Reklama

Gotowa na wszystko

Kiedy kariera Cate Blanchett nabrała tempa, aktorka postanowiła grać w filmach tylko raz w roku, by prowadzić teatr w Australii. Role przyjmuje, gdy się boi, że im nie sprosta, i... dostaje za nie Oscary. W ramach akcji The Sì Women’s Circle Giorgio Armani przekonuje kobiety, by nie bały się mówić "tak" marzeniom.

Twój STYL: W twoim rodzinnym kraju, Australii, uznano cię za skarb narodowy.

Cate Blanchett: - Pewnie z powodu mojego wieku... (śmiech)

Woody Allen mówi o tobie: "czarownica, wystarczy skierować na nią kamerę, a potem gasić piekło, które rozpętuje na planie". Zmysłowa w trzystu procentach, wrażliwa i silna, to słowa Giorgia Armaniego. Czy myślisz, że da się jednoznacznie zdefiniować kobiecość?

- Im jestem starsza, tym bardziej skomplikowane się to wydaje. Gubię się w tym, co kobiece, a co męskie. Czy upór, odwaga, ambicja i potrzeba wyzwań to cechy właściwe wyłącznie mężczyznom? A wrażliwość, empatia, instynkt opiekuńczy - typowo kobiece? Raczej bym się pod tym nie podpisała. Mam trzech synów i córeczkę Edith Vivian (adoptowaną w ubiegłym roku - przyp. red.). To dzieci ustalają rytm mój i męża (Andrew Upton, scenarzysta filmowy - przyp. red.). Być mamą to dziś moja główna życiowa rola. Ale nie od razu tak było. I nie chodzi o to, że nie chciałam rodziny. Po prostu w szkole teatralnej w Sydney byłam skoncentrowana na sobie. Nie zapomnę gęsiej skórki, gdy pierwszy raz zobaczyłam siebie w telewizji, w reklamie ciastek. Wkrótce zagrałam główną rolę w sztuce. Kiedy widziałam skupione twarze widzów, słyszałam oklaski, czułam że mam świat u stóp.

Reklama

Chciałaś błyszczeć?

- Oczywiście. Za pierwsze pieniądze, zarobione po skończeniu szkoły teatralnej, kupiłam garnitur Armaniego. Ja, skromna dziewczyna, stałam w pięknym ubraniu w świetle reflektorów, chodziłam w błysku fleszy po czerwonym dywanie. Myślałam: "serio ktoś widzi we mnie interesującą kobietę?". To karmiło moją ambicję!

Woda sodowa uderzyła ci do głowy?

- Nie sądzę. Byłam nauczona, że szczęście może skończyć się w sekundę. Mnie i rodzeństwo wychowały silne kobiety, mama i babcia. Mieszkaliśmy w Melbourne, matka była nauczycielką. Ojciec, oficer armii amerykańskiej, zmarł na atak serca, gdy miałam 10 lat. Świat na moment się zawalił, bo tata bardzo nas kochał. Nie wątpiłam w to nigdy, nawet gdy wrzeszczał na mnie, że śpiewam późnym wieczorem na ulicy razem z dzieciakami, które beczki po oleju napędowym używały jako perkusji. I nagle zostaliśmy sami z mamą. Nie zapomnę strachu i jednocześnie fali mobilizacji. Myślałam "muszę być silna i grzeczna". Żadnych wygłupów, buntu, z których słynęłam. To była moja pierwsza lekcja odpowiedzialności, przytuliłam mamę i powiedziałam: "Mogę zajmować się dziećmi sąsiadów albo sprzedawać brokuły w warzywniaku, pomogę ci". To nie było konieczne, ale uzmysłowiłam sobie, że jestem sprawcza, że kieruję swoim życiem.

Nie czułaś się słabsza, gdy ojca zabrakło?

- Miałyśmy sąsiadkę, śliczną, każdego popołudnia w seksownej sukience czekała przed fabryką na męża. A potem zawsze dreptała krok za nim. Chwaliła się przed sąsiadami bukietami róż, które jej dawał. Ale moja matka wiedziała, że te kwiaty były na przeprosiny, bo mąż ją bił. Kiedy mówiłam czasami, że jesteśmy niepełną rodziną, mama pytała czy chcę żyć jak sąsiadka i za wszelką cenę mieć obok faceta. To ustawiło mi priorytety - w mężczyźnie szukam partnera, przyjaciela, kochanka. On ma być wyzwaniem dla mnie, ja dla niego. Gdy stale musimy się odkrywać, związek przypomina romans. Ten między mną i mężem trwa już 19 lat.

Poznałaś go, gdy miałaś 27 lat. Podobno oświadczył ci się po kilkunastu dniach znajomości. A ty się zgodziłaś!

- Bo oprócz "ja" analitycznego, racjonalnego, mam też szalone. Może to właśnie jest kobiecość? Nie miałam wątpliwości, że z tym człowiekiem chcę spędzić życie. Andrew był pierwszym mężczyzną, z którym rozmawiałam otwarcie, bez "filtrów". Pamiętam, że tego dnia, gdy się oświadczył, chciałam przygotować mu pyszną kolację, a marna ze mnie kucharka. Zrobiłam pstrąga faszerowanego kozim serem i orzechami. Andrew zjadł trochę i zażartował: "Chciałaś mnie otruć, może mam halucynacje", i chwilę później się oświadczył.

Nie zawahałaś się?

- Jasne, że miałam obawy. Czy to chemia, czy naprawdę miłość? Ale pasuje do mnie fragment z filmu Elisabeth, Złoty wiek: "Gdy zrywa się burza, niektórzy milkną z przerażenia. Niektórzy uciekają. A niektórzy rozkładają skrzydła jak orły i wznoszą się na wietrze". W trudnych sytuacjach rozkładam skrzydła. Jako siedemnastolatka postanowiłam, że chcę być aktorką i jeździć po świecie mimo niepewności tego zawodu. Wszystko zeszło na drugi plan, gdy zostałam mamą, choć wcześniej nie fiksowałam się na tym pragnieniu. Urodziłam syna, później kolejnych dwóch. Są już mądrzy, samodzielni. Ale rok temu adoptowaliśmy córeczkę. To kolejna niełatwa lekcja. Zmiana, nauka czegoś nowego, nawet jeśli się tego boję, napędza mnie.

Potrzebujesz się bać? Lęk to raczej niechciana emocja.

- Nie chodzi o życie w paraliżującym strachu. Ale ta odrobina niepewności, czy podołam, mobilizuje. Tak samo wybieram role. Otwieram na przykład dziewiątą stronę scenariusza i czytam o swojej postaci, że to lesbijka, nieszczęśliwa królowa, uzależniona od alkoholu neurotyczka, albo że mam zagrać Boba Dylana. Jeśli czuję w żołądku skurcz, jakbym stała nad przepaścią i pierwszy raz w życiu miała skoczyć na bungee - to wiem, że chcę to zrobić. I chociaż jestem też przerażona, że coś nie wyjdzie, najczęściej skaczę w tę przepaść.

Stać cię na ryzyko.

- Ale to nie znaczy, że nie ryzykuję. Zrobiłam to na przykład, gdy odrzucałam większość propozycji filmowych, żeby wspólnie z mężem kierować największym australijskim teatrem. Hollywoodzcy producenci ostrzegali: "Znikasz tuż przed czterdziestką, zaraz zabraknie dla ciebie ról". Nie przestraszyłam się, postawiliśmy z Andrew na teatr. Wystawiliśmy w Sydney kilkadziesiąt przedstawień. To była ciężka praca, ale dawała nam zawodową frajdę. Potem znowu zrobiliśmy rewolucję, sprzedaliśmy ukochany dom w Australii i z dziećmi na pewien czas postanowiliśmy zamieszkać w Anglii. Ukryliśmy się, jak pisano, na wsi, w pięknej starej posiadłości.

Czy mimo gwałtownych zwrotów telefon z propozycjami dzwoni?

- Owszem, choć coraz więcej reżyserów chce, żebym grała łajdaczki albo alkoholiczki. Może w tym wieku nie wypada już być uwodzicielką. (śmiech) A przecież jako kobieta czuję coraz większą siłę, jestem głodna namiętności, ryzyka, szaleństwa. Gotowa na wszystko.

Rozmawiała MARTA BEDNARSKA

Twój STYL 12/2016

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy