Reklama

Ćwiczenia z optymizmu

Dojrzała, pewna siebie, świadoma kobiecości. Taka jest Kayah w życiu i na naszych zdjęciach. Sześć lat kazała czekać na nowe piosenki.

Przed premierą płyty Skała opowiada "Twojemu STYLOWI", dlaczego rozpadło się jej małżeństwo, kiedy wychowanie dziesięcioletniego syna ją przerasta i dlaczego nawet gdy ma kryzys, nie chodzi do psychoterapeuty. Rozmawia Magda Jaros.

Kiedy ostatnio usłyszałaś, że jesteś piękna?

Kayah: Czasem to słyszę. Na przykład od ludzi z firmy płytowej, kiedy oglądamy moje zdjęcia. Wiedzą, że jak każdy mam kompleksy, więc mówią: "Kasia, super wyglądasz". Pewnie myślą: "super jak na swój wiek" (śmiech).

A Ty co w sobie lubisz najbardziej?

Reklama

Kayah:Nogi, w końcu uwierzyłam, że naprawdę są zgrabne. Kiedyś lubiłam oczy. Miałam tak zielone, że wszyscy byli przekonani, że noszę szkła kontaktowe. Dziś jakby wyblakły. Dawniej łatwiej zapalały się w nich iskry. Teraz mam większy dystans.

Umiesz siebie rozpieszczać?

Kayah:Powiem dyplomatycznie, że staram się nie zaniedbywać. Czasem słyszę, że ciało domaga się masażu, odpoczynku lub diety, i próbuję nie być na to głucha. Niekiedy przymykam oko i robię nierozsądnie coś, co może ciału nie służy, ale rozpieszcza podniebienie. Jeśli za pieszczotę można uznać codzienną pielęgnację, to owszem, oddaję się wielkiej przyjemności. Jako ambasador kosmetyków AA mam dostęp do niekończącego się źródła kremów. To jedna z zalet kontraktów reklamowych. Uwielbiam rytuały łazienkowe. A że brak mi czasu na bywanie w salonach, taka pielęgnacja musi wystarczyć.

A zakupy? Poprawiają Ci nastrój?

Kayah:Gdy chodzę po sklepach, resetuje mi się mózg. Uwielbiam. Czasem myślę: jest kryzys, powinnam oszczędzać. Potem widzę piękną torbę i kupuję, bo wciąż jest dla mnie symbolem luksusu. W końcu na to też pracuję. Ale ja nadal pamiętam, co to znaczy nie mieć na życie. Zdarzało się, że jedynym jedzeniem w lodówce była karma dla kota. Jemu nie dało się wytłumaczyć, że brakuje pieniędzy.

To już przeszłość. Od tego czasu wiele razy potwierdziłaś swój sukces. Zyskałaś spokój?

Kayah:Nie. Jeszcze nie nauczyłam się panować nad swoim temperamentem. Mam świadomość, że sukces może być też pułapką. Kiedy się go osiąga, myśli zaczynają krążyć wokół tego, by go utrzymać. Nie wolno się jednak temu poddać. Ja wciąż niestety miewam wątpliwości, czy jestem wystarczająco dobra, biegnę, walczę, często żyję w nerwach. Zdecydowanie niepotrzebnie obciążam się tym i z pewnością za dużo czasem pracuję.

A jak tłumaczysz to swojemu synowi?

Kayah:Roch ma 10 lat, jest już duży, wiele rozumie. Wie, że każdy rodzic musi gdzieś pracować. Ja nie chodzę do biura czy fabryki, tylko jeżdżę na koncerty, a specyfiką mojej pracy jest brak regularności. Ale jestem pewna, że woli, gdy zajmuje się nim babcia, która z nami mieszka. Bo tak nie goni go do lekcji ani do mycia zębów. Mimo to mamy świetny kontakt i dobrze nam razem. Roch to bardzo inteligentny i dowcipny chłopiec. Łączy nas specyficzne poczucie humoru, wzruszają podobne historie, więc wspólnie czytamy, oglądamy filmy. Ma czasem zaskakująco dojrzałe refleksje. Wtedy zapominam, że jestem jego mamą i że dzieli nas 30 lat. Wspieram syna i chwalę. No i kiedy jesteśmy już razem, staram się nadrobić chwile, kiedy mnie nie było.

Jesteś mamą nadopiekuńczą czy wymagającą?

Kayah:Niekonsekwentną. Nie potrafię jasno określić, co Rochowi wolno, a czego nie. Mam za miękkie serce. No i nie umiem go karać. Pewnie psuję syna, spełniając zachcianki. I jak to matka jedynaka panicznie się boję, że coś mu się stanie. Mam na tym punkcie paranoję, więc nie pozwalam nawet wejść na drzewo. Narażam go na śmieszność wśród kumpli. Jako jedyny musi jeździć w kasku na deskorolce. Jednak wolę to, niż wyrzucać sobie do końca życia, że coś zaniedbałam.

W jakich sytuacjach wychowanie 10-latka Cię przerasta?

Kayah:Kiedy mówi "nie" i ja nic z tym nie mogę zrobić. Mówię mu: "usiądź". A on: "przecież siedzę". Ja na to: "leżysz". On: "siedzę". "Leżysz". "Siedzę". W końcu krzyczę: "usiądź, bo nie wiem, co ci zrobię". "Co mi zrobisz?", prowokuje Roch i ja czuję się bezsilna. Bo rzeczywiście, co mu zrobię? Lepiej, żeby tego nie przeczytał (śmiech).

A kiedy Twoje dziecko ma wysoką temperaturę, a Ty masz grać wieczorem koncert?

Kayah:Wychodzę i gram. Tak musi być, to nie zależy ode mnie. Mam poczucie odpowiedzialności, które każe mi pracować zawsze, kiedy się zobowiążę.

Wyrzuty sumienia?

Kayah:Okropne. Ale nie mogę ciągle żyć z poczuciem winy. Zawsze próbuję trzeźwo spojrzeć na sprawę. OK, moje dziecko jest chore, ale przecież zostawiam je pod dobrą opieką, babci, taty, postaram się wcześniej wrócić. Jeśli nie gram dalej niż 200 kilometrów od domu, wracam do mojego syna po koncertach nocą. I nawet jeżeli rano odsypiam i nie wyprawię go do szkoły, chcę, by czuł moją obecność w domu. Tłumaczę się, ale przecież to żaden heroizm. Tak zrobiłaby większość matek. A życie moje i Rocha przez to, że występuję, nie jest wyjątkowe. OK, czasem prowadzę cygański tryb życia. Ale nie znamy innej rzeczywistości, więc za nią nie tęsknimy.

Magda Jaros

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy