Magdalena Różczka: Znowu mam dobre sny
Czy świat filmu niesłusznie nazywany jest „fabryką snów”? Dziewczyna z małej Nowej Soli, która sprzedaje ciuchy na straganie, a potem idzie na informatykę, żeby finansowo pomóc mamie, nagle... postanawia być aktorką. Ale nie jedzie do Filmówki, tylko na Woronicza do telewizji szukać roli. I co? Magdalena Różczka gra potem w "Oficerze", "Lekarzach", "Czasie honoru". A żeby nie było za pięknie, sen o aktorstwie zmienia się w koszmar. Jej prywatne życie opisują brukowe gazety, paparazzi osaczają ją i dziecko. Cierpi tak mocno, że chce rzucić ukochany zawód. A jednak przetrwała. Wróciła. Kto wie, czy nie dzięki temu, jak została wychowana.
Wracasz po długiej przerwie. Co się stało, że zniknęłaś?
Magdalena Różczka: - Dwa lata temu postanowiłam rzucić swój zawód. Potwornie zraniły mnie brukowce. Mnie, moich bliskich. Chciałam się wycofać.
Jaki to był moment w twojej karierze?
- Dobry. Grałam w "Lekarzach", miałam satysfakcję, że utrzymuję się na trudnym rynku. W wywiadach pytano mnie wciąż o wymarzoną rolę. Odpowiadałam: Gdybym o niej myślała, byłabym nieszczęśliwa, czekając na nią całe wieki. A ja chcę robić drobne kroki, cieszyć się z najmniejszego sukcesu. I to mi się udawało.
Co więc poszło nie tak?
- Kilka lat temu rozstawałam się z mężem. No i przyczepili się paparazzi. Czatowali na ulicy, przed wejściem do domu, w garażu. Chcieli przekupić ochronę, wypytywali sąsiadów, gonili mój samochód. Dzień w dzień robili mi zdjęcia, a brukowce bezpardonowo publikowały wyssane z palca informacje. Doszło do tego, że odprowadzając córkę do przedszkola, pokazywałam fotoreporterom kartkę: "Błagam, nie róbcie zdjęć mojemu dziecku".
Jak długo to trwało?
- Przez rok rozgrywał się serial według taniego schematu: Rozstają się - próbują wrócić - kłócą się o dziecko - widziano ją z kimś nowym. Co nijak miało się do prawdy. Pamiętam, jak kiedyś spotkałam się ze znajomym w centrum handlowym. W pewnym momencie przybliżył się, żebym go lepiej słyszała, a ja skoczyłam jak oparzona: Jezu, dotknął mnie! Czy ktoś to widział?! Paranoja nie była bezpodstawna. Raz wychodziłam od ortopedy, a "dziennikarze" już wiedzieli: odwiedziła przychodnię, na pewno była u ginekologa, czyli jest w ciąży.
W końcu jednak byłaś w ciąży z następnym partnerem. Dali ci spokój?
- Oczywiście nie. Na zdjęciach aktorki z brzuchem świetnie się zarabia. A moja frustracja rosła. Plotki, oczernianie byłego męża, kłamstwa o naszym związku... Gdybym tylko ja płakała z ich powodu. Ale przecież nie jestem znikąd, mam rodzinę. Wiedziałam, że bliscy - mama, babcia, mama byłego męża - też cierpią. Niektórzy radzili: odpuść, przymknij na to oko. Próbowałam, ale to trudne. Przestałam nad sobą panować, słysząc od znajomych o tym, co przeczytali na mój temat. Nie umiałam ukryć łez, na planie uciekałam sprzed kamery. To wszystko mnie przerosło.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało cynicznie, ale czy nie powinnaś była liczyć się z takimi konsekwencjami popularności?
- Wiele razy słyszałam: to jest cena twojego zawodu. Uwierz, gdybym o tym wiedziała wcześniej, nie zdawałabym do szkoły teatralnej. Można to uznać za naiwność, ale uważałam wtedy, że ukończenie akademii to jest naprawdę duża sprawa. Nie przyszło mi do głowy, że będzie można wylać mi szambo na głowę tylko dlatego, że jestem aktorką.
Internetowa i plotkarska rzeczywistość nie znoszą próżni.
- Byłam przekonana, że skoro trzymam się od niej z daleka, nic mi się nie stanie. Nie zapraszałam kamer do mojej sypialni czy kuchni, nie pokazywałam dziecka. Dlatego atak na prywatność był dla mnie szokiem.
Chciałaś się poddać bez walki?
- Nie. Przemyślałam wszystko, znalazłam dobrą prawniczkę i postanowiłam założyć sprawy gazetom, które mnie szkalowały. Pomyślałam: jeżeli sąd uzna, że faktycznie media mają prawo włazić z butami w moje życie osobiste, bo to jest wpisane w zawód aktora - przyjmę to z godnością. I z tego zawodu zrezygnuję. Nie chcę płacić tak wysokiej ceny.
Sukcesy, sława, sympatia widzów - naprawdę byłaś gotowa oddać aż tyle?
- Tak. Chociaż byłam pewna, że inny zawód nie przyniesie mi takiej satysfakcji jak granie.
Dla dziewczyny z Nowej Soli marzenie o aktorstwie było dużą odwagą.
- Można tak powiedzieć, chociaż najpierw nie wiedziałam, że taki zawód w ogóle istnieje. Od dziecka oglądałam ludzi występujących w telewizji i wydawało mi się, że ja tak też potrafię. Uważałam, że "to" się w sobie ma od urodzenia. Po maturze poszłam na studia informatyczne. Do Zielonej Góry, żeby było blisko. Nie chciałam oddalać się od rodziny, byłam przekonana, że do końca życia będę mieszkać w Nowej Soli, zaopiekuję się babcią Gienią, a potem mamą. Chciałam być podporą dla mojej rodziny. Jednak na informatyce wytrzymałam pół roku.
Chciałaś grać?
- Chciałam zarabiać. Miałam poczucie, że jestem dorosła i nie powinnam być na utrzymaniu mamy. Nie chodziło o pieniądze dla siebie, bo ja właściwie nigdy ich nie potrzebowałam, uważałam, że wszystko mam. Rozdawałam albo pożyczałam je bez żalu, na przykład dzieciakom na obozie harcerskim. Ale chciałam się wykazać. Jako nastolatka sprzedawałam ciuchy w "szczęce". Lubię siebie z tamtego czasu. Patrzyłam na życie przez różowe okulary, wszystko wydawało się łatwe. Byłam beztroską małolatą, a wstawałam o 5.30, żeby zarabiać grosze. Po przerwanych studiach zatrudniłam się w sklepie za najniższą krajową pensję. Na zapleczu miałam swoją półkę, kubek, robiłam sobie kawę i czułam wielkie szczęście. A później poszłam pracować do sądu jako protokolantka. Rano zasiadałam w fotelu na kółkach pełna wiary, że zmienię świat. A tam sterty akt do zszycia... Czasem zastępowałam panią w łącznicy telefonicznej i mówiłam poważnym głosem: "Tu Sąd Rejonowy Zielona Góra". W tym czasie rozpoczęłam zaoczne studia na socjologii. Trwało to tylko rok, bo w końcu wymyśliłam aktorstwo. Spakowałam mały plecak, nakłamałam coś znajomym i pojechałam do Warszawy.
Do szkoły teatralnej?
- Nie, do telewizji. Na Woronicza 17 - zapamiętałam adres z napisów końcowych różnych produkcji. Nie wiedziałam, po co jadę, do kogo. Stanęłam przed wielkim budynkiem i powiedziałam: No, Warszawo, teraz ci pokażę! W holu siedział ochroniarz, ja do niego: "Widziałam program 'Decyzja należy do ciebie', tam są scenki grane przez statystów i ja bym chciała w tym zagrać. Gdzie mam iść?". Zgłupiał i wykręcił numer, chyba do tej redakcji, ale nikogo akurat nie było. Poradził: "Musisz jechać na Chełmską 21, tam są agencje aktorskie". Pojechałam. Pierwsza za szlabanem była Agencja Absolwent. Puk puk - i opowiadam pani swoje. "I będziesz jechała 500 kilometrów na zdjęcia próbne?" - zapytała. Jasne! Nie wierzyła, ale powiedziała: "Jutro jest casting do Frugo, zapisuję cię". Poszłam, nie wygrałam, a to były takie fajne reklamy!
Zawróciłaś?
- Skąd. Kobieta z agencji zaczęła mnie wypytywać o szkołę aktorską - co mi się nie udało, dlaczego nie zdałam. Ja na to: "Niee, nigdy nie próbowałam, nie wiedziałam, że jest taka szkoła". Zdziwiła się i zapisała mi adres. No to ja w autobus i na Miodową. Wchodzę, patrzę - zakurzone kotary. Pomyślałam: taak, to jest moje miejsce. Przez pół roku pracowałam jeszcze w sądzie i studiowałam socjologię. A w piątki pakowałam się do pociągu i całą noc jechałam na konsultacje do pani Ewy Różbickiej. Surowa nauczycielka, która przygotowywała kandydatów do akademii teatralnej. Miałam do niej kontakt od Michała Żebrowskiego.
Cała rozmowa w najnowszym wydaniu magazynu "Twój Styl". W sprzedaży od 11 sierpnia.