Helena Marusarzówna: Mistrzyni, która została kurierką tatrzańską

Helena, Zofia, Bronisława i Stanisława - silne, piękne, wysportowane góralki. Kochały nade wszystko wolność. Gdy przyszedł moment próby i trzeba było walczyć z Niemcami, żadna się nie zawahała. Działały w różny sposób: razem i osobno. A najmłodsza Helena zapłaciła cenę najwyższą. Przeczytaj fragment książki Agaty Puścikowskiej "Waleczne z gór".

 Helena Marusarzówna - reprodukcja Adrian Gładecki
Helena Marusarzówna - reprodukcja Adrian GładeckiAgencja FORUM

Jan i Helena Marusarzowie mieli sześcioro dzieci: Jana, Stanisława, Zofię, Bronisława, Helenę i Marię. Wszystkie energiczne, zdolne, bystre, ambitne. Ich ojciec pochodził ze starej góralskiej rodziny Marusarów (potem Marusarzów).

Rodzinny dom

Marusarzowie mieszkali w Zakopanem, na Małym Żywczańskim. Dzieci Jana i Heleny przychodziły na świat niemal jedno po drugim. Najstarszy był Jan, urodzony w 1912 roku, w czerwcu 1913 roku pojawił się Stanisław. Potem kolejno rodziły się dziewczęta: Zofia, Bronisława, Helena, i Maria. Helenka, urodzona 17 stycznia 1918 roku, była trochę chłopczycą, bardziej śmiałą niż siostry.

Wszystkie cztery od najmłodszych lat ścigały się z chłopakami na nartach i rywalizowały z nimi. Niewątpliwie Helenka się wyróżniała: odwagą, pewnego rodzaju brawurą, radością życia. Dziewczęta w domu Marusarzów traktowano na równi z chłopcami. Wolno było im szaleć w lesie, zjeżdżać zimą po śniegu.  Dom Marusarzów był ciepły, bezpieczny. Rodzice ciężko pracowali, do pracy wdrażali też dzieci.

Młodość Helenki

Zachowało się krótkie wspomnienie Zofii Marusarzówny o Heli. W wywiadzie dla Polskiego Radia w latach siedemdziesiątych starsza siostra wspominała: "Helę pamiętam doskonale. Od najmłodszych lat ciągnęły nas zabawy pełne szaleństwa, często chodziłyśmy do lasu. Każda taka zabawa kończyła się wielką awanturą, gdyż na krzakach i drzewach pozostało niejedno nasze ubranie. Hela od najmłodszych lat miała duży temperament, była odważną, zaciętą dziewczyną. Na deskach jeździła od dzieciństwa. I mimo że wtedy były najpopularniejsze konkurencje klasyczne, najbardziej uwielbiała zjazdy slalomem. Jej pierwsze większe zawody w 1934 roku pamiętam, na Lipkach. Ukończyła szkołę podstawową i zajęła jedno z pierwszych miejsc. W nagrodę otrzymała książkę".

Mijały lata. Hela dorastała i dojrzewała. Piękniała z każdym rokiem. Skończyła szkołę powszechną, potem zaczęła naukę w szkole handlowej.  Z powodzeniem i pasją wykorzystywała te możliwości, które dawało Podhale. Nie ustawała w treningach narciarskich. Wyrobiła sobie świetną kondycję, co miało się okazać bardzo przydatne w latach wojennych.

Jan Kula, wówczas siedemnastoletni skoczek narciarski, wspominał: "Gnała na tych »zubkowych« hickorowych nartach, że tylko kurzyło pomiędzy bramkami. Nie potrąciła ani jednej. Jechała pięknie. Burza oklasków, nieustające owacje wśród kibiców wystarczyły już za oficjalną ocenę. Później śmigały inne zawodniczki, przewracały niejednokrotnie bramki, gubiły szybkość. Była to już nie ta klasa. W ogólnej klasyfikacji zawodów w Feldbergu Helena w slalomie zajęła drugie miejsce, za Niemką Christl Cranz, ale wyprzedzając zdecydowanie resztę rywalek".

Mistrzyni świata z szacunkiem miała potem stwierdzić, że Marusarzówna jest doskonała technicznie, utalentowana, a do międzynarodowej  kariery brakuje jej tylko nieco "rutyny". Helena cieszyła się z sukcesu. Jednak później o "rutynie" nie było mowy, bo już nigdy więcej nie wystartowała... Z nadejściem wiosny sezon narciarski się skończył. Marusarzowie pracowali wówczas w gospodarstwie, przy sianie, ziemniakach. Helenka pomagała w polu. Podobno przyjezdni, turyści się dziwili, że taka sława, mistrzyni ciężko pracuje fizycznie: gwiazda, a wywija grabiami jak zwykła góralka.

Jej uroda fascynowała i zniewalała. Hela była wysoka, bardzo zgrabna. Zachwyt budziły jej piękne błękitne oczy i bardzo długie ciemne włosy, szlachetne rysy twarzy. Helena pozowała do zdjęć reklamowych strojów narciarskich. Wystąpiła też jako dublerka tytułowej bohaterki w filmie Halka. Rok przed wybuchem wojny wzięła udział w stołecznym pokazie mody: prezentowała najnowsze ubrania narciarskie uszyte na międzynarodowe zawody. Jury miało pozostać pod wrażeniem dziewczyny i przyznało jej pierwszą nagrodę.  Te sukcesy nie zawróciły jej w głowie.

Stanislaw Marusarz na fotografii z archiwum rodzinnego - na nartach z rodziną, fot. Adrian Gladecki
Stanislaw Marusarz na fotografii z archiwum rodzinnego - na nartach z rodziną, fot. Adrian GladeckiReporter

Wojna

Zbliżała się wojna. Latem 1939 roku widmo walk wisiało również nad Tatrami. W końcu się zaczęło. W Zakopanem hitlerowcy pojawili się już 1 września we wczesnych godzinach popołudniowych. Polskie wojska się wycofały. Zajęły stanowiska wzdłuż Karpat w kierunku południowo-wschodnim. Miasto było zajęte przez wroga, który od początku poczynał sobie bardzo śmiało. 4 września w Zakopanem porozklejano afisze z nakazem składania broni palnej w byłym komisariacie policji państwowej - ulokowała się tam niemiecka żandarmeria polowa.

Już w połowie września wielu Polaków planowało przemieszczenie się do Budapesztu. W rejonie węgierskiej granicy zjawiały się znaczne oddziały wojska, urzędnicy i cywile. 17 września rząd węgierski otworzył dla nich granicę. Jednocześnie gdy Niemcy zaatakowali Polskę, Węgrzy nie przepuszczali ich przez swoje terytorium. Pozwoliło to tysiącom ludzi na przedostanie się do Budapesztu. Zorganizowana akcja przyjmowania Polaków trwała do 28 września, czyli aż do zamknięcia granicy Polski przez wojska niemieckie. W tym czasie granicę przekroczyło około czterdziestu tysięcy osób. Większość z nich przedostawała się dalej, tam gdzie organizowały się polskie jednostki wojskowe.

Aby utrzymać łączność między Warszawą a Polakami na Zachodzie, należało zorganizować siatkę kurierską. Kurierzy od początku wojny przerzucali więc przez granicę ludzi, materiały wywiadowcze, pieniądze i złoto. Do upadku Francji w czerwcu 1940 roku nie było problemów z przemieszczaniem się kurierów na trasie Budapeszt - Paryż. Później coraz trudniej było o przekazywanie informacji na linii Warszawa- Budapeszt. Korespondencję przenoszono więc w cygarniczkach, papierośnicach, puderniczkach, ołówkach, jedzeniu - często jako mikrofilmy. Emisariusze musieli przedzierać się przez kordony: granicę polsko-słowacką, a następnie słowacko-węgierską. Bez ich aktywności polska działalność konspiracyjna stanęłaby pod znakiem zapytania.

Kim byli? Ludźmi młodymi, silnymi, znającymi góry, odważnymi. To naturalne, że werbowano ich w pierwszej kolejności ze środowiska górali - bo kto lepiej znał trudne trasy? Każdy składał przysięgę na wierność ojczyźnie i otrzymywał pseudonim. Byli jakby stworzeni do takiej roboty. "W Zakopanem zbiegały się kurierskie szlaki od granicy słowackiej. Stąd najłatwiej było dostać się do zakonspirowanych przejść granicznych. A to dlatego, że gdzie indziej przejścia były niedostępne albo wręcz niemożliwe do pokonania. Tatry to w ogóle szlak najeżony przeszkodami. Ludzie, którzy chcieli z niego korzystać - w tym wypadku kurierzy - musieli je znać doskonale, być przygotowani na wszelkie niespodzianki, jakich góry nie szczędzą. Każdy kurier zdawał sobie sprawę, że tam na szlaku zasłabnięcie, załamanie psychiczne bądź fizyczne, strata orientacji - to najczęściej śmierć.

Wojskowi trafili do Heleny i Stanisława, bo znali ich z gazet i dokonań sportowych. Mieli do nich zaufanie. Później przybrało to formę oficjalną, po zaprzysiężeniu rodzeństwa Marusarzów w Budapeszcie. Helena od wybuchu wojny coraz częściej znikała z domu. Wychodziła po kryjomu, żeby się spotkać nie wiadomo z kim. Stała się bardziej milcząca, skryta. Pytana przez zatroskaną matkę, co się z nią dzieje, nie chciała odpowiadać. Nie mogła nic wyjawić. Z uśmiechniętej, wesołej dziewczyny przemieniła się w skupioną, w pełni świadomą swoich czynów oraz pewną siebie, dojrzałą kobietę.

W grudniu 1939 roku, w Budapeszcie, rozpoczęła działalność Wojskowa Baza Wywiadowczo-Łącznikowa, działająca pod kryptonimem "Romek", podporządkowana Komendzie Głównej Związku

Walki Zbrojnej w Paryżu, a później w Londynie. Helena bez wahania wstąpiła do tej organizacji i brała czynny udział w działalności konspiracyjnej. Pierwsze zadania Marusarzówny jako łączniczki polegały na przejmowaniu od kurierów i dostarczaniu pod wskazany adres ważnych dokumentów, takich jak meldunki, rozkazy, często spore sumy pieniędzy przeznaczone na działalność konspiracyjną w kraju.

Górskie drogi

W czasie wojny część górali nagabywano, by przeszli na stronę wroga
W czasie wojny część górali nagabywano, by przeszli na stronę wrogaFORUMAgencja FORUM

Praca od początku była niebezpieczna. Najdrobniejszy błąd oznaczał areszt, bestialskie przesłuchania, zwykle potem śmierć. Mimo ciągłego zagrożenia ochotników jednak nie brakowało. Do pracy wybierano wyłącznie najlepszych. Wszyscy musieli spełniać konkretne wymagania. Helena doskonale znała górskie tereny z licznych wypraw wspinaczkowych i treningów narciarskich. Przydało się to idealnie do konspiracyjnych zadań specjalnych. Ale i wychowanie w szacunku do pracy i wysiłku, w mądrej dyscyplinie okazało się niezwykle przydatne.

Z początkiem zimy 1939 roku do Zakopanego wrócił Tadeusz Schiele, przed wojną taternik, alpinista, narciarz, działacz PZN i współzałożyciel wytwórni nart, potem uczestnik kampanii wrześniowej. Ukrywał się przed Niemcami w bezpiecznym miejscu. Nasłuchiwał też wiadomości z Zachodu. Wieczorową porą, gdy słuchał wiadomości z nielegalnego radia, dołączali do niego inni młodzi: Marian Zając, Hela Marusarzówna i siostry Becker.

Spędzali tak wieczory, słuchając radia i snując plany o wolności. Najpierw jednak omawiali możliwe sposoby przedostania się do polskiej armii przez zieloną granicę. Helena obiecała Tadeuszowi, za czas jakiś, pomoc w przejściu przez Tatry. Mijały dni. Wkrótce okazało się jednak, że plany wymarszu szybko trzeba było przekuć w czyn. Schiele na ulicach Zakopanego spotkał Seppa Roehrla, Austriaka, który od 1937 roku trenował polskich narciarzy.

Wystawa "Z Dziejów Polek" - fragment ekspozycji poświęcony min. Wandzie Rudkiewicz i Helenie Marusarzownie
Wystawa "Z Dziejów Polek" - fragment ekspozycji poświęcony min. Wandzie Rudkiewicz i Helenie MarusarzownieRadek JaworskiAgencja FORUM

Jak się okazało po wybuchu wojny, był też niebezpiecznym agentem. Od momentu zajęcia Zakopanego przez Niemców próbował nagabywać doskonale sobie znanych polskich narciarzy, by przeszli na stronę wroga. W zasadzie bezskutecznie, bo polscy sportowcy nie kwapili się do treningów pod niemiecką dominacją. Wywoływało to w Seppie złość i frustrację, dlatego też Schiele w obawie przed konsekwencjami zatargu z Austriakiem postanowił jak najszybciej zorganizować ucieczkę.

"Nawiązali zaraz kontakt z Helcią Marusarzówną i jej koleżanką Stanisławą Beckerówną. Naturalnie, zgodziły się bez wahania. Przedłożony plan działania uznały za zupełnie sensowny, a nawet pomyślany dość dowcipnie". Na dzień wyjścia z Zakopanego wyznaczyli sylwestra. 31 grudnia późnym popołudniem specjalnie poprzebierani w sylwestrowe krzykliwe kreacje wsiedli do sań. Jechali do Kir, gdzie znajdowała się restauracja Józefa Słowińskiego. Ich wygłupy w tym czasie nie dziwiły nikogo. Ponoć, gdy pytano ich, dokąd jadą, odpowiadali, że do Francji. Niemcy uznawali to za żart. Dojechali saniami na miejsce.

Tadeusz Schiele, Marian Zając, Hela Marusarzówna i Staszka Beckerówna do restauracji u wylotu Doliny Kościeliskiej weszli od tyłu. Józef Słowiński wyszedł w góry pierwszy, pełniąc funkcję strażnika: znał tutejsze patrole, sprawdzał teren. Na szczęście było czysto. Wyszli więc i pozostali. Byli dobrze przygotowani: mieli zapas jedzenia i ubrań. Zaopatrzyli się nawet w charakterystyczne stroje noszone przez Słowaków, żeby za granicą nie rzucać się w oczy.

Helena i Stanisława szły jakieś sto metrów przed resztą. Teoretycznie nie wzbudzały podejrzeń, bo przecież sylwestra można było spędzać wszędzie, nawet w górach. Gdyby dostrzegły coś niebezpiecznego miały się śmiać i głośno rozmawiać jak rozbawione pensjonarki. To byłby sygnał ostrzegawczy dla pozostałych członków eskapady. Szły Kościeliską. Przed Halą Pisaną usłyszały Niemców. Zawróciły natychmiast, żeby ostrzec resztę i, rzecz jasna, zmienić plany: musieli ominąć schronisko, co wiązało się ze znacznym nadłożeniem drogi, przebijaniem się przez śniegi.

Doszli do Doliny Tomanowej, do granicy polsko-słowackiej. Odpoczywali, gdy wybiła północ. Nadszedł trudny moment pożegnania. "Zdrowia, szczęścia, pomyślności. Wszystkiego dobrego życzymy wam! - krzyknęła Helena Marusarzówna - może spotkamy się niedługo tam, w Wojsku Polskim"- dodała. "Do zobaczenia po wojnie" - Tadeusz ucałował jej mokrą od łez twarz. Schiele i Zając faktycznie dotarli do polskiej armii. Zostali wybitnymi lotnikami w dywizjonach angielskich, bohaterami wielokrotnie odznaczanymi Krzyżem Walecznych oraz orderami Virtuti Militari. Z Heleną już się nie spotkali.

Konspiracja przed rodziną

Helena nie mówiła rodzicom o swojej pracy. Ale też, przynajmniej na początku wojny, nie dzieliła się swoimi przeżyciami nawet z rodzeństwem. Długo trzymała to w tajemnicy przed siostrami, które przecież musiały się domyślać, że działa w podziemiu. Nie przyznała się do tego braciom, być może z lęku, że będą obawiali się o jej życie i zdrowie. Rodzice Marusarzów musieli wiele dostrzegać i niewątpliwie zamartwiali się o swoje dzieci. Helena działała coraz intensywniej i w końcu zdecydowała się wtajemniczyć siostry. Jej bratanica Magdalena Marusarz-Gądek przypuszcza, że po prostu dla własnego bezpieczeństwa, bo młoda i samotna dziewczyna musiała pojawiać się w różnych miejscach o różnych porach. Poza tym ufała siostrom i mogła liczyć na ich pomoc. Do grona łączniczek dołączyły więc wszystkie Marusarzówny.

W tym czasie szczęście Heleny nie opuszczało. Odważna, dzielna, wspierana przez siostry, przeprowadzała kolejne osoby, przenosiła meldunki, dokumenty. Z czasem połączyła siły ze Stanisławem. Na kurierskich szlakach zdarzały się sytuacje tak zaskakujące, że wręcz groteskowo-komiczne. I tak na przykład zimą 1940 roku Hela musiała odebrać z punktu kontaktowego cenny, ale ciężki bagaż. Wyprawiła się po niego aż na Kasprowy.

- Ojciec wiele razy opowiadał, że Hela otarła się wówczas o śmierć, jednak zachowała zimną krew i udało jej się wykonać zadanie - mówi Magdalena Marusarz-Gądek. - W drodze powrotnej natknęła się na niemiecki patrol i zachowała zimną krew. Młodzi żołnierze zobaczyli przepiękną dziewczynę z ogromnym plecakiem, pod którym się niemal uginała. Postanowili zachować się szarmancko i żeby pomóc, przejęli od niej bagaż.

"Opanowując całym wysiłkiem woli zdenerwowanie, oddała im plecak, przygotowana już na najgorsze. Wystarczyłoby przecież, żeby któryś, powodowany zawodową ciekawością, zajrzał do środka. Wykazywali jednak, na szczęście, więcej zainteresowania samą właścicielką niż jej bagażem (...). Grenzschutze, chcąc najwyraźniej zaimponować dziewczynie zręcznością, już pędzili w kierunku Kuźnic".

Zatrzymali się dopiero na dole. "Zakończeniem przygody Helena była wręcz zaskoczona. Grenzschutze okazali się wspaniałomyślni i dzięki temu plecak niebawem znalazł się we właściwych rękach. Tym razem jeszcze się udało" - wspominał Stanisław.

Niemcy nie śpią

Niemcy z Zakopanem czuli się jak u siebie, a Helena i tak wodziła ich za nos
Niemcy z Zakopanem czuli się jak u siebie, a Helena i tak wodziła ich za nosFoKaAgencja FORUM

Helena długo wodziła Niemców za nos. Jednak gestapo nie ustawało w działaniach, by ją pojmać i aresztować. Niemcy wzmacniali patrole, wzmagali czujność na przejściach granicznych. Rozpracowywali coraz skuteczniej szlaki kurierskie i punkty kontaktowe. Młodzi Polacy byli dla nich niebezpieczni, szkodzili Rzeszy w wyjątkowo bolesny sposób. W pojedynkę szli do walki z potężnym wrogiem. Jedną z tych odważnych była dwudziestodwuletnia piękna góralka - Helena. Niemcy uznali ją, i słusznie zresztą, za groźnego wroga III Rzeszy. Szukali jej wszędzie.

"Zanim Niemcy wpadli na jej trop, zdołała przeprowadzić przez góry co najmniej kilkadziesiąt osób i przetransportować wiele materiałów konspiracyjnych". Już z początkiem 1940 roku Helena ukrywała się poza domem rodzinnym. Wiedziała, że grozi jej niebezpieczeństwo, nie chciała więc narażać bliskich. Do domu Marusarzów coraz częściej zaczęło wpadać gestapo. Bliscy prosili dziewczynę nie tyle o rozsądek, ile wręcz o zaprzestanie działalności. Ona jednak nie rezygnowała. Pod koniec marca 1940 roku zaplanowano pilny przerzut do kraju dużej sumy pieniędzy i rozkazów. Marusarzówna usłyszała od swoich przełożonych następujące słowa:

"Helcia. Ostatni raz. Nikogo z pewnych kurierów nie mamy pod ręką, a sprawy bardzo pilne". Wiedzieli, że mogą na nią liczyć, bo nie odmawiała. Spośród wszystkich kurierów miała na swoim koncie największą liczbę przejść. W czasie tej akcji Helena na granicy słowacko-węgierskiej wpadła w ręce słowackiej żandarmerii pracującej dla gestapo.

Wydarzenie to wspominał po latach Franciszek Roman:"Mieliśmy w plecakach polskie pieniądze oraz pocztę w zalakowanej kopercie. Jedynie Helcia otrzymała walizeczkę z dolarami. Wszystko to należało doręczyć pod właściwe adresy w Krakowie". Wyjechali pociągiem z Budapesztu do Koszyc. Nad ranem byli w punkcie przerzutowym. Kolejną noc spędzili, wędrując do granicy słowackiej. Przekradali się lasem, w błocie i śniegu, mokrzy, przemarznięci. Już na słowackiej stronie szli gęsiego, uważnie, gdyż patrole były wszędzie. Musieli po jakimś czasie odpocząć, rozbili biwak. Z rąk do rąk krążył rum, gdyż chcieli się trochę rozgrzać.

Po przerwie znów ruszyli w drogę. Zbliżyli się do wąwozu, pośrodku którego płynęła rzeczka pokryta bardzo cienkim lodem. Nie wiedzieli, jak przedostać się na drugą stronę. "Ruki hore!" - usłyszeli nagle. Ręce do góry! Słowacka straż graniczna pojawiła się znikąd. Rozległy się strzały. Stanisław skoczył do rzeki i uciekał na drugi brzeg. Hela również rzuciła się do ucieczki - przebiegła parę metrów, ale załamał się pod nią lód. Odrzuciła od siebie walizeczkę i stała nieruchomo w nadziei, że strażnicy jej nie zauważą. Franciszek Roman i Władek Tarkowski, towarzysze ich wyprawy, też wyrzucili pakunki, czekali z nadzieją, że Słowacy ich nie znajdą. Jednak księżyc świecił jasno. Zbyt jasno.

Strażnicy pochwycili Helenę i dwóch mężczyzn. Przesłuchiwali ich na komendzie w Kissaku, potem przewieźli do Preszowa. "Rozpoczął się koszmarny okres przesłuchań połączonych z torturami. Trwało to kilka dni, po czym zostaliśmy z Władkiem przewiezieni do więzienia w Nowym Sączu. Helci nie spotkałem już nigdy więcej".

W Preszowie był też więziony jej starszy brat Stanisław z żoną Ireną. Przedostawali się do Budapesztu, chcąc dołączyć do polskiej armii. Zostali złapani. Marusarz tak wspomina moment, gdy zorientował się, że i ukochana młodsza siostra wpadła w niemieckie ręce: "Droga do celi prowadziła przez niewielkie pomieszczenie, zwane magazynem, gdzie musieliśmy złożyć nasze plecaki. Lokując plecak żony na jednym z regałów, zauważyłem nagle znajome buty narciarskie, czarne damskie zjazdówki, lamowane białą skórą. Włos zjeżył mi się na głowie. Przecież takie same buty miała Helena. Czyżby się tutaj znajdowała?

Wiedziałem, że miała w tym czasie wracać z Węgier. Przyjrzałem się lepiej lamowanym butom. Tak. To zjazdówki Heleny. Byłem zdruzgotany".  Żonie Stanisława Irenie udało się wtedy spotkać i porozmawiać z bratową. Ta rozmowa wywarła na niej ogromne wrażenie. Zapamiętała szwagierkę jako kobietę opanowaną, silną wewnętrznie, nadal ufającą, że uda jej się wyjść cało z opresji. Z Preszowa Helenę przewieziono do Muszyny (tam zresztą trafili też Irena i Stanisław).

Marusarzówna zdała sobie wówczas sprawę, że jej sytuacja jest beznadziejna, że Niemcy jej nie wypuszczą. Starała się jednak nie załamać. Wkrótce Niemcy przewieźli ją do Nowego Sącza. W końcu do Tarnowa.

Śmierć w Tarnowie

Więzienie w Tarnowie słynęło ze strasznych warunków i jeszcze straszniejszych metod przesłuchań. Młoda kobieta była torturowana, przetrzymywana wiele miesięcy. Nikogo nie wydała ani nie powiedziała nic o swojej pracy. Dzięki strażnikowi więziennemu, który był żołnierzem podziemia, mogła przekazywać grypsy.

Wynika z nich, że bardziej martwiła się o losy rodziny niż o własne życie. W jednym z nich poprosiła o paczkę z mydłem i... plackami ziemniaczanymi. Jak wspominała Irena, po ostatnim spotkaniu ze szwagierką dostała z Tarnowa list przemycony przez współwięźniarkę. W środku było niewielkie zdjęcie Marusarzówny, kilka pożegnalnych słów i data: 9 marca 1941. W Tarnowie spotkała Helę również inna osadzona, łączniczka i konspiratorka Emilia Berestko, która przed wojną wraz z mężem prowadziła restaurację w Dolinie Kościeliskiej.

Berestko wspominała: "Wtrącono mnie do ciemnicy, gdzie spotkałam znajomą z Zakopanego - Helenę Marusarzównę. Trzymali ją już od kilku miesięcy. Opowiadała, że po ujęciu na granicy była przewieziona do Palace w Zakopanem. Mówiła o torturach stosowanych podczas śledztwa i o tym, że otrzymała wyrok śmierci. Ze spokojem pełnym rezygnacji czekała na egzekucję. (...) Pewnego wieczoru wywołano Helenę z celi. Już do niej nie wróciła". Emilii - wywiezionej potem do Ravensbrück- udało się przeżyć wojnę.

Helenę rozstrzelano około 12 września 1941 roku. Niektóre źródła podają, że stało się to 14 września. Pewne jest, że została zabita w lesie pod miejscowością Pogórska Wola. W dniu śmierci miała zaledwie dwadzieścia trzy lata.

O okolicznościach jej egzekucji pisała Emilia Zając, emerytowana nauczycielka z Pogórskiej Woli: "Był 10 września 1941 roku. Słoneczny, ciepły dzień. Moja matka pracowała na polu w odległości trzydziestu metrów od miejsca, gdzie Niemcy wykonywali wyroki śmierci na więźniach z tarnowskiego więzienia. Zauważyła, że w lasku jest świeżo wykopany, dość obszerny dołek. Domyśliła się, że Niemcy tym razem przywiozą więcej niż jedną osobę. Całą noc nie spała. Był to strach, a może zwykła ludzka ciekawość. Około godziny czwartej, 11 września samochód niemiecki zatrzymał się na drodze, która obecnie prowadzi na parking (wówczas była to droga polna).

Z samochodu Niemcy wyprowadzili sześć kobiet. Ustawili je dwójkami i prowadzili na miejsce stracenia. Kobiety śpiewały pieśń do Matki Boskiej. Po chwili moja matka usłyszała dwie salwy z karabinu maszynowego. W tym samym dniu wieczorem poszła do lasu. Widok był straszny. Na ziemi resztki kości i mózgu. Dołek był zamaskowany, rozgarnięte mrowisko, a na środku posadzony krzak jałowca. Moja matka, w sposób tylko sobie wiadomy, oznaczyła miejsce nowej mogiły. Po tygodniu do Pogórskiej Woli przyjechał nieznajomy mężczyzna. Był na Pogorzy, ale nikt mu nie pokazał miejsca, gdzie Niemcy zakopali ostatnio rozstrzelane kobiety.

Ludzie się panicznie bali. Przyszedł do naszego domu. Moja matka z wielkim strachem poszła i pokazała miejsce stracenia. On ukląkł na ziemi i z płaczem powiedział: »Moja kochana żono. To ty się tu znalazłaś«. Był to pan Zientkiewicz, mąż jednej z rozstrzelanych. On to właśnie na sośnie, tuż nad mogiłą, umieścił białą metalową tabliczkę, a na niej napis: Najukochańsza żona i matka, Maria Zientkiewicz, nauczycielka z Krakowa i jej pięć koleżanek. Wśród nazwisk była Helena Marusarzówna".

Fragment książki Agaty Puścikowskiej "Waleczne z gór", Społeczny Instytut Wydawniczy Znak:

Okładka książki  "Waleczne z gór"
Okładka książki "Waleczne z gór"materiały prasowe

Zobacz także:

„Ewa gotuje”: Chlebek bananowyPolsat
Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas