Spowiedź nielegalnego imigranta z Polski. W USA spędził dekadę

W Stanach Zjednoczonych miał spędzić zaledwie pół roku, ale ostatecznie przez dekadę wiódł tam życie nielegalnego imigranta z Polski. Nejtan, autor popularnego kanału na YouTube "Świat według Nejtana" opowiada Interii, jak w USA wygląda pobyt bez zezwolenia i czy w związku z tym poniósł jakieś konsekwencje. - Znajomi dziwili się, jak to możliwe, że jestem tu nielegalnie, a układam sobie życie - legalnie pracując, posiadając amerykańskie prawo jazdy – twierdzi nasz rozmówca.

Nejtan przez dekadę przebywał w USA nielegalnie
Nejtan przez dekadę przebywał w USA nielegalniearchiwum prywatne

Łukasz Piątek, Interia: Dlaczego nie chce pan zdradzić prawdziwego imienia i nazwiska? Przecież na swoim kanale na YouTube pokazuje pan twarz, ludzie pana znają.

Nejtan: Dotychczas nigdy oficjalnie nie mówiłem, jak się nazywam. Zaznaczam, że nie ma w tym drugiego dna i konkretnego powodu. Wolałbym, żeby na razie zostało tak, jak jest.

Oglądał pan film pt. "Szczęśliwego Nowego Jorku" w reżyserii Janusza Zaorskiego?

Oczywiście, że tak.

Janek "Serfer", Ignacy "Potejto, "Profesor", Leszek "Azbest", Jacek "Pank" - utożsamia się pan z którymś z bohaterów?

Osobiście nie, ale muszę panu powiedzieć, że spotkałem w Stanach Zjednoczonych wielu Polaków, których życiorysy i charaktery były bardzo zbliżone do postaci przedstawionych w filmie.

Janusz Zaorski dobrze oddał nastroje polskiego imigranta w USA?

Rzekłbym nawet, że doskonale. Z zaznaczeniem, że obraz polskiego, nierzadko nielegalnego imigranta w USA bardzo się zmienił przez ostatnie kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Ja pierwszy raz stanąłem na amerykańskiej ziemi, gdy miałem 15 lat, czyli 20 lat temu.

Polonia nowojorska - wtedy, a teraz - to dwa różne światy. Nie można już mówić o nowej, polskiej fali imigracji do USA na tak dużą skalę, jak miało to miejsce do 2000 r. Ponadto Polonia się zamerykanizowała, zatem nasi rodacy zdecydowanie coraz rzadziej pracują w najmniej wykwalifikowanych zawodach. Polacy rozjechali się po Stanach Zjednoczonych i nie mieszkają wyłącznie w dużych ośrodkach.

Nawiązując jeszcze do filmu, to jadąc dziś na Brooklyn i będąc tam na Greenpointcie, nie zobaczymy już takich kadrów, które przedstawił Janusz Zaorski. Zostały relikty po Polonii z lat 90. Nie ma już tylu polskich sklepów i restauracji. Jeszcze 20 lat temu czułem klimat, który doskonale został oddany w filmie Zaorskiego, ale obecnie, moim zdaniem, to już przeszłość.

Ile razy odwiedzał pan Stany Zjednoczone?

Cztery. Pierwsze trzy pobyty były typowo wakacyjne. Za czwartym razem wyjechałem, mając 23 lata. To był 2013 rok. Miałem zostać pół roku, zarobić pieniądze i przeznaczyć je na wymarzony wyjazd do Tajlandii. Zostałem trochę dłużej.

Trochę dłużej, czyli 10 lat.

Ja, tak jak i tysiące innych Polaków, nie planowaliśmy zostać w Ameryce nielegalnie. Po sześciu miesiącach przedłużyłem wizę turystyczną o kolejne pół roku.

Wjechał pan do USA dzięki wizie turystycznej, ale już od początku pracował pan w Stanach Zjednoczonych nielegalnie.

Jak większość osób. Chciałem spędzić tam pół roku, dobrze się bawiąc i dorabiając. Byłem młody, nie sądziłem, że zostanę w Stanach aż dekadę. Przedłużając wizę turystyczną, byłem przekonany, że za 6 miesięcy nie będzie mnie już w Ameryce.

Więc dlaczego pan został?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Chyba wszystkie argumenty "za" zawarte są w dwóch słowach: "american dream". Spodobało mi się życie w Nowym Jorku. Poza tym podczas pierwszych sześciu miesięcy pojechałem na Florydę i uznałem, że chcę lepiej poznać Stany Zjednoczone.

Gdy zbliżała się data wygaśnięcia mojej wizy turystycznej, zacząłem się zastanawiać, co zrobić, by legalnie przedłużyć pobyt w USA. Pomyślałem, że wystąpię o wizę studencką, ale szybko się okazało, że to nie takie proste. Mieszkałem z kolegą, który posiadał wizę studencką i widziałem, że bardzo ciężko pogodzić mu życie zarobkowe z życiem studenckim, ponieważ przepisy nakazują, by na uczelni spędzać tygodniowo 20 godzin.

Wiedziałem, że jeśli będę pracował i studiował, to nie zostanie mi czasu na poznawanie Ameryki, na delektowanie się tym krajem. Widziałem, jak radzą sobie nielegalni imigranci - że wcale nie trzeba chować się po kątach, by normalnie funkcjonować w Stanach Zjednoczonych. Dlatego zdecydowałem się na pobyt nielegalny.

Jak zareagowała rodzina i znajomi w Polsce?

Kiedy podjąłem decyzję, że zostaję, nie zakładałem, że spędzę tam 10 lat. Za każdym razem powtarzałem - to ostatnie pół roku i na pewno wyjeżdżam. Moja mama szybko się z tym pogodziła. Być może dlatego, że w przeszłości wielokrotnie odwiedzała USA i wiedziała, z czym wiąże się nielegalna imigracja. Martwiła się i powtarzała, żebym uważał.

Znajomi dziwili się, jak to możliwe, że jestem tu nielegalnie, a układam sobie życie - legalnie pracując, posiadając amerykańskie prawo jazdy itd.

No właśnie, jak to możliwe?

W Ameryce trzeba bardzo się postarać, żeby zostać wydalonym z kraju. Przynajmniej dotychczas tak było. Wszystko sprowadza się do ichniejszego systemu, nierzadko absurdalnego i dziurawego. Jeśli nielegalny imigrant nie popełni przestępstwa, to raczej nikt go nie znajdzie. Choć zdarza się, że nawet przestępcy nie są deportowani, zachowują status nielegalnego imigranta, wręcz się im pomaga.

Jest tak dużo możliwości, dzięki którym nielegalni imigranci bardzo dobrze radzą sobie w USA, że można by napisać o tym książkę. Oczywiście wiele "trików" to kreatywne działanie na pograniczu przepisów, dlatego zbyt wiele na ten temat nie chcę mówić, bo absolutnie nikogo nie zachęcam do nielegalnego przebywania na terytorium Stanów Zjednoczonych.

Z drugiej strony nie będę udawał, że nie widziałem, jak nielegalni imigranci kombinują i dzięki temu niektórzy prowadzą w USA wielkie firmy i są bardzo bogaci.

A owiane już niemal legendą naloty agentów U.S. Immigration and Customs Enforcement (ICE), którzy wyłapują nielegalnych imigrantów w miejscach ich pracy? Nie spotkał się pan z tym?

Na podstawie mojego 10-letniego pobytu w Stanach mogę powiedzieć, że to pojedyncze i bardzo rzadkie przypadki. Na co dzień praktycznie nie ma możliwości złapania nielegalnego imigranta, mimo że widniejemy w systemie. Chodzi o to, że pomiędzy poszczególnymi instytucjami w USA nie ma komunikacji. Czasami jest to spowodowane dziurami w systemie, czasami wynika z przepisów, innym razem to kwestia polityczna. Nigdy nie doświadczyłem nalotu agentów. Podczas mojego 10-letniego pobytu zaledwie raz słyszałem o takiej sytuacji z kręgu moich znajomych.

No i należy wziąć pod uwagę chyba najważniejszy aspekt w kontekście ochrony nielegalnych imigrantów, czyli tzw. miasta sanktuaria.

O miastach sanktuariach jeszcze porozmawiamy, ale najpierw chciałbym, żeby pan wyjaśnił, jak to możliwe, że nielegalni imigranci mogą legalnie pracować?

Chcąc pracować w każdej, dużej firmie, należy posiadać tzw. social security, co najogólniej mówiąc, jest programem ubezpieczeń społecznych. Zdecydowana większość nielegalnych imigrantów go nie posiada, ale są od tego wyjątki, ponieważ niektórzy zdobywają social security niezgodnie z prawem - kupując je na czarnym rynku lub korzystając z social security osoby z zieloną kartą.

Ten drugi sposób polega na tym, że np. Polak mieszkający w USA na podstawie zielonej karty, dzieli swoje życie między Stanami Zjednoczonymi a Polską. Takie osoby często przylatują na pół roku do USA, pracują, następnie wracają i w tym czasie ktoś legalnie pracuje na ich social security.

Nie chcę tworzyć poradnika dla nielegalnego imigranta, ale mówię o sprawach, które w Stanach Zjednoczonych nie są żadną tajemnicą i każdy doskonale wie, jak to wygląda. Większość nielegalnych imigrantów dysponuje specjalnymi numerami, które nazywają się ITIN albo TAX ID i one pozwalają się rozliczyć z zarobionych na czarno pieniędzy, w niektórych firmach umożliwiają podjęcie legalnej pracy, ale to już zależy od konkretnej firmy.

W Stanach Zjednoczonych nadal bardzo popularną formą przekazania wynagrodzenia przez pracodawcę, jest wypisanie czeku. Można powiedzieć, że w pewnym sensie jest to szara strefa i chętnie się z niej korzystają firmy zatrudniające pracowników na czarno. Z tą moją legalną pracą bywało różnie, bo na samym początku pracowałem na czarno, ponieważ nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że istnieje TAX ID.

Należy również wspomnieć, że w szczególności małe firmy podczas rekrutacji i w trakcie zatrudnienia, nie mają prawa sprawdzać statusu imigranta. Każda firma może zrobić background check albo w inny sposób sprawdzić, czy ktoś jest nielegalnie, zadając odpowiednie pytania. Już brak social security dużo mówi o osobie. To raczej kwestia tego, czy w interesie firmy jest to sprawdzać, bo nie każdemu to przeszkadza, czy ktoś jest nielegalnie, a i wszyscy chcą oszczędzić na podatkach.

W jakiej branży pan pracował w USA?

Byłem pracownikiem budowlanym, kelnerem, barmanem, naprawiałem komputery, instalowałem anteny dla operatorów telefonii komórkowej.

Prowadził pan swoją firmę?

Nie. Zawsze pracowałem u kogoś.

Nejtan po 10 latach w USA zdecydował się na powrót do Polski
Nejtan po 10 latach w USA zdecydował się na powrót do Polskiarchiwum prywatne

Wspomniał pan o miastach sanktuariach. Na stronie Federacji Na Rzecz Reformy Imigracji Amerykańskiej  (FAIR) czytam, że w Stanach Zjednoczonych jest ok. 600 "jurysdykcji sanktuariów", które w największym skrócie mają chronić nielegalnych imigrantów. Jak to wygląda w praktyce?

Nowy Jork, w którym mieszkałem, jest największym miastem w USA należącym do miast sanktuariów. Żeby to zrozumieć, należy pamiętać, że amerykański system znacznie różni się od polskiego, dlatego w Stanach Zjednoczonych burmistrz danego miasta ma możliwości na uchwalanie przepisów, które np. zakazują funkcjonariuszom sprawdzania statusu imigracyjnego jakiejś osoby, która np. złamała przepisy drogowe.

Zdarzały się przypadki, że nielegalny imigrant popełniał przestępstwo, trafiał przed sąd i wówczas służby imigracyjne powinny otrzymać niezbędne informacje o takiej osobie, ale z jakichś powodów jej nie otrzymywały. To wszystko sprowadza się do wewnętrznej, politycznej wojenki między demokratami a republikanami. W związku z tym, czasami dochodzi do wielkich absurdów. Mam znajomego, który kilkukrotnie coś przeskrobał i trafił w końcu do aresztu. Z jego relacji wynikało, że dostał ultimatum  - przyzna się i za sprawą kaucji może od razu wyjść z aresztu. W przeciwnym wypadku natychmiast zostaną powiadomione służby ds. nielegalnej imigracji.

Kuriozum polega na tym, że instytucja odpowiedzialna za aresztowanie nielegalnego imigranta powinna w ciągu - już dokładnie nie pamiętam, ale załóżmy, że trzech dni - poinformować służby ds. nielegalnej imigracji. Kolega się przyznał, wpłacił kaucję i wyszedł z aresztu, ale z przekazaniem informacji do służb zwlekano do ostatniej minuty, dlatego kiedy agenci zjawili się w areszcie po nielegalnego imigranta, jego już dawno tam nie było.

Miasto sanktuarium pomaga nielegalnemu imigrantowi w załatwieniu ubezpieczenia?

Zgadza się. Miasta sanktuaria, takie jak m.in. Nowy Jork, oferują tzw. miejskie ubezpieczenia. Takie ubezpieczenie, a mówię o moim przypadku, działa wyłącznie na terenie miasta Nowy Jork i upoważnia do korzystania z pomocy we wskazanych pięciu szpitalach.

Ubezpieczenie daje dostęp do lekarzy specjalistów i wielu badań. W Stanach Zjednoczonych doznałem złamania ręki, urazu barku i borykałem się z innymi problemami zdrowotnymi. Jako nielegalny imigrant mogłem wykonać m.in. rezonans magnetyczny. Wielu Amerykanów dziwiło się, jak to możliwe, że oni, posiadający bardzo dobre ubezpieczenia, muszą płacić za takie badanie tysiąc dolarów, a ja, nielegalny imigrant płacę zaledwie 150 dolarów.

Działało to dosyć sprawnie, nawet lepiej niż polska służba zdrowia w okresie, zanim jeszcze poleciałem do USA na 10 lat. Uczciwie przyznam, że szpitale, z których mogłem korzystać, nie były z najwyższej półki, mówiąc delikatnie, i znajdowały się w uboższych dzielnicach. Mimo to spełniały swoją funkcję w kontekście bardzo taniej pomocy medycznej.

Podróżując przez różne stany dużo pan ryzykował, kiedy mowa o sprawdzeniu pańskiego statusu imigracyjnego?

Wielokrotnie korzystałem z usług linii lotniczych w USA. Przechodziłem przez odprawy na części lotniska krajowego, a nie międzynarodowego, a tam nie sprawdzano statusu. Najpierw posługiwałem się polskim paszportem, a później nowojorskim prawem jazdy i nigdy nie było z tym problemu.

Ponadto podróżując pomiędzy miastami sanktuariami, nawet w razie rutynowej kontroli policji, funkcjonariusze nie mogli sprawdzać statusu imigranta, bo nie pozwalały im na to przepisy.

Większe ryzyko pojawia się w momencie podróżowania po konserwatywnych stanach i miastach, które nie należą do sanktuariów. Wówczas lokalna policja może się zainteresować statusem. Znam przypadki ludzi, którzy np. w Pensylwanii zostali zatrzymani do kontroli drogowej i skończyło się to wzywaniem agentów ds. nielegalnej imigracji.

A co z prawem jazdy?

W Nowym Jorku nielegalny imigrant może już wyrobić prawo jazdy i zarejestrować samochód, choć jest to możliwe od niedawna. Zanim wprowadzono te przepisy, migranci radzili sobie w taki sposób, że jechali np. do Stanu Waszyngton, gdzie nikt nie pytał, czy jesteś w USA legalnie, więc łatwo uzyskiwałeś dokument uprawniający do prowadzenia samochodu.

Podobnie rzecz się miała z zarejestrowaniem auta, zanim to było możliwe w Nowym Jorku. Ludzie latali do Chicago i korzystali z usług polskich agencji, które przeprowadzały przez cały ten proces.

Zresztą, w kontekście tych agencji, pozwolę sobie na małą dygresję - jedna z polskich kancelarii pomogła mi w uzyskaniu odszkodowania od miasta Nowy Jork, kiedy wjechałem rowerem w koleinę i złamałem rękę. Pewnie wiele osób pomyśli teraz - chłopie, byłeś tam nielegalnie, a oni jeszcze ci zapłacili, bo wywaliłeś się na rowerze?! Owszem. Taka właśnie jest Ameryka. Migranci przebywający w niej nielegalnie, nie są osobami drugiej kategorii.

Przez dekadę nielegalnie mieszkał pan w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego przez ten czas nie zalegalizował pan pobytu?

To nie tak, że nie próbowałem. Najpopularniejszym sposobem na zalegalizowanie swojego pobytu, jest zawarcie małżeństwa z obywatelką lub obywatelem Stanów Zjednoczonych. I teraz są dwie opcje - robimy to z miłości lub robimy to za pieniądze.

W miłości tyle szczęścia nie miałem, a zakochiwać się na siłę również nie zamierzałem. W związku z tym poważnie zacząłem się zastanawiać nad drugą opcją. Ostatecznie nigdy się na to nie zdecydowałem. Później przyszły myśli, że przecież nie zostanę w Ameryce do końca życia i niebawem wrócę do Polski, więc całkowicie porzuciłem pomysł odpłatnego małżeństwa.

Od niedawna dobrym sposobem na rozpoczęcie procesu legalizacji swojego pobytu, jest uzyskanie tzw. wizowego sponsoringu. Jest to szczególnie popularne wśród polskich kierowców TIR-ów w USA. Polega to na tym, że firma z siedzibą w USA składa petycję w imieniu imigranta i jeśli zostanie ona zatwierdzona, można otrzymać wizę z pozwoleniem na pracę. Taka firma staje się wówczas poręczycielem, gwarantującym zatrudnienie cudzoziemcowi.

Jak zalegalizować pobyt w USA?
Jak zalegalizować pobyt w USA?123RF/PICSEL

Jak głęboko należy sięgnąć do kieszeni, żeby zawrzeć małżeństwo w celu zalegalizowania pobytu?

Mówimy o kwotach rzędu 40 tysięcy dolarów. To jednak niekoniecznie musi się udać. Znam wiele przypadków, kiedy imigranci z Polski skuszeni "tanim" ożenkiem z latynoskami posiadającymi amerykański paszport, popadali w tarapaty.

Małżonek lub małżonka imigranta wykorzystywała jego nielegalny pobyt w USA do szantażu, grożąc, że jeśli nie dostanie więcej pieniędzy, to nie zgodzi się na rozwód lub podczas wywiadu, da urzędnikom do zrozumienia, że małżeństwa nie zawarto z miłości.

O jakim wywiadzie pan mówi?

Samo zawarcie małżeństwa nie sprawia, że imigrant legalizuje swój pobyt. To dłuższy proces. Wtedy należy złożyć podanie o zieloną kartę, która przyznawana jest na dwa lata. Wówczas urzędnicy mogą wezwać małżonków na tzw. wywiad, który polega na zadawaniu szczegółowych pytań dotyczących wspólnego życia.

Każdy z małżonków umieszczany jest w osobnym pokoju i otrzymuje pytania w stylu: jakiego koloru jest szczoteczka do zębów twojej żony? Jeśli urzędnik zacznie podejrzewać, że małżeństwo zawarto wyłącznie w celu zalegalizowania pobytu, może wydać negatywną opinię ws. przyznania zielonej karty. Jeśli jednak tę zieloną kartę uzyskamy, to po dwóch latach znowu możemy otrzymać wezwanie na "przesłuchanie", ponieważ wtedy "walczymy" o zieloną kartę na okres 10 lat.

Rok temu na swoim kanale na YouTube oficjalnie przyznał się pan, że przez 10 lat przebywał w USA nielegalnie. Czy w związku z tym, po powrocie do Polski, spotkał się pan z jakimiś konsekwencjami administracyjno-prawnymi?

W kontekście prawa i pobytu już na terenie Polski nic takiego nie miało miejsca. W gruncie rzeczy ja dokonałem samo-ukarania poprzez dobrowolne opuszczenie Stanów Zjednoczonych. W związku z tym otrzymałem 10-letni zakaz wjazdu do USA.

Kiedy przebywał pan już nielegalnie w USA, Donald Trump po raz pierwszy został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Już wtedy zapowiadał, że zrobi porządek z nielegalnymi imigrantami. Faktycznie coś się wtedy zmieniło w tej kwestii?

Imigranci są deportowani codziennie, bez względu na to, czy prezydentem jest demokrata czy republikanin. Trump zaczął głośno mówić o walce z nielegalnymi imigrantami już podczas jego pierwszej kadencji i rzeczywiście wśród imigrantów zapanował strach.

Pracowałem wtedy w firmie budowlanej, w której było wielu nielegalnych imigrantów z Ekwadoru. Od dnia zaprzysiężenia Trumpa na prezydenta nie pojawiali się w pracy przez dwa tygodnie, bo się przestraszyli, że ktoś po nich przyjdzie. Polonia też o tym rozmawiała. Był pewien niepokój, zastanawiano się, czy będą jakieś naloty zakrojone na szerszą skalę. Skończyło się kilkoma pokazowymi akcjami i wszystko bardzo szybko wróciło do normy.

Trump znowu został głową stanów Zjednoczonych, ale tym razem walka z nielegalną imigracją jest jego priorytetem. Pewnie rozmawia pan z Polonią w USA, stąd pytanie, jakie nastroje tam panują? Śledząc informacje w mediach, można odnieść wrażenie, że nielegalni imigranci z Polski są mocno przejęci.

Przede wszystkim zwróciłbym uwagę na fakt, że kiedy mowa o Polakach, to większość z nich zalegalizowała swój pobyt w USA. Nie odczułem, żeby Polonia będąca nielegalnie, miała jakieś specjalne obawy w związku z zapowiedziami Trumpa. Raczej większość z tych ludzi uważa, że nie będzie to tak straszne, jak informują o tym media.

Mam wrażenie, że będą to raczej naloty pokazowe, szeroko przedstawiane i komentowane w amerykańskich mediach, niż jakiś spójne i konsekwentne działania. Z pewnością uwaga agentów skupi się przede wszystkim na imigrantach, którzy popełnili przestępstwa w Stanach Zjednoczonych.

Mam również nieodparte wrażenie, że agentów zdecydowanie bardziej interesuje nielegalny imigrant z krajów latynoskich, niż Polak, który od kilkunastu lat mieszka i pracuje w USA, posiada rodzinę, płaci podatki i nie wchodzi w konflikt z prawem.

Zwróciłbym również uwagę na osoby, które po zaprzysiężeniu Trumpa noszą się z zamiarem wyjazdu do USA i przebywania tam bez pozwolenia. Zdecydowanie odradzałbym tego, ponieważ jeśli po przylocie do Stanów Zjednoczonych wpadniemy w ręce agentów ds. nielegalnej imigracji, możemy zostać wydaleni z kraju w ciągu trzech dni.

W wielu przypadkach miasta sanktuaria rządzone są przez burmistrzów związanych z lewicą. Administracja Trumpa zapowiada, że jeśli będą oni odmawiać wykonywania prawa federalnego, mówimy oczywiście o wydawaniu agentom nielegalnych imigrantów, to tacy politycy będą ponosić konsekwencje. Mike Johnston z partii demokratycznej i zarazem burmistrz Denver, które należy do miast sanktuariów powiedział, że on nadal będzie bronił nielegalnych imigrantów i jest gotów iść za to do więzienia.

Takie same postulaty burmistrzowie składali już za pierwszej kadencji Trumpa i właściwie nic z tego nie wynikało, dlatego nie sądzę, żeby jakikolwiek burmistrz czy gubernator faktycznie poszedł za to do więzienia. Może Trump w jakiś inny sposób będzie karał, jak na przykład obcinaniem funduszy federalnych, chociaż nie uważam, żeby się do tego posunął. Takie ruchy byłyby kwestionowane i zaskarżane do sądów, a to by trwało i trwało.

Obraził się pan na Amerykę, kiedy okazało się, że nie chcą w niej pana widzieć przez najbliższe 10 lat?

Może nie tyle, że się obraziłem, ile Ameryka, do której przyjechałem ponad dekadę temu, nie jest już moją Ameryką. Ten kraj niesamowicie się zmienił, niekoniecznie na lepsze. Zmienił się Nowy Jork, co dobitnie widać przechadzając się ulicami tego miasta. Wzrosły koszty życia, a za nimi nie nadąża wzrost wynagrodzeń.

Mnie Ameryka i Nowy Jork wciągnęły tak bardzo, że nie widziałem Polski przez 10 lat. Jednak w pewnym momencie zacząłem się czuć jak robot, jak koło zębate w wielkim mechanizmie, bo pochłonęła mnie praca. I taki styl życia zaczął być dla mnie męczący, zdecydowanie odbiegał od tego, jak zapamiętałem Amerykę zaraz po przyjeździe do tego kraju.

Między innymi dlatego na ostatni rok mojego nielegalnego pobytu w Stanach Zjednoczonych przeprowadziłem się do Teksasu, żeby złapać nową perspektywę, popatrzeć na Amerykę z innej strony. Będąc w Teksasie, przekonałem się, że mój czas w Ameryce dobiegł końca, że ta "relacja" się wyczerpała, dlatego uznałem, że pora robić coś innego, wsiadłem w samolot i pożegnałem się ze Stanami Zjednoczonymi.

Jacek Rozenek o życiu po udarze i trudnym powrocie do zdrowiaINTERIA.PL