Reklama

Anna Kubiak: Pierwsze tygodnie w szkole mogą wyglądać różnie

- Szukanie wsparcia u rodziców jest bardzo ważne. Tym bardziej, że dziecko może pomyśleć: „wow, moja mama, która jest już dorosła i tak dobrze sobie ze wszystkim radzi, też miała taki kłopot i sobie dała radę”. Dzięki temu następuje pewna normalizacja problemu, dziecko zaczyna rozumieć, że w życiu zdarzają się różne trudności, przykrości, wyzwania, ale to nie jest koniec świata, bo można znaleźć jakiś sposób, żeby sobie poradzić - mówi dr Anna Kubiak, psycholożka i psychoterapeutka, która pracuje w Zakładzie Psychologii Klinicznej i Zdrowia SWPS.

Katarzyna Pruszkowska: Jakie emocje mogą towarzyszyć dzieciom, które zaczynają szkołę podstawową?

Dr Anna Kubiak: - Różne, a wiele może zależeć od tego, jaką wcześniej słyszeli od dorosłych opowieść o tym nowym etapie edukacyjnym. Są rodzice, którzy będą mówić, że w szkole jest inaczej, niż w przedszkolu, trzeba cicho siedzieć w ławkach, nie można się już tyle bawić. Nawet jeśli rodzic mówi to w dobrej wierze, żeby podkreślić, że dziecko jest już duże i zdolne do tego, by sobie poradzić, takie słowa mogą wywołać niepokój. Natomiast jeśli zmiana była przedstawiana jako coś dobrego - szansa na nowy początek, możliwość poznania nowych kolegów czy nauczycielek, dziecko może podejść do niej jak czegoś ekscytującego. Zwłaszcza, jeśli z różnych powodów nie lubiło chodzić do przedszkola, nie udało mu się tam zawiązać przyjaźni. Wtedy możemy zaszczepić w nim nadzieję na to, że teraz będzie inaczej, lepiej. Trzeba jednak pamiętać, że obie skrajności mogą być niekorzystne i mogą nie odzwierciedlać rzeczywistości. Mnie jest blisko do pokazywania realnego świata, a nie snucia opowieści o tym, że w szkole na pewno będzie albo wspaniale, albo poważnie i groźnie. Prawdopodobnie będą i takie momenty, i takie. Nowe sytuacje najczęściej są w pewien sposób wymagające, nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych. Musimy się przyzwyczaić do zmian, zaadaptować, dlatego pewna doza niepewności czy ostrożności jest zupełnie naturalna. Możemy z powodzeniem przyjąć, że w szkole będą i fajne momenty, i te trudniejsze, bo takie jest życie.

Reklama

- Nie bez znaczenia będą tutaj również doświadczenia rodziców. Jedni z nas lubili chodzić do szkoły, inni wspominają lata edukacji jako pasmo udręki. Warto jednak oddzielić swoje wspomnienia od teraźniejszości i pozwolić dziecku, by zbierało swoje doświadczenia. Historia nie musi się przecież powtórzyć. Natomiast jeśli chodzi o konkretne emocje, bo o nie pani pytała, zawsze zachęcam, by po prostu zapytać dziecko - "jak się czujesz z tym, że idziesz do szkoły? Co o tym wszystkim myślisz?". Są dzieci, które odpowiedzą od razu i dość trafnie nazwą swoje emocje, są takie, które wrócą do tematu wieczorem lub nawet po paru dniach. Trzeba jednak wysłuchać, co mają do powiedzenia. Może się bowiem okazać, że my sądzimy, że skoro dziecko czeka wielka zmiana, to na pewno się obawia czy smuci, a tymczasem w nim będą zupełnie inne emocje. Warto pamiętać o tym, żeby wszystko to odbywało się naturalnie, żebyśmy "nie przedobrzyli" z takimi rozmowami i przygotowaniami.  Bo jeśli dziecko zobaczy, że my się stresujemy, może pomyśleć: "skoro tyle o tym rozmawiamy, mama ciągle pyta, jak się mam, to może rzeczywiście powinienem się zacząć bać?".

A jak rodzice mogą - i czy mogą - przygotować się na poradzenie sobie z trudniejszymi emocjami dzieci?

- Myślę, że kluczem jest tu akceptacja i przyjęcie tego, że te pierwsze tygodnie mogą wyglądać różnie. Jedne dzieci przebojowo wejdą do klasy i po tygodniu będą już znały połowę uczniów w szkole, a inne będą potrzebowały więcej czasu, by poczuć się na tyle pewnie, by móc związać nowe relacje. Należy pamiętać, że żadna z tych postaw nie jest lepsza lub gorsza, po prostu dzieci różnią się temperamentem i osobowością. Na pewno dzieci będą potrzebowały czasu, by się zaadaptować i spokoju rodzica, który będzie w stanie przyjąć wszystkie dziecięce emocje. Bo na początku może pojawić się np. zniechęcenie. Dziecko może mówić, że szkoła jest głupia, a dzieci niesympatyczne, więc ono nie chce chodzić do szkoły. Albo zauważy, że innym dzieciom nauka przychodzi z większą łatwością, więc będzie mówiło o sobie, że jest "głupie". Takie rozczarowania są naturalne, wpisane w nowe sytuacje. Warto wspierać dziecko, mówić, że tak czasem bywa, i dać mu kilka tygodni na oswojenie się.

- Natomiast jeśli takie stany będą się utrzymywały, a u dziecka pojawią się np. niechęć, obniżony nastrój, objawy psychosomatyczne, wtedy warto uważniej przyjrzeć się sytuacji, skonsultować z nauczycielem czy psychologiem. No bo, nie ukrywajmy, szkoła rzeczywiście może być źródłem trudnych emocji, związanych z wieloma sytuacjami. Np. dziecko widzi, że odstaje od innych, że koledzy potrafią więcej i szybciej się uczą. Albo nie potrafi inicjować kontaktów, nie czuje się dobrze w grupie, doświadcza wykluczenia lub przemocy rówieśniczej.

Wspomniała pani o objawach psychosomatycznych. Czy może pani wyjaśnić, czym są?

- To objawy płynące z ciała, które nie są powiązane z chorobą somatyczną. Osobom postronnym czasem może być trudno to rozróżnić, bo te objawy są prawdziwe, nie mamy tu do czynienia z symulowaniem. Tj. jeśli dziecko jest zdenerwowane, może je boleć brzuch, tak samo, jakby się czymś zatruło. W obu przypadkach ból jest jak najbardziej realny. Z tego powodu zaleca się, by dzieci, u których podejrzewamy dolegliwości psychosomatyczne, w pierwszej kolejności były konsultowane u lekarzy. A jeśli oni nie znajdą przyczyny, skłaniamy się ku przyczynom psychologicznym. Do takich objawów najczęściej należą u dzieci bóle głowy i brzucha, nudności, zawroty głowy. Wskazówką może być także to, że objawy pojawiają się w konkretnych okolicznościach, np. w niedzielę wieczorem lub poniedziałek rano i znikają w piątek po południu, przed weekendem. Albo nie występują w przerwach świątecznych, podczas ferii i wakacji. Taka obserwacja będzie cenną wskazówką dla specjalisty.

- Oczywiście sygnały z ciała to jedno, ale u dzieci, które przeżywają jakieś trudności, będziemy także obserwować zmiany w zachowaniu, np. pogorszenie nastroju, niechęć do aktywności, apatię czy smutek, który staje się dominujący. Niepokoić może też większa drażliwość, wybuchy złości, zachowanie, które często nazywamy "niegrzecznymi. Takie zachowania, zwłaszcza, jeśli wcześniej dziecko ich nie prezentowało lub zdarzały się sporadycznie, również powinny skłonić nas do baczniejszej obserwacji. Chciałabym jednak zaznaczyć, że mówimy tutaj o konkretnych zmianach w zachowaniu i tym, że trudne emocje zaczynają dominować w życiu dziecka. To, że dziecko się smuci, płacze czy złości, nie musi oznaczać, że dzieje się coś alarmującego; zwłaszcza, jeśli na ogół jest zadowolone, wesołe, ma energię do zabawy. Emocje związane z codziennymi wyzwaniami to jedno i one są naturalne, a emocje, które zdają się przytłaczać dziecko, to drugie. Te ostatnie mogą sugerować, że dzieje się coś niedobrego, z czym młody człowiek sobie nie radzi.

A jak możemy oswajać u dzieci takie trudniejsze tematy czy emocje?

- Są różne sposoby. Ja szczególnie lubię bajki, opowiadanie dzieciom historii. Jeśli dziecko ma jakiś kłopot, możemy poszukać książki, w której bohater stoi przed podobnymi wyzwaniami lub, jeśli potrafimy, sami wymyślamy taką opowieść. Ten sposób ma dwie wielkie zalety. Po pierwsze, część dzieci nie lubi rozmawiać o sobie, ale chętniej porozmawiają o kimś innym, bo to jest bezpieczniejsze niż mówienie o swoich kłopotach. Słuchając cudzej historii mogą zidentyfikować się z bohaterem i jego przeżyciami, wymyśleć możliwe rozwiązania. Po drugie, poczują, że nie są same, że inni mają takie same kłopoty jak one - a to niezwykle ważna informacja, bo sprawia, że dzieci nie czują się tak samotne. Taka wspólna lektura może zachęcić dziecko do podzielenia się swoim kłopotem albo,jeśli dziecko nie ma odwagi samemu zacząć,może dać rodzicowi dobrą podstawę do odniesienia przeżyć i problemu bohatera opowieści do sytuacji dziecka. Na przykład rodzic może zagaić: "A co ty myślisz o tej sytuacji?", "Może znasz kogoś, kto był w podobnej sytuacji?", "A może znasz taką sytuację ze swojego życia?". Czytanie możemy zaaranżować wieczorem, kiedy w domu jest spokojnie, a dziecko ma przestrzeń, by spokojnie słuchać i dzielić się swoimi przeżyciami.

Kiedy pani słuchałam przypomniało mi się, że mój syn często pyta o to, czy ja, w jego wieku, miałam "podobnie" - czy też bałam się burzy, czy też nie mogłam się doczekać prezentu. A jeśli tak, co robiłam, żeby było mi łatwiej.

- Szukanie wsparcia u rodziców jest bardzo ważne. Tym bardziej, że dziecko może pomyśleć: "wow, moja mama, która jest już dorosła i tak dobrze sobie ze wszystkim radzi, też miała taki kłopot i sobie dała radę". Dzięki temu następuje pewna normalizacja problemu, dziecko zaczyna rozumieć, że w życiu zdarzają się różne trudności, przykrości, wyzwania, ale to nie jest koniec świata, bo można znaleźć jakiś sposób, żeby sobie poradzić.

A czy opowiadanie dzieciom o swoich problemach, oczywiście dostosowanych do ich wieku, np. "mama jest smutna, bo zarysowała samochód na parkingu" może uczyć dzieci, że problemy mają także dorośli i że to nie jest nic dziwnego?

- Może, ale zachowałabym tutaj ostrożność i zachęcała do przyjrzenia się, w jakim celu to robimy, czemu ma to służyć. Jeżeli chcemy pokazać dziecku, że problemy może mieć każdy i w ten sposób poszerzyć jego perspektywę, to w porządku. Czyli powiedzieć: "jestem smutna, bo miałam stłuczkę. Posłucham sobie ulubionej muzyki, a potem zadzwonię do mechanika, żeby naprawił samochód". Czyli - nazwiemy emocje, pokażemy dziecku, jaki mamy sposób na ich regulację i poszukamy rozwiązania problemu. Taka praca na zasobach jest mi bardzo bliska, ponieważ pozwala wynieść coś z trudnej sytuacji, a nie się tylko w niej "pogrążać". Natomiast mówienie dziecku o naszych problemach po to, żeby "wygadać się" lub umniejszyć problemy dziecka, na zasadzie "ty płaczesz, bo w szkole ktoś powiedział ci coś przykrego, ale to ja mam prawdziwe kłopoty" nie przyniesie niczego dobrego. Obarczanie dzieci naszymi niepowodzeniami może je tylko obciążyć i dodać zmartwień.

Wróćmy jeszcze do szkoły. Nie da się ukryć, że jako rodzice często mamy wobec dzieci jakieś oczekiwania - chcemy, żeby dobrze się uczyły, angażowały w rozmaite aktywności, być może te, które sami dla nich wybraliśmy. A tymczasem dzieci mają swoje trudności, nie interesują się tym, co proponują rodzice. Wtedy może pojawić się rozczarowanie, jakiś żal. Jak radzić sobie z tymi emocjami?

- Najważniejszą sprawą jest to, by uświadomić sobie, że pojawiają się we mnie takie emocje,  zauważyć je. Czyli np. "czuję złość, bo moje dziecko słabo się uczy i nie robi postępów", "czuję wstyd, bo dziecko słabo czyta i nauczycielka pewnie myśli, że nie poświęcam mu czasu", "czuję rozczarowanie, bo wybrałam dla dziecka najlepsze zajęcia, a ono nie chce chodzić i przed każdymi płacze". To tylko kilka przykładów, bo rodzicom może towarzyszyć bezradność, lęk, poczucie zawodu, smutek i inne emocje. A warto pamiętać o tym, że nasze pokolenie nie jest szczególnie biegłe w ich nazywaniu i rozmowach o tym, co czuje.

- Jednak takie nazwanie rzeczy po imieniu jest ważne, bo pozwala wprowadzić rozróżnienie, co jest moją potrzebą, a co potrzebą dziecka. Bo może być tak, że dziecko chciałoby mieć lepsze wyniki w nauce, ale uczy się słabo, ponieważ ma pewne trudności, które można zdiagnozować, a potem pracować zgodnie z zaleceniami. Ale może być i tak, że dziecku nie zależy na ocenach, bo np. uwielbia uprawiać sport czy grać na instrumencie i temu poświęca cały swój wolny czas. Czyli w tej sytuacji to już jest nasza potrzeba i nasze oczekiwanie, nie dziecka, żeby miało ono świetne wyniki. 

- Dzieci nie mają zaspokajać oczekiwań rodziców, są autonomicznymi osobami, które mają prawo do zaspokajania swoich potrzeb rozwojowych, również potrzeby zabawy i odpoczynku. Szczególnie jeśli chodzi od dzieci młodsze, bo to od nich zaczęłyśmy rozmowę, musimy pamiętać, że one mają prawo do zabawy. Gdy słyszę, że 7-latek woli siedzieć nad zeszytami i do perfekcji ćwiczyć szlaczki, niż bawić się z rówieśnikami to mnie to, jako psychoterapeutkę, zatrzymuje. Oczywiście są dzieciaki, które lubią się uczyć i nic w tym złego, jednak dla mnie zawsze ważne jest to, czy to rzeczywiście potrzeba dziecka, czy realizuje ono wymagania rodzica, by go zadowolić. Bo wiele dzieci, zwłaszcza właśnie tych młodszych, będzie chciało spełniać oczekiwania rodziców.

Żeby nie zawieść, nie rozczarować, nie "zasłużyć na karę".

- Tak, powody mogą być różne. Jeśli bardzo zależy mi na stopniach dziecka, to warto zastanowić się, dlaczego tak jest. Czy słabe oceny oznaczają, że nie jestem dobrym rodzicem? Że zawodzę, że inni będą mnie oceniać i myśleć, że niewystarczająco się staram? Jeśli zidentyfikujemy takie obawy, warto im się przyjrzeć, może wspólnie z psychoterapeutą. Widzę dwie sytuacje, w których warto zainteresować się niższymi ocenami. Pierwsza, kiedy nagle stopnie bardzo się pogarszają i druga, kiedy z powodu słabych stopni dziecko czuje się bezwartościowe, gorsze, cierpi. Wtedy konsultacja ze specjalistą może przynieść odpowiedzi, co się dzieje i jak temu zaradzić czy znaleźć wyjście z sytuacji.

- Myślę zresztą, że w polskim systemie edukacji nadal zbyt mocno skupiamy się na ocenach. Tymczasem one niewiele mówią o tym, jak dziecko będzie radziło sobie w życiu. Piątki i szóstki mają niewiele wspólnego z tym, jak dziecko radzi sobie w relacjach czy w trudnych sytuacjach, czy jest samodzielne, czy potrafi wyrażać własne zdanie, czy ma swoje pasje i zainteresowania, czy jest empatyczne, itd. A właśnie te kwestie, bardziej niż oceny, będą wyznacznikami radzenia sobie w dorosłym życiu.

 

 

 

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy