Brzmi jak troska, coraz częściej jest rozkazem. Dlaczego kobiety mają dość "ładnego wyglądania"
W mediach społecznościowych wszystko wygląda prosto: akceptuj siebie, noś to, co chcesz, odpuść, jeśli nie masz siły. W teorii: wybór. W praktyce: presja, tylko podana w ładniejszym opakowaniu. Bo nawet w świecie body positive i #selfcare kobiety wciąż czują, że powinny dobrze wyglądać. Oceniane są na Instagramie, w pracy i w kolejce po kawę. Co jeśli samoakceptacja stała się kolejnym zadaniem do odhaczenia, a nie ulgą? I co jeśli "pokochaj siebie" brzmi dziś bardziej jak rozkaz niż jak wsparcie?

Spis treści:
Makijaż "no make-up", ale bez zmarszczki. Luz, ale skrojony. Naturalność, ale tylko jeśli jest atrakcyjna
Od dziecka słyszałyśmy, że warto być "zadbaną". Że schludny wygląd to oznaka szacunku do innych. Że kobieta, która dobrze wygląda, coś sobą reprezentuje. W dorosłości to się nie zmieniło - tylko zrobiło się bardziej wyrafinowane. Dziś mamy wyglądać, jakbyśmy się nie starały, a i tak wyglądać perfekcyjnie. Ubrania? Swobodne, ale nie mogą pogrubiać. Makijaż? Niby lekki, ale bez niedoskonałości. Ciało? "Naturalne", ale bez cellulitu. To właśnie dlatego wiele kobiet ma dość. Bo choć nikt już wprost nie mówi "musisz wyglądać idealnie", wszystko wokół nadal daje do zrozumienia, że ładny wygląd to nie wybór - to warunek bycia traktowaną poważnie.
Wszystko możesz - pod warunkiem, że i tak będziesz wyglądać dobrze
W teorii możesz dziś wszystko: nie golić nóg, chodzić bez makijażu, nosić dres. Ale w praktyce? Możesz to robić, jeśli nadal mieścisz się w estetyce, którą inni akceptują. Bezpieczna naturalność ma zasady: bądź "ładnie niedoskonała", ale nie przesadzaj. Nadal pytamy: "wszystko okej?", gdy kobieta nie jest umalowana. Nadal komentujemy: "ale się zapuściła", kiedy ktoś odpuści paznokcie. Nadal chwalimy wygląd, zanim zauważymy zdanie, opinię, głos. Zmienił się język. Oczekiwania? Niekoniecznie.
To co miało wspierać. Dziś coraz częściej męczy
"Kochaj siebie."
"Zaakceptuj swoje ciało."
"Zasługujesz na wszystko."
To hasła, które widzimy wszędzie - w kampaniach, reklamach, na Instagramie. W teorii: dają siłę. W praktyce? Coraz więcej kobiet czuje, że nie spełniają ich potrzeby. Bo o akceptacji mówi się głośno, ale tylko wtedy, gdy wygląda dobrze. Wystarczy jedno zdjęcie nieperfekcyjnego ciała na TikToku, by komentarze wróciły do starego tonu: za gruba, za zmęczona, za mało się stara. Selfcare miał być ulgą. Z czasem stał się kolejną checklistą, którą trzeba wypełnić, żeby "być okej".

Akceptacja siebie? Tak. Ale nie na pokaz
Psycholożki coraz częściej mówią o nowej formie presji. Masz nie tylko zaakceptować siebie - masz to robić skutecznie. Pokazać to w stylu życia, wyglądzie, nastroju. Jeśli tego nie widać? To znaczy, że nie starasz się dość. Problem? To nie wspiera. To zamyka kobiety w kolejnej spirali winy - tym razem opakowanej w pastelowe grafiki i miłe hasła. A przecież akceptacja siebie to nie efekt - to proces. To pozwolenie sobie na gorsze dni, brak stylizacji, chwilowe zwątpienie. To świadomość, że nawet wtedy, gdy nie "wyglądasz na szczęśliwą", jesteś wystarczająca.
Zadbana? Tak. Ale nie dla świata
Coraz więcej kobiet wybiera dbanie o siebie na własnych warunkach. Nie chodzi o odrzucenie estetyki. Chodzi o odzyskanie prawa do nieperfekcji. Do ciała, które nie jest projektem. Do ubrań, które nie zawsze leżą idealnie. Zadbana kobieta to nie ta, która zawsze wygląda jak z Pinteresta. To ta, która zna swoją wartość - niezależnie od tego, czy ma tusz na rzęsach i manicure.
Największy luksus? Nie być na pokaz
Zmęczenie estetyką nie oznacza rezygnacji z troski o siebie. Oznacza potrzebę oddechu od ciągłego "poprawiania się". To chęć bycia po prostu sobą. Bez tłumaczenia się z wyglądu. Bez konieczności tłumaczenia, że dziś po prostu się nie chce. I może właśnie to jest nowy selfcare. Nie to, co robisz dla siebie codziennie. Tylko to, czego wreszcie nie musisz robić.