Kto najbardziej może pomóc Putinowi w kampanii nienawiści? Polacy...
Chociaż plan ofensywy rosyjskiej armii po serii upokarzających porażek musiał ulec zmianie, to aktywność kremlowskiej machiny propagandowej w sieci przybiera na sile. Media społecznościowe codziennie zalewane są przepełnionymi nienawiścią treściami. Ich celem jest między innymi poróżnienie zarówno Polaków z Ukraińcami, jak i tych pierwszych pomiędzy sobą. Czy będzie to skuteczne, zależy tylko od nas.
Gdy wydawało się, że emocje wywołane wybuchem wojny powoli zaczynają opadać, świat znowu ujrzał w pełnej okazałości oblicze moskiewskiego reżimu. Okrutne, brutalne, bestialskie, ale przede wszystkim zakłamane. Obraz dziesiątek ciał cywilów, podziurawionych kulami, z rękami związanymi za plecami, pozostawionych na ulicy lub wrzuconych od niechcenia do rowów i piwnic to widok rozdzierający serce.
Choć paralela ta może być zbyt krotochwilna, biorąc pod uwagę rozmiar tragedii, to można odnieść wrażenie, iż Putin ze swoimi zastępami ciemności gra w makabryczne bingo. Chodzi o skreślenie wszystkich elementów na planszy, na której zapisane są najgorsze możliwe do ziszczenia łajdactwa. Finałem gry jest zdobycie tytułu najpodlejszego człowieka naszych czasów.
Tymczasem kremlowska propaganda rozpoczęła zmasowane działania. Ledwo ujrzeliśmy to, co pozostawili po sobie rosyjscy żołnierze w Buczy, a niemal od razu internet zaroił się od bzdurnych postulatów, jakoby wszystkie te fotografie i filmy zostały spreparowane przez Ukraińców. Moskiewski aparat kłamstwa miał sporo czasu na przygotowanie się do obrony, wszak ciała leżały w niektórych miejscach nawet od kilku tygodni.
Akcja obronna w związku z masakrą w Buczy realizowana jest symultanicznie z atakiem. Atakiem wymierzonym między innymi w nas, obywateli kraju nad Wisłą. Machina manipulacji z zaciekłością sieje ziarna zawiści i pogardy, z których mają wyrosnąć trujące kłącza animozji. Serca Polaków mają wypełnić się niechęcią wobec Ukraińców i vice versa. Dobrze, jakbyśmy przy okazji pożarli się między sobą.
Nasiona padają na glebę żyzną niczym, o ironio, naddnieprzańskie czarnoziemy. Wewnętrzne niesnaski i tarcia to przecież jedna z naszych tradycji narodowych. Kreml wykorzystuje to od lat, z powodzeniem dzieląc Polaków. Ale tym razem sytuacja jest poważna. Wojna to nie są żarty i nadszedł chyba czas, aby wreszcie wziąć się w garść.
Bo to my stoimy na pierwszej linii obrony. Nikt inny.
Za każdym razem, kiedy nie dajemy się sprowokować, kiedy nie nabieramy się na umysłowe gierki, atak trolli odbija się jak od murów masywnej warowni. Jednocześnie każda manipulacja, która się udaje, to sukces włodarzy jaskini zła.
Miałem niedawno przyjemność rozmawiać z przedstawicielką ruchu, który nazywa siebie, w opozycji do cyber trolli, cyber elfami. To ludzie, którzy z własnej inicjatywy, bez żadnego wsparcia ze strony rządów, próbują przeciwstawić się propagandowej nawale z Rosji.
Usłyszałem między innymi, że już od dziesięcioleci konwencjonalna wojna z czołgami i pociskami to dla Moskwy sprawa drugorzędna. Najważniejsze jest to, co dzieje się w przestrzeni informacyjnej. Cel numer jeden to "skolonizowanie wolnych umysłów", zarażenie ich znieczulicą, a nawet sympatią dla zbrodni reżimu. Często też wywołanie wewnętrznych tarć. Zaczyna się od szerzenia antypatii, przechodzi do podsycania nienawiści, a kończy na aktywnej przemocy i pogromach.
Co pomaga Rosji w osiągnięciu tego celu w Polsce? Jedną z takich rzeczy jest nasza skłonność do sprzeczek. Przykład anegdotyczny i stosunkowo delikatny: już w pierwszych dniach wojny, kiedy poruszenie w narodzie było potężne, organizatorzy zbiórki w jednym z dużych miast zaapelowali o dary dla dzieci. Ubrania, medykamenty, kosmetyki, słodycze.
No i się zaczęło. Nie minęło kilka chwil, a już jedna pani musiała wyrazić swoje zdanie na temat tego, że słodycze dla dzieci to nie najzdrowszy pomysł, bo to przecież zamach na ich uzębienie. Ktoś próbował przywrócić logice godność, tłumacząc, że te dwa cukierki mogą sprowadzić uśmiech na twarz dziecka, które właśnie przeszło przez piekło. Otóż nie, nie ma pani racji, bo... Wyższa idea rozpłynęła się w morzu komentarzy. Apel o pomoc rozpoczął zaciekłą walkę o rację.
Przykład jak zwykle idzie z góry. Każdy incydentalny przypadek jednogłosu na sejmowych mównicach, momentalnie przykrywają małe, żałosne międzypartyjne wojenki. W tamtą stronę nie warto więc patrzeć, jeśli szukacie wzoru na to, jak formować tę wspomnianą pierwszą linię obrony.
Wodą na młyn propagandy jest też ignorowanie zła. Przypadki zbiorowego sadyzmu, także tego rosyjskiego, przechodzą przeważnie bez echa. Bo daleko, bo nie wiadomo do końca, kto zawinił, bo nie ma pewności. Aleppo? A gdzie to w ogóle jest? Grozny? Terroryści. Srebrenica? To była wojna, takie rzeczy się dzieją. Hołodomor? Nie słyszałem. Można wymieniać w nieskończoność.
Rozmowa z ambasadorem samozwańczej wirtualnej republiki elfickiej oprócz zadumy nad ogarniającą nas czernią przyniosła jednak trochę nadziei. Owa wyrażona została w postulacie, że te pierwsze dwa, trzy dni wojny pokazały prawdziwą naturę Polaków: dobro, gościnność, skłonność do pomocy i gotowość do mobilizacji w chwili próby. Dopiero zaostrzona kampania cybernetycznej armii złotego dwugłowego orła rzuciła cień i zasiała niepewność w głowach części z nas.
Ale nasza natura przecież nie zmieniła się w kilka dni. Nie zapominajmy o niej i nie oglądajmy się na innych. Niechęć rodzi niechęć. Nienawiść rodzi nienawiść. Przemoc rodzi przemoc. A ignorancja i bierność pozwalają im rosnąć w siłę. Moskwa sieje wiatr. Burzę zbierzemy jednak tutaj, nad Wisłą, o ile nie uświadomimy sobie, że wszystko zaczyna się od nas, lecz i na nas może się zatrzymać.
Przeczytaj także:
"Żydowskie pogromy w ukraińskich miastach". Rosyjskie trolle w akcji