machulskiego, Wojtka Smarzowskiego czy Bartka Ignaciuka. To wspaniali ludzie o ogromnej klasie. Bardzo cenię sobie również pracę z Bartkiem Prokopowiczem, z którym spędziłam ostatnio 60 dni na planie serialu "Mecenas Porada" (emitowany w telewizji Polsat - przyp.red.), w którym mam przyjemność wcielać się w główną bohaterkę. To był bardzo intensywny projekt, w którym nie było praktycznie ani jednej sceny beze mnie. Wsparcie Bartka było nieocenione.


Dużo obecnie mówi się o nadużywaniu władzy w środowisku artystycznym. Szokują kolejne wyznania osób, które padły ofiarą przemocy w szkołach teatralnych, w trakcie prób czy na planach filmowych.

- Na moim roku w szkole teatralnej zdarzało nam się doświadczać przemocy psychicznej ze strony niektórych wykładowców, więc to, co teraz wychodzi na jaw, nie dziwi mnie specjalnie. Cieszą się, że zaczyna się o tym mówić w jawny sposób, a nie szeptem na szkolnych korytarzach. Potrzebne są mądre zmiany. System edukacji jest oparty na starych zasadach i niejednokrotnie stosujący przemoc sami jej doświadczyli. Czytam niektóre komentarze zarzucające poszkodowanym, że zbyt późno zabierają głos i myślę sobie, jak bardzo brak nam elementarnej wiedzy na temat bycia ofiarą przemocy. Obwinianie ofiar to polski sport narodowy.

W mediach społecznościowych propaguje pani siostrzeństwo. Co najcenniejszego jest w tej idei?

-  Promuję siostrzeństwo bo jest to mój sprzeciw wobec mizoginicznej przeszłości świata, gdzie kobiety palono na stosie nie dlatego, że były czarownicami, ale dlatego, że były wolne, niezależne, wyzwolone seksualnie. Przeszłości, która zrodziła ten nieszczęsny patriarchat który sprzedaje nam obsesyjny kult młodości, opresyjny kanon piękna, zwraca nas przeciwko naszym ciałom i naturalnym procesom natury, uczy nas widzieć w sobie nawzajem rywalki. Podczas gdy ja nie chcę patrzeć na drugą kobietę jak na wroga! To kobiety odegrały w moim życiu największą rolę. Wzajemne wsparcie niesie ze sobą taką siłę!

Jest pani autorką słynnej akcji "Ciało bogini za nic się nie wini". Jej podstawowym przesłaniem było wezwanie do samoakceptacji, zamiast wiecznego pędu do wyimaginowanej doskonałości, o której decydują obrobione w photoshopie zdjęcia w kolorowych magazynach. Myślę też, że ta akcja koresponduje z przekonaniem niektórych jungistów, że greccy bogowie i boginie wciąż w nas żyją, dostarczając sił i wzorców do działania. Od nas tylko zależy, którą z greckich bogiń wybierzemy za przewodniczkę. Pani kojarzy mi się z Pentesileą - królową Amazonek.

- Dziękuję, bardzo mi miło. Słowo bogini zaczęło w mojej głowie funkcjonować kilka lat temu. Jedna z moich przyjaciółek powiedziała do mnie "bogini", co mnie bardzo onieśmieliło.  Niech pani zwróci uwagę, że przez wszystkie przypadki odmieniamy słowo Bóg, a bogini prawie w ogóle nie istnieje w potocznym języku. A to jest takie energetyczne i piękne słowo. Z czasem zaczęłam dostrzegać boginie w każdej kobiecie. Każdej! Bez wyjątku. I ciała tych bogiń były piękne w swojej różnorodności, każde niosło inne wspomnienia, inną historię.

- Dużo inspiracji czerpałam wtedy z kobiet poznanych podczas podróży, ze swobody z jaką mieszkały w swoich ciałach, smukłych, krągłych, wysokich, niskich. To co z nich biło to radość życia, celebrowanie go, a nie chowanie się przed słońcem tylko dlatego, że staramy się doścignąć niedościgniony tak naprawdę wzór, który moim zdaniem już dawno stracił na aktualności. To wtedy wymyśliłam akcję "Ciało bogini za nic się nie wini". Odzew na nią był ogromny, co dowodzi że kobietom w Polsce brakowało takiego postrzegania siebie i swojego ciała. Jestem z tej akcji bardzo dumna.

Czy pani uroda powoduje, że jest pani jako aktorka szufladkowana?

- W szkole teatralnej po egzaminach najczęściej słyszałam, że pięknie wyglądam na scenie. Może tak było, ale chciałam, żeby dostrzeżono też to, co tworzę na tej scenie, mój aktorski wysiłek. Przeszłam długą drogę, żeby wyjść z tej szufladki i dziś mogę śmiało powiedzieć, że najważniejszym momentem było zadanie sobie pytania: Jak siebie postrzegasz przede wszystkim Ty sama, co o sobie myślisz, dokąd chcesz iść. Patrzę na swoje stare zdjęcia i widzę wymuskaną istotę.

- Z czasem przestałam się aż tak zajmować swoim wyglądem. Nie śledzę już modowych trendów, mam swoje własne, zakładam to, co ja uważam za ładne, obcięłam włosy, bo zawsze o tym marzyłam, przestałam regulować brwi i nakładać hennę, bo uwielbiam takie oczy.  To są moje upodobania i miło jest za nimi podążać.

Jest pani aktywna na Instagramie. Na ile media społecznościowe są przestrzenią, w której można doświadczyć bliskości i wsparcia od innych ludzi, a na ile stwarzają jedynie taką iluzję?

- Kiedyś myślałam, że kontakty w Internecie to namiastka fizycznych kontaktów. Ale dziś nie byłabym już taka krytyczna. Owszem, kontakt w mediach społecznościowych nie jest tym samym co realne spotkanie, ale jeśli daje wsparcie, inspirację, dobrze wpływa na stan psychiczny, to chyba nie warto go deprecjonować tylko dlatego, że różni się od tych relacji, jakie znamy z czasów przed internetem.

- Świat się zmienia i dla pokolenia wychowanego w dobie internetu, kontakty w nim są i będą czymś normalnym, nie gorszym od fizycznych spotkań. Może nawet będą przyjaciele, którzy nigdy nie zobaczą się w realu. Czy jest w tym coś złego? Wydaje mi się, że nie, a nasz krytycyzm bierze się z lęku przed nieznanym. Trwa pandemia, a niektórzy naukowcy twierdzą, że po niej będą być może kolejne, więc niewykluczone, że internet umożliwi nam kontakty, uratuje życie wielu ludziom.

Jaka najpiękniejsza i najważniejsza rola jest jeszcze przed panią?

- Staram się być otwarta na to, co samo przyjdzie. Oczekiwania potrafią zrujnować nasze życie. Kiedy odpuszczamy i przestajemy w napięciu oczekiwać, przychodzą rzeczy, o których nam się nawet nie śniło. Chętnie przyjmę role, które wymykają się wszelkim stereotypom i wymagają wysiłku. Kocham  wyzwania.

A mężczyznę chciałaby pani zagrać? Na przykład Hamleta?

- Bardzo chętnie. W Akademii Teatralnej uczono nas, że tekstom klasycznym należy się ogromny szacunek i bardzo uważne, klasyczne granie a ja myślę sobie, że klasyczne teksty można uwolnić ze sztywnych gorsetów. Grać je w odniesieniu do teraźniejszości, kierując się sercem, a nie średniówką. Interesuje mnie żywy teatr przystający do dzisiejszych realiów, a nie koturnowe spektakle w dawnym stylu.

Czym jest aktorstwo - sztuką czy rzemiosłem? Darem a może przekleństwem?

- Aktorstwo ma w sobie wszystko, co pani wymieniła. Są wybrańcy, którzy poruszają się jedynie po orbicie najwyższej jakości sztuki. Aktorów i aktorek jest wielu, nie wszyscy mają szansę pracować z wybitnymi reżyserami nad wybitnymi tekstami. Więc dla dużej części z nas aktorstwo bywa też rzemiosłem, dzięki któremu możemy żyć i zapłacić rachunki. Bywa też przekleństwem dla tych, którzy siedzą w domu, czekają na telefon i nie byli nigdy na planie.

- To słodko-gorzka profesja. Dotknęłam w niej wyjątkowych, niemal mistycznych momentów wyostrzonej świadomości i kreatywności, ale brałam też rzemieślnicze zlecenia, żeby czuć bezpieczeństwo finansowe. A i strach przed tym, że nie pojawi się nowy projekt, też jest mi znany.

Zobacz także:

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Aleksandra Domańska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy