Czego wstydzimy się w łóżku i w związkach?
Wstyd w pewnych granicach jest pożądany, dopiero w nadmiarze staje się problematyczny. O ile oblanie się przez kogoś rumieńcem podczas rozmowy o seksualnych fantazjach może wydać się urocze, to ciągłe ukrywanie swojej nagości przed partnerem w łazience lub pod kołdrą może być udręką - przyznaje seksuolog Michał Lew-Starowicz w książce "Kochanie czy klikanie. Terapia dla zagubionych kobiet i mężczyzn".
Przeczytaj fragment książki "Kochanie czy klikanie":
Izabela Marczak: Wstyd - czy on w ogóle jest nam do czegoś potrzebny?
Michał Lew-Starowicz: Oczywiście. Wstyd jest emocją przystosowawczą, wtórną, która wiąże się z obawą o to, jak będziemy odebrani przez otoczenie. Powstrzymuje nas od robienia rzeczy, które stanowiłyby ryzyko odrzucenia społecznego. Taki mechanizm jest potrzebny, bo sprzyja wyhamowaniu skrajnych zachowań. Nadmiernie rozbudowany może być jednak destrukcyjny, powodować wycofywanie się z życia społecznego czy unikanie wszelkiego rodzaju interakcji.
Jest potrzebny w seksie?
- Pomaga w rozpoznawaniu i ochronie swoich granic i intymności przed innymi. Sprzyja bezpiecznemu pogłębianiu relacji. Jest sygnałem dla partnera. W pewnych granicach jest więc pożądany, dopiero w nadmiarze staje się problematyczny. O ile oblanie się przez kogoś rumieńcem podczas rozmowy o seksualnych fantazjach może wydać się urocze, to ciągłe ukrywanie swojej nagości przed partnerem w łazience lub pod kołdrą może być udręką.
Zdarza się tak, że możemy zacząć doświadczać wstydu dopiero w dorosłym życiu?
- Niektóre osoby nabawiają się go w związku z nieakceptowaniem starzenia się swojego ciała, albo na przykład w relacji z toksycznym partnerem, który jest tak chorobliwie zazdrosny o żonę, że zabrania jej jakiegokolwiek okazywania swojej seksualności na zewnątrz.
Każe jej chodzić w worku, a jak żona zrobi sobie delikatny makijaż, wyzywa ją od dziwek?
- Dosadnie powiedziane, ale bywa i tak. Również partnerki mogą zawstydzać swoich partnerów, porównując ich z innymi mężczyznami, ośmieszając czy umniejszając ich atrakcyjność. Wstyd uderza w nasze kompleksy, w coś, z czym czujemy się nie do końca pewni, co obawiamy się ujawnić na zewnątrz, więc w jakiś sposób nakłada się na już wcześniej ukształtowany system przekonań.
Kiedy patrzę na roznegliżowane nastolatki albo na gwiazdy popkultury, bardziej rozebrane niż ubrane, to myślę, że one chyba o wstydzie całkiem zapomniały.
- Po pierwsze, to, jak ubierają się gwiazdy, jeszcze nie tworzy standardu, choć bywa naśladowane. Po drugie, znam wiele osób zachowujących się prowokująco, podczas gdy w sypialni okazują się bardzo nieśmiałe i zahamowane. Podobnie jak osoby niezwykle swobodne w wieku młodzieńczym, dwie dekady później stają się surowymi orędownikami norm obyczajowych. Bo mają już własne dzieci, bo to, co było młodzieńczym buntem przeciw konserwatywnemu wychowaniu, teraz ustępuje miejsca normom wszczepionym przez rodziców albo świadomości różnych zagrożeń.
Wydaje się, iż współcześnie większość z nas jest już na tyle wyzwolona i oswojona z tematyką seksualności, że pojęcie wstydu staje się archaizmem. A może to tylko pozory?
- Z moich obserwacji wynika, że wstyd nadal ma się dobrze. Dawniej wstydem określało się srom, żeńskie narządy płciowe. Mówienie o swoich genitaliach, jak i o potrzebach seksualnych, większości ludzi nie przychodziło i nadal nie przychodzi z łatwością. Co innego wyrażanie ogólnych opinii, tu temat seksu jest już bardziej oswojony. Jednak w zaciszu ludzie muszą sobie powiedzieć, co czują i czego pragną. Pacjenci często mówią: "Pan nazywa rzeczy po imieniu". Ale tak trzeba.
Teraz w obiegu jest więcej nazw dla sromu: cipka, wagina, pochwa, kuciapka, szparka, dziurka... A jakich nazw używają pana pacjenci?
- W gabinecie najczęściej pojawia się określenie anatomiczne - pochwa, albo trzy kropki - pacjent waha się, jakiego słowa użyć, krępuje się mówić o swoim ciele i seksualności. Wtedy zadaję pytania pomocnicze. W rozwiązywaniu problemów seksualnych, szczególnie na poziomie relacji między partnerami, nauczenie się mówienia o seksie w sposób taktowny, ale wprost, ma duże znaczenie. Czasem nieocenione okazuje się poczucie humoru, bo rozładowuje atmosferę. Byle nie było w tym przesady, bo obśmiewanie lub bagatelizowanie seksu jest z jednym ze sposobów radzenia sobie ze wstydem i niekonfrontowania się z problemami.
Skąd bierze się wstyd?
- Zazwyczaj z domu, bo mimo pozornego wyzwolenia, nadal w wielu rodzinach nie porusza się kwestii seksu otwarcie. Dzieciom mówi się, żeby nie bawiły się swoimi genitaliami, bo są brudne i można się zarazić, albo że nie wypada. A dzieci są pod tym względem jeszcze naturalne, nie czują wstydu i robią to, co sprawia im przyjemność. Nie należy przesadzać z ich ograniczaniem. W efekcie nadmiernie restrykcyjnego przekazu wobec ciała i seksu trafiają do mnie pacjentki, które mówią, że boją się w ogóle dotknąć swoich narządów w czasie mycia się, nie mówiąc już o spojrzeniu w lustro i przyjrzeniu się, jak wyglądają ich pochwy.
- Czasem niepokój związany ze swoimi narządami seksualnymi jest tak wielki, że skutkuje u nich pochwicą, czyli skurczem mięśni pochwy uniemożliwiającym odbycie pełnego stosunku. U mężczyzn z kolei występują kompleksy na punkcie własnego członka: za mały, zakrzywiony, erekcja nie taka... Czasem z powodu tych obaw w ogóle rezygnują z kontaktów seksualnych. A prawda jest taka, że najczęściej nie mają realnych problemów z rozmiarem i kształtem penisa, mieszczą się doskonale w standardzie.
No tak, ale jak porównują się z tym, co obejrzą w filmach...
- Sporo już o tym mówiliśmy. Poklepanie po ramieniu i mówienie, że jest dobrze, nie przekona ich. Dlatego staram się swoim pacjentom uświadamiać fakty, zarówno te dotyczące standardowych rozmiarów członka w poszczególnych nacjach czy grupach etnicznych, jak i omawiać z nimi to, co jest rzeczywiście potrzebne ludziom do osiągania satysfakcji seksualnej. A wcale nie jest tu kluczowym posiadanie penisa à la aktor z filmu porno. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że mężczyźni o dorodniejszym przyrodzeniu czują się bardziej pewni siebie, ale u osób, które się do mnie zgłaszają, zwykle problem nie tkwi w rozmiarze, lecz w głowie. Reakcja niezadowolenia z własnego ciała nie przystaje do rzeczywistości. Realnym problemem jest u nich to, że ich wyobrażenia i wstyd każą im całkowicie wycofać się z relacji seksualnych i nie pozwalają ułożyć sobie życia w związku. Bywa, że przychodzą do mnie trzydziestoletni mężczyźni, którzy jeszcze nigdy nie całowali się z kobietą. Strach przed kompromitacją, przed ośmieszeniem całkowicie ich zniewala.
Gdzie leży przyczyna tak głębokich zahamowań seksualnych?
- Tak jak już wspomniałem, przyczyny wynikają zwykle z wzorców wyniesionych z domu i z wczesnych doświadczeń. Może to być atmosfera grzeszności, która zawsze towarzyszy kwestiom związanym z seksualnością, tabu nagości, brak fizycznego okazywania sobie czułości przez rodziców, wpajanie lęku przed nawiązywaniem relacji. Mówienie dziewczynce, że mężczyzna zawsze chce ją wykorzystać seksualnie, a potem porzucić, albo mężczyźnie, że kobiety są wyrachowane i złapią go na ciążę, to później w dorosłym życiu zbiera swoje toksyczne żniwa.
- Zdarza się też, że ojcowie śmieją się z małych siusiaków swoich synów, albo dzieci słyszą kłótnie rodziców, w których ojciec wrzeszczy na matkę: "bo ty tylko leżysz jak kłoda!". Rówieśnicy również mogą dolać oliwy do ognia, jeżeli trafią na podatny grunt - "Ale masz małego, może jesteś dziewczynką?" itp. Tego rodzaju traumy generują wstyd i przeżywanie lęku w przyszłych kontaktach seksualnych.
Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego współczesny medialny ekshibicjonizm dotyczący także kwestii intymnych - patrz nagie zdjęcia na Instagramie, sekswyznania na Facebooku, śmiałe opowieści celebrytów o swoich łóżkowych ekscesach - nie wpływa na redukcję wstydu?
- Pozory mylą. Uroda na zdjęciach bywa wyretuszowana, a samo publiczne pokazywanie nagości leży bliżej ekshibicjonizmu niż seksualnego wyzwolenia. Celebryci nieraz beztrosko mówią przed kamerami o seksie i wspaniałej relacji, a kilka miesięcy później media donoszą o ich rozwodach i nowych związkach. O erotyce mówi się dużo, ale tak jakby dotyczyło to kogoś innego. Potrafimy o seksie żartować w towarzystwie, ale w sypialni swoich fantazji często nie umiemy wcielić w życie. Ludzie cieszący się udanym seksem zwykle nie mają potrzeby mówienia o tym głośno. Z kolei epatowanie erotyzmem w przestrzeni publicznej niewiele mówi o życiu intymnym.
Ale może chociaż sprzyja większej otwartości?
- W Polsce wciąż nie jesteśmy szczególnie otwarci, zwłaszcza na inność i różnorodność, choć widać pewną poprawę w tym zakresie, proces oswajania różnych odcieni seksualności wciąż trwa. To dobrze, bo każdy z nas jest inny, a ludzka różnorodność jest piękna i niezwykle ciekawa. Tak więc poza powszechnie przyjętym repertuarem zachowań seksualnych powinno być miejsce na indywidualność, która nikomu nie szkodzi i której nie należy się wstydzić.
Mówi pan o tym swoim pacjentom?
- Oni często sami to odkrywają. Pamiętam parę, która pojawiła się w moim gabinecie, ponieważ ustało pożycie między partnerami, poza tym non stop się kłócili. Każdy powód był dla nich dobry, by wszcząć awanturę. Po kilku spotkaniach okazało się, w czym tak naprawdę tkwi zarzewie konfliktu. Chodziło o wstyd. On miał ochotę na seks oralny, ale bał się ją o to poprosić. Wstydził się powiedzieć jej o swoich marzeniach, ale też nie chciał jej urazić. Z drugiej strony liczył na to, że sama się domyśli, ale czas leciał, a tu nic...
- Z kolei ona, widząc, że jej partner unika kontaktów erotycznych, zaczęła podejrzewać go o zdradę. Rosła obopólna frustracja, podejrzenia, a seksualne sekrety zalegały w tych ludziach niczym wielkie, zardzewiałe wraki statków. Para wyszła z tego zaklętego kręgu, gdy w końcu on odważył się powiedzieć, co tak naprawdę mu ciąży.
I jak zareagowała partnerka?
- Nie mogła uwierzyć, że chodziło tylko o coś takiego, tym bardziej że w sumie sama chętnie wprowadziłaby coś nowego do ich życia erotycznego. Więc jeśli na początek ma to być seks oralny, to czemu nie.
W naszej kulturze, w odwrotnej sytuacji, tzn. gdyby kobieta ujawniła mężczyźnie podobne fantazje, mogłaby się obawiać, że ten przestanie w niej widzieć żonę i matkę swoich dzieci, a zobaczy dziwkę.
- Nie tylko w naszej kulturze. Ale tak, miałem pacjentki, które obawiały się przyznać do takich fantazji, i nie tylko przed swoimi mężami, ale i przed samymi sobą. Najlepszą terapią wstydu jest atmosfera szacunku i zaufania. Najlepiej byłoby, gdyby partnerzy zapewniali ją sobie nawzajem, ale niekiedy odnajdują ją dopiero w gabinecie specjalisty. Problem w tym, że w naszym kraju z racji dość konserwatywnego podejścia seks często uznawany jest za coś grzesznego i podejrzanego na tyle, że partnerzy są w stanie realizować swoje seksualne marzenia tylko w fantazjach lub poza związkiem. Mąż i żona powinni się mieścić w spektrum sakramentalnej świętości, więc nie można ich zbrukać wyuzdaniem.
Czyli jednak dziś ludzie nie są tak bardzo otwarci na podejmowanie tematu seksu, jak im się wydaje?
- Nie powinniśmy tak jednoznacznie utożsamiać wyzwolenia seksualnego ze współczesnością. W Polsce jeszcze za czasów szlacheckich, sarmackich, seksualność była o wiele mniej ograniczona niż w XIX wieku. W okresie międzywojennym bardzo wzrosła otwartość kobiet względem seksu, obserwowano częstsze nawiązywanie relacji pozamałżeńskich czy też funkcjonowanie w otwartych związkach. Wtedy, gdy na rozwody nie patrzyło się przyjaznym okiem, małżeństwa otwierały się na innych partnerów.
Czego zatem dziś wstydzimy się w łóżku i w związkach?
- Główne źródła wstydu w relacji seksualnej dotyczą nas samych, tych elementów, które postrzegamy jako mało atrakcyjne, których sami w sobie nie akceptujemy. Chodzi o mankamenty ciała, krępujące reakcje fizjologiczne w trakcie stosunku, zapach. Druga rzecz to wstyd przed ujawnianiem swoich potrzeb i preferencji.
W sumie trudno się dziwić temu drugiemu z powodów. W końcu ryzyko, że nasze fantazje zaważą na całej naszej relacji, jest całkiem realne...
- Oczywiście, zwłaszcza kiedy nasze fantazje czy potrzeby są dość oryginalne. Na przykład gdy dla mężczyzny najbardziej podniecającym okazuje się założenie damskich ubrań albo pieluchy.
Pieluchy?
- Istnieje cała grupa osób o preferencjach adultbabies, dających podniecenie w grze wstępnej. Ale mężczyzna z takimi pragnieniami z dużą dozą prawdopodobieństwa może założyć, że jego partnerka dozna szoku, słysząc, czego mu do szczęścia potrzeba.
I co wtedy? Co pan doradza takiemu mężczyźnie?
- Przede wszystkim trzeba spojrzeć na sytuację całościowo. Dowiedzieć się na przykład, jak fakt, że on o tym nie mówi, wpływa na jego relacje z partnerką i na satysfakcję seksualną jego i jej? Warto rozpoznać również, co mężczyzna wie o swojej partnerce, np. czy jest otwarta i skłonna do empatii, czy nie? Często zdarza się, że kobiety na początku związku deklarują przyzwolenie na różnego rodzaju praktyki, a potem - w mniejszym lub większym stopniu - wycofują się z tego.
Mężczyźni czy kobiety częściej się czegoś wstydzą?
- To kwestia normy kulturowej. W naszym społeczeństwie większy nacisk w sferze wyglądu dotyczy kobiet i są one poddane o wiele bardziej restrykcyjnemu przekazowi dotyczącemu atrakcyjności. Wystarczy zwrócić uwagę na popularne reklamy środków na potencję, gdzie mężczyźni w różnym wieku, z różną kondycją fizyczną, z różnym wyglądem są otoczeni przez młodsze i atrakcyjne fizycznie partnerki. To generuje znacznie więcej kompleksów u kobiet, więcej niechęci do własnego ciała, niezadowolenia z własnego wyglądu. Mężczyzna ma natomiast utrzymać sprawność seksualną, co bywa równie stresujące.