Ja zarabiam, ty wydajesz
Coraz częściej związek tworzą dojrzali, ustabilizowani materialnie ludzie. Z własnymi polisami, kredytami, kontami, oszczędnościami. I z poczuciem, że "moje pieniądze są moje, nie nasze". A skoro tak, to trudniej się nimi podzielić. Szczególnie wtedy, kiedy partner przestaje pracować.
Zima tego roku. Marzena (37 l.), bezrobotna specjalistka od zarządzania i marketingu, odprowadza synów do zerówki. Potem objeżdża bazarki, martwiąc się, z czym poda grillowanego bakłażana, paprykę i cukinię, bo na kuskus już zabrakło gotówki.
Jej mąż, pracujący jako menedżer w firmie farmaceutycznej, od niedawna jada wegańskie posiłki. Synom sam kupuje wszystko przez internet, nawet płatki kukurydziane (obiad chłopcy mają w szkole), a żonie codziennie wypłaca 20 złotych na zakupy.
W domu przejęta Marzena szykuje obiad (znalazła zbożowe penne, co za ulga) i zagląda do internetu. Zamawia dwie kurtki z wyprzedaży dla synów. Dzieciom mąż nie żałuje, więc wysyła mu link z prośbą o przelanie 330 złotych na ich zakup. Na kurtkę dla niej, choć cena też okazyjna, już nie starcza.
- Od kiedy skończył mi się urlop wychowawczy, nikt nie chce mnie zatrudnić - mówi z goryczą w głosie. - Mąż, zamiast być wsparciem, wydziela mi jałmużnę. Upokarza mnie proszenie go o pieniądze nawet na szampon czy krem, bo od razu cynicznie dopytuje, czemu tak szybko je zużywam...
Zima, siedem lat wcześniej. Marzena w modnym klubie świętuje awans i trzydziestkę. Została regionalnym dyrektorem sprzedaży w firmie, w której zaczynała od szeregowego stanowiska. Pół roku później okazuje się, że jest w ciąży.
- Chciałam zostać mamą, ale jeszcze nie wtedy - wspomina. Z narzeczonym szybko biorą ślub. Kilka tygodni później znowu szok: to ciąża bliźniacza.
- Kiedy dzieci skończyły 10 miesięcy, pojechałam do prezesa, aby ustalić powrót - opowiada Marzena. - Usłyszałam to straszne słowo: "restrukturyzacja". Okazało się, że likwidują sporo kluczowych stanowisk, w tym moje. Razem z mężem ustaliliśmy, że pójdę na urlop wychowawczy, aby przemyśleć, co dalej, i pobyć dłużej z dziećmi.
Przemoc ekonomiczna
- Nie znam badań opisujących schematy, w których pracująca strona restrykcyjnie (lub nie) wydziela tej bezrobotnej pewne kwoty - komentuje psycholog ekonomiczny Agata Gąsiorowska, profesor Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu.
- Można natomiast zaobserwować, że chęć kontrolowania finansów częściej pojawia się u mężczyzn, bez względu na to, czy pracują obie strony, czy jedna. Ponadto to zwykle mężczyzna oczekuje od kobiety rezygnacji z pracy i kariery, a nie odwrotnie. Żyjemy w społeczeństwie trochę nowoczesnym, a trochę tradycyjnym. Nie chodzi nawet o patriarchat, tylko o to, że przez setki lat ugruntowaliśmy określony podział ról społecznych. Praca zawodowa kobiet w masowym wydaniu to dość nowy wynalazek. Na szerszą skalę zaczęła się w czasie II wojny światowej. Kiedy mężczyźni walczyli i ginęli, kobiety zaczęły zajmować ich stanowiska. Jeśli w związku ktoś ma się zająć dzieckiem albo chorym rodzicem, to bardziej prawdopodobne, że będzie to matka. Po pierwsze, taką rolę narzuca jej schemat społeczny, a po drugie, niestety, strata kilku jej pensji będzie zwykle mniej bolesna dla budżetu domowego niż w przypadku mężczyzny - podkreśla psycholog.
Według danych GUS z końca października w Polsce mamy ponad półtora miliona bezrobotnych. Nie wiadomo, kto z nich umówił się z partnerem, że pracuje tylko druga strona. Wiadomo jednak, że brak stałego źródła dochodu może rodzić konflikty.
- Przemoc ekonomiczna to nadmierna kontrola wydatków, manipulowanie za pomocą pieniędzy lub wydzielanie zbyt niskich kwot, a także ciągłe pretensje, że są one źle wydawane - wylicza prof. Gąsiorowska. - Może też wynikać z dysproporcji zarobków. Jednak nie należy tego demonizować. Znam wiele związków, w których pracuje tylko ona lub on, a to zjawisko nie występuje!
Zależności
- Wczoraj byłem z córką na placu zabaw, rozejrzałem się i... okazało się, że jestem tam jedynym facetem - śmieje się Hubert (42 l.), grafik. - Niańki, mamy, babcie i ciocie na moim osiedlu już się przyzwyczaiły, że to ja najczęściej spaceruję z 9-letnią Hanią i półrocznym Filipem. W wielu miejscach budzę jednak ciekawość.
Hubert razem ze swoją partnerką Martą (40 l.) ustalili przed narodzinami drugiego dziecka, że skoro ona zarabia dobrze i regularnie, a do tego bardzo lubi swoją pracę, to lepiej, żeby zachowała etat. Dlatego to on teraz przebywa na urlopie tacierzyńskim (dostaje niewiele, ale ma ubezpieczenie i czas dla dzieci). Oboje bardzo sobie chwalą taki układ, Hubert czuje się potrzebny, wręcz niezbędny.
- Nie dość, że buduję fantastyczną relację z synkiem, to jeszcze mogę chodzić po córkę do szkoły i mamy czas na długie rozmowy - wyjaśnia. W wolnym czasie robi kolaże, raz na jakiś czas wpadnie mała sumka. Pieniądze na kredyt i życie przynosi do domu Marta, która nie ma z tym większego problemu, choć jej rodzice - zwłaszcza ojciec - już tak. Cały czas dogryza córce: "Co z niego za facet, skoro nie utrzymuje rodziny?!".
Raz wziął Huberta na stronę i nakłaniał go do pójścia do pracy, "bo ludzie gadają". Ostatnią Wigilię spędzili osobno. Marta płakała, rozmawiając z ojcem przez telefon. Znowu mówił swoje.
- Mamy dwa odrębne konta, ale co jakiś czas Marta przelewa mi kilkaset złotych - opowiada Hubert. - Czasem mam z tym problem, ale kiedy widzę radość dzieciaków, przechodzi mi. Wiem, że to stan przejściowy. A gdy usłyszałem od sąsiada, ile kosztuje zatrudnienie niani na pełen etat, ucieszyłem się, że u nas jest tak, jak jest. Kiedy Filip pójdzie do przedszkola, poszukam czegoś stałego.
Moje pieniądze są moje
Jak wynika z badań "Polki w świecie finansów", przeprowadzonych przez Dom Badawczy Maison na zlecenie Avivy, ponad jedna trzecia kobiet twierdzi, że każdy małżonek (a zatem nawet niepracujący) powinien mieć własne pieniądze. Jak się ma zależność ekonomiczna do emocjonalnej?
- Obie mogą wystąpić u par, w których dwie strony pracują, lecz pojawia się dysproporcja zarobków - wyjaśnia prof. Agata Gąsiorowska, która z Agnieszką Kopystyńską z SWPS przeprowadziła badania dotyczące stylów zarządzania domowym budżetem Polaków pozostających w stałych związkach.
- Zasmuciło mnie, kiedy okazało się, że poczucie władzy nad pieniędzmi często jest związane z niską satysfakcją z relacji. W naszych badaniach ci, którzy uważają, że "moje pieniądze są tylko moje i nic ci do tego", to osoby ze stosunkowo krótkim stażem w związku i mniej z niego zadowolone niż osoby, które mają bardziej wspólnotowe podejście do pieniędzy. Przekonanie, że "moje pieniądze są moje" może dotyczyć par, w których pracują obie strony. Największy problem pojawia się jednak wtedy, kiedy jedna osoba traci pracę, a mimo to owo przekonanie nadal funkcjonuje - przynajmniej jedna ze stron tak uważa (ta, która zarabia).
A zatem skąd bierze się taka postawa - przecież ona i on stanowią parę?
- Jeden z powodów związany jest z szerzej rozumianym psychologicznym podejściem do pieniędzy - opowiada prof. Gąsiorowska. - Jeżeli traktujemy je instrumentalnie, jedynie jako środek do realizacji życiowych potrzeb, to ryzyko zawłaszczania jest nieduże. Natomiast jeśli ktoś postrzega pieniądze jako symbol władzy, prestiżu oraz powód do dumy, a zarazem są one przyczyną ciągłego niepokoju (budzą wielkie emocje), to bardziej prawdopodobne jest, że taka osoba nie będzie chciała ich traktować "wspólnotowo".
Żona przy mężu
Krystyna (54 l.), która pracowała zawodowo tylko rok, nie oburza się, gdy znajomi mówią o niej "żona przy mężu" albo ostatnio "żona Hollywood".
- Mój mąż pilot zarabia spore pieniądze - przyznaje otwarcie. - Jest szczęśliwy, kiedy po kilku dniach wraca do zadbanego domu, a ja podaję mu obiad. Realizuję się jako wolontariusz w schronisku dla psów.
Niedawno świętowali 35-lecie ślubu. - Pochodzimy z jednej miejscowości na Podlasiu. Do wszystkiego doszliśmy razem. Mąż studiował, ja dorabiałam szyciem, zapewniałam mu spokój i ciepło rodzinne. Tak jest do dzisiaj, dlatego przetrwaliśmy. Nie znamy pilota, który miałby tak długi staż małżeński jak nasz...
- Kolejną z przyczyn, dla których część osób w związkach traktuje pieniądze jako "tylko moje", nazwałabym socjologiczną. Kiedyś ludzie najpierw się ze sobą wiązali, a potem dojrzewali: budowali domy, awansowali, kupowali sprzęt i meble - wyjaśnia prof. Gąsiorowska.
- Obecnie coraz częściej mamy do czynienia z parami, które tworzą dojrzałe osoby. Z własnymi polisami, kredytami, kontami, zwyczajami, oszczędnościami. I z poczuciem, że "moje pieniądze są moje, nie nasze". A skoro tak, to trudniej się nimi podzielić, także wtedy, gdy partner przestaje pracować. Krystyna: - Mamy wspólne konta, lokaty. Mąż mnie nie kontroluje, bo wie, że każdą złotówkę obrócę dwa razy, zanim wydam. Tak, kupił mi auto, ale i tak jeżdżę rowerem.
Aneta Todorczuk-Perchuć (37 lat), aktorka teatralna (występuje w Polonii i Och-Teatrze w Warszawie) oraz telewizyjna ("gra w serialu "Barwy szczęścia"), prezeska fundacji Mamy Dzieci: "W moim małżeństwie (z aktorem Marcinem Perchuciem - red.) pieniądze nie są tematem tabu. Na początku o nich nie rozmawialiśmy, bo nie było takiej potrzeby, choć oboje mamy zawody artystyczne, nieprzynoszące regularnych dochodów.
Tak na poważnie zaczęliśmy planować oszczędzanie i wydatki, kiedy na świecie pojawiły się dzieci. Niektórzy koledzy aktorzy krytykują tych, którzy nie uprawiają wyłącznie sztuki wyższej, ale to są zazwyczaj ci, którzy nie mają dzieci, a więc poważnych zobowiązań. U nas podział ze względu na finanse jest patriarchalny - to ja jestem księżniczką (śmiech). A mówiąc poważnie, to Marcin płaci większość rachunków (ja opłacam moje i dzieci codzienne wydatki).
Jemu łatwiej to rozplanować, bo ma stałe zatrudnienie jako wykładowca w warszawskiej Akademii Teatralnej. Ja zrezygnowałam po siedmiu latach z etatu w Narodowym, mając świadomość, że nie będzie łatwo. Ale to też przegadaliśmy. Tam moje role - czy to główne, czy mniejsze - były satysfakcjonujące. Gdy jednak zaszłam w ciążę, musiałam pożegnać się z kilkoma spektaklami.
Po powrocie z macierzyńskiego dwa razy z rzędu dostałam role tak nietwórcze, że psychicznie nie byłam w stanie spędzać poza domem większości dnia (miałam jeszcze serial). I to za cenę niewidzenia dziecka. Ale miałam szczęście, bo zaczęłam grać gościnnie w kilku teatrach (Capitolu, Komedii, Och-Teatrze, Polonii). Marcin miał tylko raz przestój - na początku naszego związku, kiedy to ja grałam więcej.
Współtworzy z kolegami prywatny teatr Montownia i nie narzeka na brak zleceń. Natomiast ja niedawno miałam moment zawieszenia. Skończyłam serię świątecznych spektakli, mój monodram "Matka Polka terrorystka", kilka innych tytułów i serial. Ludzie mówią: ale fajnie, że prowadzisz fundację. Świetnie, ale ona mi dzieci nie nakarmi. Dlatego wzięłam sprawy w swoje ręce i pracuję nad recitalem opartym na tekście Jonasza Kofty, w zupełnie nowych aranżacjach. Piszę drugą książkę dla dzieci, z kołysankami-rymowankami. Gram w "Barwach szczęścia" i zostałam felietonistką w białostockim "Kurierze Porannym". Już nie patrzę z lękiem w przyszłość, jestem głodna nowych wyzwań."
Kamila Szczawińska (31 lat), top modelka (pracowała m".in. dla domów mody Prada, Chanel), blogerka, psycholog: "Staramy się z mężem dzielić kosztami po równo. W zależności od tego, kto akurat więcej zarobił, ten więcej wydaje. Ale generalnie Piotrek płaci rachunki, leasing za auto, a ja za zajęcia dodatkowe dzieci, zakupy spożywcze. Raz ja reguluję rachunek w restauracji, raz on, podobnie jest z biletami do kina. To wszystko wychodzi naturalnie, nie musimy specjalnie niczego ustalać.
Nie kłócimy się też o pieniądze. Razem żyjemy, razem zarabiamy, razem wydajemy. Piotrek ma pracę regularną, łatwiej mu zaplanować wydatki. Ja nie zawsze wiem, kiedy otrzymam honorarium, zwłaszcza że zdarzają się kilkumiesięczne opóźnienia. Przed ostatnimi świętami miałam dostać spory zastrzyk gotówki, ale okazało się, że klient nie zapłacił.
Mimo że w bardzo młodym wieku zarabiałam ogromne pieniądze jako modelka, to nigdy nie miałam tendencji do wydawania ich ponad miarę. Jedynie większe kwoty przeznaczam na podróże i sport. Wolę kupić sobie siodło niż luksusową torebkę. Szkoda mi pieniędzy na drogie rzeczy. Dzięki takiemu podejściu nie uderzyła mi sodówka, kiedy zrezygnowałam z międzynarodowej kariery i założyłam rodzinę. Nadal robię zakupy w tej samej sieci sklepów spożywczych, chodzę na targ po warzywa. Nie płacę za kremy 1500 zł, nie sprowadzam pomidorów z Sycylii.
Myślę, że to, co nas z mężem zbliżyło, to właśnie fakt, że byliśmy ze sobą i w czasie prosperity finansowej, i kiedy wiodło się gorzej. Piotrek akurat miał trudniejszy okres zawodowy, a ja zaszłam w jedną, a potem drugą ciążę. Dla modelki oznacza to brak zleceń. Potem wcale nie było mi łatwo wrócić do modelingu. Teraz nie pracuję za granicą, bo musielibyśmy przenieść się tam całą rodziną, zmienić dzieciom szkoły. Cieszę się z tego, co mam tutaj."
Marcin Kwaśny (37 lat), aktor Teatru Polskiego w Warszawie, znany z seriali "Szpilki na Giewoncie" i "Klan", a także z filmów ""Rezerwat" Ł. Palkowskiego i "Pilecki" M. Krzyszkowskiego: "Dżentelmen nie rozmawia o pieniądzach, gdyż one nie są czymś, co go określa. Nie stanowią o wartości człowieka. O jego wartości stanowią zasady, według których żyje, a także podejście, jakie ma do innych ludzi. O finansach rozmawiam z moją żoną Dianą (jest stomatologiem - red.), ale tylko wtedy, gdy istnieje taka potrzeba. Ona ma świadomość, że zawód aktora w swej przewidywalności jest nieprzewidywalny.
Ja na szczęście mam stałą bazę w postaci Teatru Polskiego. Jestem szczęśliwy, uprawiając ten zawód, bez względu na profity, jakie on przynosi lub jakich nie przynosi. Lepiej oczywiście, żeby przynosił (śmiech), bo inaczej ciężko myśleć poważnie o założeniu własnej rodziny i ze spokojem patrzeć w przyszłość... Teraz zdobywam fundusze na film o żołnierzach wyklętych pt. "Wyklęty" (w reżyserii Konrada Łęckiego), który powstaje ze składek społecznych. Jego producentem jest moja fundacja Między Słowami. Udało się nakręcić już ponad połowę filmu. Żona bardzo nam kibicuje."
Maciej Obara (32 lata), jazzman, saksofonista, kompozytor, gra w międzynarodowych zespołach: "Obara International Quartet, O"bara/Tuznik Danish Quartet: Każdy muzyk, który nie ma regularnej pracy, dryfuje finansowo. Są miesiące, że zarabiam ileś tysięcy, a potem przez kilka tygodni nie gram, choć sporo wydaję. To jednak ani dla mnie, ani dla mojej partnerki Karoliny nie jest problemem. Taki styl życia to świadoma decyzja.
Jestem zaangażowany w mój międzynarodowy kwartet stworzony z muzykami z Norwegii, grywam też w kwartecie polsko-duńskim. Do lutego nie mam koncertów, a w marcu już osiem. W czerwcu występujemy w Brazylii, Meksyku i USA. W sierpniu chyba nic się nie wydarzy. Tak to wygląda. Siłą rzeczy nie jestem w stanie grać tyle, ile bym chciał. Tym bardziej cieszą takie koncerty jak ten sprzed paru miesięcy w legendarnym Jazz at Lincoln Center w Nowym Jorku.
Półśrodki nie są dla mnie, w pewnych miejscach ani za pewne stawki nie wyjdę na scenę. Karolina wspiera mnie w tych wyborach. Kiedy zdarzają się trudne momenty, to moja partnerka zasila domowy budżet. Wie, z kim się związała, nie musieliśmy niczego ustalać. Ona też ma wykształcenie muzyczne, zna oblicza tego zawodu.
Trzeba mieć szczęście, aby być z osobą, która "ma luz" w tym temacie. Jeśli ktoś "robi ciśnienie" o brak regularnej pensji, lepiej się rozejść. Największy koszmar w moim życiu to była gra w orkiestrze w teatrze rozrywki. Po roku nienawidziłem zmarnowanego czasu i pieniędzy, które tam zarabiałem. Wpadałem na spektakl na ostatnią chwilę, po występie natychmiast uciekałem. Nie znoszę powtarzalności, to zabija moją twórczą energię.
Teraz raz w tygodniu jeżdżę do Akademii Muzycznej w Gdańsku, gdzie kończę doktorat i prowadzę klasę saksofonu. Wolałbym jeździć tam raz w miesiącu, choć ludzie są wspaniali. Ale znowu pojawia się powtarzalność. Nigdy nie byłem gościem, który chce być uniwersalny, celowo zawęziłem pole manewru. Imponuje mi Tomasz Stańko, on znalazł swoją drogę, stał się cenionym artystą (i drogim). Jest coś, o czym muzycy nie mówią. Jeśli mają kredyty, zobowiązania, robią po drodze milion rzeczy. Nie chcę nikogo urazić, ale te wszystkie dodatkowe "dżoby" jednak niszczą inwencję. Na to nie mogę sobie pozwolić."
Tekst Magdalena Kuszewska
PANI 2/2016