Kopciuszek w krainie milionerów
Jest kilka wersji opowieści w jaki sposób 30-letnia Basia Piasecka została gosposią w domu współwłaściciela koncernu Johnson&Johnson, syna jego założyciela, Johna Sewarda Johnsona. Jedna mówi o polskim portierze z Nowego Jorku, który dziewczynie z komunistycznej Polski polecił pracę gosposi. Druga, że Basia poznała Johnsona, gdy była na stypendium naukowym w Rzymie, i do USA przyjechała na jego zaproszenie. Trzecia, że w Nowym Jorku spotkała jedną ze służących Johna Sewarda i dzięki niej dostała pracę w posiadłości bogacza. Jedno jest pewne: lądując w USA w 1967 r., miała w portmonetce 100 dolarów. W PRL taka suma wystarczyłaby jej na kilka miesięcy wygodnego życia, ale w Ameryce to było bardzo niewiele.
Rodzina Piaseckich mieszkała w Staniewiczach na Grodzieńszczyźnie, gdzie w 1937 r. Basia przyszła na świat. Po wojnie repatriowali się na Dolny Śląsk, w okolice Sobótki. Basia pomagała w gospodarstwie, maturę zdała w III LO im. Adama Mickiewicza we Wrocławiu. Nawiasem mówiąc, liceum to ma szczęście do milionerów, jego absolwentem jest też Leszek Czarnecki, zajmujący 5. miejsce na liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" - jego majątek wynosi ponad 5 mld złotych. Po skończeniu liceum Basia została studentką historii sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim, noszącym wtedy imię Bolesława Bieruta. Najbardziej interesowała ją sztuka włoska. Podobno zatrudniła ją Esther Underwood, druga żona Johnsona i matka dwójki z jego szóstki dzieci, Jennifer i Jamesa. Z pierwszą, Ruth Dill, właściciel koncernu rozwiódł się jeszcze w latach 30. Mieli trzy córki - Mary Lea, Elaine, Dianę - oraz syna, Sewarda juniora. Basia najpierw pracowała w kuchni, ale gdy okazało się, że o gotowaniu ma niewielkie pojęcie została gosposią. Po dziewięciu miesiącach niespodziewanie rezygnuje z pracy w rezydencji w Oldwick w New Jersey i wyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie chce rozpocząć kolejne studia. John Seward Johnson wysyła po nią limuzynę i szofera, prosi, by wróciła. To nietypowa sytuacja i szybko okazuje się, że milioner i gosposia mają romans. Po pewnym czasie Johnson wyprowadza się z domu i zamieszkuje z Basią. W 1971 r.przeprowadza szybki rozwód z Esther i żeni się z Polką. Ma 76 lat, ona- 34. Szóstka dorosłych dzieci jest w szoku, żadne nie pojawia się na ślubie. Ale to dopiero początek niespodzianek.
Dzięki pieniądzom męża Basia realizuje swoje marzenia. Zaczynają bywać na aukcjach i kupować dzieła sztuki. Obrazy wieszają na ścianach zbudowanej za 30 mln dolarów rezydencji w Princeton, którą nazwali Jasna Polana. To czytelne literackie nawiązanie - takie miano nosiła rezydencja Lwa Tołstoja. Johnson jest szczęśliwy, ale jego dzieci z coraz większą niechęcią patrzą na macochę, choć okazji do osobistych kontaktów nie ma zbyt wiele. W 1981 r. lekarze diagnozują u miliardera rakaprostaty. Umiera dwa lata później, w wieku 87 lat. Barbara opiekuje sięnim do końca. Ich małżeństwo trwało 12 lat. Barbara już nigdy nie wyjdzie za mąż.
Kłamstwa przed sądem
Po śmierci Johnsona okazuje się, że większość majątku zapisał ostatniej żonie. Chodzi o niebagatelną kwotę około 400 mln dolarów, choć są tacy, którzy twierdzą, że to nawet miliard. Potomkowie zmarłego nie zamierzają więc poddać się bez walki. Rozpoczyna się proces, którym przez wiele tygodni emocjonuje się cała Ameryka. Prawnicy dzieci Johnsona podkreślają, że z powodu choroby nie był on świadomy swojej decyzji. Przedstawiają Barbarę jako podstępną i wyrachowaną kobietę, której od początku chodziło jedynie o pieniądze.
"Czy kiedykolwiek widział pan Barbarę Johnson przytulającą pana Johnsona?" - pada pytanie na sali sądowej. "Nie" - odpowiada Seward jr. "A czy kiedykolwiek widział pan, jak wyrażała swoje uczucia wobec męża?". "Okazywała więcej czułości psu niż naszemu ojcu" - pada odpowiedź. Mało tego: świadkowie, w większości pracownicy rezydencji zwolnieni przez Piasecką z różnych powodów, oskarżają ją o romanse."Podczas party w 1978 r. Basia wysłała męża spać, a jakiś czas później widziałem ją, jak rozmawia po polsku z jednym z muzyków. Obejmował ją". "Co jeszcze?" - pada pytanie. "Dotykał jej piersi oraz pośladków" - odpowiada beznamiętnie niejaki Reid Edles, umięśniony były ochroniarz z Jasnej Polany. Wszystko to ma zdyskredytować panią Johnson w oczach sądu i amerykańskiej opinii publicznej. Barbara w odpowiedzi przekonuje, że John Seward Johnson był miłością jej życia. Relacje z dziećmi były złe na długo przed tym, nim pojawiła się w USA i nie miała na nie żadnego wpływu. Bogacz już dużo wcześniej ustanowił fundusz powierniczy, który miał zaspokoić życiowe potrzeby wszystkich dzieci i trzymać je z daleka od reszty majątku z obawy - jak mówili prawnicy Piaseckiej - że wszystko roztrwonią. Zarzucała też potomkom miliardera, że nie interesowali się losem chorego ojca i go nie odwiedzali.
"Obraz Basi wyłaniający się z tych rozpraw to równocześnie osoba pełna współczucia i okrutna, sprytna i naiwna, lojalna i nieprzewidywalna, hojna i skąpa, wybuchowa i pokorna, impulsywna i spokojna, życzliwa i dręczycielka, pogodna wiejska dziewucha i miejska zołza, osoba, która spędza z mężem ostatnie tygodnie życia, myjąc mu tyłek, i przeglądająca katalogi domów aukcyjnych w poszukiwaniu przedmiotów, które chce kupić" - pisał relacjonujący proces dziennikarz David Margolick w książce pt. "Undue Influence"(Bezprawny nacisk). Po wysłuchaniu 75 świadkówi lekturze tysięcy stron dokumentów sąd miał wydać salomonowy wyrok. Ale dzień przed ostatnią rozprawą prawnicy obu stron podpisali ugodę, na mocy której Piasecka zgodziła się zapłacić dzieciom Johnsona 43 mln dolarów, co te uznały za kwotę satysfakcjonującą.
Barbara Piasecka--Johnson wspominała te miesiące jako najgorszy okres w życiu. Cała Polska usłyszała o miliarderce w 1989 r. Piasecka zadeklarowała, że rozważy kupno upadającej Stoczni Gdańskiej, kolebki Solidarności. Już wcześniej zasilała pieniędzmi antykomunistyczną opozycję: przeznaczano je na zakup sprzętu poligraficznego i stypendia naukowew USA. Choć deklaracja padła podczas prywatnej nieformalnej rozmowy, amerykańska agencja prasowa UPI podała, że chodzi o 100 mln dolarów. Barbara Piasecka z dnia nadzień staje się bohaterką. Lech Wałęsa mówi o niej "nasza pani Basia kochana", a stoczniowcy nazywają ją "królową". Piasecka-Johnson wie jednak, że zakup stoczni to nie to samo, co zakup obrazu na aukcji, więc zwleka. Wynajmuje renomowaną firmę, która ma przeprowadzić audyt. Werdykt jest druzgocący: stocznia warta jest zaledwie kilka milionów dolarów. Doradcy podpowiadają, że na tym interesie łatwiej można stracić, niż zyskać. Piasecka-Johnson wycofuje się. Zamiast nowej stoczni w 1990 r. Polacy oglądają na Zamku Królewskim w Warszawie wystawę "Opus sacrum", prezentującą należące do Barbary obrazy Tycjana, Caravaggia, Rembrandta, Vermeera.
Walka z autyzmem
W tym czasie Piasecka-Johnson mieszkała już w Europie. Wybrała Monte Carlo, raj podatkowy dla milionerów. To był zresztą jeden z wielu jej domów, miała też posiadłości na Florydzie i we Włoszech. Umiejętnie pomnażała odziedziczone bogactwo. Za 15 mln dolarów kupiła XVII-wieczny florencki kredens, by po kilkunastu latach sprzedać go za kwotę dwukrotnie wyższą. Wielkie sumy przeznaczała na działalność charytatywną. Jasną Polanę przerobiła na Pola Golfowe. Co dwa lata założona przez nią fundacja organizowała tam aukcje, z których każda przynosiła ok. 500 tys. dolarów. Milionerka przekazała jej też swą kolekcję sztuki polskiej z zastrzeżeniem, że pieniądze ze sprzedaży dzieł mają zasilić program zakładania ośrodków wczesnej interwencji w Polsce dla dzieci dotkniętych autyzmem. W 1989 r. kupiła od Skarbu Państwa zespół pałacowy w Pilicy, ale zgłosili się spadkobiercy. Sprawa sądowa trwała kilkanaście lat i nie zakończyła się do śmierci Barbary. Zamieszkała więc w Sobótce, u stóp góry Ślęży, niedaleko miejsca, w którym spędziła dzieciństwo. W 2013 r.w rankingu magazynu "Forbes" znalazłasię na 42. miejscu wśród najbogatszych kobiet świata, z majątkiem 3,6 mld dolarów. Zmarła w swoim polskim domu 1 kwietnia 2013 r. Pochowano ją na wrocławskim cmentarzu przy ul. Bujwida.
Tomasz Potkaj
4/2016 Retro