Belgia. Co jej w duszy gra?
Według raportu dziesięć procent wiernych nie praktykuje już wiary w żadnej formie, a tysiąc trzystu oficjalnie opuściło w 2017 szeregi Kościoła. Czy Belgia to kraj "znikającego Boga"? Ten problem wziął pod lupę Marek Orzechowski autor książki " W Belgii, czyli gdzie?".
Nadal dominują w pejzażu wszystkich belgijskich miast, ale ich dzwony biją coraz rzadziej. Przyciągają wzrok architekturą, elegancją flamandzkiego gotyku, romańskiej prostoty, wiele z nich to prawdziwe perły, niektóre zgromadziły prawdziwe skarby. Nie trzeba jechać do Rijksmuseum w Amsterdamie, żeby zobaczyć Rubensa, Bruegla, Tycjana albo van Eycka.
Wystarczy iść na niedzielną mszę i modląc się, spojrzeć na wiszące w kościołach obrazy. Tylko że nawet one już nie przyciągają wiernych. W Belgii Bóg znika szybciej niż gdziekolwiek indziej w Europie.
Nikt - ani państwo, ani partie polityczne, związki zawodowe, media, szkoły czy organizacje świeckie - nie propaguje oficjalnie laicyzacji, a jednak proces ten postępuje i jest nieodwracalny. Belgijska monarchia jest nadal katolicka, w katedrze brukselskiej odbywają się królewskie zaślubiny, chrzty i pogrzeby, nadal każdego dwudziestego pierwszego lipca, w dniu święta narodowego król, dwór i rząd przyjeżdżają na uroczyste Te Deum.
Ale w tygodniu jedna z najpiękniejszych świątyń kraju świeci pustką. Jak każdy inny kościół w Belgii. Według oficjalnego raportu Kościoła rzymskokatolickiego, opublikowanego w 2018 po raz pierwszy w historii Belgii, blisko siedem i pół miliona z jedenastu milionów jej mieszkańców jest ochrzczonych, pięćdziesiąt osiem procent deklaruje do niego przynależność.
Tylko jednak niecałe pięć procent katolików uczęszcza na msze (w Polsce czterdzieści procent) i tendencja jest spadkowa od wielu lat, ponieważ jeszcze w 1967 świątynie odwiedzało czterdzieści trzy procent wiernych.
Według raportu dziesięć procent wiernych nie praktykuje już wiary w żadnej formie, a tysiąc trzystu oficjalnie opuściło w 2017 szeregi Kościoła.
Księża w Belgii - jest ich blisko pięć tysięcy (połowa opłacana przez państwo, co piąty pochodzi z zagranicy) - modlą się więc w pustych kościołach, nie mają komu prawić kazań. W 2016 udzielili pięćdziesiąt tysięcy chrztów (na ponad sześćdziesiąt tysięcy urodzeń, z czego ponad połowa to urodzenia w związkach pozamałżeńskich) i osiem tysięcy ślubów (na blisko trzydzieści tysięcy zawartych małżeństw dwadzieścia pięć tysięcy par się rozwiodło).
Do komunii przystąpiło w ciągu całego 2016 dwieście osiemdziesiąt sześć tysięcy osób (w Polsce szesnaście procent wiernych). Ciągle ubywa także chętnych do niesienia posługi religijnej. W całej Belgii w 2010 we wszystkich seminariach duchownych studiowało jedynie siedemdziesięciu jeden alumnów.
Rok później nowych adeptów zgłosiło się tylko dwunastu. Od lat nie odnotowano żadnych zgłoszeń w Brukseli czy Antwerpii. W 2017 wyświęcono siedmiu nowych księży, w 2016 - dziewięciu. Młodzi Belgowie nie chcą być pośrednikami między ludźmi a Bogiem, posługę tę zostawili w rękach odchodzącej generacji. A przecież niemal cały ciężar pracy misyjnej na świecie w XIX wieku spoczywał na barkach misjonarzy belgijskich!
Kiedy w kwietniu 2005 roku zmarł Jan Paweł II i telewizja oczekiwała ode mnie zdjęć pogrążonych w smutku modlących się Belgów, miałem poważny kłopot. W katedrze brukselskiej przy ustawionym w ciemnym kącie portrecie papieża nikogo nie było. Ani rano, ani w południe, ani wieczorem.
Nie było sensu fotografować pustego kościoła, więc zdjęć nie zrobiłem. Ludzi przyciągają jedynie miejsca pielgrzymek. Banneux (osiem objawień maryjnych w 1933, Maryja przedstawiła się dwunastoletniej Mariette jako Matka Boża Biednych), Beauraing (trzydzieści trzy objawienia Matki Bożej piątce dzieci w 1932 i 1933), Oostakker (w 1874 przed repliką jaskini i figury Matki Bożej z Lourdes miały miejsce cudowne uzdrowienia) odwiedziło w 2016 półtora miliona osób.
Według cytowanego już raportu pielgrzymi zapalili w tych uznanych przez Kościół miejscach kultu religijnego milion siedemset osiemnaście tysięcy świec. Kościoły nie zapełniają się nawet podczas najważniejszych uroczystości kościelnych. Święta religijne traktuje się w Belgii przede wszystkim jako dni wolne od pracy, okazję do spotkań rodzinnych oraz wyjazdów do ciepłych krajów. Lotniska są wówczas zatłoczone, na walizkach siedzą wszystkie pokolenia Belgów.
To dni relaksu. Ci, którzy zostają w kraju, Boże Narodzenie przejadają, choć się z pewnością nie objadają, bowiem inaczej niż w Polsce, brakuje różnorodności ciast, wielości domowych sałatek, kiełbas, salcesonów, baleronów i przede wszystkim wódki.
Co pojawia się na stołach? Głównie łosoś, ostrygi, małże, owoce morza, ardeńska dziczyzna, niewielkie ilości bardzo słodkich tortów, woda mineralna, wino, szampan. Dzielenie się opłatkiem jest obyczajem zupełnie nieznanym i jeśli zaproszeni na ucztę Polacy próbują wyjaśnić, na czym polega, są uprzejmie wysłuchani i nic więcej.
Pasterki, w Polsce zapełniające o północy świątynie nawet nie wierzącymi, celebrowane są w Belgii w prawie pustych kościołach, tylko bowiem co szósty katolik przyznaje, że nie zapomina wybrać się w tym dniu do świątyni, co wcale nie znaczy, że tam dociera. Znajoma dziennikarka telewizyjna opowiadała mi, że kiedy w Wigilię przed północą podniosła się od stołu z zamiarem wyjścia do kościoła, jej gospodarze zareagowali pytaniem: "Do kościoła, ty, o tej porze?".
Swój wizerunek "uratowała" wyznaniem, że jest protestantką. Ponieważ w Belgii nikt o protestantyzmie nie ma większego pojęcia, uznana została za członkinię sekty, co bywa traktowane poważniej i życzliwiej (w końcu to jej prywatna sprawa) niż przynależność do tradycyjnego Kościoła.
Fragment książki Marka Orzechowskiego " W Belgii, czyli gdzie?"
Zobacz także: