Jak to się robi?

Co to jest orgazm? Do czego służy prezerwatywa? Gdy dzieci zadają takie pytania, wpadamy w panikę: co robić?! Wygłosić wykład z anatomii? Zbyć żartem? Albo pouczyć: "masz jeszcze czas na te sprawy"? Monika Richardson i Rafał Królikowski opowiadają, jak przerabiają te lekcje z dziećmi i czy przydały im się doświadczenia z młodości.

Pełna jasność

Monika Richardson, dziennikarka, mama 8-letniego Tomka i 5-letniej Zosi

Odkąd pamiętam, syn i córka słyszeli ode mnie, że "dzieci biorą się z miłości, przytulania i całowania". Intrygowało ich, jak wydostają się z brzucha mamy.

"Ciocia powiedziała, że na świat wychodzi się przez pępek - zakomunikował Tomek, wnikliwie przyglądając się swojemu brzuchowi. - Nieee, tak się chyba nie da - dodał. - Tu nie ma dziurki". Gdy później oglądaliśmy film, w którym kobieta rodziła przez cesarskie cięcie, temat powrócił. "Ojej! - przestraszyła się Zosia - ktoś będzie tej pani kroił brzuszek!". Wyjaśniłam, że "to się zdarza tylko w sytuacjach awaryjnych, bo normalnie dziecko wychodzi na świat specjalną dziurką, tam gdzie się siusia". Zosia się uspokoiła.

Za to Tomek dopytał, czy to znaczy, że będzie musiał rodzić dziecko przez siusiaka. Poczuł ulgę, gdy usłyszał, że nie. Co ciekawe, informacji na temat seksu bardziej domaga się córka, choć jest o trzy lata młodsza od brata.

Zośka właśnie jest na etapie "szukania męża" w przedszkolu. Ma silny instynkt kobiecy. Widziałam, jak bawi się lalkami w "mamę i tatę": Ken kładzie się na Barbie i "się przytulają". Nie rozumie, co oni właściwie robią, ale zabawa ją ciekawi. Oburzone mamy dzwoniły też kilka razy z pretensjami: "Pani córka kazała mojemu synowi zdjąć majtki za kotarą!". Broniłam Zosi: "W tym wieku to tylko naturalne badania terenowe".

Moje zaczęły się od zdarzenia na klatce schodowej w bloku. Miałam chyba 11 lat, wyrzucałam śmieci do zsypu i zobaczyłam rysunek: penis między czymś, co przypominało kajzerkę. Poruszona natychmiast przejrzałam w domu encyklopedię zdrowia. Tam natrafi łam na zwroty typu "wargi sromowe", "prącie we wzwodzie" i "zarodek". Nie zapytałam wtedy, o co chodzi. Później rodzice zapoznali mnie z francuską książeczką z ilustracjami dla dzieci. Dowiedziałam się, że: "Mężczyzna ma plemniki, a kobieta hoduje w sobie jajeczko. I że ja też będę miała takie, jak zacznę miesiączkować". Nie było nic o penetracji. Nie padło też słowo "seks".

O jego znaczeniu dowiedziałam się później - z książek Michaliny Wisłockiej i romansideł znalezionych w bibliotece. Na obwolucie jednego przeczytałam: "Położyła się i rozchyliła uda". "Ale po co?! - zastanawiałam się. - Po co ona rozchyliła te uda?". Dowiedziałam się tego później, z filmów "Listonosz dzwoni dwa razy" i "Ostatnie tango w Paryżu". Ugruntowały moje przekonanie, że "seks to gwałt i krzywda". A potem, jako że stałam się bardzo religijna, uznałam erotyzm za grzech. Uważałam, że miłość powinna wyglądać jak w "Nocach i dniach" - on zrywa dla niej nenufary, tańczą walca.

Minęło kilka dobrych lat, zanim udało mi się wyjść z poczucia winy, gdy dotykałam chłopaka. Dopiero wtedy seks stał się dla mnie radością. Dlatego z dziećmi rozmawiam o erotyce otwarcie. Zanim skończą trzynaście lat, dowiedzą się ode mnie o współżyciu. Narysuję na kartce, na czym polega akt seksualny, zrobię im lekcję nakładania prezerwatywy na banana. Ale każdą opowieść o seksie będę zaczynać od słów: "To wszystko ma sens tylko, gdy się bardzo kocha drugą osobę".

Jak rozwinąć balonik?

Rałał Królikowski, aktor, ojciec 11-letniego Piotra i 8-letniego Michała

"Tato, dlaczego tylko dziewczynki rodzą dzieci?" - zagadnął mnie rok temu mój starszy syn. Seria podobnych pytań rozpoczęła się po lekcjach biologii, kiedy Piotr z kolegami analizowali tajemnice anatomii człowieka. Ich szczególne zainteresowanie wzbudziła macica. W końcu syn, chichocząc, zapytał: "Jak się robi dzieci?". Postanowiłem: "żadnego ściemniania".

Sięgnąłem po najprostszą terminologię: był więc "siusiak" i "cipka" wymiennie z "dziurką". Z kamienną twarzą opowiadałem Piotrkowi o "połączeniu mężczyzny i kobiety". O tym, że to jest przyjemne, a skutkiem są dzieci. "No dobra, tata - usłyszałem. - A o co chodzi z tym kondomem?". Kupiłem pomoce naukowe w aptece i opowiedziałem o prezerwatywach. Wytłumaczyłem, co to jest wzwód, pokazałem jak rozwinąć "balonik". "Wiesz, kobietę można całować, pieścić, ale przede wszystkim trzeba ją szanować" - mówiłem.

Gdy byłem w wieku synów, seks był dla mnie owocem zakazanym. W podstawówce pobierałem pierwsze lekcje: "Prawdziwy facet musi mieć sprzęt, który zrobi wrażenie na kobiecie - oświecali mnie starsi koledzy. - Wtedy będzie wzdychała jak Emmanuelle". Formalna edukacja sprowadzała się do lekcji biologii, prowadzonych zresztą przez moją mamę, nauczycielkę. "Prącie mężczyzny..." - zaczynała zdanie, a w klasie słychać było chichot kolegów. Przy słowach "dochodzi do zapłodnienia" kumple byli purpurowi od śmiechu.

Ja już wiedziałem, że istnieje wyższy stopień wtajemniczenia - seks. Przeczytałem o tym w "Sztuce kochania" Michaliny Wisłockiej. Nigdy nie zapomnę też szokującej sceny z "Ziemi obiecanej", gdy Kalina Jędrusik pieści Daniela Olbrychskiego. Wrażenie zrobiła też na mnie Grażyna Szapołowska, gdy w filmie "Magnat", kochając się na stolnicy z Bogusławem Lindą, szeptała "cała jestem w maku". To właśnie był dla mnie seks przez wielkie "S".

Pamiętam taką scenę: mam 16 lat i czerwieniąc się, szepczę w kiosku: "Erosy poproszę". Dzień wcześniej poznałem starszą ode mnie dziewczynę, dzięki której teoria stała się praktyką. Sam nie wiem, skąd wiedziałem, że trzeba się zabezpieczyć, bo nawet nie znałem słowa "antykoncepcja". Ale do dziś pamiętam, że prezerwatywy kosztowały dwa złote trzynaście groszy.

Marta Bednarska

Twój Styl
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy