Barką do nieba
"Umierającego papieża nazywajcie już świętym" - napisał włoski dziennik "Corriere della Sera". W dniu pogrzebu na placu św. Piotra ludzie wołali "Santo subito" - święty natychmiast. Po dziewięciu latach jesteśmy świadkami kanonizacji. To sytuacja w Kościele wyjątkowa, bo wyniesienie na ołtarze zobaczą ci, którzy Jana Pawła II znali i kochali. Rozmawiamy o tym z Jackiem Pałasińskim. On obserwował papieża z bliska.
Bazylika św. Jana na Lateranie, 13 maja 2005. Benedykt XVI ogłasza: w przypadku Jana Pawła II Kościół odstąpi od wymaganego przez przepisy okresu pięciu lat od śmierci i rozpocznie jego proces beatyfikacyjny bezzwłocznie. Obecni wstają, owacja trwa bardzo długo. Media przekazują informację...
Żyjący koledzy akademiccy Karola Wojtyły w tym momencie z pewnością przypominają sobie kartkę przypiętą pinezką do drzwi jego pokoju w akademiku. Ponieważ skądinąd pogodnie usposobiony student polonistyki rzadko udzielał się towarzysko, na kartce widniało: "Karol Wojtyła — początkujący święty".
Do trumny papieża zgodnie z tradycją włożono metalową tubę z "rogito", napisanym po łacinie krótkim życiorysem zmarłego. Ostatnie słowa dokumentu brzmią: "Jan Paweł II pozostawił wszystkim niezwykłe świadectwo pobożności, świętego życia i powszechnego ojcostwa".
Co to znaczyło w praktyce? Na czym polegała świętość tego człowieka? Świadkiem ostatnich kilkunastu lat jego życia był Jacek Pałasiński. Mieszka w Rzymie od roku 1981. Relacjonował dla prasy i telewizji liczne papieskie pielgrzymki, znał jego otoczenie. Pierwszy raz spotkał się z Janem Pawłem II w roku 1982 na audiencji dla przewodniczących europejskich komitetów "Solidarności". On był szefem komitetu włoskiego.
Pod koniec lat 80. nawiązał kontakt z polskimi mediami. W tamtym czasie większość redaktorów naczelnych na propozycję korespondencji z Watykanu reagowała słowami: "No wiesz, ale bez przesady, kogo to może interesować, może damy coś raz w miesiącu". A potem robił 60, 70, 80 korespondencji miesięcznie i okazywało się, że to wciąż za mało. Relacjonował do ostatniej chwili.
Kilka dni po śmierci Jana Pawła II dzięki niemu polscy telewidzowie jako pierwsi na świecie mogli usłyszeć słowa testamentu Ojca Świętego. Jacek Pałasiński czytał go przez czterdzieści minut, stojąc w palącym słońcu, wstrzymując drżenie głosu. Dziś, tuż przed kanonizacją, z dystansem, którego nabrał przez lata, zastanawia się, co sprawiło, że Jan Paweł II tak szybko został uznany za świętego? Jaka prowadziła do tego droga?
Posłuchajcie mnie!
Grecja, gorący maj 2001 roku: Jedna ze 104 papieskich pielgrzymek. Wyjątkowa. Na lotnisku w Atenach nie ma oficjalnego powitania przez głowę państwa. Pierwszy raz Jan Paweł II nie całuje ziemi kraju, do którego przybył. Ktoś z rządowej delegacji podaje mu tylko kwiaty i misę oliwek. Na ulicach stolicy ani jednej papieskiej flagi. Na murach napisy "Papież antychryst" i "Prawosławie albo śmierć". Na plakatach z przekreślonym portretem Jana Pawła II podpis: "Nie jesteś tu mile widzianym gościem". Papież wygląda przez okno samochodu. Wzdłuż trasy przejazdu nie ma witających go mieszkańców.
Rozmowa z Jackiem Pałasińskim
Były miejsca, w których Jana Pawła II nie chciano. Po co tam jeździł?
Jacek Pałasiński: - Ważniejsze było wysyłanie komunikatu o otwartości Kościoła. Niechęć go nie zrażała. Miał osobowość, dzięki której w takich sytuacjach potrafił dokonywać rzeczy niezwykłych. Myślę, że właśnie ta osobowość zdecydowała o powszechnej potrzebie ogłoszenia go świętym tak szybko. Wyrażała się w różnych kontekstach, podczas wizyt w szpitalach u ciężko chorych, ale też w trakcie spotkań z masami. Obserwowałem to w czasie podróży z papieżem. On miał niesamowity, wręcz nadprzyrodzony dar zjednywania sobie ludzi.
- Na przykład ta pielgrzymka do Grecji. Prawosławny patriarcha Christodoulos był przez swoich towarzyszy ze Świętego Synodu Greckiego ostro krytykowany za wystosowanie zaproszenia, a Grecy nastawieni nieprzychylnie. Robiliśmy wywiady z przechodniami dzień przed przybyciem papieża i najbardziej życzliwa odpowiedź brzmiała: tylu turystów przyjeżdża, jeden więcej, cóż za różnica... Ale papież wstąpił na Areopag, przemówił i następnego dnia nie było w Grecji bardziej kochanego człowieka.
- Podobnie w Egipcie. W przeddzień wizyty rządowy dziennik "Al-Ahram" napisał: "Przyjeżdża krzyżowiec, będzie usiłował nas nawrócić". Tu już można było mówić o otwartej wrogości. Papież wystąpił w Pałacu Sportowym w Kairze przed liczną publicznością. Przeważnie przed koptami, ale było też sporo zaciekawionych muzułmanów, którzy nie przyszli tam z sercem na dłoni. Mszę transmitowała telewizja. I co? Następnego dnia papież był najmilej widzianym gościem w Egipcie, a "Al-Ahram" napisał: "Spodziewaliśmy się innowiercy walczącego ogniem i mieczem, a spotkaliśmy brata, który przychodzi oferować przyjaźń".
Co w sobie miał, że udawało mu się przełamywać opór tłumów? Ludzka życzliwość i pogoda ducha wystarczały?
- Nie, to za mało. Trudno to określić jednym słowem. Trzeba mieć charyzmat. Przypomnę jeszcze jedno wydarzenie. W 1996 roku papież wystąpił na stadionie w Managui, stolicy Nikaragui, wypełnionym po brzegi sandinistami. Ci opracowali okrzyki i akcje, które miały zakłócić, a nawet uniemożliwić mszę. Papież miał zapamiętać, że do ich socjalistycznego kraju przyjeżdżać nie warto. Gdy Ojciec Święty się pojawił, cały stadion wył, skandował antykościelne i antypapieskie hasła. Papież wstąpił na ołtarz i krzyknął "Silencio!!!" mocnym, wręcz rozkazującym głosem. Rozwrzeszczany tłum zamilkł w jednej sekundzie. I do końca mszy było jak makiem zasiał. A tam miejscami stał tajniak na tajniaku...
- Poznałem wielu polityków i liderów duchowych. Ale przysięgam pani, że żaden z nich nie umywa się do Jana Pawła II. Najbliżej jest może Dalajlama XIV. Zresztą obaj się przyjaźnili, szanowali. Rozmawiałem kiedyś z Dalajlamą zaraz po tym, jak wyszedł z Watykanu po czterogodzinnej rozmowie z papieżem. Takie długie spotkania zdarzały się bardzo rzadko. Dalajlama wyznał: "To zdumiewające, że zgadzamy się we wszystkim, jesteśmy w totalnej harmonii. Jedyna kwestia sporna, do której wciąż wracamy, to to, że papież twierdzi, iż nie może być moralności poza religią, a ja - że może...". Dalajlama jest wielki, ale to papież miał to coś, co kwalifikuje do świętości.
"Święty natychmiast"... Takie kanonizacje zdarzały się często w historii Kościoła?
- W najnowszej - nie. W ostatnich kilku stuleciach nie mieliśmy podobnych doświadczeń, wyjątkami są Matka Teresa z Kalkuty i właśnie Jan Paweł II. To są święci naszych czasów. Z przystawaniem praktyk kościelnych do współczesnego życia bywa różnie, natomiast kanonizacja tych postaci jest zaspokojeniem najgorętszych oczekiwań żyjących dziś ludzi.
- Mamy naturalną potrzebę posiadania tak czystych wzorców. Nasz coraz bardziej świecki świat na co dzień rozumuje w sposób materialistyczny. Ale kto był na pogrzebie Jana Pawła II, wie, że to tak działa tylko do pewnego momentu. Do końca życia będę pamiętał dwa miliony ludzi stojących cierpliwie przez całą noc, w zdumiewającej ciszy, czekających na mszę żałobną. Ci ludzie przyjechali pożegnać papieża z głębokiej potrzeby serca, nikt ich nie przymuszał. To samo dotyczy tych, którzy zjawią się w Rzymie 27 kwietnia na mszy kanonizacyjnej.
Nie lękajcie się...
27 października 1986 roku, Asyż: Spotkanie, z którego zdjęcia wprawiają w zdumienie cały świat. Jak to możliwe? W świątyni siedzą obok siebie przedstawiciele 13 religii: katolicy, wyznawcy islamu, judaizmu, rdzennych religii afrykańskich i amerykańskich, sintoiści. Pośrodku Jan Paweł II, po jego prawej ręce arcybiskup Metody z Kościoła prawosławnego, dalej arcybiskup Canterbury Robert Runcie, światowy przywódca anglikanów. Po lewej Dalajlama XIV. Papież zaprosił ich na pierwsze takie spotkanie ekumeniczne, będą się modlić o pojednanie i pokój. W wielu miejscach na świecie na ten dzień zostały zawieszone konflikty zbrojne. Pod koniec nabożeństwa duchowni przekażą sobie znak pokoju, zostaną też odczytane słowa błogosławieństwa z hebrajskiej Księgi Liczb. Konserwatywni duchowni skrytykują tę inicjatywę. Francuski biskup Marcel Lefebvre nazwie ją "upodleniem chrześcijaństwa", dorzuci słowa o profanacji świątyni: na ołtarzu w katolickim kościele stanął posążek Buddy.
-----
Papież ryzykował, robił rzeczy niepopularne. Nie bał się, że Kuria Rzymska, przecież bardzo wpływowa, uzna w końcu, że przesadza?
Jacek Pałasiński: - Chyba jednak nie przesadził, skoro był trzecim w historii - po świętym Piotrze i Piusie IX - najdłużej sprawującym urząd papieżem. A co do ryzyka. Podobno nie można zostać świętym bez przeciwstawienia się Kościołowi. Jan Paweł II nie raz, nie dwa, był sam. Kiedy w 1986 roku zwoływał do Asyżu owo spotkanie modlitewne liderów religijnych różnych wyznań, ze 120-osobowego kolegium kardynalskiego miał za sobą może czterech kardynałów. Reszta była głucha i nieprzychylna tej inicjatywie. Trzeba być bohaterem, żeby zdobyć się na coś takiego. I trzeba mieć nieprzeciętną odwagę.
Czy to znaczy, że papież miał w sobie rys buntownika?
- O wielu sprawach już zapomnieliśmy, ale nie można ich bagatelizować. Mało kto pamięta, że Jan Paweł II jako pierwszy papież wypowiedział się otwarcie przeciwko mafii. Według mnie, to było najbardziej dramatyczne, spontaniczne, dotykające najczulszych nerwów wystąpienie. Mafia jest organizacją głęboko katolicką. Proszę więc nie myśleć, że jeżeli papież przyłącza się do chóru krytyki pod jej adresem, jest to bezbolesne. Byle dziennikarzyna może sobie napisać przeciwko mafii sążnisty artykuł. Ale kiedy głowa Kościoła katolickiego, krzycząc, wzywa do skruszenia się, do nawrócenia, ekskomunikuje mafiozów, to jest naprawdę coś. Gigantyczny krok na drodze do oczyszczania Kościoła z niezbyt pięknych naleciałości.
Był bohaterem do ostatnich dni. Słaby, zniedołężniały, budzący litość, kiedy w Niedzielę Palmową ledwo trzymał w dłoni gałązkę oliwną. Może - jak sugerowało wielu - powinien był usunąć się w cień ze swoim cierpieniem?
- Nie dopuszczał takiej myśli, nigdy o tym nie wspomniał. A krytyka była skandaliczna, oburzająca. Już chyba na całym świecie mamy tendencję do spychania w niepamięć, w niebyt starości, cierpienia, choroby. A przecież kult młodości, łatwego radosnego życia to nie jest pełna prawda o życiu. Dzięki papieżowi miliardy ludzi na całym świecie poznały tę pełną prawdę. W tym sensie papież przełamał stereotyp. Służył do końca, chciał się komunikować. Kiedy podczas drugiej hospitalizacji założono mu rurkę do tracheotomii, napisał kredą na tabliczce "Co wyście mi zrobili?!". I raczej nie był to żart. Chciał do nas mówić do ostatnich chwil.
Nowe drogi
Jerozolima, marzec 2000: Papież przybył z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Zgarbiony, powoli zbliża się do Ściany Płaczu. Samotny staje pod wielkim murem, błyskają setki fleszy. Modli się w skupieniu, trwa przejmująca cisza. Kardynał Dziwisz podaje mu kartkę złożoną na pół. Papież ostrożnie wsuwa ją w szczelinę ściany. Gdy odejdzie, kartka pozostanie w szparze tylko 20 minut, w końcu któryś z dziennikarzy zdecyduje się ją pochwycić. Wszystkie media świata zacytują zapisane tam przesłanie braterstwa między katolikami a żydami zaczynające się od słów: "Boże naszych ojców, Ty wybrałeś Abrahama i jego potomstwo, aby objawić swe imię narodom...". Niektórzy jeszcze zechcą skrytykować drobiazg: papież nie dopełnił obyczaju, powinien wielokrotnie złożyć kartkę, tak się robi. Tak się robi, gdy chce się ukryć prośbę. Ale Janowi Pawłowi II zależało, żeby świat się dowiedział, jakie modły zanosi do wspólnego Boga. Większość komentarzy była pełna uznania: znowu wielki przełom.
-----
Czy papież przełamywał stereotypy?
- Jeśli już trzeba było się z nimi zmierzyć, robił to odważnie. Zanim stanął pod Ścianą Płaczu, jako pierwszy papież przekroczył próg synagogi, w 1986 roku modlił się w Wielkiej Synagodze rzymskiej. Spotkał się też z królową Elżbietą, czyli głową Kościoła anglikańskiego, co również było precedensem. Osobiście chrzcił ludzi, którzy przechodzili na chrześcijaństwo z innych religii.
- Na pewno był to człowiek, który zmienił oblicze Kościoła radykalnie. Jestem miłośnikiem papieża Franciszka, podziwiam go. Mówi się, że dokonuje on rewolucji. Ale na przykład jego mocne słowa w kierunku Kurii Rzymskiej, dyskusja o ewentualności dopuszczania do sakramentów osób po rozwodzie - tematy, które czynią z Franciszka tak barwną postać medialną, Jan Paweł II już wielokrotnie poruszał.
Nie byłoby takiego Franciszka, gdyby nie taki Jan Paweł II?
- Nie wiem. To są jednak inni ludzie. Franciszek mówi o sobie "jestem synem Kościoła", nie podkreśla, że jest uczniem Jana Pawła II. Ten był przeciwnikiem teologii wyzwolenia. Wiedział, czym pachnie marksizm, i bał się wymieszania nauki społecznej Kościoła z tą ideologią. Jorge Bergoglio akceptuje niektóre aspekty teologii wyzwolenia i tego by pewnie nasz papież do końca nie lubił. Ale można powiedzieć, że generalnie Franciszek w swoich przełomach idzie śladami Jana Pawła. Też nawołuje do przebaczania, pochyla się nad potrzebującymi. To ich łączy.
Pamiętam, jak Jan Paweł II, wstrząśnięty biedą podczas pielgrzymki po Brazylii, zdjął z palca pierścień i kazał go sprzedać, a pieniądze rozdać najbardziej potrzebującym... Ale była chyba grupa, której oddał się z równym zaangażowaniem. Czy przed nim któryś z papieży tak wychodził do młodzieży?
- Nie. Żaden nawet tego nie próbował. Były jakieś gesty Jana XXIII, który notabene jako pierwszy papież zrezygnował z siedzenia na tronie w lektyce, choć to dopiero Jan Paweł II zlikwidował lektyki zupełnie, a była to jedna z jego pierwszych decyzji po objęciu urzędu. Jan XXIII z rzadka pojawiał się w oknie swojego gabinetu i w takich okolicznościach jeden raz powiedział wiernym zgromadzonym na placu Świętego Piotra, by po powrocie do domu pogłaskali swoje dzieci po głowie i powiedzieli, że to "od papieża". Precedens i to wyłącznie werbalny.
- Bezpośredni kontakt z młodymi ludźmi zapoczątkował Jan Paweł II. Wymyślił Światowe Dni Młodzieży, którym zresztą przeciwny był na początku kardynał Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Uważał, że to takie "świeckie święto". A papież spotkań z młodzieżą nie mógł się doczekać. Do "bezbożnego" Paryża w roku 1997 przyjechał milion młodych ludzi, a owacja na powitanie Ojca Świętego trwała 20 minut. W Manili młodych były cztery miliony! On młodniał w oczach, spotykając się z młodzieżą, chciał być blisko jej spraw. Zresztą jako pierwszy papież w historii wziął udział w koncercie rockowym w Bolonii, gdzie m.in. zagrał dla niego Bono.
Luz i poczucie humoru, na które niestereotypowo pozwalał sobie nasz papież, to pana zdaniem potrzebne współczesnym świętym?
- Nie. Myślę, że to tylko mile widziane uzupełnienie świętości. Niewielu wyniesionych na ołtarze miało ten dar. Generalnie rzecz biorąc, czytając żywoty świętych, dochodzi się do wniosku, że część z nich to byli ludzie o dość wątpliwym CV, kilku pewnie trafiłoby dziś przed trybunał praw człowieka. Z ich biografii wynika, że w większości byli pryncypialni i raczej ponurzy.
- Nasz papież był kompletny - jego osobowość dopełniało ludzkie, wyrafinowane poczucie humoru. Chyba wszyscy pamiętamy moment, kiedy na spotkaniu z młodzieżą w Manili udawał Charliego Chaplina - tak jak on kręcił laską. Miał w sobie wiele zdrowej autoironii, o którą pewnie ciężko, gdy się jest papieżem, bo to przecież zakrawa na herezję - jak to, wikariusz Chrystusa stroi sobie żarty? A piosenka "Ni lij dyscu, nie lij, bo cie tu nie trzeba"? Zaśpiewał ją we Lwowie, będąc już mocno chorym człowiekiem.
- Wybuchy śmiechu towarzyszyły wielu papieskim spotkaniom. Tylko, moim zdaniem, Polacy nie zrozumieli, o co chodziło z tymi kremówkami... Kremówki w Wadowicach były na rumie! Gdy Jan Paweł II mówił, że jako licealista zajadał się kremówkami, nie chodziło mu o to, że lubił obżerać się słodyczami, tylko że w tych ciastkach był alkohol.
Ja ci wybaczam
13 maja 1981 roku: Kwadrans po siedemnastej ukryty w tłumie na placu Świętego Piotra 23-letni Turek Mehmet Ali Agca celuje pierwszy raz. W tym momencie jadący odkrytym papamobile papież pochyla się nad dziewczynką Sarą Bartoli - ten gest prawdopodobnie ratuje mu życie. Chwilę później, dokładnie o 17.19 Agca powtórnie kieruje broń w stronę ruchomego celu. Oddaje dwa strzały, z placu podrywa się chmara gołębi. Kula mija najważniejsze organy wewnętrzne papieża o milimetr.
Cztery dni po zamachu Jan Paweł II mówi publicznie: "Modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem". Wkrótce odwiedzi Agcę w więzieniu, spotka się z jego bratem i matką. Dwa miesiące przed śmiercią papieża zamachowiec wysyła mu list z życzeniami zdrowia. Potem prosi o przepustkę na pogrzeb, ale władze więzienia odmawiają. Agca wychodzi na wolność w roku 2010, o jego ułaskawienie, mimo wyroku kary śmierci, przez lata starał się papież.
-----
Choć Jan Paweł II mu wybaczył, Agca nigdy nie przeprosił publicznie za to, co zrobił. Spektakularny gest poszedł na marne?
Jacek Pałasiński: - To nie był obliczony na poklask gest! Był szczery i przemyślany. Sądzę, że przebaczanie to najważniejsze przesłanie tego papieża. Przez 26 lat pontyfikatu powtarzał, że nie ma pokoju bez przebaczenia. Sam przebaczał i prosił o przebaczenie. W roku 2000, milenijnym, dokonał wyznania win Kościoła, w tym względem Żydów. Uważał, że przebaczanie jest sednem chrześcijaństwa. Tego nas uczył. Żeby Polacy przebaczali Rosjanom, Niemcom, Ukraińcom i odwrotnie, ale także żebyśmy w małej skali umieli przebaczyć sąsiadowi, który zalał nam sufit.
- Ja chciałbym, żeby mój szacunek i podziw dla niego wyrażał się w tym, że poważnie biorę do serca jego wskazówki i nauki. Jestem niedoskonały, więc nie zawsze mi to wychodzi, ale się staram. Na przykład gwałcąc swój temperament, próbuję nikogo nie nienawidzić. Wybaczać. To trudne. Ale on właśnie tego chciał nas nauczyć. To przesłanie było w tle wszystkich wystąpień papieża.
Przyzwyczailiśmy się oglądać te wystąpienia często, Jan Paweł II potrafił wykorzystać media w swojej misji. Ale czasy mu sprzyjały, przez trzy dekady jego pontyfikatu możliwości dotarcia do wiernych poszły niesamowicie do przodu. Chyba lubił nowe technologie...
- Zdecydowanie, i umiał z nich korzystać. Jego msza w nowojorskiej katedrze Świętego Patryka na początku lat 80. była pierwszym niesportowym wydarzeniem medialnym emitowanym w systemie globe vision, czyli na cały świat. Szybko stworzył wokół siebie zespół specjalistów, których Watykanowi mogła pozazdrościć niejedna telewizja czy radio. Z czasem w każdą środę, dzień audiencji, i niedzielę, mogliśmy "mieć go" u siebie w domu. To było coś nadzwyczajnego.
- Cały świat chrześcijański, muzułmański, żydowski, buddyjski, hinduistyczny, zen i jaki tylko można sobie wyobrazić, dwa razy w tygodniu oglądał w telewizji przemówienia czy choćby krótkie fragmenty wystąpień tego człowieka ubranego na biało i wszyscy czuli, że to, co mówi, dotyczy każdego z nich, niezależnie od wyznania. Dziś tych mądrych słów tak strasznie w mediach brakuje...
Odczuwa pan ten brak osobiście?
- Tak. Jeszcze mi się zdarza powiedzieć "Jan Paweł", gdy mówię na antenie o Benedykcie XVI czy o Franciszku. Właściwie wszyscy watykaniści, którzy pracowali z naszym papieżem - oczywiście doceniając Franciszka - gdy mówią "papież", mają na myśli Jana Pawła. To wciąż nasz punkt odniesienia. Myślę, że nie tylko dla ludzi mediów, ale dla całego Kościoła, świata. Dlatego jestem wściekły, zażenowany, że tak wiele środowisk usiłuje sobie papieża zawłaszczyć na potrzeby jakiejś prywaty, geszeftu. Na potrzeby jednego narodu albo jednego księdza mieszkającego w Toruniu. Nie ma obrzydliwszej rzeczy.
- Papież zaniósł Słowo Boże do chat afrykańskich, do szałasów w fawelach Rio i do eskimoskich igloo na północy Kanady. To był ktoś absolutnie uniwersalny, powszechny. Proszę zobaczyć, ilu ludzi na świecie, także młodych, ze wszystkich kontynentów mówi o sobie...
..."jestem z pokolenia JP2". Myśli pan, że to nie tylko moda na kilka czy kilkanaście lat?
- Nie używałbym tego słowa. Chcę wierzyć, że przywiązanie do wartości Jana Pawła II to coś autentycznego. Moda jest przejściowa, jest czymś, co jakoś się komuś opłaca. Powiedziałbym wręcz przeciwnie - mówienie o sprawach Kościoła, papieża jest cholernie niemodne. Na przykład z mediów mądre rzeczy raczej się eliminuje, bo są elitarne, docierają do garstki ludzi. A media, by się utrzymać, muszą docierać do jak największego grona widzów i czytelników.
- Coś pani powiem. Kiedy za życia Jana Pawła II na okładkach polskich tygodników ukazywał się jego wizerunek, nakład spadał o 30 procent. Każdy redaktor naczelny to wiedział i unikał tematu jak ognia, bo to był cios w finanse. To było nie-mod-ne. I jest w dalszym ciągu. Ale mimo wszystko poza modą trwa coś, co jest stałe, klasyczne, zawsze takie samo. Okazuje się, że ludzie tego "niemodnego" potrzebują.
Dlatego kupują nie tylko poradniki o błyskawicznym odchudzaniu, ale książki takie jak "Jestem bardzo w rękach Bożych", czyli osobiste zapiski papieża z czasu pontyfikatu?
- Mam nadzieję. Rzeczywiście, niektóre książki Ojca Świętego rozeszły się w bardzo dużym nakładzie, ale na ile zostały przyswojone? Czy bierzemy je do siebie? Dałby Bóg. Młodzieńcze sztuki, wiersze, poematy są dość hermetyczne, jeśli chodzi o formę. Ale późniejsze encykliki, adhortacje czy chociażby homilie mówią już językiem znacznie bardziej docierającym do ludzi. Te bym polecał na pierwszy ogień.
- Tak, jeśli chcemy mieć naprawdę frajdę z obcowania z Janem Pawłem II, czytajmy go. To sprawia przyjemność, ale jest też użyteczne. Bo co z gapienia się na pomniki czy składania kwiatów? Jeżeli chce się oddać hołd papieżowi, trzeba go czytać. A może gdy poczytamy, weźmiemy sobie do serca jego słowa i będziemy chcieli zmieniać świat, poczynając od siebie?
-----
1 maja 2011, plac Świętego Piotra w Rzymie: Papież Benedykt XVI ogłasza Jana Pawła II błogosławionym. W tym momencie w Kostaryce jest noc. Ale 50-letnia prawniczka Floribeth Mora Diaz i jej mąż nie śpią. Modlą się do Karola Wojtyły. Dwa tygodnie wcześniej u Floribeth zdiagnozowano nieoperacyjny tętniak mózgu, lekarze przyznali, że medycyna jest bezsilna. Kobieta kładzie swój los w ręce nowego błogosławionego. Następnego dnia budzi się w doskonałym nastroju, mąż wiezie ją na badanie do kliniki w San José. Lekarze nie potrafią tego wytłumaczyć - tętniak zniknął bez śladu. Ten "cud" zostanie uznany za dowód w procesie kanonizacji Jana Pawła II. Wielu ludzi wzruszy ramionami. Wielu uzna, że i bez tego ten papież jest święty...
-----
Rozmawiała: Agnieszka Litorowicz-Siegert
Twój STYL 5/2014