Reklama

Gdy śpiewa, czuje się najbardziej autentyczny

- Ja niezwykle cenię sobie tę bliskość, która tworzy się między mną a publicznością, ludźmi, którzy mnie słuchają. Czuję, że też jestem im bliski poprzez muzykę, którą stworzyłem - przekonuje, w rozmowie ze Styl.pl, Sławek Uniatowski.


Magdalena Tyrała: Twoja debiutancka płyta została wydana po kilkunastu latach od jej pierwszych zapowiedzi. Czujesz ulgę?

Sławek Uniatowski: - Jestem spokojniejszy. W końcu nie muszę myśleć o tej pierwszej płycie, teraz mogę myślę już o drugiej. Wreszcie mogę też grać koncerty ze swoim materiałem, czego bardzo mi brakowało, tak jak kontaktu z publicznością. Bardzo miło słyszeć, że ludziom podoba się ta płyta, że warto było czekać na nią tyle lat.

Płyta zbiera świetne recenzje. W zasadzie nie przeczytałam o niej nic negatywnego.

Reklama

- Ta płyta jest dobra, bo w życiu nie pozwoliłbym sobie wydać czegoś na niskim poziomie. Założyłem, że skoro dopieściłem ją eliminując wszystkie rzeczy, które mogłyby przeszkadzać w odsłuchu, to nie może być inaczej, musi być dobrze przyjęta. Jestem z niej naprawdę zadowolony. Czasami nawet sam jej słucham, choć ostatnio bardzo rzadko. Jestem cały czas w trasie, co wieczór gram te piosenki. Mam dużą przyjemność z grania tych utworów, nie nudzą mi się.

Kto był pierwszym jej recenzentem?

- Szczerze? Nie pamiętam. Może dlatego, że puszczałem tę płytę ludziom fragmentami. Ona nie powstała w konkretnym, jednym okresie. Najpierw były numery takie jak: "Someone, Somehow", "What I’ve Become" i "I Give It All To You", czyli trzy akustyczne utwory w podobnym klimacie.

 "I Want More" - solówki z tego utworu mogę słuchać na okrągło.

- Mnie też się bardzo podoba, i co dziwne, jeszcze mi się nie znudziła. Na koncertach proszę Rafała Stępnia (fortepian), by grał ją tak samo, ale on twierdzi, że za każdym razem ma na nią zupełnie inny pomysł. Ta solówka musi być grana na fortepianie akustycznym, bo na elektronicznym, nawet najlepszej jakości, zwyczajnie nie da się grać jazzu.

- Teksty w większości napisał Organek na początku 2009 roku, na kanwie moich szlagwortów (zwrot piosenki łatwo wpadający w ucho - red.). Wszystko musiało fonetycznie wybrzmiewać, więc cSławek Uniatowski: Lubię kobiety w bawełnianych dresachzasem tekst układało się tak, by wyraz kończył się w jednym miejscu na "e" w innym na "o" czy "i". Mam szczęście do tekściarzy - współpracuję ze wspomnianym już, fantastycznym Tomkiem Organkiem, Michałem Zabłockim oraz rewelacyjnym Januszem Onufrowiczem.

Tytuł krążka to "Metamorphosis" - na czym polega u ciebie ta metamorfoza?

- Wszystkie te piosenki pisane były na przestrzeni wielu lat. Najstarsza to "Każdemu wolno kochać", potem była "Blisko". Najnowsza to "Honolulu". Anglojęzyczne piosenki powstały, gdy miałem 24 lata, czyli na początku 2008 roku. Pozostałe powstawały na różnych etapach mojego życia, w których wiele doświadczyłem.

- Nastąpiła we mnie duża przemiana, zarówno ta fizyczna, jak i muzyczna. Cieszę się, że ludzie, którzy dotąd o mnie nie słyszeli, teraz słyszą i podoba im się to, co robię. To dodaje mi wiary. To jest potężna siła napędowa. Fantastyczne doświadczenie.

Zrobiłeś bardzo zmysłową płytę, cały krążek jest niezwykle nastrojowy.

- Jestem dość wrażliwym człowiekiem i inspiruje mnie wszystko to, co piękne dookoła. Jeśli chodzi o teksty, to w całości napisałem tylko "Honolulu". Nie jestem tekściarzem, tworzę przede wszystkim muzykę. Osobie piszącej tekst nakreślam jednak to, o czym chciałbym zaśpiewać. Daję za to dużą swobodę.

- Sam wstydzę się pisać, bo zawsze mam wrażenie, że to, co przelewam na papier jest strasznie trywialne. Chociaż czasem coś trywialnego, jeśli ubierze się ładnie w odpowiednią muzykę, przestaje takie być.

Który z tych utworów był dla ciebie największym wyzwaniem?

- Coraz bardziej przyzwyczajam się do piosenki "Blisko", bo jest bardzo trudna muzycznie, chociaż przyznaję, że na tej płycie nie ma piosenki łatwej do zaśpiewania. "Blisko" ma przepiękny tekst, który stworzył Janusz Onufrowicz, i jest jedną z najpiękniejszych piosenek o miłości. Porusza mnie.

Czym jest dla ciebie bliskość?

- Bliskość jest cielesnością, ale zdarza się, że to myśl o drugiej osobie jest tą bliskością. Może być nawet bliższa niż fizyczność. Ja niezwykle cenię sobie tę bliskość, która tworzy się między mną a publicznością, ludźmi, którzy mnie słuchają. Czuję, że też jestem im bliski poprzez muzykę, którą stworzyłem.

- Zawsze wolałem komunikować się przez muzykę, bo to w niej jestem najbardziej autentyczny. Z natury jestem nieśmiały. Maskuję to skrzętnie. Czasem się udaje, a czasem nie. Onieśmielają mnie kobiety. (śmiech) No dobrze, niektóre... Onieśmielają mnie ludzie. Nie zawsze wiem, jak się zachować, gdy mówią na mój temat bardzo miłe rzeczy.

Bonusem na płycie jest utwór "5 rano".

- Utwór "Just A Hint" powstał w 2008 roku. Nie miałem pomysłu na polską wersję i poprosiłem Organka, by napisał do niej tekst. I, szczerze, na początku mi się nie podobała. Dotarła do mnie dopiero o wiele później.

- Ludzie często pytają mnie, czemu śpiewam głównie po angielsku, bo przecież po polsku robię to tak pięknie. A ja po prostu seplenię. (śmiech) Gdy śpiewam po polsku, mocno to słychać. Językiem angielskim łatwiej to zatuszować. Teraz mam jeszcze aparat na zębach i dlatego seplenię bardziej. A kiedyś robiłem to, bo go nie miałem. Gorzej będzie, jeśli ściągną mi ten aparat, wyprostują mi się te zęby, a seplenić nie przestanę. Albo zacznę jeszcze bardziej... Będę jak Zamachowski - wiecznie ćwiczący dykcję z korkiem w ustach. (uśmiech)

- Wracając do "5 rano" - najważniejsze, by piosenka spełniała swoją funkcję, poruszała ludzi, czasem pomagała im coś przeżyć. Dość często słyszę, że tak się dzieje pod wpływem mojej muzyki, że moje piosenki pomagają ludziom w różnych momentach ich życia.

Muszę zapytać o kobiety, bo trudno ich nie zauważyć w twoim otoczeniu - na koncertach, po koncertach... Kobieta idealna dla Uniatowskiego to...

- Moje doświadczenie życiowe pokazało, że nie ma kobiet idealnych. Ja też przecież nie jestem idealnym człowiekiem. Chyba nie o to chodzi, prawda? Jestem dosyć trudnym facetem, ceniącym sobie od zawsze dużą niezależność. Dlatego czasami lubię pobyć sam.

Masz w ogóle okazje, by być sam?

- Ostatnio jestem w trasie, więc praktycznie w ogóle nie jestem sam. Non stop jest ze mną tour managerka i kierowca. Towarzyszą mi od samego rana, potem jest próba, następnie koncert, po koncercie podpisuję płyty, robimy zdjęcia, jeszcze długo po zakończeniu rozmawiam z fanami i organizatorami.

To jakie kobiety zwracają na siebie twoją uwagę?

- Podobają mi się kobiety, którym ja się podobam. To upraszcza sprawę.

Czyli wszystkie - wcale nie upraszcza. (śmiech)

- Lubię szczere kobiety, naturalne. Cenię sobie kobiety, które decydują się być absolutnie sauté, a przynajmniej nie nadużywać make-upu. Kocham to wręcz, choć niestety mało jest tych niemalujących się. Zupełnie niepotrzebnie. Uroda jest tym, co najpiękniejszego dostaliśmy w darze od natury. Lubię kobiety, które są prawdziwe, nie udają kogoś, kim nie są. Uwielbiam oczy i zawsze uważałem, że są one zwierciadłem duszy. Rzadko mnie to zawodziło.

- Lubię przede wszystkim kobiety, które zdają sobie sprawę z tego, że są piękne i potrafią to swoje piękno pokazać w naturalny sposób. Są pewne siebie, doceniają się. Bardzo lubię kobiety w bawełnianych dresach. (śmiech) To znaczy takie, które ubierają się wygodnie. Podobają mi się kobiety w szarych dresach z kapturami.

Już widzę te tłumy kobiet w szarych dresach z kapturami, bez makijażu na twoich koncertach po naszej rozmowie.

- (śmiech) Może być ciekawie. Wszystko jednak zależy od tego, kto je nosi i czy kobieta sama się sobie podoba. Lubię, jeśli kobieta dba o siebie, ale bez przesady. Nie przepadam za przerobionymi kobietami, które za dużo w siebie zainwestowały.

Jesteś przeciwny medycynie estetycznej?

- Może medycynie estetycznej nie do końca, ale chirurgii plastycznej już tak. Oczywiście, jeżeli przychodzi taki czas i kobieta chce sobie wyprasować jakąś zmarszczkę, to czemu nie? Jeżeli potrafi zrobić to mądrze, ze smakiem i jeśli tylko nie przesadzi. Jestem estetą.

A jaka musi być kobieta wewnętrznie?

- Mądra i silna, ale ugodowa. Lubię, gdy kobieta ma własne zdanie, ale nie próbuje go za wszelką cenę przeforsować. Lubię kobiety wrażliwe i wyrozumiałe, które... nie zadają za dużo pytań.

Mimo wszystko zaryzykuję kolejne.

- (śmiech) Lubię mieć święty spokój, mieć równowagę w życiu.

Znalazłeś taką kobietę?

- Poznałem wiele bardzo ciekawych kobiet na swojej drodze. Moje byłe partnerki są wspaniałymi osobami i nadal się przyjaźnimy. Jednak w tym momencie jestem zbyt zajęty życiem zawodowym i nie mam zupełnie czasu na dojrzałą relację z kobietą. Nie byłbym dobry w związku, bo nie byłbym blisko. Jestem ciągle w rozjazdach, a na dodatek niespecjalnie lubię rozmawiać przez telefon, nie bardzo lubię też pisać. Zdecydowanie wolę bezpośredni kontakt.

Jaka będzie kolejna twoja płyta? Z tego, co wiem, kilka utworów czeka już w twojej szufladzie.

- Wiem już, że z pewnością będzie tam więcej blaszek, puzonów, saksofonów i trąbek.

Czyli pozostaniesz w klimatach jazzowych.

- Chciałbym, by nowy materiał był trochę "motownowy", trochę R&B, w stylu lat 70., czyli Quincy Jones, trochę Doobie Brothers, Chaka Khan czy Aretha Franklin. To jeśli chodzi o brzmienie. Chciałbym powkładać tam też stare syntezatory z lat 70. i 80., by to wszystko miało dobry smak. Wierzę, że to będzie kolejna dobra płyta.

Trzeba się nacieszyć tą, która już jest.

- Jak najbardziej, chociaż byliśmy już w studiu z Rafałem Stępniem. Rafał jest wyjątkowym muzykiem, świetnie nam się współpracuje i jest nie do zastąpienia, nikt w Polsce nie gra tak jak on i nie czuje tak drugiego człowieka. Nagrałem mu kilka szybkich demówek na fortepianie. To będą ładne rzeczy. Tylko niestety znowu napisałem je w języku angielskim, mam nadzieję, że Tomek Organek przyjdzie mi z pomocą. Już wstępnie wyraził chęć napisania polskich tekstów na kolejna płytę.

Gdzie będzie można w najbliższym czasie cię zobaczyć i usłyszeć?

- Gram w całej Polsce. Najlepiej wejść na stronę uniatowski.com, tam jest informacja o wszystkich najbliższych koncertach. W październiku mam w sumie 22 koncerty, w listopadzie na ten moment jest zaplanowanych 19. Bardzo dużo.

Jesteś szczęśliwy?

- Jestem, bardzo. Ale jestem też przy okazji zmęczony. Brakuje mi treningów. Chciałbym się porządnie wypocić, poćwiczyć, wybiegać, ale póki co nie ma na to perspektyw. Jednak nie mam na co narzekać. Mam teraz fantastyczny czas. Świetnie się bawię z publicznością na koncertach. Nie mogę tego nazwać klęską urodzaju.

 Zobacz również:


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy