Fascynujący świat autorek "Księżyca myśliwych"
Katarzyna Krenz i Julita Bielak, autorki książki "Księżyc myśliwych", tworzą w tandemie i to na odległość. Zacierają granicę między jawą i snem, cierpią też na autorskie rozdwojenie jaźni. Katarzyna Krenz mówi: "Ostatnio znajoma zapytała: czy ta druga istnieje naprawdę? Spojrzałam na nią zdziwiona: która z nas?".
Dopiero prace redakcyjne nad książką zmusiły je do tego, by zaczęły się spotykać. Korektę tekstu nie tak łatwo robić na odległość. - Wtedy po raz pierwszy odwiedziłam Julitę w domu. Ona nie wie jeszcze, gdzie mieszkam, nigdy u mnie nie była. Poznałyśmy się w internecie, a potem widywałyśmy w wymienianych listach i spotykałyśmy na kartach powieści - wyznaje Katarzyna Krenz.
Autorki z krwi i kości kontra autorki fikcyjne
Katarzyna Krenz: My, dwie autorki, stworzyłyśmy dwie autorki fikcyjne. Najpierw miały imiona, ale zakończyło się na tym, że mają tylko inicjały. Stwierdziłyśmy, że ciągle byłyśmy za blisko tych autorek. Mało tam jest prawdy z naszego życia, zresztą o życiu nadal nic nie wiemy. Założyłyśmy sobie, że nie będziemy pisać o swoim życiu. Obie jesteśmy introwertyczkami. Nie wiem, jak to się stało, że ta książka powstała i zostanie wydana. Musiała się od nas oderwać - i w związku z tym nasze bohaterki stały się kimś innym, bo nałożyłyśmy woale na własne życie.
Julita Bielak: Jest jeszcze jedna rzecz, która nas łączy: cisza nocna. I to nie dlatego, że cierpimy czy chorujemy, czasami ta cisza nocna jest nam potrzebna z wyboru. Cichnie wiatr, lepiej się myśli i - choć podobno pojawiają się dotkliwsze bóle - bywa, że nocą dzieje się również coś złego, to jednocześnie daje ona ciszę i wytchnienie. Wybór tej pory jest świadomy. (...) Nie jest to zastępowanie tego, co się dzieje w ciągu dnia w życiu, tylko dopełnianie i wzbogacanie. Nie chodzi o ucieczkę.
Katarzyna Krenz: To jest taki piękny czas. Nikt nie woła, nie przeszkadza, nie ma szumu na ulicy, nikt nie zadzwoni. I to jest bardzo dobre. Noc rządzi się własnymi prawami. My żyjemy na innej wyspie. Czytamy w ciągu dnia, to jest jeden świat, a piszemy w nocy - to zupełnie inna rzeczywistość. Wtedy nie wzorujemy się na nikim, bo w nocy nie ma innych.
Kryminał opowiedziany szeptem
Katarzyna Krenz: To był literacki eksperyment. Chciałyśmy się przekonać, na ile ludzie pamiętają szczegóły, a na ile konfabulują, coś sobie dopowiadają, koloryzują. Okazuje się, że nie jest tak jak w amerykańskich filmach, że bohaterowie bez przerwy biegają po ekranie. Życie toczy się swoim rytmem, ludzie piją kawę, idą na zakupy, robią konfitury z egipskich moreli. Nie czekając, aż wydarzy się coś, co naruszy ten porządek, po prostu żyją. Kiedyś popularna była taka reguła - trafiłam na nią, studiując poradniki pisania powieści kryminalnych - że intryga musi być nieustannie "obecna", a kryminał powinien być do rzeczy. Cały czas ma być omawiany główny wątek, pod wszystkimi możliwymi kątami. To były zalecenia z lat trzydziestych i czterdziestych, kiedy tak naprawdę tworzył się ten gatunek. A myśmy pokazały, że się piecze, gotuje i robi tysiąc innych rzeczy.
Julita Bielak: "Co nie znaczy, że nasz kryminał usypia. On potrafi nawet obudzić".
Katarzyna Krenz: Zło cały czas się czai. Zło gdzieś tam jest, niemniej jest opowiadane półgłosem. Research do granic możliwości i aż na dno morza.
Katarzyna Krenz: Julita sprawdzała wszystkie szczegóły: rozkłady jazdy, ceny biletów i dogodne połączenia. Zwłaszcza w Paryżu, gdzie kiedyś mieszkała. Można naszą książkę spakować w torbę i ruszyć w nieznane. Ja z kolei gotowałam: wypróbowywałam przepisy kulinarne, przykładowo odmierzałam łyżeczką kwiaty lawendy do ciasteczek. Sama nie lubię książek, w których o jedzeniu pisze się enigmatycznie, chcę wziąć książkę i pójść z nią do kuchni!
Julita Bielak: Fascynuje nas świat taki, jaki jest teraz. Lubimy to, co ze sobą niesie, chcemy w tym być i uczestniczyć. A jeśli oglądamy się w przeszłość, dzieje się tak z określonego powodu. Każda rzecz ma swój początek w przeszłości, musimy tam sięgnąć, żeby się dowiedzieć, dlaczego stało się tak, a nie inaczej.
Powieść pisana obrazem
Katarzyna Krenz: Malarstwo pełni ważną rolę w powieści. Może dlatego, że wychowałam się w domu pełnym obrazów. Moja matka była artystką, stąd moim niespełnionym marzeniem jest malowanie. Ja po prostu postrzegam świat obrazami, również słowo. Julita również pisze obrazkami. Także prywatne listy. Przesyłała serię fotografii i pytała mnie: "może ta dziewczyna ze zdjęcia będzie jak nasza bohaterka Sophie, jak myślisz?". Gdy widziałam tę postać, zaczynałam ją czuć. Julita tworzyła portret wizualny, a ja kreowałam portret słowny.
Julita Bielak: Nabrałam komiksowego spojrzenia. Prawdopodobnie poprzez dziesiątki obejrzanych filmów. Wychowywałam się przez jakiś czas u babci w Warszawie, miałam wtedy pięć czy sześć lat. Babcia, zagorzała kinomanka, chcąc sama obejrzeć film, zabierała mnie do kina. To były takie filmy jak np. Felliniego. Na niektóre panie bileterki nie chciały mnie wpuścić i wtedy czekałam w kasie. Tam nauczyłam się pisać i czytać. Miłość do kina pozostała. Przez to spoglądałam za dnia na świat obrazami, kadrami i dialogami. Ukrywałam to, podejrzewając siebie, że coś ze mną jest nie tak. Że ludzie inaczej pojmują świat, przyjmują go takim, jaki jest, a ja stoję zawsze gdzieś z boku, z włączonym obiektywem, rejestratorem.
Katarzyna Krenz: Mnie na Czarnego Orfeusza w 1963 roku przeszmuglowała mama pod płaszczem wśród tłumu znajomych. Zobaczyłam go jako dziesięciolatka. Byłam chorowitym dzieckiem, pamiętam nawet taki rok, że w przedszkolu byłam jeden dzień. Gdy chorowałam, mama dawała mi czarno-białe roczniki "Filmów". To na filmowych podpisach, nie na elementarzu, nauczyłam się czytać. Julita w Warszawie u babci, a ja w Gdańsku u moich rodziców. To nam się zakodowało, że pisze się obrazami.
Zabawa w literaturę, a w tle wojna
Katarzyna Krenz: Od początku to była gra i zabawa, nie pisałyśmy książki. Poznałyśmy się na blogu, zobaczyłyśmy, że mamy podobny styl, to samo komentujemy, zgadzamy się ze sobą. Wtedy w wirtualnej przestrzeni padło hasło: "Jak jesteście takie mądre, to same coś napiszcie". Podjęłyśmy wyzwanie. W ten sposób powstało pierwsze 100 stron. Potem blog został zamknięty. Było nam tego żal. Poza tym nie wiedziałyśmy, co robić w bezsenne noce.
Julita Bielak: Temat powstania warszawskiego jest dla mnie niezmiernie trudny, nie potrafię tego ocenić ani zająć jednoznacznego stanowiska. Nie śmiem tego zrobić, tym bardziej że ludzie, którzy przez to przeszli, nie potrafią - to jak ja mogę?
Katarzyna Krenz: Nasze rodziny były uwikłane w losy wojenne, a także powstanie warszawskie. Dlatego cień drugiej wojny światowej pada także na odległą wyspę Sylt.
Morze nie jest tłem, lecz bohaterem
Katarzyna Krenz: Mój tata budował statki rybackie i zawsze opowiadał o rybach; oglądałam sieci, których pozostałości przynosił do domu, skorupiaki - małże itp. To jest hołd dla mojego ojca.
Julita Bielak: Pisałam pracę magisterską na temat analizy porównawczej nakładów i wydajności połowowej na Morzu Północnym.
Katarzyna Krenz: W moich książkach postacie są wymyślone, a miejsca sprawdzone. Paryż i Gotlandia są miejscami sprawdzonymi, natomiast Sylt jest tajemnicą, bo tam nie dotarłyśmy.
Julita Bielak: Ale zapoznałyśmy się ze wszystkimi materiałami, łącznie z wpływami księżyca, nawet z dziedziny oceanografii i życia morza prof. Demela. Długo dyskutowałyśmy o warunkach i klimacie - czy na wyspie jest możliwa uprawa winorośli, w tej kwestii zasięgałyśmy nawet opinii oceanografów. Katarzyna bardzo chciała umieścić tam te winorośle. Pomimo początkowo negatywnych odpowiedzi, zbadałyśmy, że mogłyby tam wyrosnąć. Dlatego w naszej książce je zasadziłyśmy.
Czas nocnych polowań
Julita Bielak: Dlaczego księżyc? Obie jesteśmy bardzo "biometeo". Księżyc wpływa na naturę, działa więc także na nas, które tej natury jesteśmy częścią.
Katarzyna Krenz: Kiedy byłam w Portugali, w przepięknej górskiej okolicy, o zmierzchu zobaczyłam na niebie i księżyc, i słońce. Takie zjawisko zwane jest księżycem żniwiarzy. W tradycji oznaczało ono, że był to ostatni dzień na zbieranie plonów z pól. Wtedy też przeczytałam o księżycu myśliwych i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Wyobraziłam sobie ludzi w dawnych czasach, jak przygotowywali się na zimę, idąc na polowanie. Dla nas to polowanie jest wielowątkowe, poluje się tu w świetle księżyca na wiele rzeczy. Ta metafora była we mnie. Na co polują mieszkańcy Syltu? Jest zły, który rusza na polowania. Pozostali polują na wiadomości, obrazy, uczucia, na swoje własne życie. To są bezkrwawe łowy, oprócz złego, który poluje krwawo. Przede wszystkim łowimy tajemnice i usiłujemy je rozwikłać.
Za kulisami powieści
Julita Bielak: Różni nas wszystko. Styl życia i bycia. Odmienny los.
Katarzyna Krenz: Ja jestem gadułą, ale poza tym raczej samotnikiem. Julita za to świetnie odnalazłaby się na festiwalu czy koncercie, wśród tłumu.
Julita Bielak: Gdyby dziś był koncert Faith No More, poszłabym z marszu.
Katarzyna Krenz: Julita pije czarną kawę, a ja białą. Ona słucha dzikszej muzyki niż ja. Moje upodobania plasują się gdzieś między Bachem a fado. Poza tym ja lubię gotować, a Julita... nie wiem.
Katarzyna Krenz: W domu mówimy, że mieszkamy kątem u naszych książek. Michael Ondaatje i jego Angielski pacjent pozostaje w mocy, podobnie Alessandro Baricco i jego Jedwab. I jeszcze Milczenie morza Vercorsa. Do tego W.G. Sebald. Lektura Znaku wodnego Brodskiego trwa zawsze bardzo długo, ponieważ niemal każde zdanie czytam po kilka razy. Wracam do Homo fabera Maxa Frischa. Ale mistrzem w sztuce pisania powieści jest i pozostanie dla mnie John Updike, u którego, można powiedzieć, terminowałam, pracując nad przekładem Czarownic z Eastwick.
Julita Bielak: O Françoise Sagan i Stanisławie Dygacie pisałam w Księżycu myśliwych. Ostatnio obok wspomnień o Kazimierzu Rudzkim stawiam na półkę biografie: Tove Jansson, Astrid Lindgren, Zbigniewa Cybulskiego, Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, Meryl Streep, Doroty Terakowskiej. Poza tym fascynuje mnie formuła listu.
Ciąg dalszy - czy nastąpi?
Katarzyna Krenz: Po zakończeniu powieści przeżyłyśmy moment pustki. Padł więc pomysł, żebyśmy napisały coś wspólnie jeszcze raz. Julita wymyśliła już nawet tytuł, ale nie możemy go zdradzić. Kiedy mieszkałam w upalnej Lizbonie, postawiłam Julicie warunek, że akcja powieści musi toczyć się na chłodnej wyspie, z dala od żaru lejącego się z nieba, dla równowagi.
Julita Bielak: Teraz pomysł na nową książkę narodził się także podczas upałów, ale miejscem akcji na pewno nie będzie Spitsbergen.
O autorkach
Katarzyna Krenz - ur. 1953. Poetka, powieściopisarka, tłumaczka. Pracowała jako dziennikarka w prasie, radiu i telewizji. Pisanie książek to dla niej nie pierwszyzna. Jest autorką trzech powieści: W ogrodzie Mirandy (2008), Lekcja tańca (2009) i Królowa pszczół (2011)). Przez wiele lat mieszkała z mężem w Portugalii. Było tam tak gorąco, że nie wyobrażała sobie, by umiejscowić akcję powieści na Maderze czy Wyspach Kanaryjskich. Potrzebowała ochłody, stąd Księżyc myśliwych świeci nad Wyspami Fryzyjskimi na Morzu Północnym.
Julita Bielak - ur. 1950. Absolwentka Wydziału Ekonomiki Produkcji Uniwersytetu Gdańskiego. Programistka, dyplomowana kosmetyczka, miłośniczka literatury, blogerka. Przez pewien czas mieszkała w Paryżu, krócej - w Chicago, obecnie na stałe w Gdańsku. Nic nie wskazywało na to, że zadebiutuje jako powieściopisarka, choć pisanie, a ściślej "zapisywanie", stanowiło od zawsze jej pomysł na relacje ze światem; przy sobie ma zwykle kilka zeszytów w kratkę, w których skrzętnie notuje pomysły, zasłyszane dialogi, nietuzinkowe skojarzenia. Pasjami robi zdjęcia, wynajduje ciekawe fotografie, co nieoczekiwanie przydało się w pracy nad Księżycem, wiele z nich posłużyło bowiem jako pierwowzory i odniesienia dla powieściowych postaci.