Kolor purpury
Spiec raka. Spąsowieć. Tyle określeń na jedno zjawisko. Drobiazg – a peszy, sprawia, że czujemy się zawstydzeni. Nikt nie lubi się rumienić. Czy można przestać? Jak sobie radzić, gdy czujemy, że twarz przybiera kolor purpury? O terapii pacjentki, której rumieńce przeszkadzały w codziennym życiu, opowiada Joanna Salbert, psycholożka.
Pamiętam dzień, w którym Renata pojawiła się u mnie po raz pierwszy. Był koniec lata, a ona miała na sobie sweter. Próbowałam odgadnąć jej wiek, ale było to trudne: długa grzywka zasłaniała jej pół twarzy, a wielkie okulary - oczy. Po chwili wszystko się wyjaśniło.
Renata miała 34 lata, od niedawna pracowała jako agentka ubezpieczeniowa. Na początku szło jej nieźle, ale ostatnio miała coraz większe trudności z utrzymywaniem i zdobywaniem klientów. Przez nieszczęsny rumieniec! Pod wpływem emocji jej policzki robiły się czerwone, a ona traciła pewność siebie. Zamiast skupiać się na polisach i opcjach ubezpieczenia na życie, myślała tylko o tym, że jej twarz i dekolt płoną.
Próbowała unikać rozmów w cztery oczy i załatwiać sprawy zawodowe przez maila i telefon. Niestety, okazało się, że taki "wirtualny agent" jest znacznie mniej efektywny. Wyniki sprzedaży polis spadły, szefowie zaczęli się niepokoić... Renata postanowiła poszukać pomocy.
Poprosiłam, żeby Renata opowiedziała mi w szczegółach o sytuacjach, w których zaczyna się czerwienić. Wyglądało to tak, że kiedy tylko czuła charakterystyczne ciepło na twarzy, natychmiast zaczynała myśleć o tym, że się rumieni i musi to jakoś ukryć! Dużo gestykulowała, zasłaniała twarz i dekolt dłońmi, odwracała się bokiem do rozmówcy, spuszczała na twarz włosy, otulała się chustą...
Pąsem oblewają się zarówno kobiety, jak i mężczyźni, biedni i bogaci, mniej i bardziej wykształceni. Innymi słowy: to czysta fizjologia.
Z czasem zaczęła ubierać się i czesać tak, żeby w razie czego purpura była niewidoczna. Stąd sweter, okulary, grzywka... Oczywiście: taki styl przyciągał uwagę. To peszyło Renatę. Pod spojrzeniami klientów rumieniła się coraz bardziej. Błędne koło.
Pomyślałam, że po pierwsze Renata musi sprawdzić, czy rumieniec rzeczywiście wpływa na odbiór jej osoby przez innych. Po drugie przydaje się umiejętność odwracania uwagi (własnej!) od rumieńca. Po trzecie dobrze zrobi jej zmiana sposobu myślenia o sprawie - jeśli zaakceptuje czerwienienie się jako coś naturalnego, nie będzie musiała go ukrywać.
Poprosiłam ją wobec tego, żeby zabawiła się w coś, co nazywam "spojrzeniem z balkonu". Miała wyobrazić sobie, że obserwuje z góry siebie podczas rozmowy z klientem. Co zobaczyła z dystansu? Wcale nie rumieniec, ale... rozbiegany wzrok, dekoncentrację, wreszcie - co tu kryć - osobliwy wygląd.
Sama Renata stwierdziła, że w takich okolicznościach trudno o dobry kontakt. Nie było to przyjemne odkrycie, ale dzięki niemu zrozumiała, że maskowanie rumieńca to ślepa uliczka. Chciałam pokazać Renacie, że mimo czerwienienia się można być traktowanym poważnie. W tym celu wymyśliłam eksperyment.
Znajoma charakteryzatorka namalowała mi na twarzy i dekolcie różowe plamy. Wyglądało to bardzo naturalnie. I tak spotkałam się z moją nową pacjentką, poprowadziłam prawie godzinną sesję. Nie zwróciła wcale na to uwagi! Mogłoby się wydawać, że była to grubymi nićmi szyta prowokacja, ale pozwoliła ona Renacie na pewną refleksję. Miała okazję zobaczyć, że mój wygląd nie miał wpływu na to, jak jestem odbierana.
Zaproponowałam jej kolejne ćwiczenie. Tym razem miała zrobić wśród bliskich i znajomych sondę. Pytanie brzmiało: co sądzisz o osobach, które się czerwienią? Jednych Renata pytała wprost, w przypadku innych, jakby przypadkiem, wplatała temat do rozmowy. Gdy po kilku dniach relacjonowała mi wyniki, sama była zaskoczona. Otóż nikt nie powiedział, że rumieniec kojarzy mu się z brakiem kompetencji, nieporadnością czy słabością. Większość twierdziła, że po prostu niektórzy ludzie tak mają, że to się zdarza.
Koleżanka z działu kadr wspomniała nawet, że gdy podczas rozmowy rekrutacyjnej widzi rumieniec na twarzy kandydata, wie, że jest zaangażowany, że naprawdę mu zależy na tej posadzie. To jej zdaniem atut! Renata gromadziła coraz więcej argumentów na rzecz tego, że wypieki na jej policzkach nie mają dla otoczenia takiego znaczenia, jak dotąd sądziła. Pomyślałam, że zrobiłyśmy krok w dobrą stronę.
Chodzi w nich o to, żeby w krytycznym momencie zająć myśli czymś innym niż rumieniec na twarzy. Może to być np. liczenie wstecz, przypominanie sobie, co się jadło na śniadanie, rysowanie. Podpowiedziałam jej też, żeby w chwili, gdy tylko poczuje pierwsze oznaki pąsowienia, sięgała po pomocne myśli. Na przykład jakie? A choćby to, że do twarzy jej w czerwieni. Wreszcie, że każdy pąs kiedyś blednie.
I jeszcze jedna zabawa, jaką zaproponowałam: Renata miała stanąć przed lustrem i spróbować wywołać rumieniec na policzkach. "Nic prostszego!" - powiedziała. Próbowała, próbowała i... nic z tego. Ciekawe, prawda? Zrozumiała, że kolor twarzy jest poza jej kontrolą. Nie da się świadomie na niego wpłynąć. Może więc lepiej po prostu wyluzować?
Rumieniec na życzenie to kolejny pomysł na to, czym zająć umysł w krytycznym momencie. Zamiast mówić sobie: "Ojej, zaraz się zaczerwienię!", można spróbować czegoś innego: "No już, czerwień się! Teraz! Proszę bardzo!".
Co jakiś czas stare nawyki powracały albo na nowo wpadała w pułapkę i myślała tylko o tym, że policzki przybierają kolor purpury. Tłumaczyłam jej, żeby dała sobie czas. Jednocześnie coraz sprawniej korzystała z technik dystrakcji. Sięgała po pomocne myśli. A potem uśmiechała się i kontynuowała rozmowę z klientem.
Nigdy nie pokochała swojego rumieńca, ale w końcu przestała z nim walczyć. Życzę tego samego wszystkim ceglastym!
Wysłuchała Karolina Oponowicz-Żylik
------------------------------
Joanna Salert - psycholożka i psychoterapeutka z centrum Medycznego EnEl-MED. pracuje z dorosłymi i rodzinami. Mama dwójki dzieci.