​Anna Wojtacha: Trzeba mieć jaja, żeby w pewne miejsca pojechać

- Kiedy jeździłam na wojnę, bardzo mi brakowało tego, żeby z tymi ludźmi dłużej posiedzieć. Nigdy nie było na to czasu. Wchodzisz do czyjegoś życia z buciorami, potem nagle z niego wyskakujesz i zostawiasz człowieka samego - mówi Anna Wojtacha, autorka książki "Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji".

Anna Wojtacha
Anna Wojtachaarchiwum prywatne
Anna Wojtacha, autorka książki "Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji"
Anna Wojtacha, autorka książki "Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji"archiwum prywatne

Anna Wojtacha jest dziennikarką i korespondentką wojenną. Relacjonowała wojnę domową w Gruzji, przekazywała informacje ze Strefy Gazy, Iraku, Afganistanu, Tajlandii i Indii. Szczególnym sentymentem darzy Rosję, po której przejechała tysiące kilometrów. Podczas tych podróży poznała wielu Rosjan, dzięki którym poznała ten kraj od poszewki. Najważniejsi z nich tworzą obraz Rosji w książce "Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji" - w księgarniach od 8 kwietnia 2015 r.

Agnieszka Łopatowska, Styl.pl: Zapytam przewrotnie, słowami bohatera twojej książki: czy ty się zawsze musisz w coś wpie...ć?

- Mam taką tendencję, tak. Mówi tak Ogi, mój były narzeczony, który twierdzi, że w zasadzie nie powinnam wychodzić z domu, bo działam jak magnes na kłopoty. Zawsze się pcham w takie sytuacje, bo muszę zawsze blisko podejść, czegoś dotknąć, zobaczyć. A że bywam w miejscach gdzie się coś dzieje, gdzie jest gorąco, to faktycznie muszę się od czasu do czasu w coś wpie...ć.

Jak to się stało, że wybrałaś zawód dziennikarza, a pewnie później specjalizację korespondenta wojennego?

- To nie było takie rozłączne. Podjęłam decyzję o tym, że chcę być dziennikarzem jeszcze w liceum. A że bardzo wcześnie byłam zafascynowana pracą Waldka Milewicza, ukierunkowana na takie dziennikarstwo byłam w zasadzie od początku. Zdawałam sobie sprawę, że będzie bardzo ciężko. Bo zostać dziennikarzem to jedna sprawa, ale zacząć wyjeżdżać - druga. Mówiono mi: "Ale ty baba jesteś" i nie chcieli mnie puszczać.

- Bardzo walczyłam, żeby zacząć wyjeżdżać, byłam zdeterminowana. Uważam, że jak się czegoś chce i będzie się człowiek starał, to osiągnie swój cel. Brnęłam w to dosyć mężnie. Towarzyszył temu duży niepokój moich bliskich, mojego ojca, bo wiadomo, że taka praca niesie ze sobą duże ryzyko. Mnie się na szczęście nigdy nic poważnego nie stało, nie byłam ranna...

...ale pobita już tak.

- Pobita tak. I parę razy do mnie strzelano. Natomiast chciałam jeździć, chciałam opowiadać świat. Wydaje mi się, że dziennikarz powinien być takim opowiadaczem. Powinien zdawać innym ludziom relację z tego, co się dzieje na świecie.

Mogłaś zostać podróżnikiem...

- No mogłam. Mój dziadek był marynarzem, mój ojciec dużo podróżował, mój pradziadek się pałętał po świecie, więc w genach to na mnie przeszło. Mogłam być podróżnikiem, ale wybrałam jednak podróżowanie ekstremalne.

Nie potrafię sobie wyobrazić, jakim trzeba być człowiekiem, żeby postrzelić dziecko. Ten chłopiec wracał ze szkoły, nie był terrorystą, nie szedł z bronią, nie strzelał do izraelskich żołnierzy.
Anna Wojtacha

Stereotyp kobiety nienadającej się na korespondenta wojennego istnieje. Jakie masz przewagi nad swoimi kolegami po fachu?

- Wiele razy w bazach wojskowych, w Iraku czy Afganistanie, moi koledzy nie mogli czegoś załatwić, mówili: "Idź Wojtacha i to załatw". Szłam i załatwiałam. A metod operacyjnych miałam kilka. Na przykład na biedną dziewczynkę, kiedy prawie szlochałam, że jak mnie nie zabiorą do śmigłowca, to będzie szef na mnie krzyczał. W końcu kiedy słyszałam: "No dobrze, chodź, polecisz", mówiłam: "Super, ale jeszcze moich pięciu kolegów jest ze mną". A oni stali za winklem i tylko na to czekali. Starałam się takiej słodkiej idiotki raczej z siebie nie robić, choć czasami jest to atut.

- Jest kilka takich aspektów, które mogą determinować groźniejsze sytuacje. Bo jeśli coś by się działo, to co się robi z babą? Gwałci się ją. Jest to duże niebezpieczeństwo i kilka razy kiedy jeździliśmy na Kaukaz, poważnie się tego obawiałam. Były znane przypadki gwałtów na dziennikarkach, na przykład w Czeczenii. Staram się nie myśleć kategoriami, że coś mi się stanie, że mam cechy, które mogą mi przeszkadzać. Mężczyźni mają na przykład taki naturalny odruch, żeby pomagać, choćby coś mi nieść. Trochę czasu mi to zajęło, ale ich tego oduczyłam. Uznałam, że jeśli będziemy tak pracować, to ja zawsze będę uznawana za kruchą kobietę, żądała dodatkowych praw. Nigdy sobie na to nie pozwolę. Do dzisiaj traktują mnie jako równoprawnego członka ekipy i kumpla przede wszystkim. Bardzo sobie to cenię. Bardziej niż to, że by mnie traktowali jak damę. Bo to i nie miejsce, i nie czas.

Jakie twoim zdaniem są najważniejsze cechy korespondenta wojennego?

- Odwaga. Nie w sensie jakiegoś wielkiego męstwa, ale trzeba mieć jednak jaja, żeby w pewne miejsca pojechać. Poza tym przebywając w nich jest się narażonym na masę, delikatnie rzecz ujmując, niewygód. Trzeba też mieć zdrowy organizm, dużą wydolność. Trzeba umieć długo nie spać i pracować, długo nie jeść i pracować. Trzeba mieć żelazny żołądek. Trzeba też mieć dużą odporność na stres i na pewne obrazy, które się widzi na wojnie i mimo szoku, jaki ze sobą niosą, potrafić nadal funkcjonować.

- Zawsze powtarzam, że kiedy jadę na wojnę, to tak jakby mnie widzowie na nią wysyłali. Nie oczekują, że będę stała zapłakana przed kamerą i mówiła, jak jest tragicznie, tylko opowiedziała co tam się dzieje. Byłam na usługach telewidzów, a teraz jestem na usługach moich czytelników. Jestem im winna rzetelnie wykonaną robotę, a nie płacz. To moja sprawa, czy coś przeżywam czy nie. Jest na to miejsce w książce, ale nie w momencie, kiedy pracuję.

Masz obrazy wojenne, które zapadły ci szczególnie w pamięć?

- Każdy z nas ma. To obrazy, które wracają, taki zestaw obowiązkowy. To najczęściej zabici, albo bardzo cierpiący ludzie. Nie mogę do dzisiaj zapomnieć chłopca ze Strefy Gazy, Alego. 6-latka, którego snajper postrzelił w głowę. Chłopiec przeżył, ale miał bardzo poważnie uszkodzony mózg, nie mówił. Odratowano go, ale był w zasadzie prawie rośliną. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakim trzeba być człowiekiem, żeby postrzelić dziecko. Ten chłopiec wracał ze szkoły, nie był terrorystą, nie szedł z bronią, nie strzelał do izraelskich żołnierzy. Pamięta się też obrazy po wybuchach. Po tym, jak ktoś się wysadza i idzie się ulicą, która spływa krwią.

- Zawsze byłam bardzo wrażliwa na zapachy, wiele rzeczy pamiętam zapachami. Zapach krwi jest bardzo specyficzny. Ciał, które się psują też. Ale też z Iraku pamiętam zapach benzyny z agregatów prądotwórczych. Zdarza mi się, że idę ulicą i zaśmierdzi z jakiejś rury wydechowej, natychmiast przypomina mi się Irak. To jest tak silne, że rozglądam się i przywołuję do porządku: "Kurczę, przecież jestem w Warszawie". Takie rzeczy zostają już do końca życia.

Kiedy zaczęłaś jeździć byłaś bardzo młoda, miałaś dwadzieścia kilka lat. Myślisz, że był to dobry wiek na tego typu pracę?

- To zawód, który jest bardzo wyczerpujący fizycznie. Pisał o tym Kapuściński, że większość osób jeździ tylko przez jakiś czas, bo się męczą, bo ich organizm nie wytrzymuje. Przeżywanie stresu przez ileś tam lat też się na nim w pewnym momencie odbija. Ale z drugiej strony korespondent nie może być za młody, bo wtedy jest niewiarygodny. Trochę trzeba mieć pod sufitem, trochę wiedzieć o świecie, żeby go przekazywać. My jako dziennikarze mamy obowiązek dużo czytać i dużo wiedzieć, żeby mieć rozeznanie co się wokół nas dzieje. Każdy przeciętnie inteligentny człowiek powinien to wiedzieć, a my jesteśmy do tego dodatkowo zobligowani.

- Jestem pytana o to, czy skończyłam dziennikarstwo. Nie. Uważam, że nawet lepiej skończyć inne studia, bo wtedy ma się pojęcie w jakiejś konkretnej dziedzinie wiedzy. Nie można nikogo nauczyć pisania felietonów. Dopóki nie napiszesz 50, to się nie nauczysz, choćby ci ktoś pięć lat wkładał do łba, jak to się robi.

Mój kolega mówi, że dziennikarzem jest się z temperamentu, a nie z wykształcenia.

- Oczywiście, że tak! Można skończyć najlepszy wydział dziennikarstwa na świecie, a będzie się do dupy dziennikarzem, bo się nie ma pasji. To jest zawód wynikający z ogromnej pasji, bo jak sama dobrze wiesz, to jest zawód ciężki. I środowisko jest ciężkie. To bardzo trudna praca, dlatego trzeba być zdeterminowanym, żeby to robić. Dziennikarzem, reporterem jest się mentalnie.

Ogi jest człowiekiem, który przydarzył mi się w życiu przez przypadek, ale często postacie, które mają wpływ na twoje życie pojawiają się w nim przypadkiem.
Anna Wojtacha

Przejechałaś pół świata. Do Rosji trafiłaś na wakacje z rodzicami, później wielokrotnie do niej wracałaś. Dlaczego postanowiłaś w niej zostać na dłużej?

- Prawie w niej zostałam. Z miłości. To taki czynnik, który jest mocno determinujący.

...Obojętne, w której części świata.

- Obojętne - czy to jest Rosja, czy Wietnam. W każdym razie coś mnie w Rosji ujęło. To tak, jak nie jesteś w stanie powiedzieć, dlaczego się kogoś kocha. Bo tak. Nie kocha się za coś, tylko się po prostu kocha. U mnie w domu się dużo mówiło o Rosji. Często bardzo krytycznie, ale jednak ta Rosja była w nim obecna. Mój tata mi zawsze dużo opowiadał o Rosji, o Moskwie. Te wakacje, kiedy miałam 10 lat, nie były przypadkowe. Połknęłam tam bakcyla. I co zabawne, jak się nie chciałam uczyć w szkole rosyjskiego, to później się go nauczyłam w try miga.

- Kiedy jeździłam tam już jako dorosła, przebywałam w różnym towarzystwie, często podejrzanym, a żeby nie stracić kontaktu z językiem zaczęłam chodzić na konwersacje w Warszawie. Walentyna, która uczyła mnie rosyjskiego załamywała ręce, że potwornie bluzgam. Że mówię płynnie, tylko językiem ulicy. Poradziła mi, żebym czytała Dostojewskiego, Tołstoja, bo trzeba mnie oduczyć tego slangu. Nauczyłam się trzy razy zastanowić nad tym, co chcę powiedzieć w jakimś lepszym towarzystwie.

Jedną z najbardziej wyrazistych postaci w twojej książce jest Ogi, twój były narzeczony, snajper Specnazu. Masz z nim kontakt?

- Oczywiście, cały czas! Przyjaźnimy się, często dzwonimy do siebie. Ogi jest osobą dość specyficzną. Jest bardzo małomówny, a ja gadatliwa, więc ciekawie wyglądają nasze rozmowy przez telefon, kiedy ja gadam przez 20 minut, a w tym czasie on odpowiada tylko: "yhm, tak, yhm". Ogi jest człowiekiem, który przydarzył mi się w życiu przez przypadek, ale często postacie, które mają wpływ na twoje życie pojawiają się w nim przypadkiem.

- Poznaliśmy się w kolei transsyberyjskiej. Ogi wygląda jak zbir, nie jest delikatnej urody. Z jednej strony się go bałam, ale mnie ciągnęło do niego. Nie wiedziałam, co z tym gościem jest nie tak. Dopiero później dowiedziałam się, że jest ze Specnazu. Co, o czym można przeczytać w książce, wywołało we mnie ogromne obawy, bo - to jest chichot losu - jestem osobą, która dość głośno zawsze krytykowała Putina, a w szczególności za to, co robił w Czeczenii. A tu nagle trafił mi się mężczyzna, który jeździł do Czeczenii, zabijał tam ludzi. Było takie przyciąganie, odpychanie, a później się okazało, że nie mogę bez niego żyć. Kochałam go i nadal go bardzo kocham. To ważny człowiek w moim życiu i jeżeli prawie dla niego nie zostałam w Moskwie, to musiał dla mnie dużo znaczyć.

- Ogi jest dla mnie bazą. Osobą, która kiedy mam gorszy czas, stabilizuje mnie. Ma bardzo racjonalne podejście do wielu rzeczy, a ja zbyt łatwo ulegam emocjom. Jego argumenty, przedstawione na spokojnie, do mnie docierają. Innych nie chcę słuchać, a po półgodzinnej rozmowie z nim mam już wszystko poukładane w głowie. To niezwykła cecha tego człowieka.

Po przeczytaniu tej książki każda dziewczyna, która ma w sobie chociaż pierwiastek łobuziary, będzie w nim zakochana po uszy.

- Jestem straszną łobuziarą, to prawda. Ogi nie jest grzecznym chłopcem. Tyle, że ma niezwykłą siłę spokoju, co mi bardzo imponowało i właśnie tej siły się chwytałam kiedy było ciężko. I on, i jego najlepszy przyjaciel Wiktor to są łobuzy. A ja lubię łobuzów, ciągnie mnie do nich. Do statecznych facetów nie bardzo.

- Byłam jakiś czas temu u mojej szkolnej koleżanki w Koszalinie, z którego pochodzę, której mąż właśnie siedział na kanapie, oglądał mecz, pił piwo. Kiedy powiedziała do niego, że wychodzimy, nie było żadnej reakcji. Żartowałam, żeby do niego podejść i podstawić mu lusterko pod nos, żeby sprawdzić czy on w ogóle oddycha. Nie nadaję się do takich relacji, bo jestem na to za energiczna. Uważam, że mężczyzna powinien być duży, silny i spokojny.

Książka jest momentami mocna. Stąd są szczegółowo opisane nasze relacje z Ogim i stąd jest wódka, bo nie będę kłamać, że siedzieliśmy w tajdze przy oranżadzie, kiedy tam butelek wódki było tyle, co drzew.
Anna Wojtacha

Nie martwisz się, jak będziesz oceniana po tym, jak szybko została skonsumowana wasza pociągowa znajomość?

- Na pewno będę oceniana. Pojawią się pewnie też kontrowersje związane z tym, że jest Rosjaninem. Już po jednym z wywiadów zostałam nazwana "wnuczką enkawidzisty" i "banderówką". Zdaję sobie sprawę, że wywołam falę krytyki za to, że poszłam z nim do łóżka zaraz jak się poznaliśmy, że Rosjanin, że ze Specnazu - pisząc ten rozdział wiedziałam, że Ogi będzie wywoływał emocje. Jak wiadomo, u nas ludzie lubią krytykować. To powoli nasz sport narodowy. Jak można komuś dopier..., to zazwyczaj się to robi. Więc oprócz tego, że za spanie z naszym wrogiem, podejrzewam, że mi się dostanie za oceany wódy, która się przelewa przez tę książkę.

- Po wydaniu mojej pierwszej książki "Kruchy lód. Dziennikarze na wojnie", gdzie Ogi pojawia się tylko na chwilę na początku i na końcu, nie było wywiadu, w którym by mnie dziennikarki nie pytały o Ogiego. A on był w niej ledwo gdzieś zaznaczony. Więc już czułam, co się dzieje. A prawie spadłam ze stołka, kiedy po spotkaniu autorskim przyszła do mnie pani, żebym jej podpisała książkę, co zrobiłam, i zostałam tak przez nią opieprzona, że jak ja go mogłam zostawić, że to hańba, że to taki fantastyczny facet. Więc siedząc nad tą swoją książką, zaczęłam się jej tłumaczyć, że gdyby przeczytała do końca, to ja do niego tam wracam. "No to dobrze, dobrze" - powiedziała i poszła. Kiedy więc zaczynałam myśleć o "Zabijemy albo pokochamy", wiedziałam, że ta postać się tam pojawi.

Anna Wojtacha
Anna Wojtachaarchiwum prywatne

Jak wybrałaś pozostałych bohaterów?

Kiedy zaczynałam rozmawiać o książce z Arturem Wiśniewskim z wydawnictwa Znak, miałam już ją wymyśloną. Chciałam uniknąć książki o Rosji na zasadzie: "Wsiadłam do kolei transsyberyjskiej, pojechałam, zobaczyłam to, to, to i dziękuję, do widzenia...". Te słowa Ogiego, że się muszę zawsze w coś wpier... i moja fascynacja Włodzimierzem Wysockim, jego słowa: "Interesuje mnie człowiek w sytuacji ekstremalnej", cały czas we mnie są. Spotkałam przez te lata tyle ciekawych postaci, że aż trudno było je wybrać. Zdecydowaliśmy się na siedem, bo to dobra liczba. Chciałam opisać te osoby, które miały duży wpływ na moje życie, ale ja też miałam na ich.

Podoba mi się to, że Ogi pojawia się w tych historiach jako pewnego rodzaju klamra spinająca te postacie.

- On jest przewodnikiem po książce, jest cały czas obecny. Tak chciałam dobrać te postaci, by każda z nich stała na rozdrożu. Żeby się zastanawiała, co dalej ze sobą zrobić, jaką drogą iść. Żeby nie było, że piszę tylko o kimś, w pierwszym rozdziale napisałam też o moich wątpliwościach. A że są w niej postacie mocne, nie są kryształowe, to książka jest momentami mocna. Stąd są szczegółowo opisane nasze relacje z Ogim i stąd jest wódka, bo nie będę kłamać, że siedzieliśmy w tajdze przy oranżadzie, kiedy tam butelek wódki było tyle, co drzew. Czytelnicy mnie już znają po pierwszej książce, a widzowie jako dziennikarza telewizyjnego, gdybym się nagle przebrała w różową sukienkę, nikt by nie uwierzył, że to ja.

Przywiązujesz się do swoich bohaterów, nie przeszkadza ci to potem?

- Im jest więcej emocji, tym mniej obiektywizmu. Pewnie, że mi przeszkadza. Śmierć Ninki, bohaterki ostatniego rozdziału, niezwykłej dziewczyny, ogromnie przeżyłam. Nawet nie mogę iść na jej grób, nie wiem gdzie jest pochowana. Przez jakiś czas myślałam o tym, że za mało zrobiłam, żeby ją tutaj ściągnąć. Z drugiej strony wiem, że to była dorosła osoba, nie mogłam jej wziąć na siłę.

Całego świata nie uratujesz.

- Ale kiedy się pojawiają emocje, człowiek zaczyna myśleć w tych kategoriach. Teraz się z tym trochę uspokoiłam. Minęło już kilka lat. Nie pisałabym o każdym z bohaterów tej książki, gdyby mi w sercu nie zapadł.

Wiedzą, że ukazuje się ta książka? Oprócz Ogiego oczywiście.

- Ogi wie i jest strasznie upierdliwy, ponieważ każe mi sobie tłumaczyć te rozdziały. Oczywiście jest najbardziej zainteresowany fragmentami o sobie. Tłumaczę, że był uczestnikiem tych wydarzeń, więc wie jak było, ale i tak każe mi czytać. Z częścią bohaterów mam kontakt, z częścią nie. Z Nadią od czasu do czasu się zdzwaniamy, więc wiem co tam się dzieje, z Andriejem i Olkiem nie mam kontaktu, Ninka nie żyje, z Igorem też nie mam kontaktu... Jest dużo osób, nawet nie mówiąc tylko o bohaterach książki, które w Rosji spotkałam i możemy się nie odzywać parę lat, a nagle dostaję mejla: "Cześć Ania, co w ciebie". Ten człowiek siedzi kilka tysięcy kilometrów od ciebie i pomyślał o tobie - to jest takie miłe, ciepło się na sercu robi.

Nie sądzę, żeby chodził za mną korowód szpiegów, służby specjalne mają na pewno coś lepszego do roboty niż zajmowanie się Wojtachą, ale Rosjanie sprawdzają z kim mają do czynienia.
Anna Wojtacha

Czym się różnią Polacy od Rosjan?

- To zależy, gdzie ucho przyłożyć. Na pewno inna jest Moskwa. Mój znajomy Rosjanin mówi: "Pamiętaj, że Moskwa to nie Rosja". Moskwa to zupełnie inny świat. To potężne miasto, które ma w tej chwili około 12 mln mieszkańców. To metropolia, w której zarabia się dużo pieniędzy, w której ludzie się spieszą. Czasami się śmieję, kiedy ktoś mówi, że Warszawa to duże miasto, że Warszawa to dzielnica Moskwy. Moskwianie są inni. Tam się inaczej pije, inaczej je, bo jest dużo dobrych restauracji i mieszkaniec Moskwy częściej zje sushi niż pierogi, a jeżeli bliny, to z kawiorem. Rosjanki są przepiękne, dobrze ubrane. Tam na ulicy raczej nie ma kobiet chodzących na płaskich obcasach, wszystkie w szpilkach. Zawsze je podziwiam.

- Im się jedzie dalej na prowincję, tym jest więcej ludzi niewykształconych, biedniejszych, ale też ja się tam lepiej czuję. Prowincja jest spokojniejsza. Już nawet Irkuck, który też jest dużym miastem, jest taki bardziej zapyziały.

- A jeśli chodzi o różnice, to przede wszystkim nie jest tak, jak się czasem słyszy, że Polacy i Rosjanie się nie lubią. Oczywiście czasami się te nastroje radykalizują, jak teraz kiedy wspieramy Ukrainę, a kiedyś takim tematem była Czeczenia, kiedy indziej Afganistan. Są tematy, na które ciężko z nimi rozmawiać, ale u nas też w zależności w jakim jesteś środowisku są tematy tabu. Tutaj się nie dogadam z osobami o skrajnie prawicowych poglądach, tam jest duże prawdopodobieństwo, że jak zacznę temat Czeczenii, to się pokłócę. Ale nie widzę jakichś specjalnych różnic między nami.

A myślisz, że gdybyś podróżowała po Polsce, ludzie okazaliby ci tyle pomocy, przyjmowaliby cię pod swój dach?

- Nigdy po Polsce nie podróżowałam z plecakiem. Natomiast mam wrażenie, że jednak u nas by cię nikt do domu nie zaprosił. U nich to było faktycznie ujmujące, kiedy przejeżdżając dziesiątki tysięcy kilometrów po Rosji tylko jeden jedyny raz spałam w hotelu. Mają taki rodzaj otwartości, naturalną chęć pomocy. Powiedział mi kiedyś taki facet na Syberii, że ich mentalność wynika z tego, że kiedyś odmówienie człowiekowi pomocy było skazaniem go na pewną śmierć. Jeżeli zimą nie dałaś komuś schronienia, zamarzał.

- Często mieszkając u kogoś stawałam się trochę członkiem rodziny. I sprzątaliśmy razem, i gotowaliśmy razem. Pamiętam, jak kiedyś 5-letnia córka małżeństwa mieszkającego na Syberii strasznie płakała kiedy wyjeżdżałam, bo byłam jej najukochańszą ciocią. Dochodziły do tego bardzo miłe relacje, więc nie mogę złego słowa powiedzieć. Nie wiem czy w Polsce by mnie ktoś tak ugościł.

Który z rejonów Rosji darzysz największym sentymentem?

- Na pewno Moskwę, co może się wydawać dziwne, bo tak jak powiedziałam - to jest okropne miasto. Odległości w nim są zabójcze, czasami dojechanie z punktu A do punktu B to duża wyprawa. W czasie, w którym można by dojechać z Warszawy do Krakowa, tam ledwie przejeżdża się z jednej dzielnicy w drugą. Są potężne korki, Rosjanie są nerwowi w tych korkach. Często dochodzi do mordobić na skrzyżowaniach, bo ludziom nerwy puszczają. Albo ktoś zostawia samochód w korku i idzie dalej piechotą. Mimo to bardzo lubię Moskwę. Poznałam ją i dzięki Ogiemu, i dzięki Ninie. To jest fajne, kiedy oprowadza cię ktoś, kto zabiera cię w swoje miejsca, dzięki czemu zaczynasz to miasto zupełnie inaczej odbierać - przez pryzmat tej osoby.

- Poza tym uwielbiam Bajkał. Tam jest świetnie! Bardzo dobrze się tam czuję. Jest mało ludzi, choć z roku na rok zaczyna przybywać turystów. Nie wiem, czy mogłabym tam żyć na stałe. Kiedy się nad tym zastanawiałam, raz mi wychodziło, że tak, raz że nie. Bo są tam miejsca, w których można odpocząć, ale jesteśmy tak przyzwyczajeni do komputerów, telefonów, że po jakimś czasie zaczyna nam tego brakować. Tam mieszkają świetni ludzie, twardzi, bardziej odporni.

- Tajga też jest bardzo fajna. Ale tam bym się bała żyć, bo jestem przyzwyczajona do tego, że jak mnie boli głowa, wychodzę z domu i na osiedlu mam aptekę. A tam dupa. Trzeba się tam nauczyć żyć, planować pewne rzeczy i w tej tajdze funkcjonować. Ja bym sobie raczej nie poradziła. Poza tym to jest absolutny koniec świata, są tam tylko te drzewa i nic więcej.

Bardzo cenię sobie ludzi, którzy mówią prawdę, są szczerzy. Może to banalne, ale pracując przez tyle lat w mediach widzę, ile w ludziach jest zakłamania.
Anna Wojtacha

Znalazłaś już odpowiedź od czasu, kiedy ukończyłaś książkę, czy ta kapryśna dama - Rosja - odwzajemnia twoją miłość?

- To jest trudna miłość. Nigdy nie przestałam jej kochać, zostawiłam tam kawał serca. Natomiast panuje tam specyficzny ustrój, będący z pozoru demokracją - ja nazywam go demokraturą albo demokratyzmem. Żyje się tam w miarę normalnie, nie jak w czasach stalinowskich, ale można odczuć, że Wielki Brat jest silnie obecny. Wiem, że przez to, że często tam jeżdżę, przez moją znajomość z Ogim, teraz przez książkę, jestem sprawdzana. Miałam też problemy z wizą. Nie mam oczywiście teorii spiskowej, nie sądzę, żeby chodził za mną korowód szpiegów, służby specjalne mają na pewno coś lepszego do roboty niż zajmowanie się Wojtachą, ale Rosjanie sprawdzają z kim mają do czynienia. Widzę też czasem, co dzieje się z moim telefonem bez mojego udziału.

- Na pewno nie jest to sympatyczny kraj dla dziennikarzy. Dość przypomnieć historie Anny Politkowskiej czy Litwinienki, którego mogli zastrzelić, ale podano mu polon, żeby umierał na raty, żeby cały świat to widział - chcesz zadzierać z niedźwiedziem, to miś cię podrapał. Zwykłych ludzi to raczej nie dotyczy - ta tafla rzeki jest gładka i spokojna, ale pod nią wiją się węgorze. Staram się być zawsze czujna, zwracać uwagę na to, z kim rozmawiam. Może ktoś mi zarzucić, że pokazuję cukierkowy obraz Rosji, ale nie mogę być nie w porządku w stosunku do ludzi, którzy mi pomagali. Bo reżim reżimem, ale ci zwykli ludzie byli dla mnie dobrzy. Na rosyjskiej prowincji ludzie są dalecy od polityki, bardziej od tego co się dzieje na Kremlu zajmuje ich to, że muszą zdobyć jedzenie, ubranie, opał.

Bałaś się kiedyś, że ściągniesz kłopoty na któregoś ze swoich bohaterów?

- Tak, dlatego w książce nie ma zdjęć. Ogiego wizerunku nie mogę ujawnić - wiadomo. Mam zdjęcia Andrieja i Olka z tajgi, ale ich nie opublikuję, bo umieściłam w książce bardzo mocne słowa Olka pod adresem Putina. Pokazuję, co stało się z Aleksandrem po tym, jak wrócił z wojny, że jest w totalnym załamaniu nerwowym, że pije, bierze narkotyki, nie jest w stanie utrzymać żadnej pracy, bo jest tak agresywny. Gdybym przyjeżdżała do nich z kamerą, byłoby inaczej. A tak wpuścili mnie do swojego świata, odsłonili się przede mną. Nie chcę na nich ściągać kłopotów, byłoby to nie w porządku.

Co dla ciebie jest najważniejsze w drugim człowieku?

- Bardzo cenię sobie ludzi, którzy mówią prawdę, są szczerzy. Może to banalne, ale pracując przez tyle lat w mediach widzę, ile w ludziach jest zakłamania. Widać to też, kiedy zaczynasz się pojawiać na antenie, zyskujesz taką popularność na naszą, lokalną skalę - nie sławę, bo sławna była Marylin Monroe - i ludzie nagle się chcą z tobą kolegować. Ale kiedy masz kłopoty, nagle wokół ciebie jest pusto. Mam jedną przyjaciółkę, Agnieszkę, z którą się przyjaźnię od lat i ona zawsze przy mnie jest. Mój były narzeczony Paweł jest ze mną bez względu na wszystko, tak samo Ogi. Mam też kilku kumpli -żołnierzy, bo większość moich kolegów to żołnierze, i cenię sobie to, że ich mam.

- Po mojej pierwszej książce zaczęłam się bardziej przyglądać ludziom, których poznaję. Jest tylu fajnych ludzi wokół, z którymi można pogadać, pośmiać się, napić się wódki, porozmawiać poważnie, ale ważne, żeby była w tym szczerość, a nie mydlenie oczu.

Co z twoją pracą z kamerą?

- Na razie cieszę się książką. Kiedy jeździłam na wojnę, bardzo mi brakowało tego, żeby z tymi ludźmi dłużej posiedzieć. Nigdy nie było na to czasu. Wchodzisz do czyjegoś życia z buciorami, potem nagle z niego wyskakujesz i zostawiasz człowieka samego. A kiedy o takich ludziach piszesz, nasiąkasz nimi bardziej. Od telewizji, od tego pędu chyba muszę trochę odpocząć.

"Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji"
"Zabijemy albo pokochamy. Opowieści z Rosji"materiały prasowe

O książce:

"- Aniczka, ja ci coś powiem - Wiktor nachyla się w moją stronę. Patrzę w jego przekrwione oczy. - Z nami to jest prosta sprawa: albo cię zabijemy albo pokochamy". To fragment książki, dzięki któremu powstał tytuł książki Anny Wojtachy. Opisała w nich historie ludzi, którzy "nie mieszczą się w telewizyjnym kadrze" i nigdy nie opowiedzą o sobie przed obiektywem kamery: snajper specnazu, budowniczy rurociągu Gazpromu, kombatant czeczeńskiej wojny, bezdomny z Ułan Ude i moskiewska prostytutka. Autorka próbuje zrozumieć Rosjan, ich stosunek do władzy i Polaków oraz dramatyczne wybory, jakich muszą dokonywać. Wdziera się w ich świat tak głęboko, że w końcu sama też musi zacząć wybierać.

Premiera: 8 kwietnia 2015. Wydawnictwo Znak.

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas