Reklama

Ciałopozytywność. Twoje ciało jest dobre, pokochaj je

Idealne wymiary? 90-60-90. Depilacja? Obowiązkowa. Zmarszczki? Rozstępy? Blizny? Zapobiegaj, usuwaj, maskuj. Reklamy, filmy, programy telewizyjne, artykuły w prasie i posty w mediach społecznościowych. Każdego dnia otrzymujemy tysiące komunikatów dotyczących tego, jak powinno wyglądać nasze ciało. Oczywiście idealnie. Problem? Ludzkie ciała prawie nigdy takie nie są.

Szczególna presja wywierana jest na kobiety. Wyśrubowane standardy urody zaczynają spędzać sen z powiek już dziewczynkom w wieku kilkunastu lat, których zupełnie normalne ciała wypadają blado w zestawieniu z wizerunkami modelek i influencerek stosujących drakońskie diety, instagramowe filtry i Photoshopa. Później nie jest lepiej. Z wiekiem ciało zaczyna płatać nam figle. Zmarszczki, utrata jędrności, cellulit. Różne wydarzenia pozostawiają na nim ślady: ciąża, zmiany hormonalne, choroby.

Oczywiście istnieją też rozwiązania. Zastrzyki z botoksu, kremy, programy dietetyczne, abonamenty do fitness klubów, suplementy, urządzenia do masażu... To wszystko kosztuje, wymaga czasu, bywa, że boli, a nawet niesie ze sobą skutki uboczne.

Reklama

Globalny rynek kosmetyków osiągnął już wartość 380 mld. dolarów. Do 2027 roku ma podskoczyć do 460 mld. dolarów. Aby tak się stało, kobiety muszą nieustannie inwestować w swoją urodę. Będą to robić, jeśli będą się czuły ze swoimi ciałami niepewnie i źle.

Nie wszystkie problemy da się rozwiązać za pomocą kremów, najbardziej nawet drakońskich diet i ćwiczeń, czy mało inwazyjnych zabiegów medycyny estetycznej. Odstające uszy, garbate nosy, małe (lub zbyt duże) biusty wymagają interwencji chirurgicznej. Jeszcze droższej, jeszcze bardziej niebezpiecznej. A co z np. krzywymi nogami, niskim wzrostem, szerokimi ramionami itd.? Tu "kultura piękna" stawia nas pod ścianą. Po prostu musisz czuć się z tym źle. Na otarcie łez kobiety otrzymują garść porad, które zaczynają się od słów "jak zatuszować", "jak optycznie powiększyć/pomniejszyć/ukryć". Przekaz jest jasny: "Będąc taką, jaka jesteś, nigdy nie będziesz wystarczająco dobra".

"Ty gruba świnio"

Wszechobecny przekaz "musisz być piękna" nie łatwo jest zlekceważyć. Wymóg, by dziewczęta i kobiety wpisywały się w wyśrubowane standardy urody, przesączył się do świadomości społecznej i jest brutalnie "egzekwowany". W szczególnie ciężkiej sytuacji są nastolatki - wrażliwe, a jednocześnie poddane ogromnej presji grupy rówieśniczej. Niemal każda modelka size plus wspomina, że była prześladowana w szkole z powodu swojego wyglądu. Wyzwiska, wyśmiewanie, a nawet przemoc fizyczna były ich codziennością. Szkolne prześladowania wspominają zresztą również modelki w rozmiarze 0 reprezentujące "idealny" typ promowany przez pop kulturę. "Żyrafa", "Tyczka", "potwór" - wysokie i szczupłe dziewczęta, które za kilka lat miały zdobić okładki magazynów również "nie wpisywały się" w oczekiwania innych.

Paulina Porizkova uznawana za jedną z najpiękniejszych modelek świata wspomina, że gdy miała 14 lat, inne dzieci bardzo okrutnie ją traktowały. "Oskubany kurczak, pijana żyrafa i brudna komunistka" to tylko niektóre wyzwiska. Porizkova zaznacza, że gdyby wtedy mogła skorzystać z chirurgii plastycznej, zrobiłaby to bez wahania. Szczerze nienawidziła swojego wyglądu, choć to właśnie dzięki niemu, wkrótce zaczęła pojawiać się na paryskich wybiegach w najbardziej prestiżowych pokazach mody. "Nie zmieniłam się. Opinie ludzi się zmieniły" - zauważa Porizkowa. Ma też świadomość, że nie wszystkie kobiety zyskują w końcu akceptację swojego wyglądu.

Być może w najgorszej sytuacji znajdują się osoby z nadwagą i otyłe, które spotykają się z zaciętą agresją, nie tylko słowną. Jedna z polskich modelek size plus opowiadała w wywiadzie, że po jednym z nagrań w telewizji, obcy mężczyzna zwyzywał ją i napluł jej w twarz na przystanku autobusowym. Nie trzeba być osobą znaną, by tego doświadczyć. Kobiety i dziewczęta o mocno pełnych kształtach spotykają się z atakami na co dzień.

