Reklama
Głupot się nie ustrzegłem

Antoni Królikowski

Jak mało który gwiazdor nie wstydzi się przyznać do błędów. Mówi, że znane nazwisko nie zawsze ułatwia start w zawodzie. Antek nie boi się ani trudnych pytań, ani...Władimira Putina. I choć jest pacyfistą, zgłasza się do walki.

Dlaczego nagrałeś filmik "Jebać Putina?"

Antoni Królikowski: - Nagrałem go z moim przyjacielem Makarym z potrzeby serca, bo przeraża mnie to, co się teraz dzieje na Ukrainie. To, co Rosja proponuje światu, jest czymś niedopuszczalnym, a okazuje się, że nie można nic z tym zrobić. Myślę, że skoro politycy tego nie potrafią, to przynajmniej artyści mogą powiedzieć "Jebać zło!". Poza tym nie byłem pierwszy - jestem fanem Macieja Maleńczuka i jego piosenki o Vladimirze! Moja mama, która bez przerwy uczula mnie na kulturę słowa, nie była zachwycona przekleństwem, które pada z moich ust, ale na Boga - po prostu musiałem! Oczywiście wiem, że mój żartobliwy  filmik niczego nie zmieni. Jednak naprawdę jestem za tym, abyśmy z tych ton jabłek, które właśnie zostały w Polsce, wyprodukowali jeszcze więcej cydru i szarlotki! Myślę więc sobie, że to dobrze, że "Miasto 44" wchodzi do kin akurat teraz. Może niektórym coś się w głowie przekręci i zrozumieją, jakie są konsekwencje niekontrolowanej, bezsensownej agresji.

Reklama

A ty nie boisz się konsekwencji swoich żartów z Putina?

- Na razie niczego nie żałuję. Do Rosji też się na razie nie wybieram, a na propozycje zawodowe stamtąd nie liczę. Może tylko czasami, szczególnie w ciemnych uliczkach, zaczynam się oglądać za siebie częściej niż kiedyś (śmiech).

Ale niektórzy polscy aktorzy chcą nadal pracować w Rosji. Na przykład Paweł Deląg.

- Nie mam w sobie tyle arogancji, aby komentować wybory zawodowe innych kolegów. Aktor jest po prostu od grania.

Czujesz, że po premierze "Miasta 44" staniesz się idolem?

- Wiadomo, że w tym zawodzie człowiek liczy na ciepłe przyjęcie i ogólną aprobatę. Myślę, że jeszcze długo w Polsce nie zostanie nakręcony podobnie widowiskowy film. A czy zostanę idolem? Mam wrażenie, że w tym kraju to tak chyba nie działa. Oczywiście, sobie oraz moim kolegom z planu życzę, żeby "Miasto 44" spotkało się z uznaniem widowni. Teraz zresztą znowu biorę udział w filmie wojennym. Tym razem o Karbali w Iraku, gdzie polscy żołnierze obronili bazę wojskową. To zabawne, że chociaż sam jestem pacyfistą, w wojsku nie byłem ani się do niego nie wybieram (przynajmniej na razie), to ostatnio gram głównie w filmach wojennych. W razie czego mam kategorię A.

Co sądzisz o rozmachu marketingowym, który towarzyszył premierze "Miasta 44"? Były koszulki z dziurami po kulach, dziewczyny przebrane za sanitariuszki...

- Przede wszystkim na warszawskim Stadionie Narodowym był pokaz specjalny z wersją filmu przygotowaną do wyświetlenia w takim miejscu. Przyszło 12 tys. ludzi. To był przekrój całego naszego społeczeństwa. I kiedy sobie stanąłem na tym stadionie, w pięknym garniturze, którego dotychczas nie miałem okazji w ogóle zakładać i spojrzałem na ten tłum, ogarnęło mnie poczucie, że za chwilę wydarzy się coś niezwykłego. I wydarzyło się na samym początku, kiedy Marek Kondrat poprosił widownię o oddanie hołdu powstańcom. Te 12 tys. osób wstało i owacją na stojąco nagrodziło żołnierzy, którzy są z nami do dziś. To na każdym musiało zrobić wrażenie.

Film ci się podobał?

- Oczywiście, jest kapitalny! Jestem dumny z Michała Kwiecińskiego, który wyszedł z inicjatywą projektu i zaufał  młodemu Jankowi Komasie, a ten, mimo ogromnej presji z każdej strony, nie zawiódł i zrobił film dokładnie tak, jak chciał. Cała ekipa włożyła w pracę dużo serca i to zaprocentowało. Cieszę się że byłem częścią tej wspaniałej przygody!

Ale sposób promocji "Miasta 44" sprawia, że niektórzy uznają powstanie warszawskie właśnie za fajną przygodę.

- Słuchaj, to jest taki film, że nawet najwięksi cynicy wychodzili z niego absolutnie wstrząśnięci. Ja spłakałem się jak dziecko, potrzebowałem trochę czasu, aby się po nim pozbierać. To, że obraz jest promowany jako "historia glamour" to nawet lepiej, bo wydaje mi się, że w niektórych krajach, nawet w Europie, ludzie nie mają świadomości, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Wiadomo że panuje kult piękna, więc to naturalne że promocja wygląda tak, jak wygląda.

Masz znanych rodziców. Jest ci łatwiej?

- Nie wiem. Nigdy nie byłem w innej sytuacji. Zawsze byłem Antkiem Królikowskim, z tatą Pawłem, mamą Małgośką i stryjem Rafałem. I myślę, że jest to zaplecze, które pomogło mi w niektórych sytuacjach, głównie za sprawą genów. Jakby to było, gdybym się inaczej nazywał? Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Z jednej strony jest mi łatwiej, ale czasami, szczególnie gdy staram się o ciekawą rolę - trudniej. Czuję, że ludzie kierują się też opinią na mój temat. A nie w każdym kręgu jest to opinia dobra.

Wciąż jesteś osobą budzącą kontrowersje?

- To nie jest kwestia tego, czy tak się czuję, ale świadomości, że po niektórych sytuacjach muszę bardziej uważać na to, co robię. Wiem, że dla czytelników jest bardzo interesujące, kiedy mogą przeczytać, że "Antek znowu nabroił". Dlatego staram się nie dawać satysfakcji tym, którzy źle mi życzą.

Teraz jako potencjalny idol młodego pokolenia musisz się bardziej starać.

- Ja zdecydowanie mam już dość kłopotów. Wystarczająco miałem w życiu przygód, których mogłem uniknąć... Jestem właśnie po wakacjach, intensywnych towarzysko i zawodowo. Nie ustrzegłem się przed kilkoma głupotami, ale niczego nie żałuję (śmiech).

Mówisz o wyznaniu uczuć Maryli Rodowicz?

- Chyba każdy chciałby być na moim miejscu (śmiech). Do Międzyzdrojów pojechaliśmy z chłopakami z Reprezentacji Artystów Polskich - na mecz. Rzeczywiście przerwałem Maryli wywiad. Dzisiaj cieszę się, bo mam pamiątkę na całe życie.

Podobno nadal utrzymujecie kontakt.

- Tak, po tej akcji skontaktowałem się z Marylą, wyjaśniłem swoje zachowanie i przeprosiłem za niepotrzebne zamieszanie. Na szczęście, nasza największa gwiazda polskiej piosenki jest osobą szalenie miłą i wyrozumiałą. Od razu przyjęła moje przeprosiny. Zresztą, co jest złego w wyznaniu komuś miłości?

A może ty na Marylę od dawna "polowałeś"?

- Nie, to był impuls po prostu. Wiesz, jak to jest nad morzem. Usiedliśmy z chłopakami, wypiliśmy po dwa piwa, zobaczyłem Marylę i oszalałem. Co zresztą dobrze widać na nagraniu. Jestem wychowany na jej piosenkach i niektóre teksty znam na pamięć (w tym momencie Antek zrywa się z krzesła i wykonuje jeden z utworów Rodowicz).

To dlaczego uciekłeś po tak pięknym wyznaniu?

- Ochroniarze obecni przy tym wydarzeniu podeszli do swojej pracy nadgorliwie. No więc trzeba było uciekać (śmiech).

Jesteś romantykiem?

- Jestem (Antek wstaje i śpiewa piosenkę "Trzeba było zostać dresiarzem"). Czasami wolałbym urodzić się  właśnie dresiarzem, ale jestem osobą raczej wrażliwą i muszę się z tym borykać. Na pewno ostatnie chwile życia chciałbym spędzić z kimś, kogo kocham, na kim mi zależy i kim będę się  mógł opiekować do ostatnich dni. Miłość przede wszystkim!

Zdarzają ci się jeszcze takie niekontrolowane, nocne rajdy po mieście?

- No cóż, na potrzeby tego wywiadu powiem ci: "Nie, ja już w ogóle nie robię takich rzeczy. Czytam teraz dużo książek, oglądam w domu filmy i spędzam czas z przyjaciółmi, grając w gry planszowe. Żadnych knajp!  A alkohol piję bardzo umiarkowanie". Coś jeszcze? (Antek zanosi się śmiechem).

Papier nie odda twojej ironicznej miny.

- Na moich drzwiach wisi tabliczka "Do pracy przychodź trzeźwy i wypoczęty" - tego się trzymam!

Oscar Maya

SHOW 18/2014

Show
Dowiedz się więcej na temat: Antek Królikowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy