Dariusz Jaroń: Każdy, kto niesie pomoc drugiemu, zasługuje na uznanie
– Nie da się uciec od emocji. Kilka rozmów mocno odchorowałem. Pierre Rouzier, lekarz obecny na mecie maratonu bostońskiego w trakcie zamachu terrorystycznego, opowiadał o swoich doświadczeniach łamiącym się głosem. Długo po ataku odczuwał fizyczny ból w klatce piersiowej, chociaż pod względem medycznym nic mu nie dolegało - mówi Dariusz Jaroń, autor książki "Ekstremalni" o ratownikach medycznych.
Lekarze, ratownicy medyczni, pracownicy służby zdrowia. Pracujący w ekstremalnych warunkach - począwszy od wypraw wysokogórskich po działanie na miejscu głośnych katastrof, wypadków (w tym z udziałem sportowców), kataklizmów, klęsk żywiołowych czy ataków terrorystycznych. W swojej najnowszej książce "Ekstremalni" Dariusz Jaroń opisuje historie tych, którzy jako pierwsi ruszają na ratunek potrzebującym.
Książka to zapis rozmów z osobami, które brały udział w akcji ratunkowej po zderzeniu pociągów pod Szczekocinami, z ratownikami pracującymi w miejscu zawalenia się dachu hali targowej na Śląsku, z członkami Polskiej Misji Medycznej obecnymi w Syrii, z ratownikami pomagającymi w Nepalu, w Kandaharze, czy lekarzami, którzy opatrywali rannych po zamachu terrorystycznym podczas maratonu w Bostonie. Wreszcie z tymi, którzy niosą pomoc na Ukrainie.
O ich historiach, zmaganiach, problemach, ale i o swoich przeżyciach i trudnościach w rozmowie z ratownikami ekstremalnymi autor opowiedział na łamach Interii.
Bartosz Kicior, Interia.pl: Wybacz, że zacznę od pytania o końcówkę książki, ale w epilogu padają słowa... "ta książka nie miała mieć epilogu". Jakie były twoje pierwsze myśli, kiedy widziałeś obrazki z Ukrainy?
Dariusz Jaroń: - Wściekłość i bezsilność. Z początku też niedowierzanie, bo mimo idiotyzmów kremlowskiej propagandy, łudziłem się, że nagromadzenie wojsk przy granicy z Ukrainą to tylko kolejna odsłona prężenia muskułów i załatwiania rosyjskich interesów na arenie międzynarodowej metodą na tępego osiłka.
- Niestety, tym razem Putin nie blefował. Potem przyszły łzy na widok ukraińskich dzieci, uciekających z mamami i babciami przed bombami do Polski, chęć dołożenia skromnej kropli do morza potrzeb uchodźców i głośne powtarzanie za obrońcami Wyspy Węży dokąd powinien udać się rosyjski okręt wojenny.
Analizujesz zbrodnie Rosjan w kontekście pracy ratowników?
- Siepacze Putina ładują czym popadnie w budynki i ludność cywilną. Nie sądzę, by przejmowali się specjalnie, czy uderzając w szpital, zabiją pacjentów i medyków, czy nie. Tym większe słowa uznania i podziwu mam pod adresem wszystkich tych lekarzy, ratowników i pielęgniarek, którzy pomimo ciągłego zagrożenia, są obecni na Ukrainie i pomagają swoim rodakom.
- A same zbrodnie... cóż, chciałbym zobaczyć Putina i jego ludzi przed wymiarem sprawiedliwości, ale wiemy doskonale, że tak długo, jak długo sprawuje swój urząd, nie ma na to najmniejszych szans.
Z jakimi wyzwaniami muszą mierzyć się ratownicy na Ukrainie?
- Z walką o przetrwanie. Kiedy przeciwnik celuje na oślep lub z premedytacją uderza w cele cywilne, medycy i dziennikarze, normalnie chronieni prawem przed ogniem, stają się tak samo narażeni na śmierć, jak wszyscy inni. Druga rzecz to trudność z dostępem do lekarstw i środków medycznych. Kiedy Rosjanie odcinają dostęp pomocy humanitarnej, magazyny szybko pustoszeją, a przecież te dostawy już teraz nie mogą docierać wszędzie.
Piszesz, że "książka nie miała mieć też tylu rozdziałów poświęconych konfliktom zbrojnym". Czy to znaczy, że przedtem nie zdawałeś sobie sprawy ze skali tego, co konflikty zbrojne wyrządzają na świecie?
- Kiedy oddałem do redakcji pierwszą wersję tekstu, świat wrzał, ale daleko od nas. Tematy wojenne z Afganistanu, Syrii czy Iraku, były dla naszych czytelników odległe. Usłyszałem więc nieśmiałą aluzję, że może warto część z tych historii odpuścić. Agresja Putina zmieniła naszą perspektywę. Wojna stała się bliższa, nie tylko pod względem geograficznym. Dlatego w ostatnim czasie pracowałem z redakcją nad tym, żeby tematy związane z medycyną pola walki rozbudować i wybić w tekście.
Zawsze w czasie konfliktów ratownicy idą z pomocą wszystkim, nie tylko "swoim"? Tak samo jest na Ukrainie?
- To bardzo szlachetna i romantyczna wizja ratownictwa na polu walki, ale czy tak jest zawsze? Nie śmiałbym oceniać wyborów medyków, opatrujących rannych, kiedy nad ich głowami przelatują pociski. Trudno mi też wyobrazić sobie, czy pomógłbym komuś, kto jeszcze przed momentem chciał mnie zabić.
Kiedy przeciwnik celuje na oślep lub z premedytacją uderza w cele cywilne, medycy i dziennikarze, normalnie chronieni prawem przed ogniem, stają się tak samo narażeni na śmierć, jak wszyscy inni
- Wojna Putina jest jednak specyficzna. Słyszymy o przypadkach Rosjan, którzy nie chcą strzelać do Ukraińców, bo pewnie sami nie rozumieją absurdu rozkazów swych dowódców. Czy takim ludziom, rannym w walce, nie należy się pomoc?
Skąd zainteresowanie tematyką ratownictwa? Nie jesteś ratownikiem, wszystkie trzy wcześniejsze książki traktowały o wyprawach górskich, skoczkach narciarskich, himalaistach...
- I ta książka też miała być o górach. Kilka lat temu zapragnąłem napisać o lekarzach wypraw himalajskich. Ciekawili mnie ludzie, którzy jadą w Himalaje i Karakorum w podwójnej roli. Odpowiedzialni nie tylko za zdobycie szczytu bądź nie, ale przede wszystkim za życie i zdrowie swoich kolegów i koleżanek.
- Temat wydał mi się pasjonujący, bo nikt - na tamten czas - nie użyczył głosu górskim medykom. Podpisałem umowę z wydawnictwem, ruszyłem w teren zbierać materiał tylko po to, by przy pierwszej rozmowie z Januszem Majerem dowiedzieć się, że Wojciech Fusek i Jerzy Porębski właśnie kończą pisać taką książkę i za kilka miesięcy ma się ukazać. Nie było sensu ścigać się z autorami na to, kto lepiej lub inaczej przedstawi temat.
- Odpuściłem, ale kilka rozmów z lekarzami górskich wypraw, zarówno w Tatrach, jak i Himalajach, w "Ekstremalnych" się znalazło. Cieszę się szczególnie z rozmowy z Kenem Kamlerem, lekarzem obecnym na Evereście w trakcie słynnego kataklizmu z 1996 roku. Opowiedział o przypadku wspinacza, który z medycznego punktu widzenia powinien być martwy. Żyje do dziś w Dallas i ma się dobrze.
Nie dało się chyba poruszyć tematu ratownictwa bez wspomnienia o Białych Hełmach. Co sądzisz o nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla? Słuszna?
- Nie zagłębiając się w politykę i zawiłości wojny w Syrii, uważam, że każdy człowiek, który niesie pomoc drugiemu, narażając własne życie, zasługuje na najwyższe słowa uznania i każdą możliwą nagrodę. Przede wszystkim Syryjczycy zasługują na pokój i normalny rząd, który nie strzela do swoich ludzi.
Co z plotkami na temat ich powiązania z partyzantką syryjską? Było w tym ziarno prawdy czy to kolejne kłamstwo spreparowane przez rosyjską propagandę?
- Nie mam wiedzy na temat związków i motywacji każdego ratownika Białych Hełmów. Natomiast do swoich rozmówców z Syrii dotarłem dzięki wsparciu Polskiej Misji Medycznej. Fundacja współpracuje tylko z osobami godnymi zaufania.
- Zgadzam się też z twoim stwierdzeniem, Kreml potrafi wykorzystać służby i media, by spreparować każde świństwo, jakie można sobie wyobrazić. Obserwujemy to zresztą teraz doskonale, jak Ławrow z Pieskowem wiją się w bełkocie godnym Goebbelsa w sprawie Ukrainy.
Piszesz nie tylko o tych, którzy ratują ludzkie życie w warunkach skrajnego zagrożenia, ale też o ludziach, którzy opiekują się sportowcami. Można wywnioskować, że czasem rezygnuje się z dobrego fachowca przez politykę bądź sympatie i antypatie w strukturach...
- Zdecydowanie. Chciałbym powiedzieć coś teraz o polskim piekiełku, ale pewnie każda nacja zmaga się z podobnym zjawiskiem. Wizja świata, w którym o sukcesie i uznaniu decyduje wiedza, doświadczenie i umiejętności, a nie układy i antypatie, jest zbyt doskonała, nawet dla niepoprawnych marzycieli.
Uważam, że każdy człowiek, który niesie pomoc drugiemu, narażając własne życie, zasługuje na najwyższe słowa uznania i każdą możliwą nagrodę
Rozmawiałeś z wieloma polskimi ratownikami - z czym oni zmagają się najczęściej w swojej pracy?
- Pamiętajmy, że to, co dla laika patrzącego z zewnątrz jest ekstremalne, dla nich jest codziennością. Więc to, że zmagają się ze stresem, cierpieniem i krwią nie jest dla nich czymś nadzwyczajnym, taką mają pracę.
- Natomiast bez wątpienia wśród najczęściej przewijających się wątków, które rozumiem jako pytanie o zmagania, wymieniali za dużo godzin pracy, kiepskie pensje i systemowe niedofinansowanie opieki zdrowotnej w Polsce, bez względu na to, kto akurat ma większość w Sejmie.
Nasi "ekstremalni" często mierzą się z przeszkodami "systemowymi"?
- Myślę, że największą przeszkodą jest wspomniany brak kasy. Lekarze i ratownicy, chociaż narzekali na stan rzeczy, rozumieli przeważnie, że opieki psychologicznej nie ma, bo brakuje pieniędzy. Starałem się jednak unikać w tej książce polityki, tylko oddać głos tym, którzy, wbrew różnej maści przeszkodom, ratują ludzkie życie.
Jak radzą sobie z presją, z obciążeniem psychicznym, jakie funduje im taka profesja?
- Wiele zależy od tego, gdzie pracują. Niektóre instytucje oferują pomoc psychologiczną, jest cała procedura postępowania po powrocie z akcji, opracowana po to, żeby wesprzeć ratownika. Są też przypadki, kiedy medycy są pozostawieni sami sobie, bo nie ma pieniędzy na to, żeby zorganizować im opiekę psychologa.
- Wtedy szukają pomocy na własną rękę albo liczą na wsparcie grupy. Rozmowa, podzielenie się wspólnymi doświadczeniami, żart rzucony w karetce, potrafią skutecznie poprawić atmosferę, chociaż oczywiście nie rozwiązują problemu na poziomie systemowym.
Ratownikiem trzeba się urodzić czy można się nim stać?
- Dobre pytanie, ale nie mam na nie jednoznacznej odpowiedzi. Każdy ratownik to inna historia. Wśród TOPRowców sporo jest osób, które miały w rodzinie ratownika i kontynuują tradycję zapoczątkowaną przez ojca, starsze rodzeństwo czy dziadka. Rozmawiałem też z ludźmi, którzy od czasów szkolnych udzielali się w organizacjach pomocowych, kończyli kursy pierwszej pomocy, a ich kariera w zawodowym ratownictwie była naturalną konsekwencją tamtych wyborów.
- Z drugiej strony sporo znam historii ludzi, których do udzielania pomocy innym zmusiły okoliczności. Wojna nie pozostawia wyboru. Tak jak dzisiaj wielu Ukraińców zostawia życie i pracę w Polsce i jedzie walczyć za ojczyznę, tak sporo Syryjczyków przekwalifikowało się w ciągu ostatniej dekady z nauczycieli, prawników czy studentów na żołnierzy, medyków lub ratowników Białych Hełmów.
A jak ty to wszystko znosiłeś? Zakładam, że zdecydowaną większość tych historii znałeś bardzo dobrze, ale czym innym jest przeczytać suchy opis faktów, innym doświadczyć części tragedii w rozmowie z uczestnikami takich akcji, prawda?
- Nie da się uciec od emocji. Kilka rozmów mocno odchorowałem. Pierre Rouzier, lekarz obecny na mecie maratonu bostońskiego w trakcie zamachu terrorystycznego, opowiadał o swoich doświadczeniach łamiącym się głosem. Długo po ataku odczuwał fizyczny ból w klatce piersiowej, chociaż pod względem medycznym nic mu nie dolegało.
- Część lekarzy i ratowników wprost mówiło o traumie, inni albo byli ulepieni z nieco twardszej gliny, albo nie udało mi się ich aż tak otworzyć, by bez wahania dzielili się gorszymi chwilami. Trudny temat. Każdy z moich bohaterów z emocjami radził sobie na swój sposób, nawet jeśli na zewnątrz nie dał tego po sobie poznać.
- Dla mnie najtrudniejsza była rozmowa z Markiem Miśtą, tatą Karoliny, najmłodszej ofiary katastrofy pod Szczekocinami. Nie da się zrozumieć i racjonalnie wytłumaczyć śmierci własnego dziecka.
Niektóre instytucje oferują pomoc psychologiczną, jest cała procedura postępowania po powrocie z akcji, opracowana po to, żeby wesprzeć ratownika. Są też przypadki, kiedy medycy są pozostawieni sami sobie, bo nie ma pieniędzy na to, żeby zorganizować im opiekę psychologa
Tematyka "Ekstremalnych" jest niezwykle romantyczna. Nie obawiałeś się, że całość będzie zbyt patetyczna?
- Bywały pokusy, szczególnie wtedy, kiedy historie kończyły się happy endem. Na szczęście byłem pod opieką bardzo dobrych redaktorek - Joanny Miki i Beaty Słamy - zrobiły, co mogły, żeby ograniczyć grafomanię do minimum.
Pisząc o takich rzeczach łatwo wpaść w pułapkę zbytniego zaangażowania?
- Na pewno. To się wiąże z tym, co mówiłem o traumie i odchorowaniem niektórych tematów. Nie potrafię ocenić, czy ta książka jest lepsza od poprzednich, ale na pewno jest w niej najwięcej emocji. Momentami, kończąc pisać, czułem się kompletnie wyczerpany, nie dlatego, że stukanie w klawiaturę jest specjalnie wymagającym fizycznie zajęciem, ale ze względu na bagaż silnych uczuć i reakcji. Z niektórymi ratownikami i ofiarami zdążyłem się zaprzyjaźnić, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo sami mogą tego nie wiedzieć.
No dobra. Himalaiści, skoczkowie, medycy. Co dalej?
- Pracuję z Fundacją Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady nad biografią Macieja Pawlikowskiego, świetnego wspinacza z Zakopanego, pozostającego nieco w cieniu najgłośniejszych nazwisk swojego fachu. To dłuższa perspektywa czasowa. Co poza tym? Jest jeden, mam wrażenie, bardzo interesujący pomysł, ale muszę go najpierw omówić z wydawcą.
- Traktuję "Ekstremalnych" jako test. Wypuszczam książkę na rynek i mówię: "sprawdzam". Jeśli zdobędę zaufanie czytelników, będę chciał ruszyć dalej reporterskim tropem, odchodząc od tematów stricte górskich, bo życie jest za krótkie, żeby spędzić je w jednej szufladce.
Przeczytaj także: