Jeszcze będzie normalnie
Krajobraz po rozwodzie? Najpierw euforia, że wszystko można zacząć od nowa. Potem konfrontacja z rzeczywistością: dziećmi, które tęsknią za ojcem, bliskimi, którzy mówią: „Przecież cię nie bił”, przyjaciółkami, które samotną koleżankę traktują jak zagrożenie dla ich związków. W końcu strach: może postąpiłam pochopnie, czy sama utrzymam rodzinę? Renata, Bożena, Agnieszka czas porozwodowego smutku już mają za sobą. Czy to znaczy, że są szczęśliwe?
• Czy nie żałuje, że odeszła od męża? (była teściowa)
• Czy mężczyzna, który od czasu do czasu odwiedza Renatę w weekendy, nie demoralizuje jej siedmioletniej córki? "Och, ta mała Julcia to się pewnie naogląda" (sąsiadki, obie na rencie)
• Dlaczego się upiera, że nie zaprosi byłego męża i jego matki na święta, przecież to jednak rodzina? (matka Renaty)
• Czy nie chce zatrzymać młodości? Musi sobie przecież jeszcze ułożyć życie, więc może kupi coś na "aging" i "fotoaging", skórę suchą i matową? Zabiegi z tlenem hiperbarycznym? Koszt serii: 3 tys. złotych (kosmetyczka)
• Czy obieca, że z nikim na poważnie się nie zwiąże? I że się nie zdecyduje na byle jaki związek tylko dlatego, że mężczyzna wniesie zakupy, naprawi wypadający kontakt lub zabije karpia? Za takie usługi można zapłacić w firmie "Chłopiec na posyłki". "No, chyba że poczujesz miłość, która uskrzydla, wtedy nie będzie rady" (ciotka, trzykrotna rozwódka)
Renata: To nie będzie historia z cyklu: "nie udało nam się w małżeństwie, ale on zostawił mi wielki dom w Konstancinie". Ani opowieść o celebrowaniu prozaicznych radości rozwódki: "wreszcie nikt nie zwraca mi uwagi, że jem herbatniki w pościeli, i nie pyta, co na obiad".
Mój krajobraz po rozstaniu? Z mieszkania należącego do męża wychodzę z roczną córką, czterdziestocalowym telewizorem, prezentem od rodziców. Wiozę go przez osiedle w spacerówce. I jeszcze dwie walizy. "Nic więcej nie jest tu twoje", mówi mąż w nadziei, że mnie zatrzyma. Jestem na urlopie wychowawczym. Wprowadzam się do niewykończonego dwudziestoośmiometrowego mieszkania, które kilka lat przed ślubem kupiłam na kredyt. Nie mam lodówki, pralki ani szafek w kuchni.
Sprzedaję więc telewizor, żeby mieć na wannę, sedes i wersalkę. Od rodziców dostaję kuchenkę i wykładzinę, którą rozkładamy na betonie. Na lodówkę chwilowo brakuje pieniędzy, ale na szczęście jest zima, więc jedzenie trzymam za oknem. "W co ty się pakujesz?! Wróć do niego. On przysięga, że się zmieni", mówi mama. Ale ja nie mogę.
Mój mąż, operator telewizyjny, coraz więcej pije. Nie robi awantur, ale zdarza się, że pół nocy nie odbiera telefonu, wraca nad ranem z nadwiędłymi kwiatami dla mnie, misiem dla dziecka i zataczając się, wpada na meble, przewraca krzesła i zasypia w przedpokoju. Raz, gdy zabieram mu pieniądze na alkohol, zamyka się w łazience i wypija wodę kolońską. To wtedy zaczynam się pakować.
Chcę wrócić do pracy. Przed porodem byłam audytorem w międzynarodowej firmie, z pensją 3,5 tys. netto. Dzwonię do szefa, mówi: "czekam! świetnie!", ale gdy pojawiam się w biurze, wręcza wymówienie. "Kiedy kobieta idzie na urlop wychowawczy, ryzykuje karierę", stwierdza. Po rozwodzie zaczynam więc od zera, a właściwie z poziomu minus jeden.
Nie mam pracy, nie stać mnie na spłatę kredytu za kawalerkę, sprzedaję więc mieszkanie i wprowadzam się z córką do dużego pokoju u rodziców. Nie mam czasu płakać, muszę być silna i konsekwentna. Filip, mój były mąż, przysyła siedemset złotych, co dla niepracującej matki dziecka alergika, które musi mieć inhalator i nawilżacz powietrza, jest niewielkim wsparciem.
U rodziców długo nie wytrzymuję, mama po kryjomu obmyśla plan mojego pojednania z mężem. "Przysięgałaś kochać w zdrowiu i w chorobie, on jest przecież chory!", mówi. Pewnego razu budzę się w środku nocy i aż krzyczę z przerażenia. Jakaś postać rusza się w ciemnościach. "Kto to? Kto tu jest?! - wyduszam z siebie. - To ja - szepcze Filip. - Twoja mama wpuściła mnie, żebym mógł na was popatrzeć".
Kilka dni później wyprowadzam się do przyjaciółki. "Jestem samotna, bezrobotna i bezdomna - zaczynam się nerwowo śmiać, zaraz potem ryczeć, a ona pociesza: - Gdy mój ojciec pił, wrzeszczał, nauczyłam się być przezroczysta: spokojnie w pokoju obok układałam klocki. Dlatego od siedmiu lat chodzę na terapię, bo w życiu nie liczę na wiele, pozwalam mężczyznom źle się traktować. Jesteś odpowiedzialna i dojrzała, bo nie skazujesz Julki na podobny scenariusz". Koleżanka dodaje mi sił, a ja jeszcze intensywniej zaczynam szukać pracy.
Jednego dnia wysyłam kilkadziesiąt maili do znajomych. Koleżanki pytają, co u nas, więc piszę, że się rozwodzę. Fala zainteresowania: propozycje spotkań, pomocy. Odzywa się Asia, rozwiedziona sześć lat temu, która przez trzy lata mojego małżeństwa nie miała czasu nas odwiedzić. Karolina, singielka, która miała być świadkiem na moim ślubie, ale tydzień przed napisała: "Wasze szczęście przypomina mi, w jakim momencie jestem, a ja na taką konfrontację nie jestem gotowa". Od tego czasu zadzwoniła tylko raz, przed jakimiś świętami.
Teraz wszystkie dawne przyjaciółki, samotne kobiety spragnione opowieści o końcu mojego małżeństwa, czekają, żeby pomóc. Kupują zabawki dla Julki, kosmetyki dla mnie i z satysfakcją mówią o Filipie: "menda", "pijus", "moczymorda". Wreszcie dzięki ich zaangażowaniu dostaję pracę audytora. Pensja 4,5 tys. netto. Telefon służbowy. O pomoc w opiece nad Julką proszę mamę i znów muszę słuchać o pojednaniu i "dobru dziecka".
Z pierwszych lat po rozwodzie Renata żałuje kilku rzeczy:
• Że była zbyt ambitna. Gdy dostała pracę, nie walczyła z Filipem o wyższe alimenty, zgodziła się na 700 złotych, mimo że stać go było na więcej. Nie chciała, żeby ją znienawidził, bo zależało jej, by wpadał do Julki. Ale trzeźwy. Dlatego gdy on płaci nieregularnie, bo tłumaczy, że dużo wydaje na leczenie lub odtrucia w prywatnej klinice, Renata nie idzie do sądu. Mimo że czasem jest jej ciężko.
• Że przez jakiś czas miała poczucie winy, w końcu to ona go zostawiła. Wysłuchiwała lamentów eksteściowej: "Filip ma depresję, nic nie je, tak zmizerniał", więc kiedy odwiedzał ją i córkę, Renata gotowała jak na święta. I dawała mu wałówę do domu.
• Że nie umiała rozmawiać z córką o rozstaniu. "Gdzie jest tata? - pytała Julka. - W swoim domku - mówiła Renata. - Dlaczego nie w naszym? Mógłby zamieszkać u nas? Proszę!". - Wymyślałam jakieś bzdety w stylu: "tatuś ma w swoim domu ważne sprawy". Nie sądziłam, że dwuipółlatka zrozumie coś więcej.
• Że nie dała szansy Marcinowi. Dawny kolega ze studiów zjawił się niecałe dwa lata po rozwodzie. Julka na początku go uwielbiała. Aż do dnia, kiedy o Marcinie dowiedział się Filip. Złożył pozew w sądzie, że Renata gorszy córkę, bo na noce przyprowadza obcych mężczyzn. Sąd oddalił pozew z braku dowodów, ale Julka na widok Marcina zaczęła reagować histerią. "Nie chcę go tutaj! Niech sobie idzie!". Dlaczego? Przyznała z czasem, że ojciec ją straszył: "Wolisz tego pana? Więcej nie zobaczysz taty". - Mogłam iść na terapię, rozmawiać, próbować walczyć, ale nie miałam siły. Powiedziałam Marcinowi: "to koniec, nie dam rady". Płakałam po nim kilka dni, dłużej niż po mężu, rzadko spotyka się mężczyznę, który traktuje cię z taką czułością.
Renata: Zanim wydałam 1200 złotych oszczędności na zastrzyki z botoksu, które dały mi taką pewność siebie, że powiększyłam debet, by kupić na wyprzedaży żółtozielone szpilki Galliano, pierwsze tak drogie buty w życiu, byłam jak bohaterka "Białej bluzki". Powtarzałam sobie: "weź się w garść" i zaraz dodawałam: "ale ja tej garści nie mam". A przecież zarabiałam, zapisałam się znów na włoski, na który przestałam mieć czas, kiedy poznałam Filipa.
Wzięłam kredyt na dwupokojowe mieszkanie z widokiem na drzewa. Latem na balkonie siedziałam z przyjaciółkami, piłyśmy wino, nasze dzieci bawiły się w pokoju, a ja czułam się panią samej siebie. Nie byłam już zestresowaną żoną, która chodzi na palcach, by nie obudzić pijanego męża. Jednak każde święta, na które przychodziłam do rodziców sama z dzieckiem, wizyty Filipa w naszym domu i pretensje: "Znów miałaś gości, Julka pewnie niewyspana", każde spotkanie z mężczyzną, który mi się podobał, ale odpuszczałam go sobie, bo myślałam: "córka tego nie zrozumie", przypominały mi o porażce, jaką poniosłam. I o facecie, ojcu dziecka, którego nie kocham, ale który do końca życia będzie mi o tym wszystkim przypominał.
Błędy wychowawcze? Myślę, że Julka za dużo słyszała. Gdy chciałam przez telefon wypłakać się koleżance, opowiedzieć o randce, która okazała się pomyłką, zamykałam się w łazience. Myślałam, że córka nie słyszy. Dopóki nie spotkałam młodszej sąsiadki, która w windzie wyszeptała: "Współczuję, faceci dziś to porażka. Tak jak nowe budownictwo, ściany mają uszy". Chyba dlatego Julka zrobiła się za bardzo dorosła.
W pewien weekend do Warszawy przyjechał kuzyn, miał u nas nocować. Obserwowałam sześcioletnią córkę, która z okazji wizyty sprzątała swój pokój i czesała wszystkie lalki. Włożyła najlepszą sukienkę i dla mnie z szafy wyciągnęła bluzkę z brokatem. Zrozumiałam, jak wiele pojmuje z mojego życia. Gdy z Jurkiem siedzieliśmy przy stole, rozwrzeszczana na co dzień Julka z nogą na nodze i przyklejonym uśmiechem udawała anioła. "Zadzwoń - powiedziała Jurkowi, gdy wychodził - moja mama powinna mieć chłopaka". Od tego dnia, wiem, że muszę jej pokazać, że mama jest silna. Muszę to zrobić dla niej i dla siebie.
Przełom? To się dzieje w sobotę, gdy córka jest u koleżanki, a ja wracam z trzema krzesłami z Ikei, które bezskutecznie próbuję złożyć. Wreszcie padam na łóżko, ryczę kilka godzin, klnę i tłukę parę szklanek. Dzwonię do przyjaciółki: "pomóż". Przyjeżdża, robi mi herbatę, przywozi ciasto, gadamy, składamy krzesła. Ustalamy: zbyt długo żyję pod presją, że "muszę dać radę", być cyborgiem, który zrekompensuje dziecku stratę ojca.
Już wiem, że powinnam umieć zwracać się o pomoc. Proszę o nią rodziców, którzy biorą Julkę na pięć dni do siebie, a ja z przyjaciółką lecę do Berlina i Düsseldorfu. Spektakl Piny Bausch "Cafe Müller": tancerki z zamkniętymi oczami chodzą po scenie z nadzieją, że ich partnerzy usuną stojące na ich drodze krzesła. To metafora mnie, kobiety, która czeka: "niech zjawi się on i mnie uratuje".
W Warszawie zapisuję się na terapię. "Zrób listę przyjemności, które możesz mieć teraz, a na które nie starczyłoby ci czasu, odwagi w małżeństwie", prosi terapeuta. Wymieniam: kurs nurkowania i... ciut większe usta. "Na co czekasz? Jeśli to sprawi ci przyjemność", radzi. Dwa zastrzyki w górną wargę, kilka wokół oczu, to wystarcza, żebym poczuła się ultrakobieco! Ale za zmianami w wyglądzie nie idą zmiany w głowie.
Prawdziwą inspiracją do rewolucji w myśleniu jest rozmowa z wychowawczynią Julki. "Córka narysowała rodzinę: mama, tata - taki mały i daleko w rogu kartki - a obok mamy jakiś pan bez głowy. Zapytałam: Czemu pan nie ma twarzy? - Bo nie wiadomo jeszcze kto to - odpowiedziała. Mała musi cierpieć z powodu braku rodziny, co pani z tym zrobi?". Wkurzyłam się! Wypaliłam: "Julka ma rodzinę. Mnie. Ojca. Dużo czasu spędza z dziadkiem, to naprawdę świetny męski wzorzec. Jest wesołą siedmiolatką: ma same piątki, od dawna czyta, chodzi na angielski, na taniec, a w domu nie słyszy awantur. A jak jest u pani? Często kłócicie się z mężem?".
Wtedy zrozumiałam, że to, co powiedziałam o swoim życiu, jest prawdą: moje życie jest udane! Miłość? Wiem, że jeśli kiedyś zdecyduję się na związek, mężczyzna przejdzie długi test, zanim Julka go pozna. A moja kobiecość? No cóż. Jakkolwiek by wychwalać niezależność i życie w pojedynkę, bez męskiej adoracji, dotyku kobieta traci w oczach blask.
Przez ostatnie kilka miesięcy miałam romans: młody chłopak u nas w firmie, spotykaliśmy się w co drugi weekend, kiedy córka była u dziadków. Zerwałam z nim, gdy się upierał, że przedstawi mnie matce. "Liczyłem na coś więcej- wyznał. - Ale ja ci niczego nie obiecywałam" - powiedziałam zaskoczona. Mam swój bagaż doświadczeń, do nowych na razie mi się nie spieszy.
Spóźniona feministka
• Rozwód po pięćdziesiątce? Skazujesz się na samotną starość (starsza siostra Bożeny).
• Złamałaś mi życie! Przez ciebie będę dzieckiem z rozbitej rodziny (siedemnastoletnia córka).
• Dziwię się, że zostawiłaś ojca tak późno (syn, 23 lata).
• Bił cię, zdradzał? Nie, więc co ci przyszło do głowy? (matka).
• My, pięćdziesięciolatki, wychodziłyśmy za mąż na studiach albo zaraz po nich. Nie miałyśmy czasu zrozumieć siebie. Teraz jest twój czas, czas spóźnionej singielki. Baw się dobrze! Ja tak robię! Dolce vita! (rozwiedziona kuzynka z Chicago).
• Chciałaś rozwodu, to masz. Żal mi tylko jednego: twojego rosołu z perliczki (mąż na sądowym korytarzu).
Bożena: Jako mężatka miałam dwanaście kilogramów nadwagi i nieustającą apatię. Zdarzało się, że zastygałam w bezruchu - przy kuchni, przy stole wpadałam w stan otępienia, odrętwienia, patrzyłam w jeden punkt, aż dzieci musiały mnie szarpać: "mamo, ocknij się".
Dziś znów, jak w dniu ślubu, ważę 56 kilo. Na zajęciach z jogi wyginam się jak guma. Zapisałam się też na drugie studia! Wszystko dlatego, że nie ma w moim życiu pana i władcy, który potrafił ubliżyć, gdy nie mogłam znaleźć kluczy w torebce. Ale ten etap mam za sobą i już nawet w ciągu dnia nie pomyślę o Twarowskim, moim byłym mężu. Żeby mówić o nim Bogdan? To chyba za wcześnie, ale życzę mu wszystkiego dobrego, bo jak mówię, z przeszłością się uporałam.
Nie denerwuję się już nawet na myśl, że on siedzie w swoim apartamencie, spasiony jak wieprz, zadowolony, beztroski, hoduje te ohydne wąsy i bokobrody i przyjmuje klientów, z których zdziera skórę. Mecenas jeden, szczwany lis. Jak mówiłam, szkoda gadać.
Co czułam, gdy sąd orzekł rozwód? Po prostu zaczęłam się śmiać. To była, jakby powiedziała moja córka, "głupawka". Patrzyłam, jak na sali sądowej Twarowski kuli się w sobie, zupełnie jakby bez ofiary, niewolnicy tracił całą swoją siłę. Tego dnia zupełnie nie przejmowałam się tym, że wygrażał: "Nie zgodzę się na sprzedaż domu, nie wrócę do bloku jak szczur do klatki". Nie myślałam: "A jeśli ja - po prawie, ale bez magistra - w tym wieku nie znajdę pracy poza jego kancelarią?".
Chciałam świętować, zadzwoniłam do znajomych par: "chodźmy w piątek gdzieś na kawę!". Potwierdziła tylko jedna koleżanka. "One się boją o mężów, bo jesteś wolna", skomentowała. Ale ja wkrótce dowiedziałam się, że prawda była inna, mężowie bali się o żony. "Ta anarchistka namiesza ci w głowie", mówił facet Baśki. "Nie bądź po jej stronie, nie przyznawaj racji, mecenas to dla nas cenniejsza znajomość niż ona", radził partner mojej przyjaciółce Ewie. Kiedy więc potrzebowałam pomocy, praktycznie byłam sama.
Kto po rozwodzie pomógł Bożenie?
● Syn. Któregoś wieczoru, gdy matka wyprowadziła się do wynajętego pokoju, a ojciec wygłaszał tyradę: "Po moim trupie ten dom zostanie sprzedany", przystawił mu pięść do twarzy i zagroził, że doniesie urzędowi skarbowemu o jego kantach. "Nie odważysz się", syczał ojciec, ale po kilku miesiącach dom sprzedał. Za swoją połowę kupił stumetrowy apartament. Bożena kupiła kawalerkę z antresolą, resztę wpłaciła na lokaty dzieciom.
● Pomogła pani w ZUS-ie. Bożena odkryła, że mąż przez osiem lat pracy w jego kancelarii nie odprowadzał za nią składek emerytalnych. "Emerytura będzie niska, jakieś 420 złotych", orzekła urzędniczka, ale dała Bożenie numer do przyjaciółki, która wie, jak wyliczyć wszystkie składki, jeszcze te z PRL-u, z większą korzyścią dla siebie.
● Pomógł też kolega syna, który miał samochód kombi. Z kolegami woził, wnosił, przestawiał. Za butelkę wina, a więc prawie jak darmo.
Bożena: Dzień przeprowadzki? Rozpakowuję się w moim niedużym jasnym mieszkaniu i czuję radość, którą daje nadzieja na lepsze życie. Przecież mogę zacząć od początku! Śmieję się, myśląc: "Kobieta w moim wieku, rozwódka z odchowanymi dziećmi, uodporniona na klęski może jeszcze spróbować wszystkiego. Zostać kabalistką, rezydentką biura podróży, przewodniczką wycieczek po Bieszczadach, które tak uwielbiam, obrończynią zwierząt, może iść na drugie studia!". A może zdarzy mi się romans, o jakim czytałam u Whartona? A może, a może?", myślałam ciągle.
Nordic walking? Odsysanie tłuszczu z ud, ramion? I nieduży lifting? Rzeczywistość jednak dopada mnie szybko. Moja córka Matylda nie chce ze mną mieszkać. Próbuję z nią rozmawiać, tłumaczyć, jak bardzo przeżywam rozwód, że to dla mnie ogromna strata, żyję z poczuciem pustki, zagubienia, ale i nadziei. Liczę, że zrozumie. Kupuję w tanich liniach lotniczych dla siebie i Matyldy dwa bilety na weekend do Pragi. Czekam na nią na lotnisku, nie przychodzi. Celowo mnie rani, nie wysyła nawet sms -a.
Trzyma stronę ojca, a on przekupuje ją, czym może: jakiś tablet bez okazji, śniegowce za 500 złotych, iPhone albo iPad, nie pamiętam. Tuż przed osiemnastymi urodzinami mimo mojego sprzeciwu ojciec wynajmuje jej mieszkanie w apartamentowcu przy hotelu Hilton. "Ona tam wciąż robi imprezy", mówi mi syn. Wpadam w sobotni wieczór: kilkanaście osób, córka na fotelu wypuszcza dym ze skręta. Wyrzucam wszystkich, straszę policją. "Jak zwykle robisz tylko obciach!", krzyczy. Tej nocy podcina sobie żyły.
W szpitalu płaczemy wszyscy: ona, ja, Twarowski. "Nie obwiniaj matki, to wszystko moja wina", mówi i jestem mu za to wdzięczna. Córka godzi się na terapię i przeprowadzkę do mnie. Na antresoli w mojej kawalerce urządza sobie pokoik. Wieczór. "Młodniejesz, mamo, a ja przez to wszystko czuję się o 20 lat starsza", mówi Matylda. Przytulam ją i obiecuję, że stanę na rzęsach, żeby jej to wynagrodzić.
Rozwódka chyba najbardziej się martwi, że nie poradzi sobie finansowo. No bo jak tu myśleć o układaniu sobie życia, jeśli brakuje na farbę do włosów? Tak się boję, że w moim wieku nie znajdę pracy, że zwlekam z wysyłaniem CV. Paraliżuje mnie myśl, że nikt nie odpowie, a jeśli odpowie, to nie poradzę sobie wśród młodych, energicznych ludzi. Ale mam szczęście.
W niedużej rodzinnej firmie zostaję asystentką radcy prawnej, trzydziestopięciolatki. "Szukałam kogoś takiego jak pani, z doświadczeniem życiowym, mądrością", mówi i proponuje 2,5 tys. netto. Wiem, że przy mnie czuje się spokojna o swojego młodszego o kilka lat męża, więc negocjuję do trzech. Szefowa się zgadza.
"Wyjeżdżam do Monachium, przez internet poznałam samotnego Niemca", mówi koleżanka, która też się rozwiodła. "Minęły trzy lata. Znajdź sobie kogoś - namawia. - Zaszalej z przystojnym facetem po przejściach." Znajduję biuro matrymonialne - wypełniłam pięć arkuszy testów psychologicznych w nadziei, że potraktują mnie poważnie.
Dostaję mailem katalog zdjęć panów w wieku 55 plus. Każdy wygląda jak z reklamy drogich zegarków: białe zęby, śniada skóra, szarosiwe włosy. "Wszyscy zamożni", zachęca właścicielka biura i prosi o wpłatę 1200 złotych wpisowego. Nie waham się, a w oczekiwaniu na telefon czego ja nie robię! Opalanie natryskowe, drenujący masaż, okłady na ciało z borowiny, wodorostów i olejów roślinnych. Któregoś dnia mierzę szpilki córki. I zastanawiam się, jak mogłam tyle lat chodzić w ortopedycznych mokasynach w kolorze ecru? Nie dostaję żadnej odpowiedzi. Przez rok.
Trochę tracę wiarę w siebie. Aż pewnego dnia wpada mi w ręce katalog sof i foteli. Facet, na którego telefon czekałam, reklamuje duńskie meble! Ta sama twarz, to samo zdjęcie! Próbuje dodzwonić się do biura. Bezskutecznie. Biura już nie ma.
"Mamo, dziś miłość znajduje się przez internet", mówi Matylda i zakłada mi profil na Sympatii. Poznaję Edwarda, który pisze o sobie: matematyk, muzyk, podróżnik, człowiek renesansu. Nie dodaje: dusigrosz. Bo jest tak: wracamy z kina. Taksówkarz mówi: "12 złotych, proszę". Edek: "Ty sześć, ja sześć i jesteśmy kwita". Ale potrafi adorować: "boje z ciebie kruche niepokojące piękno". Kto dziś tak mówi do kobiety?
Tyle że po kilku romantycznych spacerach, kolacjach wszystko mnie w nim drażni: jego śmiech, sposób, w jaki pochyla się nad talerzem. Patrzę na niego i myślę: "Twarowski by tak nie powiedział, Twarowski był, jaki był, ale z seriali wolał 'Kryminalne zagadki Las Vegas' od 'Ojca Mateusza'". Do niczego między nami nie dochodzi. Nie mogę, no i przerażają mnie myśli o byłym mężu.
Zrywam z Edwardem, kończę z randkami, na nowy związek nie jestem gotowa. Koleżanki zapisują się na Uniwersytet Trzeciego Wieku, bo ponoć tam najłatwiej spotkać rozwodnika lub wdowca, ale ja wybieram zaoczne studium fotografii w prywatnej szkole, gdzie chodzą dwudziestolatki. Robię coś z myślą o sobie. Jest mi dobrze.
"Pogoniłam dziada osiem lat temu - zaczepia mnie sąsiadka w moim wieku, właścicielka kilkunastoletniego jaguara. - Zostawiłam mu prawie wszystko: porcelaną Villeroy&Boch, kino domowe, odkurzacz Rainbow, który niemal trzepie dywany. Zażądałam jednego: jaguara, który sprowadził dla siebie z Florydy. Ha, ha. Najlepsza zemsta!".
Dostaję od niej płyty z serialem "Seks w wielkim mieście", który mi poleca. "Kiedy współczesne kobiety oglądały ten serial, zapewne tak jak ja prasowałaś, użalałaś się nad sobą albo pastowałaś podłogi. Czas na korepetycje", śmieje się. Oglądam. Bohaterki wydają mi się dość infantylne, ale błyskotliwe dialogi wciągają.
O związku z eksmężem przypomina mi ostatnio ksiądz, który udziela ślubu mojemu synowi. "Także ty, Bożeno, możesz przystąpić do spowiedzi i Komunii Świętej - zachęca. - Ale ja jestem rozwiedziona - mówię. Rozwód cywilny nie niszczy małżeństwa sakramentalnego. Jeśli żyjesz w czystości, dla Boga i Kościoła wciąż z Bogdanem jesteście mężem i żoną!". Mało nie zemdlałam!
"Energetycznie jesteśmy związani, bo żyję w czystości!". Na drugi dzień aktywuję swój profil na Sympatii w nadziei, że coś się zmieni. Ta zmiana jest chyba coraz bliżej. Na ślubie syna coś bardzo mnie zdziwiło - spojrzałam na Twarowskiego z wdzięcznością: przecież dał mi dzieci. I poczułam wzruszenie, gdy zobaczyłam, że jemu, starszemu ode mnie o 15 lat, trzęsą się ręce. Dziwne, że nie czułam obrzydzenia i złości. Czy to znaczy, że jestem gotowa na nowy rozdział?
• Próby swatania jej przez chrzestną z łysiejącym elektrykiem z czwórką dzieci, bo "to dobry człowiek".
• Członkostwo w lokalnym biurze matrymonialnym, gdzie na anonse kobiet odpowiadają głównie więźniowie i byli osadzeni.
• Przypadkowe spotkania z nową żoną eks, zawsze w momencie, kiedy Agnieszka najmniej chciałaby ją spotkać, na przykład w sklepie, do którego wybrała się w dresie i bez makijażu.
● Prawdziwym zaskoczeniem jest też koniec przyjaźni z dwiema kobietami. "Nie dzwoń. Widzę, jak mój mąż na ciebie patrzy".
● I wielkie pudło, które dostaje od kuzynek ze Szwecji, a w nim tarcza ze zdjęciem jej byłego oraz zestaw rzutek. Skorzystała.
Agnieszka: Koleżanka rozwódka z mojego miasta mówi tak: "Nie mam złudzeń, nigdy nie znajdę mężczyzny, jakiego szukam. Jestem za stara i za gruba". Ale ona ma 31 lat, drobną sylwetkę i subtelne rysy jak Audrey Tautou! Co się dzieje z kobietami?
Co w pierwszych kilku miesiącach po rozwodzie działo się ze mną? Niestety, byłam koszmarem. Kobietą, która zamiast ufarbować odrosty, knuje intrygi. Jeździ do kawiarenki internetowej, by z bramki esemesowej na numer nowej kobiety byłego męża wysyłać wiadomości: "Ostatni raz był cudowny. Wpadnę jutro, gdy on pójdzie do pracy. Marek". Słałam w nadziei, że mój eks to przeczyta i ją rzuci. Straszne.
Albo to: szukanie w Google informacji o niej i nerwy, gdy znajduję jej profil na Facebooku. Czy już zamieściła ich wspólne zdjęcia? Nie. Uff. Czytam, informacje. Księgowa, z licencjatem, w rubryce języki: pusto. Pamiętam - odetchnęłam z ulgą. Albo inna scena. Piątkowy wieczór, kilkoro znajomych u mnie. Wypijam dwa kieliszki wina i zaczynam swój popisowy monolog: "Jak mogłam być tak głupia? Kiedy się pobieraliśmy, wiedziałam, że on jest kobieciarzem! Może byłam gotowa uwierzyć, że wszystko będzie ok , żeby tylko poczuć: komuś naprawdę na mnie zależy?".
Jak dochodzi do rozstania z moim mężem? Półtora roku po ślubie wyjeżdżam na tygodniowy urlop z siostrą do Ejlatu, odkładałam na to rok. W środku nocy telefon: "Proszę powiedzieć mężowi, żeby dał spokój mojej żonie!". Reszta dni w Izraelu - koszmar. W głowie układam scenariusz, wyrzucę go! Albo nie! Stanę przed Wojtkiem pewna siebie i powiem: "Masz ostatnią szansę, dziś kończysz tę znajomość". Wybieram wariant numer dwa, ale na słowa: "obiecaj, że nigdy więcej", słyszę: "nie mogę, ona jest w ciąży". Robi mi się słabo. A mnie mówił: "Dziecko? Jeszcze nie chcę być ojcem".
Po dwóch latach małżeństwa on się wyprowadza i zostawia mi dom, który mi ciągle o nas przypomina. Przestawiam meble, maluję ściany i jak głupia biegnę do telefonu, bo może dzwoni mąż. Idiotyczne, ale myślę, że gdyby w tych pierwszych miesiącach padł na kolana, pewnie bym mu wybaczyła. Na szczęście tego nie zrobił.
O rozwodzie nie mówię zbyt wielu osobom. Jest mi wstyd. Co za upokorzenie! Myślę o koleżankach z liceum, które pękały z zazdrości na widok mojej sukni ślubnej sprowadzonej z Londynu, a po ceremonii jedna wyszeptała: "oby teoria o teście dwóch lat w waszym związku nie okazała się prawdziwa". Już widziałam jej zadowoloną minę, gdy dowiaduje się, że zostałam sama.
"Żebym chociaż kogoś miała!", myślę i desperacko szukam faceta. Ci fajni wyjechali stąd na studia i nie wrócili. Ci, którzy zostali, są do niczego albo mają żony. Umawiam się ze starszym o piętnaście lat wdowcem, moim pacjentem. Zaprasza do domu na kolację i podsuwa satynowe kapcie: "Należały do Haliny, kupiłem je, gdy zachorowała, włóż, proszę". Kłamię, że to nie mój rozmiar. Gdy podaje zrazy, które uwielbiała żona, zmyślam, że dzwoniła moja komórka. "Nic nie słyszałem", mówi on, więc przekonuję: "To cichy sygnał. Wzywają mnie do szpitala, muszę lecieć. Pa!".
Co dla dziewczyny w małym mieście jest po rozwodzie najtrudniejsze?
● Brak teatru, w którym Krystyna Janda zagrałaby Shirley Valentine, kobietę, która zostawia męża i zaczyna wszystko od nowa.
● Brak galerii handlowych, w których można przymierzyć modne sukienki i może jakąś kupić na poprawę humoru.
● Mało słów wsparcia od rodziny. Zamiast "dasz radę" lament: "och, Boże, dlaczego cię to spotkało".
● I rzecz, która kuzynkom Agnieszki ze Szwecji nie mieści się w głowie: obsługa pieca na węgiel w domu, który kupili. Kubły z koksem trzeba wnosić z piwnicy na piętro. Agnieszka robi to sama.
Agnieszka: Zanim zdam sobie sprawę, że mąż nie był miłością mojego życia, tylko zauroczeniem, które przerodziło się w przyzwyczajenie i uległo presji naszych matek: "To nie Paryż, Londyn ani nawet Warszawa. Chcecie razem mieszkać, bierzcie ślub", minie rok. Rok, który jest mieszanką płaczu, nocy spędzonych na oglądaniu filmów z Meg Ryan, Tomem Hanksem i Hugh Grantem, nadgodzin w przychodni, większej liczby wizyt domowych.
Potrzebuję pieniędzy, żeby mieć na wyjazdy na terapię do Krakowa. W naszym miasteczku spotykam wyłącznie psycholożki, które bardzo, ale to bardzo mi współczują, co mnie strasznie dołuje. Mama, ciotki wciąż próbują mnie z kimś swatać i nie rozumieją, gdy mówię: "muszę jakiś czas pobyć sama". Gdy tłumaczę: "Muszę zastanowić się, czego chcę, kim jestem", od matki słyszę: "Co ty, dziecko, wygadujesz?!".
Koleżankom, sąsiadom wyjaśniam, że się rozstaliśmy, bo trudno nam było się dogadać. Nie chcę być postrzegana jako kobieta zostawiona dla innej, czyli "ta gorsza, mniej wartościowa". Przez rok udaję. Opowiadam: "uff, jaka wolność, gdy go nie ma", często się śmieję. Maska, dzięki której przestaję taplać się w bólu. Po roku naprawdę jest lepiej. Dzięki terapii, kilku poradnikom z cyklu "jak żyć po rozwodzie" rozumiem, że nie mogę na siłę wypierać wspomnień i karcić się za to, że wciąż czuję żal.
Gdy zaczynam akceptować fakt, że smutek czasem się pojawia, złe emocje przychodzą coraz rzadziej, a ja coraz rzadziej potrzebuję pocieszenia w postaci filmów o miłości. Zamawiam przez internet książki podróżnicze, oglądam dokumenty Davida Attenborough o cudach natury i filmy z Planete Doc Review. Zaczynam się zastanawiać, jak moje doświadczenie można przekuć w coś dobrego.
Wieczór. Sala gimnastyczna w podstawówce, na sali ruch: kilkanaście kobiet zapisuje swoje numery telefonów, gadają. Razem z koleżanką, dyrektorką szkoły, założyłyśmy Salon Kobiet, w którym wymieniamy usługi. Działa to tak: "Ewa pouczy cię angielskiego, jeśli ty godzinę w tygodniu posiedzisz z jej dziećmi. Nie lubisz dzieci, ale robisz świetną dynię w occie i kiszone ogórki? Ewa zamawia kilkanaście słoików. Monika jest księgową, podpowie, jak zapłacić mniejszy podatek w zamian za..." i tak dalej. Moja rola tam? Staram się być antidotum dla "doktora Google". Na warsztatach tłumaczę: "Coś cię boli, coś podejrzewasz? Zamiast radzić się na forach internetowych napisz do mnie, do lekarza". Zostawiam mail, telefon.
Prowadzę też warsztaty, jak zdrowo żyć, choć nie jestem dobrym przykładem, bo od dźwigania węgla coraz bardziej boli mnie kręgosłup - mimo bezrobocia w moim mieście nie znalazłam żadnego mężczyzny, który chciałby dorobić. To znaczy jeden oferował pomoc za darmo i sugerował, że chce czegoś jeszcze. "Kobieta, która żyje bez męża, musi mieć ognisty temperament", mówił, śliniąc mi rękę. To jeden z moich nielicznych wielbicieli.
Paradoksalnie, gdy byłam mężatką, miałam więcej adoratorów niż teraz. Wciąż ktoś udawał chorego, żeby próbować flirtować ze mną w przychodni, po rozwodzie to się skończyło. Jeden pan mi wyjaśnił: "Teraz to strach się do pani uśmiechnąć, bo wolna kobieta zaraz będzie chciała się wiązać". Nic bardziej mylnego. Nie sądzę, żeby w okolicy był ktoś, kto by mnie zainteresował, z kim związek nie byłby kompromisem, na który już sobie nie pozwolę.
Chodzę na szkolenia, kursy, inwestuję w siebie, ale uważam, żeby nie stać się kobietą, która w tym rozwoju osobistym zapomni, jak fajnie jest do kogoś się przytulić. Kuzynki dzwonią: "Odwiedź nas, w Sztokholmie jest wielu świetnych, samotnych facetów, którzy cierpią, bo Szwedki są ekstremalnie wyzwolone". Może więc kupię bilet. Na wiosnę.
Natalia Kuc
Twój STYL 2/2012