Chęć do pracy nie ma numeru PESEL
- Nie będę zatrudniać tych małolatów, bo im się nie chce pracować – usłyszałam w trakcie noworocznego obiadu z ust znajomej, która zarządza jedną z kancelarii prawnych w Małopolsce. Na pytanie o to, co jest dla niej najtrudniejsze we współpracy z młodymi i bardzo młodymi osobami, poirytowana rzuciła: „oni przychodzą z oczekiwaniami, odpowiedzialności boją się jak ognia”. Jak mówi ekspert rynku pracy, Mateusz Żydek: „dla szefów jest to pokolenie, którego jeszcze nie znają. Jego postawa i podejście do pracy jest czymś nowym, a managerowie nie nauczyli się jeszcze, w jaki sposób efektywnie pracować z tymi młodymi ludźmi, i jak rozwijać ich potencjał”.
"Jest lepiej, niż się spodziewałem"
Od kilku miesięcy jeszcze uważniej, niż dotąd, przyglądam się pracy ludzi młodych. Niedawno byłam w małej restauracji w Niepołomicach. Do mojego stolika podszedł bardzo młody kelner. Siedziałam w ogródku, choć był koniec kwietnia, słońce ostro operowało, więc zapytałam, czy można rozłożyć parasol. Pan odrzekł, że zapyta, bo to jego pierwszy dzień w pracy, i nie wie. Po chwili przyszła inna osoba, i rozłożyła parasol.
Kelner przyjął moje zamówienie. Nie mogłam się powstrzymać, żeby go nie zapytać o to, jak się czuje w nowej roli. Bez zbędnych ceregieli, powiedział, że wszystko go stresuje, ale i tak jest lepiej, niż się spodziewał. Za każdym razem, gdy przychodził, żeby coś przynieść czy zabrać, korciło mnie, żeby nawiązać z nim rozmowę. Żeby go całkiem nie przestraszyć, wspomniałam, że sama bardzo wcześnie podjęłam pracę, że mam ogromny szacunek dla młodych osób, które łączą naukę z aktywnością zawodową, i że piszę tekst na temat pracy bardzo młodych osób. Wtedy się rozgadał. Dowiedziałam się, że jest w drugiej klasie technikum, planuje zostać programistą, a teraz chce łączyć obowiązki szkolne z pracą kelnera oraz, co dla niego bardzo ważne, z pasją. Zauważył, że oczy mi się zaświeciły, więc dorzucił, że bez siłowni żyć nie potrafi.
Zobacz również: Polacy chcą zmieniać pracę. Najczęściej deklaruje to pokolenie Z
Zobacz również: Elastyczne i gotowe na wyzwania. Pokolenie Z na rynku pracy
"Kto chce pracować, ten pracuje. Ja tam na PESEL nie patrzę"
Z rozczarowaniem przyjęłam fakt, że z rachunkiem przyszła do mnie inna osoba. Zapłaciłam i wyszłam, ale nie dawało mi spokoju, że może przesadziłam z intensywnością pytań, wszak pierwszy dzień w pracy dostarcza tylu "atrakcji", że o dodatkowych pewnie nikt nie marzy. Zadzwoniłam do restauracji, żeby zapytać, czy przestraszyłam pana ilością pytań. Pani, która odebrała telefon, roześmiała się i powiedziała, że nie, że owszem, był zdziwiony, że wzbudził tak duże zainteresowanie, ale trochę go to nawet ucieszyło, a nie przyszedł z rachunkiem, bo musiał zająć się obsługą innego stolika.
Pani skwitowała krótko: "kto chce pracować, ten pracuje. Ja tam na PESEL nie patrzę"
Pani też się rozgadała. Okazało się, że jest kierowniczką restauracji. Powiedziałam jej, że bardzo mnie ciekawią zagadnienia związane z rynkiem pracy, a zwłaszcza to, jak są na nim postrzegani bardzo młodzi ludzie, bo nie zgadzam się z powielanymi przez wielu ludzi z mojego pokolenia mitami, że młodzi są leniwi. Pani skwitowała krótko: "kto chce pracować, ten pracuje. Ja tam na PESEL nie patrzę". A potem dodała, że od lat wprowadza do pracy bardzo młodych ludzi. W jej zespole niemal 100 proc. załogi łączy pracę z nauką.
11-letni Krystian ma 60 proc. udziałów w firmie, która powstała dzięki jego umiejętnościom
Jak usłyszałam w jednej z porannych audycji Radia 357, 11-letni Krystian stworzył aplikację, która usprawnia komunikację na linii rodzice-placówka oświatowa. Obecnie apka Krystiana jest testowana w dwóch szkołach w Wielkiej Brytanii. Właśnie tam jego tata zarejestrował firmę, która - jak dobitnie podkreślił - nie powstałaby, gdyby nie umiejętności i pomysłowość jego syna. Wybrał Anglię, bo w naszym kraju nieletni wciąż nie może być współudziałowcem, a dla taty Krystiana było ważne, żeby syn miał większość udziałów. Jak podkreślił dumny ojciec, sam nie dałby rady wykonać pracy, którą w stworzenie apki włożył jego syn.
"Brudne ręce są oznaką czystych pieniędzy"
Takie slogany do dziś funkcjonują, nie tylko w mediach społecznościowych. Wiele osób wciąż uważa, że wartościowa praca to ta, w której trzeba się ubrudzić, a tak zwane "białe kołnierzyki" tylko udają, że pracują. Siedzą sobie w tych biurach i popijają kawkę za kawką. Z takim stereotypowym postrzeganiem pracy intelektualnej można się spotkać wśród osób, które wykonują prace fizyczne.
Wiele osób wciąż uważa, że wartościowa praca to ta, w której trzeba się ubrudzić
Z czego to wynika? Zapewne z wielu czynników. Jednym z nich jest fakt, że nasi przodkowie zdecydowanie częściej trudnili się pracą na roli. Trudną, wymagającą, zależną od szeregu okoliczności, na które człowiek nie ma wpływu. To, co inne, często wydaje się ludziom lepsze i wygodniejsze. Czy takim jest? Może, zamiast zazdrościć, warto sprawdzić empirycznie?
Wojskowa fala w środowisku pracy
Nigdy nie miałam w głowie gradacji ważności wykonywanych zadań. Znam "smak" pracy fizycznej, miałam możliwość pracowania w międzynarodowych korporacjach, średniej wielkości firmach i maleńkich, rodzinnych biznesach. Wszędzie są ludzie i to od nich zależy najwięcej. Jedne struktury są bardziej elastyczne, inne skostniałe, ale na jakość wspólnego funkcjonowania w środowisku pracy wpływają przede wszystkim ludzie, nie maszyny, i nie tabelki w Excelu.
Dzielę natomiast ludzi na tych, którym chce się pracować i tych, którzy tę samą energię potrafią przeznaczyć na dokuczanie, obgadywanie, umniejszanie roli współpracowników i utrudnianie im pracy. To przykre, ale i takie osoby spotkałam na swojej ścieżce zawodowej. Większość z nas pewnie kogoś takiego zna. Zna człowieka, który tak bardzo wątpi w swoje możliwości, że nawet nie próbuje zrobić niczego, choć odrobinę lepiej, woli utrudniać życie innym. Kojarzona z gnębieniem "kotów" wojskowa fala, wciąż ma się świetnie w relacjach zawodowych. Skoro jestem wyżej, więc mi wolno!
Jak usłyszałam z ust Aliny Czyżewskiej, aktywistki, która działa na rzecz praw człowieka w jednostkach oświatowych, w szkole uczymy się, że ci, którzy mają władzę, mogą nas upokarzać i gnoić. Utrwalamy to przez 12 lat. Potem gdy któreś z tych dzieci zostaje szefem/kierownikiem/burmistrzynią czy przewodniczącą rady miasta, często odtwarza to, co trenowano na nim w trakcie edukacji.
Druga klasa technikum i praca w piekarni
Niezmiennie zachwycają mnie ludzie ambitni, pracowici i zaangażowani w to, co robią. Jak powtarzała nam w liceum pani od matematyki: "możesz zamiatać ulice, ale rób to najlepiej, jak potrafisz. Wtedy pojawi się satysfakcja". Z podziwem patrzę na młodych ludzi, którym się chce pracować, ludzi, którzy łączą plan lekcji na przykład z grafikiem pracy w piekarni, do której najczęściej zaglądam.
Jakiś czas temu wychwyciłam w końcówkach słów obsługującego mnie, bardzo młodego, mężczyzny jakieś inne brzmienie, świadczące - jak założyłam - o tym, że pewnie nie urodził się w Polsce. Powiedziałam mu, że świetnie mówi po polsku, bo faktycznie w dyskusji na temat rodzajów pieczywa operował wyszukanymi przymiotnikami. Pan się uśmiechnął i powiedział, że bardzo się stara. Zapytałam, jak długo jest w Polsce. Odrzekł, że od czterech lat i że koledzy w szkole nawet nie zauważyli, że jest z Ukrainy, że słyszą to tylko nieliczni.
Nie było kolejki, więc porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Dowiedziałam się, że podobnie jak kelner z Niepołomic, pan z piekarni jest w drugiej klasie technikum. W pracy stawia się w czwartki, bo kończy szkołę wcześniej i w soboty, kiedy nie ma zajęć. Tyle że była środa, więc dodał, że zdarzają się też takie sytuacje, gdy musi się urwać z lekcji.
Jesteś stworzona/y do lepszych celów? Zacznij je zatem realizować, najlepiej już dziś
Może jest tak, że gdy się lubi młodych ludzi, oni to człowiekowi oddają? Nie będę malować trawy na zielono, zdarza mi się wyjść z kawiarni, gdy osoba z obsługi jest tak bardzo pochłonięta swoim telefonem czy oglądaniem paznokci, że zapomina, że jest w pracy, ale nie łączę tego z wiekiem. Opieszałość i przekonanie, że jestem stowrzona/y do lepszych celów, a tu stoję jak za karę, nie jest w moich oczach domeną ludzi młodych. Tacy pracownicy zdarzają się w każdym przedziale wiekowym.
Chęć do pracy nie ma wieku, lenistwo też.
Przykładów mówiących o rzetelności i pracowitości młodych osób mogłabym przytoczyć jeszcze sporo. Przez ponad rok miałam możliwość bliskiej współpracy w wyraźnie młodszą koleżanką i jeszcze nigdy z nikim nie pracowało mi się tak dobrze, jak z nią. Weszłam już w ten etap życia - również zawodowego, że z radością i pokorą czerpię z doświadczeń i umiejętności ludzi młodych. Spotykam rzetelnych pracowników w sklepach, w trakcie kontaktu z popularnymi helpdeskami i wszędzie tam, gdzie można też spotkać ludzi opieszałych i niechętnych do pracy. Chęć do pracy nie ma wieku, lenistwo też.
Czy młoda kobieta ma szukać wymówki, by o czasie wyjść z pracy?
"Te małolaty nawet nie mają dzieci, a najważniejsze jest dla nich, żeby punkt 16-ta wyjść z pracy" - takimi słowami, kilka lat temu próbowała ośmieszyć postawę młodych kobiet jedna z bardzo znanych, zamożnych bizneswoman. Jak dodała, kiedy ona była młoda, siedziała w pracy tak długo, jak było trzeba i nigdy nie wyszła wcześniej niż jej szef. Te słowa doskonale odzwierciedlają wciąż obecny na polskim rynku pracy brak szacunku do czasu wolnego i trudne do zrozumienia oczekiwania osób, które nie potrafiąc wyznaczać własnych granic, oczekują tego od swoich współpracowników, a zwłaszcza podwładnych.
Nikt nie powinien szukać wymówek, by wyjść z pracy o czasie
Widzę w tym jeszcze coś, te jej oczekiwania, a może roszczenia były dobitnie adresowane do kobiet. To od nich, wciąż oczekuje się więcej. Kobieta "powinna" zdaniem cytowanej przedsiębiorczyni mieć konkretną wymówkę, żeby wyjść z pracy o czasie. Najlepszą ma być dziecko, bo każda inna jest niewystarczająca! Tak odczytuję jej komunikat. Przeraża mnie on, i jednocześnie bardzo cieszy to, że dzisiejsze młode kobiety nie chcą już niczego udowadniać. Bo nikt, niezależnie od płci ani wieku, naprawdę nie powinien szukać wymówek, by wyjść z pracy o czasie.
Płeć a wysokość wynagrodzenia
25 lat temu, kiedy jako nastolatka stawiałam pierwsze kroki na rynku pracy, zależności i relacje zawodowe pozostawiały sporo do życzenia. Od kobiet, a zwłaszcza młodych kobiet, wymagano najwięcej. Musiały udowadniać, że są co najmniej tak dobre, jak ich koledzy, no i - rzecz jasna - spełniać oczekiwania przełożonych, a także starszych stażem koleżanek i kolegów.
Nigdy nie zapomnę, gdy (12 lat temu) kolega na równorzędnym stanowisku wygadał się w sprawie swoich zarobków. Widział, że mnie zamurowało. Jego wynagrodzenie było wyraźnie wyższe od mojego, choć w wynikach sprzedaży był daleko, naprawdę daleko, za mną. Świetny człowiek, trudno mu było ukryć, że nie poczuł się z tym fajnie, ale to przecież nic unikatowego. Nie tylko w Polsce, kobiety wciąż zarabiają mniej niż pracujący na tych samych stanowiskach mężczyźni.
A może kobiety już wystarczająco dużo udowodniły?
Najbardziej cenię współpracę z ludźmi, którzy nie czują się ani lepsi, ani gorsi od kogokolwiek. Fałszywa skromność jest równie toksyczna, co rozbuchane ego. Jedno i drugie domaga się ciągłych zapewnień, że dotknięty nią człowiek jest lepszy od innych. W każdym razie takiego potwierdzenia szuka.
Najgorsze doświadczenia w relacjach zawodowych mam ze współpracy z osobami, które same siebie stawiają w roli bożków i bogiń, bo stażem, stanowiskiem, tudzież koleżeńskimi koneksjami, czują się lepsi i lepsze od pozostałych członków zespołu. Im należy się więcej. Szacunku potrafią tylko żądać, o dawaniu chyba nigdy nie słyszały. Czasem głośno to wykrzykują, czasem idą w rolę męczennic i sztucznej skromności, byle tylko świat zauważył, że im należy się taryfa ulgowa, bo mają trudnego współmałżonka, chore dziecko czy jakieś inne kłopoty domowe.
Kłopoty rodzinne nie usprawiedliwiają podłego zachowania w pracy
Przez cztery dekady życia nie poznałam nawet jednego człowieka, który nie miałby prywatnych problemów. Nie jestem zwolenniczką pokerowej twarzy, nie wszystkie kłopoty jesteśmy w stanie zostawić w domu, żadne jednak nie usprawiedliwiają podłego zachowania w relacjach międzyludzkich. Również zawodowych.
Szacunek, to jest to, co dajesz. Nie to czego żądasz. Może z takim nastawieniem byłoby nam łatwiej budować dobre relacje zawodowe. Dobre, czyli takie, z których obie strony czerpią, niezależnie od pierwszych cyferek w numerze PESEL, stanowiska, wynagrodzenia i szeregu czynników, które różnicują. Bo w pracy najważniejsze ma być wspólne działanie, ale nie w teorii, nie w sztywnych zapisach regulaminów i kodeksów, a w codziennym działaniu.
Lubimy się czy się nie lubimy, my tu pracujemy
Często można usłyszeć, że z tym, czy z tą, to się dobrze pracuje, "bo my się lubimy". Czy to aby na pewno ma być pierwsze kryterium, które determinuje jakość i efektywność pracy zespołu? Przesadnie koncentrując się na miękkich parametrach i sympatiach, tudzież antypatiach, możemy pominąć najważniejsze, czyli kompetencje, zaangażowanie i chęć do pracy. Nikomu nie jest ani łatwo, ani przyjemnie współpracować z osobą/osobami, których nie lubi. Znam takie, które w trybie pracy zdalnej są w stanie stanąć na uszach, by uprzykrzyć życie tym, dla których teoretycznie powinny być wsparciem. Wszak zawsze można, choćby i przez trzy tygodnie, nie odpowiedzieć na ważny mail, a w przypadku, gdy ignorowana osoba zwróci się z pytaniem do kogoś innego, zadzwonić i ją poniżyć. Znów postawić się w roli bogini, tudzież bożka. Dlaczegóż by nie? Przecież mogę!
Zwykliśmy życzyć sobie, niemal przy każdej okazji, nie tylko zdrowia, ale też pomyślności w życiu zawodowym. Może już czas, żeby zamiast pobożnych życzeń, zacząć się po ludzku odnosić do tych, z którymi pracujemy, niezależnie od tego, na jakim poziomie w strukturze zawodowej się znajdują? Może wystarczy, że nie będziemy sobie wbijać noży w plecy?
Koniec z tajemnicą wynagrodzenia
Cieszy mnie perspektywa ujawnienia zarobków. Zgodnie z nową unijną dyrektywą, którą w ostatnich dniach marca 2023 zaakceptował Parlament Europejski, przedsiębiorstwa będą musiały podawać informacje, które ułatwią pracownikom porównanie wysokości wynagrodzeń i umożliwią identyfikację różnic płacowych.
Nie wiem, jak wygląda praca z młodymi osobami w kancelarii prawnej, ale wiem, jak w praktyce wygląda współpraca z redakcją jednego z największych portali internetowych w Polsce, i z pełną odpowiedzialnością przyznam, że przez dziesięć lat od nikogo nie dostałam tyle życzliwości i wsparcia, co od dwóch, wyraźnie młodszych koleżanek. Nigdy nie było między nami rywalizacji, targowania się o "lepszość" czy "ważniejszość". Nie urządzałyśmy sobie konkursów - ani na najmądrzejszą, ani na nieomylną. Pomagałyśmy sobie, grając do jednej bramki. To bardzo cenne doświadczenie.
Młode pokolenie - wyzwanie dla menagerów
- Wchodzące na rynek pracy młode pokolenie jest dla managerów wyzwaniem. Może się wydawać, że wpływa na to choćby większa otwartość w sygnalizowaniu swoich oczekiwań, a ta może budzić sprzeciw szefów. Przecież to są osoby, które najczęściej nie mają jeszcze doświadczenia zawodowego, a już - bez kompleksów - sygnalizują swoje potrzeby w zakresie warunków zatrudnienia czy poziomu wynagrodzenia. To pokolenie wchodzi na rynek pracy z dużym szacunkiem dla swojego czasu, otwarcie komunikując potrzebę równowagi między życiem zawodowym i prywatnym, a także doskonałym rozeznaniem w technologiach. Warto to docenić. Przyczyn wyzwań dla managerów upatrywałbym bardziej w tym, że dla szefów jest to pokolenie, którego jeszcze nie znają. Jego postawa i podejście do pracy jest czymś nowym, a managerowie nie nauczyli się jeszcze, w jaki sposób efektywnie pracować z tymi młodymi ludźmi, i jak rozwijać ich potencjał - mówi Mateusz Żydek, ekspert rynku pracy, rzecznik prasowy Randstad Polska, międzynarodowej agencji zatrudnienia, pod względem wielkości, pierwszego na świecie przedsiębiorstwa z branży HR.
"Zawsze tak było". Ale już nie musi
To, że zawsze było jakoś, czyli tak, że szef stawiany był, tudzież stawiał się, w wielu organizacjach, w roli nieomylnego guru, jest faktem i trudno z tym dyskutować, wszak relacje zawodowe od lat były w Polsce przesiąknięte zachowaniami przemocowymi, ale to, czy nadal tak będzie, zależy od nas. Od tego, jak dziś traktujemy swoich kolegów i koleżanki w pracy. Może już wystarczy pobożnych życzeń? Może zamiast mnożenia pustych słów, zróbmy cokolwiek, by wchodzący na rynek pracy młodzi ludzie mieli choć odrobinę lepszy start niż ten, który nam zafundowano?
Ewa Koza - ekonomistka, psycholożka biznesu