Dla nich grudzień jest piekłem. Milcząca opowieść wigilijna wszystkich psów
„Ale za chwilę oprzytomniałam i przypomniałam sobie gdzie mieszkam. Na wsi pies to rzecz, można się nim pobawić, wykorzystać do pracy, a potem niech zdycha” – mówi pani Irena, która pewnej zimy otrzymała w spadku… nietrafiony prezent pod choinkę. Grudzień dla wielu jest najpiękniejszym miesiącem w roku. Boże Narodzenie ma swoją magię, ale okazuje się, że nie dla wszystkich istot. Niektóre z nich, właśnie w grudniu, tracą życie z kilku powodów. Dlaczego grudzień jest wyjątkowo okrutnym czasem dla wielu psów, czy kotów i dlaczego to piekło gotują im ludzie?
Zimne piekło. Tak wygląda umieranie na mrozie
Wiele osób wprost szaleje ze szczęścia, gdy widzi pierwszy śnieg każdej zimy. Zimowe spacery, po których można rozgrzać się herbatą pod kocem sprawiają wiele przyjemności ludziom. Ludziom i często ich psom, które zachwycone śniegiem urządzają sobie zimowe szaleństwa.
Zobacz również:
Są psy, nie tylko na głębokich wsiach, na krańcu Polski, ale często w pobliżu dużych miast, które pierwszy śnieg każdej zimy kojarzą tylko z jednym. Z walką o przeżycie.
Znają jedynie chłód łańcucha i przeszywające zimno oraz ciszę. Ciszę, w której często zasypiają w śniegu i już się nie budzą.
Zgodnie z art. 9 ust. 2 ustawy o ochronie zwierząt "zabrania się trzymania zwierząt domowych na uwięzi w sposób stały dłużej niż 12 godzin w ciągu doby lub powodujący u nich uszkodzenie ciała lub cierpienie oraz niezapewniający możliwości niezbędnego ruchu". Długość uwięzi nie może być krótsza niż 3 m.
Jednak takiego zachowania względem psa nie zabrania się całkowicie. Jak widać w przedstawionym artykule ustawy o ochronie zwierząt w Polsce wciąż trzymanie psa na łańcuchu jest zgodne z prawem.
Dlatego obraz polskich przedmieść, czy wsi kojarzy się właśnie z psem na łańcuchu. Z psem, którego w grudniu, styczniu, czy lutym już może nie być. Zastąpi go kolejny, który zimą, jak jego poprzednik, będzie skazany na śmierć.
Kiedy tacy właściciele zwierząt pytani są o powody, dla których w ten sposób "opiekują się" swoim zwierzęciem, pada najczęściej odpowiedź, że pies przy budzie ma chronić posesję, alarmować szczekaniem.
Problem jednak w tym, że mały kundelek na łańcuchu nijak jest w stanie obronić posesji przed złodziejem.
Jest w stanie jedynie umrzeć, a w powolnym umieraniu z zimna towarzyszy mu tylko miska, w której woda już dawno zamarzła.
Czasem dzieje się cud. Inne oblicze ludzi
Nie każdy w Polsce uważa, że trzymanie psa na łańcuchu jest czymś normalnym. Ludzie, nawet ci, którzy zwierząt nie posiadają, kierując się empatią i logiką, wiedzą, że nie jest to dobre zachowanie względem zwierzęcia, nawet gdy właściciel stosuje się do nakazów zawartych w ustawie o ochronie zwierząt.
W internecie można znaleźć całkiem sporo treści edukacyjnych na ten temat i zachęt do reagowania, gdy widzimy marznące na zewnątrz zwierzę.
Należy także zaznaczyć, że złamanie zakazów znajdujących się w art. 9 ust. 2 ustawy o ochronie zwierząt jest wykroczeniem ściganym z oskarżenia publicznego, zagrożonym karą aresztu lub grzywny.
Dlatego mamy prawo interweniować, gdy widzimy niewystarczająco dobre warunki psa znajdującego się na łańcuchu.
Mamy wówczas prawo wezwać policję, straż miejską oraz lokalne organizacje zwierzęce. To najczęściej te organizacje interweniują i w razie potrzeby zabierają psy z ich życiowego piekła.
Jednak niedługo może się to zmienić. Obecnie rządząca partia, PiS, chce tak zmienić przepisy, by organizacje prozwierzęce nie mogły wchodzić na teren właściciela zwierzęcia i odbierać tych czworonogów, które po prostu tego wymagają.
Po wprowadzeniu zmian tylko Inspekcja Weterynaryjna będzie miała takie prawo.
"Po 25 latach działania ustawy o ochronie zwierząt, PiS chce odebrać prawo do ratowania życia i zdrowia zwierząt organizacjom pozarządowym" - tak potencjalne zmiany komentuje w nagraniu umieszczonym w mediach społecznościowych Konrad Kuźmiński z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt (DIOZ).
Okrucieństwo właścicieli wobec ich zwierząt jest doskonale pokazane w wyżej wymienionym nagraniu. Do takich interwencji właśnie organizacje były wzywane. Patrząc na zdjęcia i nagrania wydaje się, że nie bezpodstawnie.
Niedługo jednak to może się zmienić. A łańcuchowe psy, zwłaszcza mroźną zimą nie będą miały nawet szansy zostać uratowane, bo czy jedna organizacja do tego uprawniona po wejściu ustawy w życie, czyli Inspektorat Weterynaryjny, podoła tylu zgłoszeniom w całej Polsce?
Jednak warto wiedzieć, że do tej pory działają organizacje, czy prywatni ludzie, którzy dosłownie pragną przerwać łańcuchy.
Psy z nich uwolnione dożywają niekiedy spokojnej starości w nowych domach, gdzie jako szczęśliwcy zdążyli zaznać ciepła. Takim psem był Antek. Aneta adoptowała go, gdy Antek miał już 15 lat.
Nie znał innego życia, niż najpierw łańcuch, a potem schronisko. Pod koniec życia, jak śmieje się Aneta "na psiej emeryturze", zaznał ludzkiej miłości.
Antek miał nie tylko ciepły dom z ogródkiem do dyspozycji, ale zwiedził więcej świata, niż niejeden człowiek. Aneta zadbała, by na koniec swoich dni wygrzał kości w słońcu i popływał w najpiękniejszych tyrolskich jeziorach.
O starym życiu przypominała do końca dni Antosia blizna na szyi, którą miał od wrastającego łańcucha. Dziś Antek już biega za tęczowym mostem, jak to odejście psa lubią określać ich właściciele, ale Aneta postanowiła dać dom kolejnemu szczęśliwcowi. Na psiej emeryturze przebywa u niej Józek, jeszcze chyba nie do końca wiedząc, w jakiego psiego totolotka właśnie wygrał życie.
"Nigdy nie mogłam zrozumieć trzymania psów na łańcuchu, nawet w czasach, gdy było to nie tylko powszechne, ale i - niestety - społecznie akceptowalne. Niedożywiony pies, któremu czasem skapną zlewki z pańskiego stołu, dla którego cały świat kończy się metr, półtora czy dwa od budy - to ani ochrona ani towarzysz życia ani ozdoba.
Co zresztą doskonale widać, gdy w konsekwencji złego odżywiania, braku ruchu i wychowania zaczyna sprawiać problemy - zdrowotne czy behawioralne. Wyrzuca się go jak nieprzydatną rzecz, bo właśnie tym był przez całe swoje życie" - mówi Aneta pytana o to, co myśli o trzymaniu psów na łańcuchach.
Nic dziwnego, że trudno jej zrozumieć taki proceder, skoro sama dała tak kochający dom psu. Antek był dla niej rodziną, a rodziny na łańcuchu się nie trzyma.
Piesek miał być dla synka, a synek wolał konsole do gier. Grudniowe prezenty, które lądują już w styczniu w schronisku.
Zima to nie tylko piekło zamarzania na łańcuchu, to także piękne chrześcijańskie święto - Boże Narodzenie - podczas którego w niejednym polskim domu trwa istny festiwal prezentów.
Obdarowywanie kochanych osób podarunkami nie jest niczym złym. Pod warunkiem, że podczas tego czynu nic co nie jest rzeczą... nie cierpi.
W internecie tymczasem wciąż hitem są w okresie świątecznym nagrania, gdzie małe szczeniaki, czy kocięta pakowane są jak rzeczy w pudła z kokardą, ustawiane pod choinką i wręczane najczęściej dzieciom, które płaczą w euforii.
Wielu przyklaskuje tym scenom i wzrusza się na widok radości dziecka, które w prezencie od rodziców dostało żywą istotę.
I choć w części obdarowujący dziecko rodzice zdają sobie sprawę, że tak naprawdę psa kupili dla siebie, bo kilkulatek nie jest w stanie wyprowadzać psa i płacić za wizyty w klinice weterynaryjnej, to jednak druga część zdaje się o tym... nie wiedzieć.
Dorośli ludzie wydają się być zaskoczeni, że ich syn jednak po kilku dniach był bardziej zadowolony z konsoli do gier, niż z psa, który teraz, jako szczenię, sika w całym domu i gryzie meble.
Wówczas prezent często ląduje przywiązany w lesie, albo w odruchu dobrego serca świątecznych właścicieli, jest odwożony do schroniska.
Fala oddawanych do schronisk i porzucanych psów zaczyna się co roku po świętach. Aby choć trochę zmniejszyć tę psią i kocią tragedię, wiele schronisk zaczęło wstrzymywać adopcje zwierząt w grudniu, a sporo odpowiedzialnych hodowli, które nie liczą tylko na zysk, a mają na uwadze dobro zwierząt, nie sprzedaje szczeniąt w okresie około świątecznym.
Choć z roku na rok mówi się o tym problemie coraz więcej, co roku tworzone są kampanie społeczne, mówiące o tym, że pies, czy kot to nie prezent, to jednak sytuacja i tak się powtarza.
Jeżeli faktycznie chęć wzięcia psa, czy kota jest motywowana przez nas chęcią polepszenia choć jednego życia jednego zwierzęcia, a nie egoistyczną chęcią posiadania, czy dania go w prezencie, to spokojnie decyzja o adopcji, czy kupnie może poczekać do nowego roku.
Ci, którzy naprawdę kochają zwierzęta, nie tylko w Boże Narodzenie, nie potrafią tego pojąć.
"Adoptowałam Tosię w połowie stycznia, kiedy schroniska były dosłownie przepełnione. Nigdy nie zapomnę tych dziesiątek smutnych oczu zza kratami. Nigdy. Tośka siedziała w kącie kojca, ale jak mnie zobaczyła nieśmiało podeszła i położyła łapę na moich palcach, które wczepiłam w kraty kojca. Jej wyrazu pyska nie zapomnę nigdy. Dziś to inny pies, trzy lata po adopcji zdaje się, nie pamiętać piekła jakie przeszła tamtej zimy. Czy była jednym z nieudanych prezentów? Niestety najpewniej tak. Za to stała się moim największym prezentem od losu. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. Jest po prostu członkiem mojej rodziny" - mówi Anna, która trzy lata temu w styczniu zdecydowała się na adopcję psa.
Są też nietrafione prezenty przekazywane z rąk do rąk, z pominięciem lasu, worka w rzece, czy ewentualnie schroniska.
"Sąsiadka zapukała do mnie w lutym. Powiedziała zmieszana, że ma sprawę. ‘Córka ma taką alergię, że masakra, a kupiliśmy jej psa na prezent. Szkoda go do schroniska, a oddać musimy, nie chce pani? Ma pani już jednego, to może drugi do towarzystwa?’. Byłam w szoku" - relacjonuje pani Irena, która obecnie jest właścicielką dwóch psów Szoguna i Tajgi.
Znana we wsi ze swojej niezwykłej, a dla miejscowych nawet dziwacznej, miłości do zwierząt pani Irena nie była w stanie odmówić sąsiadce.
"Przez chwilę zastanowiło mnie tylko, dlaczego sąsiadka wcześniej nie zrobiła córce testów na alergię przed wzięciem psa. Ale za chwilę oprzytomniałam i przypomniałam sobie gdzie mieszkam. Na wsi pies to rzecz, można się nim pobawić, wykorzystać do pracy, a potem niech zdycha. Wstyd mi za ludzi, ale i tak byłam w szoku, że sąsiadka nie skazała Tajgi na schronisko, czy na śmierć, tylko przyszła do mnie".
Wigilijna opowieść zwierząt. Oto ich wołanie o pomoc
Gdy rodzina dzieli się opłatkiem przy wigilijnym stole, one właśnie umierają w śniegu na tyłach gospodarstwa. W ciszy. Gdy dzieci bawią się zabawkami, które otrzymały na Boże Narodzenie, one dostają kolejną burę od nowej pani, za szczenięcą plamę moczu na drogich panelach.
Kiedy wigilijne, bożonarodzeniowe emocje opadną, a ci, którzy gorliwie wierzą w magię świąt i chrześcijańską dobroć bliźniego już powrócą z kościołów, one już nie będą żyć.
To właśnie cicha, a nawet niema, opowieść wigilijna wszystkich niechcianych zwierząt, tych darowanych jako prezent i tych, które już lata spędziły na łańcuchu.
Czy, jak właśnie w opowieści wigilijnej, główni bohaterowie zmienią swoje zachowanie, gdy Duch Świąt pokaże im ich życie z innej perspektywy? Czy ludzie w końcu zmienią swój stosunek do zwierząt w Polsce?
Życie to niestety nie opowieść wigilijna. Tu nie ma magii i Ducha Świąt. Aby doszło do zmian w traktowaniu zwierząt w Polsce, nie tylko w grudniu, nie tylko zimą, ale w ogóle. Potrzebne są zmiany w polskim prawie, ale nie takie, jakie proponuje obecna partia rządząca. Potrzebna jest także edukacja.
Dzieci obserwując stosunek do zwierząt dorosłych w swoim otoczeniu, będą w przyszłości postępować tak samo. Nienauczone szacunku do drugiej żyjącej istoty, będą traktować ją jak rzecz - jak prezent lub jak coś, co może być za domem na łańcuchu.
"Czy to się kiedyś zmieni? Pewnie tak - chciałabym w to wierzyć, ale do tego jeszcze daleka droga. Potrzeba bowiem nie tylko rozwiązań prawnych, ale przede wszystkim zmiany mentalności. A o tą jest znacznie trudniej" - komentuje na koniec Aneta, patrząc na szczęśliwego Józka, który wyleguje się na kanapie.
I od lat w grudniu niewiele się zmienia, a psy i koty nawet nie mogą opowiedzieć swojej własnej historii, swojej opowieści wigilijnej. Muszą to zrobić za nich ludzie.