Męski eunuch?
Na świecie jest dużo więcej świetnych kobiet niż mężczyzn – kobiet, które są atrakcyjne, pewne siebie, inteligentne, zabawne. I samotne. A wszystko to wina Cosmo!
Pamiętacie te nagłówki „Masz prawo do orgazmu”, „Przejmij inicjatywę” albo „Powiedz mu, czego chcesz”? Takie właśnie artykuły wykastrowały dzisiejszych facetów.
W latach 50-tych problemy seksualne małżeństwa były zawsze winą żony – była oziębła, nie dość atrakcyjna, nie dość się starała…A problemem często był nie brak orgazmu u kobiety - czy też w pewnym sensie był - a brak techniki i starań ze strony mężczyzny...
Dzisiaj – problem w łóżku to najczęściej wina faceta. Jako kobieta mam prawo do orgazmu (oraz dużej ilości butów i torebek). W końcu oczekiwania mi wzrosły, dokształciłam się na artykułach o ćwiczeniach mięśni Kegla, zakładałam prezerwatywy na warzywa i owoce, o jakich mojej mamie nawet się nie śniło, a nawet próbowałam coś rozszyfrować w ilustrowanej Kamasutrze... A taki poziom sprawności seksualnej mężczyzn jaki był taki jest. Stąd naturalnie przejmuję inicjatywę, ma być mi dobrze i do tego doprowadzę – a partner no cóż. Nie doczytał biedak widocznie Cosmo – albo przeczytał za dużo, i postawiony przed taaakimi wymaganiami po prostu się poddał.
Dopiero od niedawna (patrz: emancypacja, praca kobiet, „empowerment”) zaczynamy od mężczyzn czegoś wymagać – przedtem wystarczało, że są – w końcu rzeczywiście władali światem… A teraz zachcianki: i w wyglądzie – żyjemy w kulturze estetycznej, już nie tylko kobiety muszą być zadbane i piękne, mężczyźni także! – i w łóżku, i w zarobkach – bo w końcu same też zarabiamy, i w obowiązkach domowych. Biedny facet nie wie, jak sprostać wymaganiom…I kiedy mówimy mu „Kochanie, bardziej w lewo, mocniej, inaczej” to zamiast parować z podniecenia – blednie.
Nie może być „po prostu” mężczyzną, bo ma być wrażliwy, woleć wino od piwa, umieć tańczyć, lubić jazz, gotować i w odpowiednich momentach być dziki, namiętny i nie słuchać nas. Robiąc jednocześnie dokładnie to, czego chcemy. I spędzać czas na siłowni bo ma wyglądać jak posąg, i być z nami zawsze i na każde zawołanie. Przecież to proste.
Stąd męskie wyprawy do lasu, bicie w bębny i wchodzenie w kontakt ze swoim męskim id (raczej nie ego lub superego). Przedefiniowałyśmy mężczyznę w ciągu ostatnich 40-tu lat. I teraz same musimy sobie z tym radzić – chuchać i dmuchać na resztki w pełni sprawnych mężczyzn, dopieszczać i chwalić. Trudno się więc dziwić, że co lepszy facet cierpi na przerost formy na treścią – same go stworzyłyśmy.
Naprawdę czasem żałuję, że nie oświadczyłam się chłopakowi z liceum, bym go sobie ukształtowała i teraz byłby jak znalazł. Choć jego szczyt libido minął gdy miał lat 19 – a mój w okolicach 30-tki nadal trwa.
Poza tym silne kobiety dręczy przekleństwo kompleksu mamusi – zainteresowani mężczyźni nie chcą się nami opiekować (co jest trochę dobre, bo taki macho w dzisiejszych czasach daleko nie ujedzie); ale chcą być zaopiekowani, a to już jest problem…Każdy kolejny z moich adoratorów jest bardziej chudy, wysoki i intelektualny. Wbijają gwoździe z poziomicą, mdleją na widok krwi, i nie oglądają „Szklanej pułapki” bo jest tam przemoc. I przekleństwa. Są i rodzynki, owszem – coraz mniej, do czego się sama przyczyniam. Ostatni taki rodzynek, początkowo ideał, silny, pewny siebie, już nie szukający; stopniowo został przeze mnie zahukany. Od starcia Tytanów w każdej dziedzinie życia (mmm...każdej...) do kompletnego Titanica.
Dlatego moje przyjaciółki są albo same (nikt nie jest dość dobry) albo w związkach gdzie mężczyzna kuli się głęboko pod szpilką. To czas kobiet.