We znaki dają im się jednak nie tylko szkolni prześladowcy i uliczni chuligani. Również rynek pracy jest bezlitosny dla osób z otyłością. Badania wskazują, że nawet lekarze i personel medyczny traktują takie osoby gorzej niż innych pacjentów.

Ruch akceptacji tłuszczu

Może zadziwiać skąd bierze się tyle niechęci i agresji w stosunku do osób otyłych tylko ze względu na ich wygląd, który nic przecież nie mówi o tym, jakimi są ludźmi, jakie mają cechy charakteru i kompetencje zawodowe. Stoją za tym głębokie uprzedzenia. Osoby z "dodatkowymi kilogramami" są często postrzegane, jako leniwe, zaniedbane i niezdyscyplinowane (również przez tych, którym samym daleko do pracowitości i dyscypliny).  Pewne jest jednak to, że w pewnym momencie ci ludzie powiedzieli dość. W 1967 w Nowym Jorku miała miejsce demonstracja, podczas której ludzie z nadwagą i otyłością protestowali przeciwko dyskryminacji, jakiej doświadczają i palili książki dietetyczne.

Dało to początek, Ruchowi Akceptacji Tłuszczu, który określano także, jako "Fat Pride", "Fat Power", "Fat Liberation". Aktywiści wskazywali obszary prześladowań i pracowali nad wywarciem politycznego wpływu mającego wyeliminować dyskryminację. Zaczęli wskazywać na psychologiczne skutki prześladowań i ich rujnujący wpływ na zdrowie. Organizacje w tym duchu zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu.  W 1979 roku Carole Shaw wypracowała Big Beautiful Woman (BBW) i zaczęła wydawać magazyn o modzie i stylu życia o tej samej nazwie, skierowany do kobiet w rozmiarze plus. Z czasem tematowi zaczęto poświęcać również badania naukowe.

Ciałopozytywność. Wszystkie jesteśmy ok!

Ale nie tylko osoby grube doświadczają dyskryminacji i są poddawane społecznej presji. Ciała ludzkie są po prosu różne i mało kto wpisuje się w kanony urody, które zresztą z roku na rok coraz mniej mają wspólnego z naturalnym pięknem, a coraz więcej z osiągnięciami medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej. W 1996 roku Connie Sobczak, która sama przez lata doświadczała zaburzeń odżywiania, założyła stronę internetową The Body Positive, która zapoczątkowała ogólnoświatowy ruch. Cel? Akceptacja własnego ciała takim, jakie ono jest. Udzielenie wsparcia ludziom, przede wszystkim kobietom, (bo to na nie wywierana jest największa presja dotycząca wyglądu), o różnych sylwetkach, kształtach, kolorach skóry i innych indywidualnych cechach ciała. Przekaz był jasny: Twoje poczucie własnej wartości i pewność siebie nie powinny zależeć od tego jak wyglądasz, masz prawo być sobą. Ciałopozytywność zaczęła powoli przebijać się do świadomości kobiet.

Modelki size plus łamią kanon

Pierwsza agencja specjalizująca się w modelkach size plus powstała jeszcze w latach 70. W połowie lat 80. krąglejsze modelki mogły zarabiać nawet po 150,000 - 200,000 dolarów rocznie, ale ich czas miał dopiero nadejść. Lata 90. były erą wysokich i szczupłych supermodelek o idealnych rysach. Wkrótce miała przyjść moda na tzw. heroinowy szyk, kiedy u szczytu sławy były skrajnie wychudzone modelki w typie Kate Moss. Lansowanie skrajnie wychudzonej sylwetki i niepokojące wieści o drastycznych poczynaniach modelek starających się utrzymać odpowiednią linię położyło się zresztą cieniem na branży. Ludzie zaczęli dostrzegać, że coś jest nie tak.  

Branża modowa zaczęła w końcu zbierać krwawe żniwo. Luisel Ramos, Eliana Ramos, Hila Elmalich, Isabelle Caro - doniesienia o kolejnych zgonach skrajnie wychudzonych modelek wstrząsnęły opinią publiczną. Sławetny rozmiar 0, był już nie tylko marzeniem dziewcząt. Zaczął być postrzegany, jako realne zagrożenie dla życia. Mniej więcej w tym samym czasie, modelki size plus przestały być anonimową "boczną linią" modelingu. Dziewczyny takie jak Ashley Graham czy Tara Lynn zostały celebrytkami. Ich twarze i nazwiska stały się znane na całym świecie. Crystal Renn pojawiła się w Sports Illustrated Swimsuit Issue. Dziewczyny o pełniejszych kształtach zaczęły trafiać na okładki prestiżowych magazynów takich jak Vogue, czy Harper ‘s Bazaar. W 2013 roku projektant Eden Miller pokazał całą kolekcję size-plus podczas Tygodnia Mody w Nowym Jorku. Od 2010 roku krąglejsze dziewczyny śmiało zaczęły przebijać się do mainstreamu i nic już ich nie mogło powstrzymać na tej drodze. Kanon został zakwestionowany i ta informacja dotarła do społeczeństwa.  Przełomem była także popularyzacja mediów społecznościowych, które dały aktywistom potężną platformę działań. W 2013 roku Tess Holliday (prześladowana z powodu tuszy i bladej cery nie tylko w szkole, ale i w rodzinie) założyła "@EffYourBeautyStandards" i została jedną z najbardziej popularnych modelek size plus. Media społecznościowe dawały także zwykłym dziewczynom możliwość wymiany doświadczeń i porad, łączenia się we wspierające się grupy.

Nie tylko "puszyste"

Ale różnorodność ciał to nie tylko rozmiar i waga. Kobiety różnią się wiekiem, karnacją i wieloma indywidualnymi cechami. Modelki size plus udowodniły, że to, co jedni uważają za wadę, dla innych może być zaletą. Że indywidualne cechy, nie są "niedoskonałościami", ale różnicami, a różnorodność sprawia, że świat jest piękny i ciekawy.

To presja wywierana przez aktywistki i oddolnie powstające społeczności wspierające ciałopozytywność, sprawiły, że coś zaczęło się zmieniać. Firmy zapragnęły mieć w swoich kampaniach również starsze modelki o siwych włosach. Winnie Harlow, cierpiąca na bielactwo nabyte, przebojem podbiła świat mody, rzucając wyzwanie kanonom. Carissa Pinkston uczyniła atut ze swoich piegów. A Sophia Hadjipanteli z dumą pokazywała monobrew.

Walka z włoskami

Wbrew pozorom "monobrew" nie jest tu najbardziej błahym problemem. Usuwanie tzw. "zbędnego owłosienia" to ogromna część branży beauty. Przekaz jest jasny: brwi powinny być wyregulowane, nogi, pachy i łona gładkie. Maszynki go golenia, depilatory, plastry wosku są dla wielu kobiet codziennymi narzędziami tortur, powodując ból, podrażnienia i wrastające włoski. Dziewczyny, do których trafił przekaz ciałopozytywności, zaczęły zadawać sobie pytanie: skoro mam prawo kochać i akceptować swoje ciało, dlaczego muszę sobie to wszystko robić? Dlaczego pokazywanie się publicznie z zupełnie naturalnym owłosieniem jest źle postrzegane? I czy rzeczywiście muszę nakładać tonę makijażu, aby wyjść z domu?

W ramach akcji w rodzaju "hairy january" media społecznościowe zaczęły zalewać zdjęcia dziewczyn, które nie wstydzą się pokazać owłosionych nóg i zapewniają, że po zrezygnowaniu z depilacji w ich życiu nie nastąpił żaden krach. Przeciwnie, czują się lepiej. Kaja Szulczewska, prowadząca popularny w Polsce @ciałopozytyw, pozuje do zdjęć eksponując owłosienie pod pachami. Na prowadzonym przez siebie profilu pokazuje ciała w różnej kondycji i o różnym wyglądzie, zachęcając kobiety by udzielały sobie wzajemnego wsparcia: "Naucz się szacunku dla ciał i wyborów innych".  Chcesz golić nogi? To gól. Inne kobiety maja prawo do swojego wyboru.

Taki przekaz powoli trafia również do producentów i firm. Podczas prezentacji depilatorów jednej ze znanych marek słyszę: "To twój wybór czy chcesz usuwać włosy, czy nie. Jeśli zdecydujesz się to zrobić, chcemy zapewnić ci komfort". Coś zaczyna się zmieniać.

Oczywiście bardzo powoli. Naturalność i akceptacja siebie, wciąż mogą być określane, jako "moda na brzydotę" lub "promocja otyłości". To ostatnie określenie wiąże się zresztą z najbardziej popularnym zarzutem stawianym ruchowi ciałopozytywności. Akceptacja krągłości ma demotywować osoby z nadwagą do odchudzania, prowadzić do otyłości i związanych z nią chorób. Psychologowie nie pozostawiają jednak złudzeń. Hejt i dyskryminacja wobec osób z nadwagą i otyłych bynajmniej nie motywuje ich do odchudzania. Przeciwnie powoduje utratę wiary w siebie, problemy psychiczne, a często także społeczną izolację. Osoba wyśmiewana raczej nie pojawi się w fitness klubie, by ćwiczyć, narażając się na szykany. Nawet, jeśli pragnie zmienić swoją sylwetkę i tak powinna najpierw zaakceptować i pokochać siebie. Jeśli jednak nie chce lub nie może się zmieniać jest to wyłącznie jej sprawą.


Czytaj też:

Modelki size plus to one zmieniają oblicze branży

Modelka size plus w łóżku

 

 

 


  

 

  

 

  

 

 


Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: ciałopozytywność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy