Jak Zofia z koleżankami miasto zbudowała

Po Polsce niosła się wieść, że pod Krakowem jest „coś”. Potężne, ważne i do jego budowy potrzeba wielu ludzi. Nie masz domu, ubrań, dokumentów? Nie szkodzi, tam wszystko ci dadzą. To jest taki dyżurny raj, który nazywa się Nowa Huta. O kobietach, które ją budowały i o tym, dlaczego ich historia przez pół wieku pozostawała tajemnicą, opowiada Katarzyna Kobylarczyk, autorka książki „Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy”.

Nowa Huta była miastem ludzi młodych
Nowa Huta była miastem ludzi młodychakg-images / Erich Lessing/AKG Images/East NewsEast News

Aleksandra Suława: - Z czym się przyjeżdża do dyżurnego raju?

Katarzyna Kobylarczyk: - Z tym, co się ma. A jeśli, jak większość nowohuckich pionierów, pochodzi się z małej, ubogiej, małopolskiej wioski, nie ma się zbyt wiele: rower, ubrania, pierzynę... W pierzynę można coś zawinąć. Pisałam kiedyś reportaż o tym, z czym ludzie przyjeżdżali do Nowej Huty i jedna z bohaterek opowiadała, że w taką właśnie pierzynę zapakowała kryształowe półmiski na śledzie. Inna wzięła ze sobą szklaną piramidkę - pamiątkę po ojcu, który był szewcem i używał jej jako narzędzia do skrawania nadmiaru skóry z butów. Jeszcze inny pan zabrał patelnię - szczególną, pokrytą przez wędrownych Romów tworzywem, które zapobiegało przypalaniu się potraw. Bagaż był przeróżny, ale wielu ludzi, zwłaszcza kobiety, starały się wziąć ze sobą coś starego, coś co jak mówiły: "ma swój wiek".

To brzmi, jakby mieli poczucie, że na zawsze porzucają dotychczasowe życie.

- Bo często tak właśnie czuli. Była oczywiście grupa, podobna do dzisiejszych emigrantów zarobkowych: chcieli przyjechać, zarobić szybko i dużo, a potem wrócić do siebie na wieś i za te pieniądze jakoś się urządzić. Ale byli i tacy, dla których Huta miała stać się nowym domem. Często jedynym możliwym, bo ten stary, przedwojenny, już nie istniał. Mógł zostać zrujnowany w czasie walk. Mógł też stać nienaruszony, ale nie było do niego powrotu, bo ktoś np. był akowcem albo wdał się w sąsiedzki konflikt i teraz musiał zniknąć, znaleźć nowe miejsce do życia. Tymczasem po Polsce niosła się wieść, że pod Krakowem powstaje "coś". Nie do końca wiadomo, co to jest, ale jest potężne, ważne i do budowy potrzebują tam wielu ludzi. Nie masz domu, ubrań, dokumentów? Nie szkodzi, wszystko ci tam dadzą. To jest taki dyżurny raj, do którego ciągną ludzie z całej Polski. Najpierw ciągną ich tysiące, potem dziesiątki, wreszcie setki tysięcy, tłum. Taki tłum, że na pewno się w nim rozpłyniesz.

Wyobraźmy sobie taka scenkę: do dyżurnego raju chce jechać dziewczyna. Jest młoda, ma rodziców, rodzeństwo, ale we wsi bieda. Mówi wiec: mamo, tato, ja pojadę do Huty. I co rodzice na to?

- Rodzice na to: nigdzie nie jedziesz. Zarówno w historiach junaczek, jak i indywidualnych robotnic, powtarza się wątek ucieczek z domu do Huty. Jest np. opowieść o dziewczynie, która chciała wyjechać, żeby ulżyć swoim spracowanym rodzicom. Spakowała już walizkę, a rodzice mówią: nigdzie nie jedziesz. Ukrywa więc tę walizkę w polu kukurydzy. W poniedziałek rano planuje wymknąć się z domu i pobiec na pociąg. Rodzice przez całą niedzielę dyskutują, proszą, płaczą, grożą, zamykają ją w domu, wreszcie ojciec mówi: dobrze córko, w takim razie pojedziemy razem. I pojechali. On poszedł do pracy, ona do szkoły i jakoś im się życie ułożyło.

Nową Hutę nazywano "dyżurnym rajem"
Nową Hutę nazywano "dyżurnym rajem"Ze zbiorow Muzeum Historycznego Miasta KrakowaAgencja FORUM

W tej historii ojciec pewnie opiekował się córką, ale gdyby przyjechała do Huty sama, to od czego powinna zacząć nowe życie?

- Od wizyty w biurze zatrudnienia. W Nowej Hucie miejsce do spania i przydział w stołówce były dla tych, którzy pracowali. Przyjeżdżające ze wsi dziewczyny najczęściej nic nie potrafiły, więc dostawały łopatę. Kopały rowy, rozładowywały wagony, wykonywały najprostsze prace. Sprzątały na budowach, myły okna w ledwo wykończonych mieszkaniach. Czasem sprzątały w hotelach robotniczych albo biurach, chociaż ta ostatnia posada zarezerwowana była dla bardziej obrotnych.

To, że było się kobietą, miało jakiekolwiek znaczenie w przydziale obowiązków?

- Na plus dla kobiet? -Absolutnie nie. Nie było lżejszych prac, krótszej dniówki, taryfy ulgowej. Zadanie miało być wykonanie, niezależnie od płci. Za to na minus, i owszem. Robotnice bardzo szybko natrafiły na to, co dziś nazywamy szklanym sufitem. Kobieta na kierowniczym stanowisku? Męska brygada zarządzana przez dziewczynę? Kto to widział. Szybko wytworzył się też podział na prace męskie i kobiece, te ostatnie często gorzej płatne. Poza wspomnianym sprzątaniem, kobiety mogły np. podawać narzędzia albo być suwnicowymi. Za to do wielkiego pieca nie miały dostępu.

A po pracy co? Gdzie się spało?

- Gdzie się dało. Nowa Huta w swoich pierwszych latach to był chaos. Budowa bez zaplecza, realizowana przez kilka różnych przedsiębiorstw. Wszystkiego brakowało, ciężarówki, które miały dowozić zaopatrzenie z Krakowa grzęzły w błocie. Nie było części, narzędzi, materiałów, nie było też mieszkań dla robotników, przedsiębiorstwa kwaterowały więc pracowników gdzie popadło. Część na przykład lokowała ich w fortach poaustriackich, które nie dość, że zniszczone, to jeszcze osadzone w ziemi  -  mieszkało się w nich jak w piwnicy. Były też  baraki, wołające o pomstę do nieba. Łóżek wstawiano tam tak dużo, że lokatorzy z trudem znajdowali swoje miejsce, brakowało szafek na ubrania, dokuczały wszy, pchły, pluskwy. Narzekano na niedostatek miejsc do mycia. Zachował się pamiętnik lekarza, Zdzisława Olszewskiego, który w 1950 roku dostał nakaz zorganizowania w Hucie kolumny sanitarnej. Bardzo długo starał się o wzniesienie łaźni dla robotników. Kiedy wreszcie otrzymał jakieś polowe sanitariaty, okazało się, że nic do niczego nie pasuje i łazienek nie sposób zmontować.

Warunki średnie. A jakie zarobki?

- Zarobki, dla kontrastu, znakomite. Nowa Huta, kiedy już można było godnie w niej zamieszkać, była miastem w którym było najwięcej radioodbiorników i telewizorów w województwie. Ludzie, którzy tu przyjeżdżali w większości nie posiadali rodzin, więc wszystkie pieniądze, które zarabiali, mogli wydawać na siebie. Za pierwszą wypłatę kupowało się więc garnitur albo sukienkę. Za drugą - radio.

Dziewczyny przyjeżdżające do Nowej Huty często były kierowane do prostych, fizycznych prac
Dziewczyny przyjeżdżające do Nowej Huty często były kierowane do prostych, fizycznych pracakg-images / Erich Lessing/AKG Images/East NewsEast News
W pierwszych latach w Nowej Hucie krajobraz wiejski mieszał się z miejskim
W pierwszych latach w Nowej Hucie krajobraz wiejski mieszał się z miejskimakg-images / Erich Lessing/EAST NEWSEast News

Pieniądze pieniędzmi, radio radiem, ale były jeszcze plany, zobowiązania i rekordy. Weźmy taką "koleżankę Juszczakównę". Piszesz, że dziewczyna, z okazji święta 22 lipca, wraz z kołem ZMP przerzuciła w ciągu jednej nocy 250 metrów sześciennych ziemi. Pismo "Budujemy Socjalizm" relacjonowało później: "Zadanie wykonane. Każdy bierze łopatę na plecy. Z piosenką na ustach wracamy do domu. Prężą się młode piersi w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku".

- Rocznice, współzawodnictwo, bicie rekordów -  to był teatr. Przodownictwo pracy w dużej mierze możliwe było dzięki temu, że część wydarzeń inscenizowano. Dowożono robotnikom komplet materiałów, podawano, pomagano. A bywało, że naginano rzeczywistość. Robotnicy kończyli etatową dniówkę, a potem murowali dalej, na akord.  Kto się zmęczył mógł przypiec sobie kiełbasę nad ogniskiem, popić piwem, przekimać się na worku po cemencie. Przez noc Nowej Huty przybywało, chociaż w papierach stało, że pracowano tylko osiem godzin.

Kto mógł zostać takim przodownikiem pracy?

- Różnie. Początkowo było bardzo łatwo o taki tytuł: normy często ustalano niskie, zupełnie nieodpowiadające ludzkiej wydajności. Pojawiali się też jednak przodownicy wyraźnie kreowani. Na przykład Piotr Ożański - pierwowzór Mateusza Birkuta z "Człowieka z marmuru". Był młody, świetnie sobie radził, więc partia postanowiła zrobić z niego bohatera.

A Zofia Włodek, legendarna murarka Nowej Huty? Równieżbyła młoda i świetnie sobie radziła?

- Zofia to bardzo tajemnicza postać.  Pojawia się znikąd, przelatuje przez Nowa Hutę jak meteor, po czym znika, nie pozostawiając po sobie prawie żadnych wspomnień i dokumentów. Dziś trudno dociec, czy ona naprawdę była taka, jak pisały gazety, czy możne to władze najpierw wymyśliły historię, a potem dopasowały do niej dziewczynę? Na podstawie tego, co udało mi się odnaleźć w archiwach, wydaje się jednak, że w opowieści o siedmiu młodych robotnicach, które skrzyknęły się i pod kierownictwem Zofii założyły własną brygadę murarską, jest sporo prawdy. To chyba rzeczywiście była ich inicjatywa. Przypuszczam, że miały już dość kiepsko płatnej pracy sprzątaczki, uznały, że w zawodzie murarza nie ma niczego skomplikowanego, dogadały się, poszły do swojej organizacji partyjnej i oświadczyły, że one też chcą murować. One tej partii spadły jak z nieba- wszak socjalizm miał wyzwalać kobiety, znosić wszelkie, krępujące je ograniczenia.  Pomysł tak się spodobał, że propaganda wzięła je pod swoje skrzydła.

Były gwiazdami na skalę Nowej Huty? Krakowa? Polski? Czy może całego socjalistycznego bloku?

- Na pewno na skalę miasta. Był taki czas, że Zofia nie schodziła z pierwszych stron gazet. A to podejmowała zobowiązanie, a to budowała żłobek, a to brała udział w uroczystości, a to witała radziecką robotnicę Korabielnikową - prześliczną, młodą dziewczynę, która wzywała lud pracujący do współzawodnictwa w oszczędności surowców.

Kobiety były nie tylko robotnicami, ale i architektkami. Na zdjęciu Teatr Ludowy proj. Marty Ingarden
Kobiety były nie tylko robotnicami, ale i architektkami. Na zdjęciu Teatr Ludowy proj. Marty IngardenZe zbiorow Muzeum Historycznego Miasta KrakowaAgencja FORUM

Pracę wykorzystywano na potrzeby propagandy. A życie prywatne?

- Jest taka historia o wspomnianym już, przodowniku, Piotrze Ożańskim i członkini brygady Zofii Włodek, Stasi Ostasz. Ona była piękna, on był gwiazdą. Mieli się ku sobie, a na ich związek patrzono bardzo przychylnie. W końcu, co to byłby za piękny, nowohucki ślub: przodownik i przodownica. Zaręczyli się, ustalili datę. Chłopcy z brygady Ożańskiego zrzucili się na prezent.

- Nadszedł dzień ślubu. Wszystko już gotowe, młoda para weszła do urzędu, kronika filmowa naszykowała kamerę.  I wtedy urzędnik mówi, że ślubu nie da. Bo co? Bo Stasia jest niepełnoletnia, ma tylko 15 lat. Nikt o tym wcześniej nie widział, chociaż nie był to odosobniony przypadek. Przyjeżdżające do Huty dziewczyny często postarzały się, żeby dostać pracę, a o metrykę nikt nie pytał. Kogo obchodzą papiery, kiedy trzeba budować socjalizm? W urzędzie wybuchła awantura, podobno policjant albo ZMP-owiec przyłożył urzędnikowi pistolet do skroni. Ludzie mówili później, że biedny mężczyzna uciekł przez okno. Młodzi zaś mieli wyjść z urzędu, oznajmiając, że są małżeństwem. Rok później, w tajemnicy, wzięli ślub kościelny, urodziły im się dzieci. Nie byli jednak szczęśliwą parą: on zaczął pić, ona została z dziećmi sama.

Przodownicy i przodownice dostawali w nagrodę coś oprócz sławy?

- Wcześniejszy przydział na mieszkanie.

To całkiem nieźle.

- Można było też robić polityczno - aktywistyczną karierę, czasem wbrew własnej woli. Ożański nie bez powodu zaczął zaglądać do kieliszka. Władza chciała, żeby został działaczem, pojechał na Kongres Pokoju, stawał na trybunie, a on był zwykłym robotnikiem. Umiał murować, ale nie umiał przemawiać, a dodatkowo nie rozumiał ówczesnej dwulicowości. Tego, że choć widzi nieprawidłowości, nie może o nich mówić. Kiedy z mównicy wyzywał działaczy, oni częstowali go wódką. Regularnie i obficie, żeby go zdyskredytować. Żeby przestał być bohaterem.

"Ja wiem, że każda cegła ułożona przez naszą grupę, składającą się z siedmiu kobiet to nowa kula skierowana przeciw podżegaczom wojenny, to jeszcze jeden krok naprzód w budowie Nowej Huty" - powiedziała kiedyś Zofia Włodek dziennikarzowi. Myślisz, że szczerze?

- Trudne pytanie. Można by też zastanowić się, ilu budowniczych Nowej Huty w ogóle wierzyło w socjalistyczne idee. Byli oczywiście tacy, którzy dali się porwać: marzył im się nowy, lepszy świat, w którym robotnik będzie panem. Jednak dziś, kiedy rozmawia się z pionierami o tamtym czasie, zwykle mówią, że chcieli po prostu spokojnie żyć: zarobić pieniądze, dostać mieszkanie, wychować dzieci. Co nie znaczy, że nie widzieli co się wokół dzieje. To nie byli naiwni, łatwowierni ludzie. Rozmawiałam kiedyś z panią, której wujek zginął w Katyniu, a ona budowała Nową Hutę. Doskonale wiedziała, że to co głosi propaganda, w dużej mierze jest kłamstwem, ale mimo tego, próbowała jakoś ułożyć się z systemem, w którym przyszło jej funkcjonować.

W Nowej Hucie działały tzw. żłobki tygodniowe (zdj.ilustracyjne - jedne z nowohuckich żłobków)
W Nowej Hucie działały tzw. żłobki tygodniowe (zdj.ilustracyjne - jedne z nowohuckich żłobków)MHKAgencja FORUM

Mówi się, że jeśli mężczyzna trafi do pokoju, w którym są same kobiety, jest zachwycony. Kiedy sytuacja się odwraca i kobieta trafia do pokoju, w którym są sami mężczyźni, jest przerażona. Nowa Huta w swoich pierwszych latach przypominała taki pokój. Piszesz, że w 1956 roku na 27 tys. osób, które tutaj pracowały, 3 tys., to kobiety i dziewczęta. Czym skutkowała ta dysproporcja?

- Na przykład szturmem junaków na żeński hotel robotniczy.

Po co szturmować żeński hotel robotniczy?

- Łatwiej niż cel, jest określić przyczynę. Kobiece hotele to były, jak pisał Ważyk, "klasztory". Twierdze, do których mężczyźni nie mieli wstępu. A przecież to byli młodzi ludzie! Chcieli poimprezować, odwiedzić ukochaną, dziewczynę, żonę nawet. Kiedy zgoda na spotkanie była obopólna to w porządku. Kiedy jednak faceci robili się pijani, agresywni, nieprzyjemni, zaczynały się problemy. Kobiety nie chciały ich wpuścić, oni próbowali wedrzeć się siłą. Czasem kończyło się na wyzwiskach i laniu wody z okien, czasem jednak trzeba było wzywać milicję.

Czy ja dobrze słyszę, że mąż chciał odwiedzić żonę? Nie było hoteli dla małżeństw?

- Na początku nie, a potem, kiedy się pojawiły, wiecznie brakowało w nich miejsc. Mężczyzna mieszkał więc w jednym hotelu, a kobieta z dzieckiem w drugim. Nielegalnie zresztą, bo dzieci w hotelach nie można było kwaterować. I tak czekali na przydział mieszkania, rok, dwa, czasem dłużej.

Miejsca w hotelu dla małżeństwa nie ma, dzieci w hotelu dla kobiet mieszkać nie mogą, co wiec miało się dziać z tymi maluchami? System przewidział dla nich jakieś rozwiązanie?

- Dziecko miało iść do żłobka.

Ale ze żłobka po południu się wychodzi.

- Niekoniecznie. W Hucie działały żłobki tygodniowe: odprowadzało się dziecko w poniedziałek przed pracą, a odbierało w piątek po pracy. W weekend zaś można było je zabrać np. do rodziców na wieś.

- Oczywiście nie wszystkie kobiety decydowały się na to rozwiązanie. W opowieściach nowohucianek powtarza się  historia o tym, że dzieci, które mieszkają w hotelach robotniczych, nie mają metryk, nie są nigdzie zgłaszane, nie istnieją. Bo przecież jeśli kobieta będzie miała dziecko w papierach i wyjdzie na jaw, że pracując nie jest w stanie się nim opiekować, to co? To jej to dziecko zabiorą i oddadzą do domu dziecka, a jeśli nie zabiorą to, ją zwolnią z pracy. Z tego samego powodu kobiety często do samego porodu nie przyznawały się, że są w ciąży.

W książce cytujesz notatkę instruktorki Wydziału Kobiecego PZPR, która pisze, że dziewczęta "chciałyby uciekać do domów, bo myślały, że oszaleją. Wiele bało się tygodniami wychodzić z wychodzić z domów na spacer, do kina, do stołówki, do kąpieli". Ktoś im pomagał?

- Organizacją, której los nowohucianek leżał na sercu, była Liga Kobiet. To ona walczyła o żłobki, świetlice, dożywianie dzieci. Początkowo wspierano jej działania, stanowiły w końcu dowód na to, że władza troszczy się o kobiety, a robotnica w socjalizmie ma lepiej, niż pracownica w kapitalizmie. Działaczki szybko jednak wypadły z łask. Ograniczono ich kompetencje, odsunięto z eksponowanych stanowisk. Za dużo widziały i zbyt głośno o tym mówiły.

-Poza tym, kobiety pomagały też same sobie. Huta lat 60., kolektywnie wychowująca dzieci, które gdy mama była w pracy, zawsze mogły przyjść do sąsiadki na zupę czy szklankę herbaty, była jednym wielkim systemem wzajemnego wsparcia.

Jeszcze w temacie rodzin: młodość, brak kontroli rodziców, pieniądze dające niezależność, to wszystko zaowocowało jakąś społeczną rewolucją? Na przykład zerwaniem z modelem tradycyjnej rodziny? Większą liczbą nieślubnych dzieci?

- Wolności, nie zawsze dobrze wykorzystywanej, z pewnością było więcej niż np. na wsi. Kiedy czyta się reportaże o pierwszych latach Nowej Huty, można znaleźć w nich informacje, że wszystkie, działające tutaj restauracje błyskawicznie zamieniały się w mordownie. Młodzi mężczyźni, po tym jak wyrwali się spod władzy rodziców, używali życia. Wydaje się więc, że skala pijaństwa i chuligaństwa była spora. Ciekawe jednak jest, że Huta nie wybija się w statystykach pod względem dzieci pozamałżeńskich.

A legendy o niechcianych dzieciach topionych w wapnie albo grzebanych w dołach na fundamenty?

- Jeśli zapytasz o to kogokolwiek w Hucie, usłyszysz: tak było, tu kobiety mordowały niechciane dzieci. Tyle, że te historie nie znajdują potwierdzenia. Weryfikując je, opierałam się na dwóch źródłach: na ustaleniach Wojciecha Paduchowskiego, historyka z Instytutu Pamięci Narodowej, który prześledził akta milicyjne z lat 50. Okazuje się, że nie ma żadnych meldunków, które informowałyby o odnalezieniu ciała noworodka. Więcej: nie ma meldunków o porzuconych dzieciach czy o prostytucji, której rozkwit jest kolejną nowohucką legendą. Drugie źródło to wspomniany pamiętnik lekarza Olszewskiego - tego od łaźni dla robotników. Doktor pisze o wszystkim, bez ogródek: o przeludnionych hotelach, o topielcu w Wiśle, o znalezionych na budowie prehistorycznych kościach. Nie wspomina jednak o ani jednym zabitym dziecku.

W repozytorium Filmoteki Narodowej można znaleźć film o tytule: budowa Nowej Huty. Widać na nim jak Zofia i Stasia układają cegły. Obok widnieje adnotacja: "Nieużyty materiał Polskiej Kroniki Filmowej". Ktoś pewnie odrzucił go przy montażu. Nie masz wrażenia, że to trochę wymowne?

- Opowieści kobiet bardzo długo były odrzucane i muszę powiedzieć, że ja w tej kwestii też nie jestem święta. Piszę o Nowej Hucie od bardzo dawna, ale jakiś czas temu, kiedy przejrzałam moje reportaże,  pojawił się wyrzut sumienia. Bo gdzie podziały się kobiety, dlaczego brakuje ich w tekstach? Może trochę rozgrzesza mnie fakt, że nowohucianki nie lubią mówić o sobie. Rozmawiałam kiedyś z byłym junakiem, jednym z ostatnich. Opowiadał dużo, chętnie, ciekawie, a kiedy mówił, obok cały czas krążyła jego żona. Zrobiła nam kawy, poczęstowała ciastem, usiadła na chwilę, posłuchać, jak mąż mówi. W pewnym momencie zaczęłam kierować pytania również do niej. Nie chciała odpowiadać, mówiła, że cóż ona ma do powiedzenia? Nic niezwykłego: praca, dom dzieci, co to za historia?

Herstoria.

- Bardzo nie chciałam dać się porwać tej herstorycznej fali. Miałam zamiar napisać książkę o Nowej Hucie, bo czułam że nie ma ona jeszcze swojej reporterskiej biografii. Opowiadałam o moim pomyśle, a ludzie zaczynali podpowiadać: to może napisz o kobietach. Nie, nie, mówiłam, co to za dzielenie historii na pół, ma być uczciwa opowieść o Nowej Hucie. Jednak im bardziej zgłębiałam temat, tym bardziej uświadamiałam sobie, że mężczyźni już odeszli i to kobiety przechowują pamięć o nich. Pod tą pamięcią zaś, kryje się jeszcze jedna warstwa wspomnień, ich własnych, którymi nigdy dotąd się nie dzieliły.

- Był jeszcze jeden impuls. Kiedyś, stojąc na przystanku, podsłuchałam rozmowę starszej pani z młodym mężczyzną. Ona trzymała siatki z zakupami, a on dziwił się, że sama dźwiga takie ciężary. "Nikt pani nie robi zakupów?" "Nie, syn, wnuki, wszyscy w Irlandii..." "I nikt nie pomoże?""Nie, ja mam 85 lat, ale zdrowe nogi. Jeszcze opiekuję się sąsiadką, ona ma 90 lat i już z domu nie wychodzi". Wtedy pomyślałam, że Nowa Huta to miasto kobiet.

Nowohuckie pionierki nie mają swojego pomnika, a mają ulice? Jest w Nowej Hucie ulica Zofii Włodek?

- Nie ma.

Szkoda, mogłaby być.

- Nie mogłaby. Kiedyś próbowano nadać Placowi Pocztowemu imię Piotra Ożańskiego. Skończyło się gigantyczną afera w radzie miasta, z odwoływaniem się do IPN-u i wywodami radnych prawicowych, którzy mówili, że to socjalistyczny bohater, a socjalistycznej ideologii promować nie można. Myślę, że w przypadku Zofii Włodek byłoby tak samo.

Ulicy więc nie będzie, pomnika pewnie też nie. Zostaje to, co kobiety same zbudowały. Gdybyśmy poszły na spacer po Nowej Hucie, gdzie trzeba spojrzeć, by odnaleźć ich ślady.

- Można odwiedzić osiedle Na Skarpie, by obejrzeć żłobek, który budowała ZofiaWłodek i jej dziewczyny. Można... Nie, właściwie nie ma sensu tworzyć takiej listy. Nie da się wskazać kilku konkretnych miejsc, bo cała Huta jest kobieca. Na trawnikach widać jeszcze źdźbła zboża, o które dbały tutejsze gospodynie. Wzdłuż ulic ciągną się wznoszone przez kobiece brygady budynki- jedne słynne, inne zupełnie anonimowe. Stoi tu teatr, na widok którego od razu przychodzi na myśl Krystyna Skuszanka - legendarna dyrektorka placówki. Jest kombinat, w którym pracowały setki suwnicowych, a którego administracyjną część projektowała Marta Ingarden. Tutaj wszędzie są kobiety. W Nowej Hucie nie ma czysto męskiego miejsca.

Katarzyna Kobylarczyk od lat zbiera i opisuje historie z Nowej Huty
Katarzyna Kobylarczyk od lat zbiera i opisuje historie z Nowej HutyKatarzyna Dróżdż/Pracownia KADR.materiały prasowe

Katarzyna Kobylarczyk - dziennikarka, autorka książek reporterskich: "Baśnie z bloku cudów. Reportaże nowohuckie", "Strup. Hiszpania rozdrapuje rany". Laureatka Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Prywatnie  - nowohucianka. Jej najnowsza książka "Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy" ukazała się nakładem wydawnictwa Mando. 

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas