Reklama

Joanna Gabańska: Dając kolejną szansę biologicznym rodzicom, odbiera się ją dzieciom

- W domu był straszny brud, bo dziecko musiało się gdzieś załatwiać. Było też podejrzenie, że z głodu zjadało swoje odchody. Nie było karmione, nie miało żadnej opieki i musiało jakoś przetrwać - tłumaczy Jaonna Gabańska, dyrektor ośrodka adopcyjnego w Krakowie, które zajmowało się sprawą trzyletniego chłopca odebranego patologicznej matce. To nie jest jedyny przykład tak potwornego zaniedbania dziecka, jakiego dopuszczają się dysfunkcyjni rodzice. Jest za to mnóstwo innych, w których dzieci są poddawane strasznej przemocy fizycznej i psychicznej. Dlaczego tak trudno odebrać je ich rodzicom-katom w Polsce? Jaki na to wpływ ma nasza polityka prorodzinna?

Magdalena Tyrała: Jak wygląda procedura adopcyjna w Polsce?

Joanna Gabańska, dyrektor Ośrodka Adopcyjnego TPD w Krakowie: - Procedura adopcyjna nie zmienia się od lat, regulują ją te same przepisy, czyli ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, a także w niewielkim zakresie kodeks rodzinny. Zawsze na początku jest wstępna rozmowa z kandydatami, raczej o charakterze informacyjnym.

- Kandydaci najczęściej przychodzą do ośrodka z wyobrażeniami o adopcji, jak i z wyobrażeniami o drodze do adopcji, które bardzo często mocno rozmijają się z rzeczywistością. Temu właśnie służy ta pierwsza rozmowa, by kandydaci mogli przyjrzeć się swoim motywacjom czy rzeczywiście rodzicielstwo adopcyjne, które jest zdecydowanie trudniejsze od biologicznego, jest faktycznie dla nich, jest tym czego pragną. Później rozpoczyna się bardziej formalna droga, kandydaci muszą zebrać odpowiednie dokumenty, które potwierdzają ich sytuacje zatrudnienia, zdrowotną i mieszkaniową, a także potwierdzające, że są parą małżeńską.

Reklama

Ze stażem przynajmniej pięciu lat, prawda?

- Faktycznie, staramy się trzymać tego wymogu, choć on nie jest nigdzie wprost dookreślony, a wynika z wieloletnich doświadczeń ośrodków i sądów rodzinnych. Przyznam jednak, że w ciągu ostatnich kilku lat zmieniliśmy podejście na bardziej elastyczne, w związku z tym, że obyczajowość naszego społeczeństwa się zmieniła. Mamy nadzieję, że osoby, które do nas przychodzą, oświadczają nam prawdę i na tym ich oświadczeniu się opieramy. Zatem, jeśli para mieszkała kilka lat ze sobą jeszcze przed zatwierdzeniem małżeństwa i ma staż małżeński powyżej dwóch lat, wówczas takiej parze umożliwiamy przygotowanie się do adopcji.

A jak wygląda obecnie sprawa z wymaganiami wobec wieku? Zdaje się, że kiedyś ten wiek graniczny, po którego osiągnięciu para nie mogła adoptować dziecka, ustalony był na 45. rok życia. Tu też przecież wiele się zmieniło w obyczajowości Polaków i coraz więcej kobiet decyduje się na późne macierzyństwo.

- Wiek również nie jest tak wprost dookreślony. Minimalna i maksymalna granica jest również wypracowana poprzez doświadczenia ośrodka. Muszę przyznać, że od paru lat zgłaszają się do nas osoby coraz młodsze, najczęściej takie, które nie mogą mieć biologicznych dzieci. Z tego względu ten wiek, chociaż i tak jest dość wysoki, wciąż się obniża i to nie jest już 40 lat różnicy między rodzicami a dzieckiem, tak jak było kiedyś. Przyjmujemy obecnie, że jest to maksymalnie 36 lat, oczywiście do uzyskania dziecka małego - do pierwszego roku jego życia. Powyżej 36. roku życia kandydatom proponuje się dzieci starsze.

W jakim wieku są najmłodsi zgłaszający się kandydaci?

- Nawet około 26. roku życia, co się jeszcze kilka lat temu bardzo rzadko zdarzało. Jeśli para ma długi staż i szybką diagnozę, że nie może mieć biologicznych dzieci, jakoś to oswoiła i przepracowała swoją biologiczną niepłodność,  nie widzimy przeszkód, aby taką parę przyjąć. Musi ona jednak mieć pewność, że wyczerpała absolutnie wszystkie możliwe sposoby na posiadanie biologicznego dziecka. Co ciekawe, takich par jest coraz więcej.

Co jest tego powodem?

- Z mojej obserwacji, jak również z informacji medycznych wynika, że coraz częstszym powodem bezdzietności par jest stuprocentowa niepłodność młodych mężczyzn. Im młodsze pokolenia, tym większy problem bezpłodności panów. Co więcej, najczęściej jest u nich stwierdzony laboratoryjny całkowity brak żywych plemników. Przyczyny tej niepłodności są złożone, ale ogromny wpływ na nią ma duże zanieczyszczenie środowiska, wszechotaczająca nas elektronika oraz wszechobecna chemia. Mężczyźni są bardziej narażeni na ten wpływ w związku z faktem, że ich narządy płciowe nie są schowanie tak jak u kobiet, są wyeksponowane.

A maksymalny wiek osób, które mają szanse na adopcje?

- Około 50. roku życia - takim potencjalnym rodzicom adopcyjnym proponujemy dzieci w wieku 8 czy 9 lat. Nastolatkowie, powyżej 12. roku życia sami często nie chcą być adoptowani. Kandydaci też mają obawy przed adopcją nastolatków, w związku z czym to się bardzo rzadko zdarza. Co innego, jeśli bierze się pod uwagę rodzeństwo, z którego jedno dziecko ma na przykład 7 lat, a drugie 11. Takie adopcje są jeszcze do przeprowadzenia.

A co się dzieje, jeśli jest duża różnica wieku między małżonkami?

- W takiej sytuacji "wyciągamy średnią" i indywidualnie przyglądamy się parze. Nawet ostatnio miałam taką parę, gdzie kobieta miała 53 lata a mężczyzna 48 lat. Już na pierwszym spotkaniu zauważyłam, że w tej pani jest bardzo dużo energii życiowej, takiej żywotności, siły i dobrej motywacji, a poza tym duża otwartość na starsze dziecko. Po tej pierwszej rozmowie wspólnie z zespołem podjęliśmy decyzję, że dopuszczamy państwa do procedury adopcyjnej.   

Jakie materialne warunki kandydaci muszą spełnić, by przystąpić do procedury adopcyjnej?

- Muszą przedstawić zaświadczenia o dochodach. Nie są to wygórowane oczekiwania, bo muszą to być przynajmniej dwie minimalne pensje krajowe. Stwierdziliśmy, że jeśli dopuszczalna jest taka minimalna pensja, to nie widzimy powodów, dla których mielibyśmy blokować adopcje parom, które nie mają możliwości zarobić więcej. Zatem dwie minimalne pensje to jest taki warunek podstawowy.

A warunki mieszkaniowe? Co w sytuacji, gdy para nie posiada mieszkania na własność, a tylko je wynajmuje?

- Para może mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu, o ile ma jakiś rodzaj zabezpieczenia, czyli wynajmuje mieszkanie, ale jest współwłaścicielem domu rodzinnego. Nie musi koniecznie w nim zamieszkiwać, ale ma jakiś rodzaj zaplecza, zabezpieczenia mieszkaniowego. Gdyby sytuacja finansowa takiej pary nagle się pogorszyła,  nie możemy narazić dziecka na to, że straci ono dach nad głową, pozbawione zostanie swojego miejsca zamieszkania. W trudnej sytuacji zawsze będzie możliwość, by rodzina przeniosła się do domu, którego jest współwłaścicielem. Staramy się, aby sytuacja mieszkaniowa była uregulowana do momentu zakwalifikowania pary na rodziców adopcyjnych. Zdarza się, że para buduje dom i kwalifikację dostaje pół roku wcześniej, zanim zakończy budowę i go wykończy. Jednak przed tym faktem nie zaproponujemy jej dziecka.

Powiedziała pani, że procedura adopcyjna w Polsce nie zmieniła się w żaden sposób. Dlaczego więc po zakwalifikowaniu na rodziców adopcyjnych pary tak długo oczekują na dzieci?

- Sama procedura adopcyjna na pewno się nie wydłużyła. Przygotowanie do adopcji mieści się maksymalnie w roku, po którym para, jeżeli uzyska kwalifikacje, oczekuje na propozycję dziecka. Jednak rzeczywiście, obecnie zdecydowanie wydłużył się czas oczekiwania na propozycję dziecka. To z kolei spowodowane jest faktem niewielkiej liczby dzieci zgłaszanych do adopcji w ogóle, a wśród tych dzieci również takich, które mogą być przez kandydatów akceptowane, czyli dzieci w nienajgorszym stanie zdrowia i rozwoju. Ogólnie rzecz biorąc liczba dzieci spadła, ale gdyby popatrzeć na liczby bezwzględne, to tych dzieci dalej jest sporo, jednak w tej puli przeważają dzieci duże - powyżej 10. roku życia, liczne rodzeństwa - czyli powyżej trójki dzieci albo dzieci chore czy niepełnosprawne, także z powodu FAS (alkoholowego zespołu płodowego - przyp. red.).

Kiedyś było więcej dzieci do adopcji?

- Tak, wcześniej było więcej dzieci, także w tej puli średnio statystycznie w nienajgorszym stanie zdrowia.

Co rozumiemy pod tym hasłem?

- Dzieci niczym nie obciążonych zasadniczo nie ma w ośrodkach adopcyjnych, a jeśli już są, to są to sytuacje absolutnie wyjątkowe, bo z reguły dzieci pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych, gdzie głównym problemem, szczególnie w polskiej rzeczywistości, jest alkoholizm. Dotyka on bardzo często również matki. A matka pijąca staje się przyczyną choroby swojego dziecka. 

Co wpłynęło na to, że dzieci jest mniej? Wiele się mówi o tym, że to efekt wprowadzonego kilka lat temu programu "500+", który to zachęca rodziców do pozostawiania w dzieci w rodzinie, jakkolwiek by ona nie była dysfunkcyjna.

- Moim zdaniem za tym programem stoi szlachetna idea, przekonanie, że jesteśmy w stanie różnymi narzędziami wpłynąć na to, by rodzina biologiczna stanęła na nogi, że my ją tymi narzędziami wpływu uzdrowimy. Niestety, mimo że jest to bardzo szlachetna idea, to często rozmija się z rzeczywistością. Takie myślenie ma w sobie jakiś rodzaj pychy, że my w ogóle mamy taką moc, by uzdrowić niemal każdą rodzinę. W takim podejściu brakuje pokory, zaakceptowania faktu, że jednak jakieś fragmenty rzeczywistości wymykają się spod naszej kontroli, że władza nie jest w stanie tego naprawić, zadziałać czy przekształcić. Idea, że rodzinę trzeba leczyć, wszystkimi środkami na nią wpływać, jest piękna i środki też są liczne. Jednak naiwne jest myślenie, że rodzina w momencie, gdy stanie finansowo na nogi, będzie chciała niejako automatycznie dobrze funkcjonować, będzie chciała dobrze zajmować się swoimi dziećmi. Rodzina miała dostać od państwa pomoc asystenta, pomoc rodziny wspierającej, która za określone wynagrodzenie miała pomagać rodzinie dysfunkcyjnej. Ustawa taką współpracę przewidywała, jednak rodzina wspierająca nigdy de facto nie funkcjonowała. Myślę, że trudno było znaleźć chętne rodziny. Asystenci rodziny rzeczywiście działają, ale trudna do oszacowania jest ich skuteczność, zwłaszcza, że większość rodzin musi wyrazić zgodę na współpracę z asystentem.

- Państwo zapewnia nawet bezpłatną pomoc prawną, jeśli rodzina jest w trudnej sytuacji, czyli gdy dzieci są rodzicom odebrane i pozostają w pieczy zastępczej. Niestety zdarza się, że ta pomoc nie zawsze służy dobru dzieci. Sama miałam jakiś czas temu sytuację w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, gdzie mecenas opłacany z funduszy publicznych bez względu na dobro dzieci, a wręcz za wszelką cenę próbował doprowadzić do tego, by dzieci wróciły do rodziny biologicznej. Absolutnie nie interesowało go jednak to, czy zaszła zmiana w tej rodzinie i, jeśli już, czy będzie ona trwała. Dzieci, niestety, wróciły do rodziców. Państwo się przenieśli na teren innego powiatu, zapewne po to, byśmy nie sprawowali nad nimi kontroli. Natomiast pomoc społeczna z tamtego powiatu nawiązała z nimi kontakt i wiem, że nadal nie jest tam dobrze. Głównym problemem w rodzinie był przemocowy ojciec. Ale najważniejsze jest przecież to, że dzieci mają zapewnione przetrwanie biologiczne, bo rodzina otrzymuje dużo zasiłków. W tej rodzinie, co prawda nie ma alkoholu, ale przemoc pozostaje. Żona tego mężczyzny jest zastraszona i totalnie mu podporządkowana, dzieci boją się ojca, są zalęknione. I nic nie można zrobić. Zatem, gdy myślę o programie "500+" i innych świadczeniach na rzecz rodziny, jestem pewna, że sama wizja jest szlachetna i dobra, jednak nikt nie zadaje sobie trudu, by ją zweryfikować. Skoro ośrodki piszą, że te narzędzia często nie zdają egzaminu, nie uzdrawiają rodzin, to powinno się to brać pod uwagę, prawda? Rodziny, w których ten system działa, powinno się dalej wspierać. Jestem całym sercem za tym, by wspierać rodzinę, jeśli ona faktycznie chce zmiany. Mamy przecież na swoim koncie, jako ośrodek, pracę z wieloma rodzinami biologicznym, szczególnie matkami, które chciały się zrzec praw do dziecka, bo  były w trudnej sytuacji, a za każdym razem robiliśmy i nadal robimy wszystko, co tylko możliwe, by dzieci zostały z biologicznymi matkami. Przecież to tak powinno być. Jednak są osoby, które tego po prostu nie potrafią i nie chcą, w większości dlatego, że same są osobami pokrzywdzonymi przez swoje rodziny, a instytucje publiczne jakby chciały przekonać je do tego, by pozostały rodzinami. To niestety nie przynosi pozytywnego efektu.

Jak można to zmienić?

- Przeważnie ta dysfunkcja jest wielopokoleniowa. Zatem trzeba by było całe pokolenia tej rodziny próbować uzdrowić, albo przynajmniej próbować uzdrowić rodziców, ale nie tylko poprzez terapię odwykową, ale też długoletnią terapię indywidualną, terapię związku, bo często jest on przecież przemocowy. Jednak większość dzieci nie ma możliwości czekania kilku lat i życia w atmosferze zagrażającej ich psychicznemu, a często i fizycznemu zdrowiu. Często trzeba wybrać i jest to bardzo poważny dylemat - czy jesteśmy w stanie uzdrowić tę rodzinę w sposób bardziej trwały, czy jednak nie. Na drugiej szali ważą się przecież losy dziecka - czy mamy mu zapewnić inne środowisko rodzinne, które będzie dla niego zdecydowanie korzystniejsze? To straszny dylemat. Jeśli chodziłoby o osoby dorosłe, powiedzielibyśmy: "Dobrze, one są w stanie czekać kilka lat". Natomiast nie, jeśli mówimy o dzieciach, które pozostając w dysfunkcyjnej rodzinie. One za kilka lat mogą nie być już w stanie funkcjonować prawidłowo.

- Oceniając funkcjonowanie danej rodziny widzimy, że sama pomoc finansowa jest im potrzebna, ale nie wystarczy przejść trzymiesięczną terapię odwykową. Tym bardziej, że zazwyczaj po kilku miesiącach, bez podtrzymywania wsparcia terapeutycznego, następuje powrót do picia. Bardzo często są to osoby już z tak bardzo utrwaloną konstrukcją, że nawet długoletnia psychoterapia nie odniesie skutków, taka terapia odwykowa, detoksykacyjna bez głębokiej motywacji, że chcę zmienić swój styl życia, nie pomoże. Jak człowiek ma zaburzoną strukturę osobowości i na to się nakłada alkohol, to tej zdrowej motywacji zwyczajnie nie ma gdzie umieścić, bo z zaburzonej struktury osobowości nie wyniknie zdrowa motywacja. Jeśli taka osoba zostanie skierowana na terapię przez sąd, to przez okres jej trwania być może przestanie pić, ale po jej zakończeniu wróci do swoich schematów postępowania. To by naprawdę wymagało pracy u podstaw, długofalowej terapii, na którą dziecko nie jest w stanie poczekać.

Co najczęściej jest powodem odbierania dzieci rodzicom w Polsce?

- Choroba alkoholowa, która często sprzężona jest z przemocą i życiową niewydolnością.

A zaniedbania?

- Długotrwałe zaniedbania często są wtórne, są wynikiem nadużywania alkoholu i zaburzeń osobowości. Jednak, co to znaczy długotrwałe zaniedbania dla np. dwuletniego dziecka? Przecież to całe jego życie. Na drugim miejscu wymieniłabym właśnie dysfunkcję wielopokoleniową. Ci rodzice, którzy nie umieją być dobrymi rodzicami, nie nauczyli się tego od swoich rodziców, a ci jeszcze od swoich, tylko powielają schematy. Jeżeli mamy do czynienia z wielopokoleniową dysfunkcją, to mamy dowód na to, że wcześniejsze działania służb społecznych nie przyniosły rezultatów, były nieskuteczne.

Pytanie czy były wystarczające?

- Myślę, że w większości przypadków były, ale nie dało się zbyt wiele zrobić. I tu znów pojawia się dylemat - czy czekać kolejnych kilka lat, bo może wielopokoleniowa dysfunkcyjna rodzina, w której jest przemoc i alkohol, da się uzdrowić, czy raczej szybko zabierać dzieci z patologicznej rodziny, bo one nie mogą na to czekać.

Łatwo jest odebrać prawa rodzicielskie?

- Obecnie? Jest bardzo trudno.

A czy jeszcze kilka lat temu, przed pojawieniem się programów wspierających rodziny takich jak "500+", było łatwiej?

- Wydaję się, że tak. Myślę, że ta, u swoich podstaw szlachetna wizja, która się przekłada na pewną politykę prorodzinną, zbiera swoje żniwo. Państwo w związku z nią daje kolejną i jeszcze kolejną szansę rodzicom. A w sytuacji, kiedy dysfunkcja rodziny jest głęboka i wielopokoleniowa, rodziny często już nie da się podnieść, pozbierać. I najlepsze jest wówczas przecięcie tego wielopokoleniowego powielania. I tu są przykłady wprost. Dzieci, które opuszczają czy to placówki, czy rodziny zastępcze i wracają do biologicznych rodzin, powtarzają utrwalone schematy swojej rodziny, same stają się rodzicami dysfunkcyjnymi, a ich dzieci trafiają do pieczy zastępczej.

Kiedy odbiera się dziecko rodzinie?

- Dziecko odbiera się w momencie, gdy obserwuje się poważną niewydolność rodziny - alkohol, przemoc, brak opieki. Na przykład: matka, zaburzona osobowościowo (bardzo często są to pokoleniowe zaburzenia) wiąże się z różnymi mężczyznami i ma z nimi dzieci, które później zostawia pod opieką własnej pijącej matki czy pijącego ojca, bo wychodzi na kolejną w tygodniu imprezę. Wreszcie jest interwencja policji, bo sąsiedzi zauważają, że dzieci kolejny raz się błąkają, są głodne itd.

Czyli dzieci odbiera się tylko w takich ewidentnych przypadkach?

- Wyłącznie. Jednak często zbyt późno. Przychodzi mi do głowy historia czteroletniego chłopca, który był jakiś czas temu zgłoszony do adopcji, bo odebrano go rodzicom. Matka była zaburzona osobowościowo, trudno powiedzieć czy psychicznie. Miała go z mężczyzną, który szybko zniknął z ich życia. Gdy chłopiec miał około trzech lat (przynajmniej od tego czasu mamy jakieś informacje na jego temat), poznała innego mężczyznę, z którym znikała z domu na wiele godzin. Dziecko pozostawało w domu samo, chodziło wygłodzone, brudne i zalęknione. Cała sprawa ujrzała światło dzienne dopiero, gdy ktoś z sąsiadów zgłosił na policję fakt, że dziecko bez opieki wałęsa się na zimnie, bose. Dopiero wówczas sąsiedzi zeznali, że taka sytuacja w tej rodzinie trwa od dawna, tylko jak dziecko było malutkie, to się nie przemieszczało. W domu był straszny brud, bo dziecko musiało się gdzieś załatwiać. Było też podejrzenie, że z głodu zjadało swoje odchody. Nie było karmione, nie miało żadnej opieki i musiało jakoś przetrwać.

- Ostatecznie chłopiec został matce odebrany. Był w rodzinie zastępczej. Wtedy matka się trochę uaktywniła, ponieważ do momentu, gdy nie jest uruchomiona procedura adopcyjna, miała prawo odwiedzać swoje dziecko umieszczone w pieczy zastępczej. Na początku przez kilka miesięcy pojawiała się bardzo często, oczywiście obiecując synkowi, że wszystko się ułoży, że jest nowy wujek, że wszystko będzie dobrze. Dziecko wierzyło matce i czekało na każdą kolejną jej wizytę. Jednak za każdym kolejnym razem wizyty były rzadsze, aż w końcu kobieta zniknęła.

- Rodzina zastępcza miała z nim poważne problemy. Nie chciał jej zaufać, nie chciał z nią zostawać, bo przecież zwyczajnie tęsknił do biologicznej matki. Były poważne kłopoty z jego zachowaniem, z moczeniem w nocy, z atakami agresji, chłopiec nie chciał chodzić do przedszkola. Dziecko zwyczajnie bardzo tęskniło za matką i czekało na nią, miało nadzieję, że wróci. Matka przychodząc na początku do dziecka dała mu ją, po czym przepadła bez śladu. Dlatego też cały atak złości chłopca był kierowany właśnie na matkę zastępczą. My potrafimy zrozumieć jego zachowanie, ale on nie umiał sobie poradzić z emocjami, nie był w stanie zrozumieć sytuacji, bo przecież mama była kochana, mama obiecała... W rozumieniu dziecka to ktoś inny był winien, że zniknęła.

- Jego sprawa długo się ciągnęła, gdyż sędzia od momentu ostatniej wizyty matki dawał jej jeszcze rok na poprawę, mimo tego, że zniknęła z jego życia po dwóch miesiącach umieszczenia dziecka w opiece zastępczej. Rodzina zastępcza i Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie wnieśli do sądu o pozbawienie władzy rodzicielskiej. Matka przez cały ten rok nie podjęła żadnego kontaktu z dzieckiem. Dziecko miało ponad cztery lata, gdy trafiło do adopcji i było w strasznym stanie psychicznym, ale trafiło na wspaniałych rodziców adopcyjnych, którzy wykonali z nim bardzo trudną pracę. To, co oni przeszli, to było naprawdę emocjonalne piekło. Na szczęście chłopiec trafił na niezwykle silną psychicznie matkę adopcyjną, wzorcową kobietę. Po trudnej walce o tę miłość, wyszli na prostą. Chłopiec jest teraz bardzo fajny, kochany, twórczy i inteligentny. Jednak gdyby nie praca i ogromny wysiłek adopcyjnej mamy, nie wiem czy nadrobiłby te wszystkie emocjonalne straty.

To był przykład sytuacji skrajnego zaniedbania dziecka, a jak funkcjonują sądy w przypadkach, gdy w rodzinie jest przemoc i dziecko jest jej obiektem? Czy to jest ta granica, kiedy jest ono od razu takim ludziom odbierane?

- Ostatnio mieliśmy dziewczynkę z przemocowego domu, która przez dwa lata funkcjonowała w tej rodzinie. Nie wiem dlaczego wcześniej nikt nie zgłosił tego przypadku. Najprawdopodobniej dlatego, że wciąż jeszcze uważamy, że mamy prawo prać brudy w zaciszu swego domu. W momencie, gdy dziecko nie chodzi jeszcze do przedszkola i nikt nie może zauważyć namacalnych śladów przemocy i zgłosić faktu, a sąsiedzi nie reagują, sprawa jest nie do wychwycenia. Chyba, że dziecko samo się wałęsa, tak jak to było w przypadku naszego wyżej przywołanego chłopca. Z kolei, jeżeli dziecko jest non stop w domu, to nawet jeśli rodzice się tam tłuką, biją dziecko, wrzeszczą na nie, a to nie zakłóca czyjegoś spokoju, to niestety, nikt nie alarmuje odpowiednich służb.

- Nie pamiętam, jak to było w przypadku tej dwuletniej dziewczynki, prawdopodobnie w końcu jakiś sąsiad dał znać, że coś niepokojącego dzieje się w domu. Ostatecznie dziewczynka trafiła do rodziny zastępczej i przez pierwsze pół roku nie umiała się zbliżyć do opiekunów zastępczych, szczególnie do mężczyzny, bo tam przemocowy był właśnie ojciec. Bała się każdego mężczyzny. Bardzo powoli ojciec zastępczy zdobywał jej zaufanie. Z matką zastępczą było zresztą podobnie. Biologiczna matka dziewczynki prawdopodobnie jej nie biła, ale mocno nią szarpała i krzyczała na nią. Będąc w rodzinie zastępczej dziewczynka cały czas chowała się w kącie, mówiła tylko ściszonym głosem i ciągle pytała: "Ciociu, nie będziesz na mnie krzyczeć, nie będziesz mnie bić, bo przecież ja jestem grzeczna, prawda?".

- Dziecko nauczone było, żeby cicho siedzieć w kącie i najlepiej nie pokazywać się na oczy, bo tata bił i kopał, a mama szarpała i krzyczała. Aż dwa lata trwała ta tragedia dziecka. Ojciec popełnił samobójstwo, bo myślę, że był mocno zaburzony psychicznie, a matka wniosła sprawę o przywrócenie władzy rodzicielskiej. Dziecko w tym czasie było już zgłoszone do adopcji. PCPR, które się tą sprawą zajmuje sądzi, że wyłącznie dlatego, że ciąży nad nią wyrok za liczne kradzieże. Ona nagminnie kradła. Właśnie teraz powinna iść do zakładu karnego, a ponieważ po śmierci ojca jest jedynym żywicielem rodziny, wniosła sprawę, by uniknąć kary, by mieć zawieszone jej wykonanie.

Jak do tego ustosunkował się sąd?

- Sąd zlecił badanie w Opiniodawczym Zespole Specjalistów Sądowych, którzy badają takie sprawy rodzinne, zwłaszcza relacje między rodzicami a dziećmi. Przypomnę raz jeszcze, że zanim upomniała się o nią biologiczna matka, dziewczynka była już zgłoszona do adopcji.

Czyli wcześniej sąd zupełnie odebrał rodzicom prawa?

- Tak, a teraz matka wniosła o przywrócenie tych praw i sąd to rozważa. Niewiarygodne. Na szczęście tutaj stanowisko Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie i Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, które też się tą rodziną zajmuje, jest jednoznaczne.

To znaczy, że dziewczynka raczej trafi do adopcji?

- Tak, ale w takiej sytuacji może to potrwać jeszcze rok, a już by mogła być w zdrowo funkcjonującej rodzinie. Gdyby była faktycznie szansa na to, że matka się zmieni, to dlaczego nie, oczywiście. Znam nawet jedną taką sytuację, że matka walczyła, odeszła od przemocowego mężczyzny, poszła na terapię, zmieniła się bardzo i dziecko do niej wróciło. Taka sytuacja w całej mojej pracy zawodowej zdarzyła się raz. W tym przypadku nie ma na to szans, nie te motywacje kierują matką.

Często zdarza się, że sądy, mimo iż wcześniej odebrały rodzicom władze rodzicielską, przywracają im ją?

- Tak. Rodzice pozbawieni władzy rodzicielskiej wnoszą o jej przywrócenie a sądy częściej się ku temu skłaniają, dając kolejną z wielu szansę. To wstrzymuje procedurę adopcyjną i między innymi z tego względu jest mniej adopcji w Polsce.

- Nawet ostatnio mieliśmy historię ośmioletniego chłopca, którego rodzice zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej, bo w rodzinie był i alkohol, i była też przemoc. Jednak przemocowa w tym układzie była przede wszystkim matka, która miała zaburzoną osobowość i opisywana była jako uczuciowo zimna. Jeszcze z wcześniejszego małżeństwa, które rozpadło się z jej winy, miała dwójkę dzieci. Zostały jej odebrane. Pozostały z ojcem. Wobec męża kobieta stosowała przemoc, głównie psychiczną. Z tamtymi dziećmi ma całkowity zakaz kontaktu. Przed tym pierwszym małżeństwem i dwójką dzieci urodziła, obecnie już dorosłą, córkę. Córka również została przy swoim ojcu.

- Zarówno ojciec ośmioletniego chłopca, jak i matka, którym odebrano prawa rodzicielskie, kontaktowali się z dzieckiem. Mimo że ojciec był alkoholikiem, widać było, że zależy mu na relacji z synem, potrafił okazywać dziecku uczucie. Natomiast matka, tak jak w przypadku poprzednich swoich dzieci, absolutnie nie przejmowała się jego losem. Ojciec zmarł w zeszłym roku. Od tego momentu matka przestała się kontaktować z synem. To trwało rok. Ponieważ matka została pozbawiona władzy rodzicielskiej, kilka miesięcy temu dziecko zgłoszone zostało do adopcji. Znalazła się u nas zainteresowana chłopcem rodzina, doszło do kontaktu. Kandydaci na rodziców chłopca przekonani byli, że składają wniosek do sądu o jego przysposobienie, my z kolei ten wniosek zaczęliśmy przygotowywać. Nagle do rodziny zastępczej odezwała się matka. Okazało się, że ma już kolejne dziecko z kolejnym mężczyzną i postanowiła odzyskać syna. Oczywiście, rozumiem, sąd musi to wziąć pod uwagę i sprawdzić - bo może przypadkiem w końcu kobieta stworzyła dobry związek. Po rozpoznaniu, które wlekło się bardzo długo, sędzia sądu rejonowego, który już znał dobrze sprawę, odrzucił wniosek matki. Okazało się, że jej nowy związek nie jest wcale lepszy i dalej towarzyszy mu alkohol. Jednak matka złożyła apelację do sądu okręgowego. Sprawa jeszcze nie jest rozstrzygnięta, ale mamy już informację, że sąd skłania się do przywrócenia matce władzy rodzicielskiej. Przede wszystkim na podstawie tego, że nowy partner matki poszedł na terapię odwykową.

- Dziecko przeżyło straszny dramat, bo zaczęło już przywiązywać się do nowych rodziców. Chłopiec napisał tak przejmujące i poruszające oświadczenie: "Ja, Antoś oświadczam, że bardzo chce mieć nową mamę, nowego tatę i psa". Chłopiec przeżywa potworną tragedię. Dla niego matka biologiczna stała się już obcą kobietą i ma z nią praktycznie wyłącznie przykre wspomnienia wynikające z jej stosunku wobec niego. Taki jest właśnie skutek ulegania wizji, że trzeba zawsze dawać szanse rodzinie biologicznej, że należy ją do skutku, niezależnie od mijającego czasu, odbudowywać i uzdrawiać. Tak liczne historie dzieci, o których czytam pokazują, że w pewnym momencie kolejna szansa dana rodzicom biologicznym - kiedy dzieci wracają do nich z pieczy zastępczej - odbiera szansę dziecku, wyżera je emocjonalnie i powoduje rozrastanie się w nim emocjonalnej pustki związanej z utratą umiejętności tworzenia więzi. Dzieci tracą wiarę, że stała więź z innym człowiekiem jest bezpieczna i w ogóle możliwa. Nawet, jeśli po takich przejściach trafiłyby do rodziny adopcyjnej, nie będą w stanie stworzyć głębokiej więzi, która jest najistotniejsza podczas budowania rodziny adopcyjnej.

Jak wygląda kwestia upominania się o dzieci przebywające w placówkach czy też rodzinach zastępczych, które wcześniej były odebrane rodzicom biologicznym?

- Z informacji uzyskanych przeze mnie chociażby z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Krakowie wynika, że spora część takich rodziców upominała się o swoje dzieci. W tych rodzinach nie zaszła żadna zmiana i jedynym motywem były nowo wprowadzone świadczenia. Podobne informacje dotarły do mnie również ze strony systemu pieczy zastępczej, nie tylko z Krakowa, ale także z innych powiatów. Dyrektorzy placówek otwarcie mówią o nagłym uruchomieniu się biologicznych rodziców dzieci tam przebywających. Skali zjawiska nie znam dokładnie, ale zainteresowanie biologicznymi dziećmi umieszczonymi w pieczy zastępczej jest duże. Ma to jeszcze swoje drugie oblicze, a mianowicie sędziowie z coraz większymi wątpliwościami decydują się na odbieranie władzy rodzicom. My, gdy przeglądamy karty dzieci zgłaszanych do Wojewódzkiego Banku Danych naprawdę widzimy, że sędziowie już wielokrotnie dawali szanse ich rodzicom, z których to szans oni nie korzystali. Z tego powodu dziecko do adopcji trafia dopiero w wieku ośmiu i więcej lat, kiedy często już nie jest gotowe, by się do kogoś przywiązać, by komuś zaufać. Dlaczego? Bo ono ufało, że rodzic ileś razy się zmieni, bo składał czcze obietnice, a później znikał, bo zapijał, albo matka z nowym partnerem poszła gdzieś w świat. Dla takiego dziecka często nie ma już szans. Tyle razy jego zaufanie było nadwyrężane, tyle razy dorosły dostawał szanse i zawodził, kolejny raz opuszczał to dziecko, że ono nie jest w stanie nikomu zaufać. Sądzę, że największym ryzykiem i konsekwencją opisywanego tu podejścia jest fakt, że dzieci po takich traumatycznych doświadczeniach jest i będzie coraz więcej.

Zobacz również:

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy