Jazz do tańca
Maria Sadowska nagrała świetną płytę "Jazz na ulicach", przy której chce się skakać. - Po poprzedniej płycie "Dzień kobiet" zatęskniłam za beztroską - mówi nam reżyserka, wokalistka i... mama.
Podobno zamknęłaś się z chłopakami z zespołu w swojej piwnicy?
Maria Sadowska: - Tak, na dwa tygodnie. Efekt: sześć nowych piosenek, które wraz z napisanymi przeze mnie wcześniej utworzyły "Jazz na ulicach". W tej piwnicy jest wielka kolekcja winyli, wiszą plakaty moich rodziców z czasów, kiedy oni grali. Tam jest duch lat 70. I my chyba tego ducha załapaliśmy.
Po czym się poznaje ducha?
- Po rytmie. Dla mnie zawsze był ważniejszy od melodii. Śmieję się, że to pozostałość z czasów niemowlęcych. Mnóstwo czasu spędzałam w klubie jazzowym, który prowadzili rodzice. W wózku, na zapleczu, dokąd z sali dochodziły tylko odgłosy stopy i hi-hata.
Przepraszam?
- Hi-hat to ten talerz, który nakręca rytm. A stopa to mechanizm, który uderza w bęben basowy. Komponując piosenki, zawsze zaczynam od rytmu. Potem pojawia się melodia, a na końcu tekst. A duch lat 70. na tej płycie jest też w... piosence Kto dogoni wiatr mojej mamy (Liliany Urbańskiej - red.). Od dawna chciałam ją zaśpiewać w swojej wersji. Gościnnie na organach Hammonda zagrał tu mój tata Krzysztof Sadowski.
Gościnnie, w piosence tytułowej, wystąpiła też Urszula Dudziak. Brawo.
- Od początku o tym marzyłam, choć nie miałam zielonego pojęcia, czy ona się zgodzi. Napisałam utwór oparty na "skacie" (dźwiękonaśladowczy sposób śpiewania w jazzie - red.), hołd dla jej słynnej Papai. I - hura! - Ula się zgodziła. Pamiętam: kiedy pierwszy raz puściłam sobie nagranie już z jej udziałem, miałam łzy w oczach. Wypełniła tę piosenkę sto razy piękniej, niż sobie planowałam!
A skąd w ogóle pomysł, żeby twoja płyta była jazzowa i wesoła? Poprzednia "Dzień kobiet" jest zbiorem protest songów. Poważna, jak Twój film o tym samym tytule.
- I właśnie od tego chciałam odpocząć. Zatęskniłam za lekkością. Ja przecież przez wiele lat grałam tzw. nu jazz, czyli brzmienia jazzowe łączone z elektronicznymi. I uczciwie powiedziałam sobie, że ten rodzaj muzyki wychodzi mi najlepiej. Poza tym urodziłam dziecko i zaczęłam patrzeć na świat również jego oczami. Może Lilka dała mi trochę swojej beztroski? Ta płyta to dla mnie powrót do muzycznej niewinności. W filmach pewnie na taką beztroskę prędko sobie nie pozwolę.
Płyta brzmi niesamowicie energetycznie. Jaki był wasz patent?
- W czasach, kiedy wszystko można wyczyścić cyfrowo, my zdecydowaliśmy się nagrać całość na "setkę". Bez montażu, z tzw. brudami", drobnymi omsknięciami. Wtedy na płytę przenosi się energia i radość grania. Uwaga, to petarda - na koncertach na pewno nie dam ludziom siedzieć!
Rozmawiała Joanna Nojszewska
Twój STYL 5/2014