Reklama

Katarzyna Utracka: "To wybrzmiewa w rozmowach z powstańcami - prawdziwymi bohaterami nie byli żołnierze"

Najpierw była euforia i biało-czerwone flagi na ulicach, potem pojawili się “jaskiniowcy” i rabusie - o mieszkańcach Warszawy i ich stosunku do powstania, o bohaterstwie, patriotyzmie, ale i próbach bogacenia się kosztem cierpiących - słowem o prawdziwych ludziach, cywilnych mieszkańcach Warszawy opowiada ekspertka, historyczka z Muzeum Powstania Warszawskiego - Katarzyna Utracka.

Katarzyna Adamczak, Interia.pl: 1 sierpnia o godzinie 17.00 wybucha powstanie. Jednak nie dotyczy ono wszystkich mieszkańców miasta, a jedynie tych działających w szeregach organizacji podziemnej. Jak zareagowali pozostali “niewtajemniczeni" warszawiacy w pierwszych dniach powstania? 

Katarzyna Utracka z Muzeum Powstania Warszawskiego: Pierwsze dni to było niekończące się święto wolności. Poprzednie pięć lat było czasem nieustannego strachu. Nigdy nie wiedzieli, czy wracając z zakupów bądź z pracy przeżyją, czy wrócą do domu, czy nie trafią do obozu koncentracyjnego na roboty przymusowe, czy nie zostaną rozstrzelani. Po pięciu latach okrutnej okupacji warszawiacy wreszcie poczuli, że są u siebie. Na ulicach pojawiło się wojsko polskie powstańców z biało-czerwonymi opaskami. Czytając relacje świadków tamtych wydarzeń, często można spotkać stwierdzenie, że to był dzień, który na zawsze zapadł im w pamięci. W czasie powstania był jeszcze jeden taki pamiętny moment, gdy powstańcy po kapitulacji szli do niemieckiej niewoli. To były dwa niezwykle ważne dni: pierwszy pełen radości i drugi niewypowiedzianie smutny. 

Reklama

W pierwszych dniach powstania ludzie wywieszali biało-czerwone flagi na ulicach; wychodzili do powstańców i częstowali ich ciastem, kanapkami; śpiewali pieśni patriotyczne - to była ogromna euforia. Mieszkańcy miasta czuli się częścią tego wolnego skrawka Rzeczpospolitej - bo tak można nazwać Warszawę w tym czasie - dlatego włączali się czynnie w działalność powstańczą. Budowali barykady, przekopy między budynkami, gasili pożary, znosili wszystko, co było potrzebne do organizacji szpitali powstańczych i kuchni zbiorczych, które już wtedy zaczęły się tworzyć.

Zobacz również: Nie potrzebowali wież strażniczych i drutów kolczastych. Stamtąd nie było ucieczki

Powstanie miało trwać kilka dni, trwało dziewięć tygodni. W tym czasie sytuacja ludności cywilnej diametralnie się zmieniła. Życie w powstańczej Warszawie stało się wyjątkowo trudne. Zmalało więc też poparcie dla samego powstania. Jakiego rodzaju to były reakcje? Bierność i apatia czy może wręcz wrogość? 

Musimy nawiązać do rzezi Woli i Ochoty. Niemcy stosowali tam taktykę spalonej ziemi, mordowali całe rodziny. Mimo to niektórym mieszkańcom tych dzielnic udało się ujść z życiem i przedostać do Śródmieścia czy na Stare Miasto, gdzie opowiadali o tym, co stało się na Woli czy Ochocie. Ci ludzie, którzy są świadkami śmierci (często swoich najbliższych), nie mają dachu nad głową, stracili wszystko w jednej w chwili, bez niczego, resztkami sił przedostali się do Śródmieścia i na starówkę - trudno od nich wymagać, żeby czuli sympatię dla powstania. 

Jedni zapadają w totalną bierność - znajdują miejsce w schronach i nie wychodzą na powierzchnię do momentu kapitulacji  powstania - takie ekstremalne przypadki miały miejsce. Ci ludzie nie troszczą się czy mają co jeść, są obojętni na wszystko. Rozpisuje się o tym prasa powstańcza, apeluje do ludzi, żeby nie popadali w apatię, by wychodzili ze schronów, bo takie długotrwałe przebywanie w nich, zagraża zdrowiu i życiu. Prasa nazywa ich “schronowcami", albo “jaskiniowcami" - różne określenia padają. 

Z jednej strony jest bierność, ale też pojawia się wśród części ludności wrogość - zwłaszcza we wrześniu. Są takie momenty i rejony miasta, gdzie wrogość wobec powstańców jest odczuwalna, zwłaszcza wśród ludzi koczujących w schronach i piwnicach. W takich miejscach zjawiają się powstańcy. Warszawa zamieniła się wówczas w miejsce podziemnych korytarzy, wybijane są przejścia między kamienicami i poszczególnymi piwnicami - tymi “drogami" porusza się nie tylko ludność cywilna, ale również wojskowi, powstańcy. Dochodzi więc do kontaktu między cywilami a walczącymi i pojawia się też wrogość. Gdy czytałam wspomnienia, relacje świadków, ale także dokumenty (to nie prawda, że wszystkie akta spłonęły): meldunki, raporty z poziomu Komendy Głównej, Komendy Okręgu, dokumenty przygotowywane przez kontrwywiad, Biuro Informacji i Propagandy, przez różne komórki, które śledziły nastroje ludności cywilnej - to rzeczywiście pojawiają się w nich doniesienia o aktach wrogości, ale to nie były sytuacje powszechne.

Gdy rozmawiam z powstańcami, to wielu podkreśla, że nigdy nie spotkali się z przejawami agresji, ale są też powstańcy, którzy przyznają, że doświadczyli wrogości - to nie było może masowe zjawisko, ale czasami wrogość się pojawiała, dochodziło też do dyskusji i kłótni. 

Jednak trzeba podkreślić, że większość warszawiaków czuła się częścią swojego miasta. Duża grupa zajęła się pracą na rzecz powstania w strukturach administracji cywilnej. Na bazie instytucji obrony przeciwlotniczej, utworzonej w 1939 roku a odnowionej w 1941 roku, powstają Komitety Domowe nazywane też Komitetami Samopomocy, które są podstawowymi jednostkami administracji cywilnej. Zanim stworzono struktury powstańcze, ludzie sami zaczęli się organizować. Komitety Domowe, tworzone przez samych warszawiaków, są odpowiedzialne za bezpieczeństwo, porządek w mieście, za obronę przeciwlotniczą, przeciwpożarową, za troskę o bezdomnych, o uchodźców z innych dzielnic. Ci, którzy mieli zajęcie, którzy mieli dach nad głową - wspierali powstanie, jak tylko mogli. 

Była zasadnicza różnica pomiędzy bezdomnymi, pogorzelcami, uchodźcami z innych dzielnic, a ludnością, która miała dach nad głową, rzuciła się w wir pracy i zaangażowała się w działania na rzecz powstania. Część ludności cywilnej wstąpiła do armii powstańczej, bo armia powstańcza to nie tylko konspiratorzy, ale również ochotnicy. Ci ludzie zupełnie inaczej się zachowywali, czuli ogromną solidarność z powstańcami. To zawsze wybrzmiewa w rozmowach z powstańcami, że prawdziwymi bohaterami nie tyle byli żołnierze - powstańcy walczący z pistoletami na linii frontu - ile ludność cywilna, która ich wspierała, pomagała, angażowała się i każdego dnia na nowo podejmowała swoją walkę o przetrwanie.

Spadek optymizmu ludności miasta musiał mieć też wpływ na morale powstańców? 

Tak, z pewnością przejawy wrogości nie pozostawały bez wpływu na powstańców, ale zależało to od dzielnicy. Trzeba podkreślić, że myśląc o walczącej Warszawie, musimy patrzeć na nią, jak na odseparowane wysepki powstańczego oporu. 

Inaczej wyglądała sytuacja na Żoliborzu czy Powiślu, gdzie ludność cywilna doskonale się zorganizowała - tam nie było większych problemów z zachowaniem bezpieczeństwa i porządku publicznego. 

Problemy wystąpiły w Śródmieściu Północnym czy na Starówce, gdzie przybyły grupy uciekinierów na przykład z Woli, tutaj o dyscyplinę było dużo trudniej. I to miało także wpływ na powstańców - na pewno nie było im miło widzieć, że ci, którzy jeszcze niedawno ich ściskali i wspierali, teraz wykazują przejawy wrogości. Władze wojskowe i cywilne starały się dbać o morale i przeciwdziałać incydentom. 

Zawsze powtarzam, że musimy pamiętać, że powstanie warszawskie to 1944 rok, doszło do niego po pięciu latach okupacji i wojny, która sieje spustoszenie także w moralności ludzkiej. W czasie wojny wychodzi z ludzi to, co najlepsze, ale także to, co najgorsze. Po tych pięciu latach część społeczeństwa zachowuje się niestety w sposób, co najmniej wątpliwy moralnie. W związku z tym w mieście pojawiają się kradzieże, rabunki, dzikie rekwizycje, kwitnie czarny handel - o tych zjawiskach też należy pamiętać. W każdym miejscu i czasie znajdą się ludzie, którzy chcą skorzystać na nieszczęściu innych, a po pięciu latach okupacji, która w niektórych wyzwoliła najgorsze cechy, także w powstańczej Warszawie takie zjawiska miały miejsce. Mimo wszystko nie można jednak powiedzieć, że było to zjawisko masowe, należy raczej myśleć o tym w kontekście sytuacji, które czasem się zdarzały. 

Przed wojną Warszawa liczyła ponad milion mieszkańców, w takim tłumie łatwiej zniknąć, co też sprawia, że presja społeczna jest mniejsza, a to z kolei może sprzyjać takim występkom? 

Owszem. W 1944 roku mieszkańców miasta było mniej niż 1939 roku, ale nie należy zapominać, że do Warszawy w czasie wojny ciągnęli też ludzie z Kresów, Wielkopolski, z Pomorza - szukając tutaj schronienia. Warszawa była wielkim miastem, więc łatwiej  było zginąć w tłumie. W lipcu 1944 roku ludność Warszawy wynosiła około 920 tysięcy, z czego 200 tysięcy to byli mieszkańcy Pragi, ale tam walki trwały kilka dni. Zatem patrząc na walczące dalej, dzielnice to było 720 tysięcy ludzi, z czego wojsko powstańcze to 50 - 60 tysięcy. Ani wojsko, ani cywile nie byli przygotowani na to, że miasto zostanie nagle odcięte, choćby od tak podstawowej rzeczy jak żywność z zewnątrz. Pojawia się problem wyżywienia, głód i ogromne pragnienie. W połowie sierpnia Warszawa jest odcięta od dostaw wody, 4 września elektrownia dostarczająca prąd miastu zostaje zbombardowana. Warszawa jest cały czas bombardowana. Problemów było mnóstwo, dlatego trudno wymagać, aby wszyscy pałali miłością do powstańców czy popierali walkę zbrojną. Te nastroje stają się coraz gorsze, zwłaszcza w połowie września, gdy do wszystkich dociera, że powstanie nie ma szans na zwycięstwo, ani pomoc z jakiejkolwiek strony.

Czy powstanie dzieliło rodziny?

Oczywiście, zdarzało się, że młodzi ludzie chcieli walczyć w powstaniu, a rodzice czy dziadkowie im to odradzali. Musimy pamiętać, że po tylu latach okupacji, wiele rodzin doświadczyło już utraty bliskich, czy to rozstrzelani na ulicach, czy to wywiezieni do obozów koncentracyjnych, czy zakatowani w więzieniach Gestapo. Zdarzały się sytuacje, że w rodzinie przed wojną była czwórka dzieci, w 1944 roku, trójka z nich już nie żyła, a czwarte oświadczało, że pójdzie walczyć w powstaniu - to oczywiste, że był tu naturalny opór, ale trudno powiedzieć czy było to masowe zjawisko. 

Powstańcy podkreślają, że ich rodzice czy dziadkowie robili to samo: szli na front pierwszej wojny światowej, stawiali się na wezwanie Piłsudskiego w 1920 roku, ich dziadowie walczyli w powstaniach, na przykład styczniowym. To było bardzo ważne, wychowanie w tradycji patriotycznej - ludzie, którzy poszli 1 sierpnia 1944 roku do walki, urodzili się w wolnej Polsce, ale cały czas żyli tym mitem walki swoich przodków o wolność - wiedzieli jak wielką cenę zapłacili ich przodkowie, dlatego oni też byli gotowi walczyć.

Zobacz również: Rozbierano je do naga, wykręcano ręce i podwieszano na hakach, a to był dopiero początek…

Powstańcy to byli tylko ludzie młodzi? 

Do powstania nie poszli tylko ludzie młodzi, choć mamy w głowie tego “małego powstańca", najwięcej było ludzi w wieku od 19 do 21 lat. Było też sporo ludzi starszych po 20 roku życia i 30-latków. Najmłodszych starano się trzymać z dala od pierwszej linii frontu, oni raczej pełnili funkcje łączników. Tak wyglądała struktura powstańczej armii. 

Wspomniała pani, że ludność cywilna zasiliła szeregi armii powstańczej  - ci ludzie walczyli na froncie? 

Cywile zasilili tę armię, ale brakowało dla nich broni, dlatego jeśli nie mogli walczyć, to działali w służbach, które wspierały powstańczą armię: pomagali w szpitalach, transportowali chorych, broń, żywność. Do połowy sierpnia armia powstańcza nie miała problemów z zasileniem swoich szeregów w osoby wspierające, ale później ten problem pojawił się i konieczne było wprowadzenie obowiązku pracy. Osoby, które nie angażowały się w działalność na zapleczu frontu, z czasem zostały niejako zmuszone do pracy. Obowiązek dotyczył kobiet od 17 do 40 roku życia, a mężczyzn do 50 roku życia. 

Działalność na zapleczu armii była szczególnie niebezpieczna. Powstańcy często wspominają, że woleli walczyć na pierwszej linii frontu, bo było tam bezpieczniej. Wróg nie chciał przypadkiem zabić własnych żołnierzy, toteż nie bombardowano powstańczych pozycji znajdujących się na przedzie, natomiast bomby zrzucano na tyły. Atakowano między innymi szpitale, pomimo ogromnych czerwonych krzyży, które jasno wskazywały, że jest to miejsce, gdzie przebywają chorzy i słabi ludzie. Dlatego konieczność udania się do szpitala czasem była większym zagrożeniem niż walka na pierwszej linii frontu.   

Ludność cywilna to była ta grupa, która najmocniej ucierpiała po upadku powstania. Ilu ludzi zginęło?

Największe masowe mordy miały miejsce w pierwszych dniach powstania. Szacuje się, że na samej Woli zostało zamordowanych około 40 tysięcy Warszawiaków. Należy także pamiętać o rzezi Ochoty, gdzie zginęło według różnych szacunków 10 - 20 tysięcy ludzi. Później do egzekucji dochodzi na Starym Mieście, Powiślu, Żoliborzu, Przyczółku Czerniakowskim i Mokotowie - tam też mordowane są całe rodziny, to ogromna liczba ludzi w wyniku bombardowań, nie znamy liczby ofiar głodu. Według najnowszych szacunków, w powstaniu warszawskim zginęło około 120 - 130 tysięcy cywilów. W naszej bazie ofiar cywilnych powstania mamy około 60 tysięcy cywilów znanych z imienia i nazwiska - prace cały czas trwają, staramy się przywrócić tym ludziom imiona i nazwiska.

Gdy mówimy o nazwiskach, polecam naszą wystawę “Zachowajmy ich w pamięci", którą co roku otwieramy w parku przy Cmentarzu Powstańców Warszawy na Woli, gdzie na świetlnych słupach umieszczamy nazwiska i adresy cywilów, którzy zginęli w powstaniu. To bardzo poruszająca wystawa, która pokazuje, że tam ginęły całe rodziny. Gdy widzimy to samo nazwisko, ten sam adres, staje się jasne, że zamordowano całą rodzinę. To również utrudnia naszą pracę, bo jeśli zginęła cała rodzina, często nie pozostał nikt, kto mógłby przekazać nam informację o tych ludziach i takie osoby nam umykają. Baza ofiar jest dostępna na naszej stronie, można tam wejść, poszukać bliskich oraz zgłosić swoich krewnych, którzy zginęli. 

Dalszą część rozmowy z Katarzyną Utracką, tym razem o głodzie, pragnieniu zupie mieszanej wiosłem, miesiączkach i higienie w walczącej Warszawie przeczytasz w artykule "To nie żywność, ani amunicja były najbardziej deficytowymi towarami podczas powstania warszawskiego"

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy