Mówię stop!

Na scenę weszła jako siedemnastolatka, dwanaście lat później zeszła z niej wypalona. I na trochę zamknęła się w domu. Dziś nie pije, gotuje obiady dla dziecka, chodzi spać po dobranocce. W "Twoim Stylu" Agnieszka Chylińska mówi o wszystkim, co ostatnio zmieniło się w jej życiu. Kogo kocha, z kim się pogodziła, przeciw czemu wciąż się buntuje. I czy w końcu usunie "te okropne tatuaże".

Dawniej krzyczała, by zagłuszyć kompleksy. Dziś śpiewa o miłości
Dawniej krzyczała, by zagłuszyć kompleksy. Dziś śpiewa o miłościTwój Styl
Dawniej krzyczała, by zagłuszyć kompleksy. Dziś śpiewa o miłości
 Twój Styl

Szczupła twarz, szczupłe nogi. W spodniach rurkach, na wysokich obcasach wygląda, jakby chodziła na szczudłach. Zadbane włosy, rękawiczki z niebieskiej skórki, kanciaste okulary, dobre perfumy. Ładna, spokojna. Dawna Chylińska wychodzi z niej tylko w gestach - mówiąc, macha rękami, robi miny, wykrzywia się, marszczy brwi. Na sekundę przywołuje wspomnienia swojego wizerunku sprzed czternastu lat, kiedy odbierając statuetkę Fryderyka za najlepszy album roku, warknęła do mikrofonu: "Powiem coś moim nauczycielom. Fuck off. Nienawidzę was!".

Długo miałam rolę tej niekrnąbrnej. Byłam córeczką tatusia. W dzieciństwie odprowadzał mnie za rękę do szkoły, nie przepadał za moimi znajomymi. Lubił, gdy siedziałam w domu, trzymał krótko. A ja chciałam być miła i dobra.
Agnieszka Chylińska

Twój STYL: Sprawdziłam - mnóstwo ludzi otwiera w internecie zapis tej sceny. Niegrzeczna dziewczyna o ciętym języku ze wstrętem do autorytetów. Nie obraź się za pierwsze pytanie: miałaś do szkoły pod górkę i ciężko w domu?

Agnieszka Chylińska: Nie. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Opowiem ci moje skojarzenia: fantastyczna stara kamienica w dolnym Sopocie, z której wychodziło się wprost do parku, a sto metrów dalej było morze. Czas pierwszej komunii - ja jako jedyna dziewczynka bez loków, w sukience z NRD-owskiej paczki, którą mama załatwiła mi po córce jakiejś znajomej. Pewex, gdzie tata kupował za bony gumy do żucia i napoje gazowane w puszkach. Ja swoje wypijałam na miejscu, brat przyklejał plaster na dziurkę i sączył przez tydzień. Lalka o imieniu Fleur od ojca - nie taka kultowa jak Barbie, ale lepsza, z lekko skośnymi oczami. I smak nutelli z zagranicy. Mieliśmy z bratem zeszyt, w którym notowaliśmy, ile łyżek które z nas zjadło. Tym mi pachnie dzieciństwo.

Twoja rodzina była...

Agnieszka Chylińska: Typowo włoska. Matka - nerwowa i wrzeszcząca, ale dająca się za nas pociąć. Ojciec - władczy, ale sprawiedliwy i opiekuńczy. Wieczny jazgot. A z drugiej strony, gdy pojawiał się wróg z zewnątrz - wielka solidarność. Tata był władzą ustawodawczą, mama wykonawczą. Żeby wychowywać mnie i starszego o trzy lata Wawrzyńca, zrezygnowała z pracy, wcześniej była nauczycielką. Po latach wróciła do zawodu. Ojciec - dziennikarz sportowy, wciąż podróżował. Pływał statkami. Nieobecny czasem jedenaście miesięcy w roku. Jako mała dziewczynka tęskniłam, bardzo. Tata miał bajer. Opowiadał niesamowite historie z podróży, a my słuchaliśmy z otwartymi dziobami. Zawsze był dla mnie megasilną osobowością. Zasadniczy, pewny siebie. Chodząca po domu ikona.

Ale ojciec był od czasu do czasu. Nastolatce nie brakowało silnego przywódcy na co dzień?

Agnieszka Chylińska: Kiedy brat i ja zaczęliśmy dorastać, woleliśmy, gdy tata był w rejsie. Mieliśmy wtedy więcej swobody. Bo kiedy wracał, chciał nadrobić nieobecność, wtrącał się do wszystkiego. Brat szybko to ustawił, nie dawał sobie wejść na głowę. Jako nastolatek założył zespół metalowy, zaczął żyć po swojemu. Ja się bałam. Długo miałam rolę tej niekrnąbrnej. Byłam córeczką tatusia. W dzieciństwie odprowadzał mnie za rękę do szkoły, nie przepadał za moimi znajomymi. Lubił, gdy siedziałam w domu, trzymał krótko. A ja chciałam być miła i dobra. Nie buntowałam się. Widziałam świat oczami moich rodziców. Dopiero później, kiedy pojawiła się myśl o śpiewaniu, zaczęły się schody. Rodzice chcieli, żebym poszła na filologię romańską. Nie umiałam otwarcie się postawić. Siedziałam cicho, chodziłam do ogólniaka i się nudziłam. Z czasem autorytetem stał się brat - niezależny, wszystkowiedzący. Już "Varien", a nie Wawrzyniec. Pod jego wpływem zrywałam ze ściany plakaty Modern Talking, Michaela Jacksona, a zaczęłam słuchać Iron Maiden i Led Zeppelin.

Kiedy zaczęłaś śpiewać?

Agnieszka Chylińska: W trzeciej klasie liceum przyszedł do nas nowy uczeń, Łukasz. Grał na gitarze i słuchał Rage Against The Machine. Strasznie mi imponował, on grał, ja coś tam śpiewałam. Ale bez ostentacji, mało kto o tym wiedział. Dlatego byłam zdziwiona, gdy przewodnicząca klasy przyszła do wychowawczyni i powiedziała: "Za kilka miesięcy będzie festiwal piosenki francuskiej. Chcemy, żeby reprezentowała nas Agnieszka". Był grudzień '93 roku, festiwal odbywał się w marcu, mieliśmy trzy miesiące. Poszliśmy do dyrektora: Sorry, musimy się przygotować, proszę nas zwolnić z biologii, chemii i czegoś tam jeszcze. W auli, graliśmy sobie Doorsów, jakieś metalowe kawałki, kilka razy wpadła higienistka z wrzaskiem: co to za huk?! Przed występem skombinowałam czarną postrzępioną sukienkę. Sześć godzin chodziłam w worku na głowie, żeby włosy ufarbowały się na megarude, włożyłam czarne rajstopy. A inne dziewczęta - granatowe spódnice i białe bluzki. Zajęliśmy trzecie miejsce. Wychowawczyni wściekła: "Tyle prób i tylko trzecie?! Nie usprawiedliwiam wam nieobecności!". Miałam w plecy 260 godzin i nie dostałam promocji do czwartej klasy. Pomyślałam: "pieprzyć". Aparat Kodaka, który wtedy wygrałam, mam do dziś.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że wygraną zawdzięczam rodzicom. Nigdy nie straciłam kontroli nad tym, co się ze mną działo. Byłam na granicy, ale się nie stoczyłam.

Ale nie masz matury.

Agnieszka Chylińska: Wtedy w głowie mi się nie mieściło, żeby rzucić szkołę. Ale bunt narastał. Dziesięć dni po festiwalu przyszła do klasy nauczycielka fizyki: "Chylińska, jest do ciebie telefon w sekretariacie!". Słyszę: "Cześć, jestem Marcin z zespołu Second Face. Widzieliśmy cię na scenie. Chciałabyś z nami śpiewać?". Szok. Pojechałam pekaesem na pierwszą próbę do Starogardu Gdańskiego. Po kilku miesiącach graliśmy w kultowych trójmiejskich klubach - Medyku, Żaku. W czerwcu występowaliśmy na Dniach Kociewia obok Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca oraz zespołu Skywalker. Po koncercie podszedł niejaki Zbyszek Kraszewski. Mówił coś o współpracy z Grzegorzem Skawińskim, pytał, czy nie byłabym zainteresowana. Nie myślałam o rozstaniu z Second Face. Poza tym byłam zakochana w jednym z muzyków. W grudniu ten sam człowiek zadzwonił znowu. O telefonie opowiedziałam bratu. A ten wrzeszczy: "Wariatko!!! Jakiś Kraszewski?! Nie żarzysz? To przecież perkusista TSA!". Chodziło o to, czy zgodzę się śpiewać w nowym zespole Grzegorza Skawińskiego.

Poszłaś tam w tajemnicy na pierwszą próbę i...?

Agnieszka Chylińska: Odpadłam. To byli profesjonaliści. Tempo pracy mnie oszołomiło. Po tygodniu mieliśmy repertuar na płytę. Wtedy powstała nazwa O.N.A. Trzy nowe piosenki były z moimi tekstami. Porównując moje życie do jazdy pociągiem, mogłam w końcu wsiąść do superekspresu.

Miałam prostą filozofię: faceci są po to, by pójść z nimi do łóżka, a potem nie oddzwonić.
Agnieszka Chylińska

Ale chyba najpierw musiałaś zadać sobie pytanie: co powie tata?

Agnieszka Chylińska: I rozstać się ze starym zespołem. Napisałam jakiś list, nie powiedziałam im w oczy: odchodzę. Głupio to wyszło, przyznaję. Ale ostrzejsza jazda była w domu. Jak powiedzieć, że rzucam wszystko i jadę do Warszawy? Któregoś dnia oznajmiłam mamie: dzisiaj na kolację przyjdzie Grzegorz Skawiński, chciałabym, żebyście z nim pogadali. Grzegorz rozmawiał z ojcem w pokoju, a ja siedziałam struchlała w kuchni i podsłuchiwałam. Pamiętam kamienny głos taty: "Czy jest pan w stanie zagwarantować mojej córce bezpieczeństwo?". Tata był dawniej dziennikarzem muzycznym, w paluszku miał biografie Janis Joplin, Jima Morrisona, wiedział, co to znaczy rockandrollowe życie. Grzegorz obiecał, że będzie się mną opiekował. Kiedy wyszedł, nie miałam odwagi spojrzeć ojcu w twarz. Właściwie nigdy nie wyprowadziłam się z domu kategorycznie - kiedyś zawiadomiłam, że nie wracam na noc, potem wyjechałam na tydzień, miesiąc, dwa miesiące. Z czasem było w domu coraz mniej moich rzeczy. I mnie.

Ciąża była wybawieniem. Na mojej drodze ktoś postawił znak STOP - mówi Agnieszka Chylińska
 Twój Styl

"Tata" Skawiński Cię nie upilnował. Jako dwudziestolatka piłaś ostro, miałaś ciało w tatuażach i opinię skandalistki...

Agnieszka Chylińska: Pamiętaj, że miałam też Złotą Płytę za 250 tysięcy sprzedanych egzemplarzy płyty "Modlishka". Tyle że nie potrafiłam do końca cieszyć się z sukcesów. Męczyło mnie poczucie winy. Czułam, że tracę grunt. Tata już nie napisze mi usprawiedliwienia, kiedy coś nie wyjdzie. Nie zdecyduje za mnie: napić się wódy czy nie? Naćpać się, pójść do łóżka z tym czy tamtym facetem? Wiele razy miałam doła: "Dość, zawracam". Ale jednak zostawałam. Była muzyka i niezła kasa. Ale też narkotyki, whisky i przypadkowy seks. I wiesz, co mi pomogło? Właśnie kodeks ojca. On mi powtarzał: "OK, idziesz na imprezę, ale pijesz tylko dwa drinki, bo trzeci to już utrata kontroli". Czułam zdrowy strach przed uzależnieniem. Miałam też romans z kokainą. Pierwszy raz, pierwszy sztos, który od razu zostaje w psychice. Ciągnęło mnie: muszę być kultowa, muszę brać, pokazać, że nie pękam. I jednocześnie myśl w tyle głowy: robisz coś nieprawdopodobnie niebezpiecznego. Zaczęłam śnić o koksie, tęsknić za nim, zrozumiałam, że teraz muszę sama zadecydować, czy brnę w to dalej. Dzisiaj mogę powiedzieć, że wygraną zawdzięczam rodzicom. Nigdy nie straciłam kontroli nad tym, co się ze mną działo. Byłam na granicy, ale się nie stoczyłam.

Jest bardzo cienka granica między poczuciem wdzięczności a byciem dłużnikiem do końca życia. Miałam 26 lat i chciałam stanowić sama o sobie. Współpraca z kolegami przestała mieć sens.
Agnieszka Chylińska

Jednak wychodziłaś na scenę pijana...

Agnieszka Chylińska: Tak, ale zaczęło do mnie docierać, w czym biorę udział. Na jednym takim pijanym koncercie zrozumiałam, że tłum właściwie mnie nie potrzebuje - ludzie znają słowa, śpiewają za mnie. A ja jestem jak kukła, wystarczy, że wyjdzie i się pokiwa. Czy tego chciałam? To było już po latach koncertów z O.N.A. Jeździliśmy jak trupa cyrkowa. Zespół był całym moim światem, zastępował przyjaciół, rodzinę, nie potrzebowałam do życia nic więcej. I nic więcej nie miałam.

Ale postanowiłaś odejść, choć tym ludziom zawdzięczałaś wszystko.

Agnieszka Chylińska: Jest bardzo cienka granica między poczuciem wdzięczności a byciem dłużnikiem do końca życia. Miałam 26 lat i chciałam stanowić sama o sobie. Współpraca z kolegami przestała mieć sens. Rozstaliśmy się ostatecznie na początku 2003 roku. Do dziś nie mam z nimi żadnego kontaktu.

W tym samym czasie rozstałaś się też z Krisem, pracownikiem wytwórni fonograficznej, który był przy Tobie prawie od początku kariery w O.N.A. Wasze małżeństwo trwało szesnaście miesięcy.

Agnieszka Chylińska: Nie wyszło nam, choć przed ślubem byliśmy ze sobą sześć lat. Uważam to za osobistą porażkę, ale cieszy mnie, że utrzymujemy kontakt. Dzięki Krzysztofowi zmieniłam drapieżny stosunek do facetów. Dopóki go nie poznałam, miałam poczucie, że nigdy nie potraktuję żadnego poważnie. Obiecałam sobie po przykrym rozstaniu z chłopakiem z mojego pierwszego zespołu, że już nigdy się nie zakocham. Miałam prostą filozofię: faceci są po to, by pójść z nimi do łóżka, a potem nie oddzwonić.

Agnieszka Chylińska: On twierdzi, że pierwszy raz spotkaliśmy się w 2002 roku. Opiekował się wtedy jedną z grup debiutujących w Opolu. Podobno rozmawialiśmy. Później wpadliśmy na siebie w Łodzi, kiedy dawałam tam koncert z O.N.A.

Jak myślisz, co Marka w Tobie zafascynowało?

Agnieszka Chylińska: Myślę, że potrafił odkryć i zobaczyć w tamtej obrazoburczej i zmęczonej życiem gwieździe człowieka, wrażliwą dziewczynę. Był bardzo wytrwały. Po prostu czekał na mnie. Zdecydowałam się mieć z nim dziecko.

Ciąża była dla Ciebie szokiem?

Agnieszka Chylińska: Była wybawieniem. Na mojej drodze ktoś postawił znak STOP. Niektórzy fani syczeli: "Jak ona śmiała?!". Prawdopodobnie uważali, że Chylińska zamiast macicy ma industrialny mechanizm do wytwarzania muzyki. A tu nagle okazało się, że będzie karmić i tulić niemowlę. Piszę pamiętnik od dwunastego roku życia, ale wtedy założyłam specjalny dziennik: wkleiłam test ciążowy, zdjęcia z usg. W pierwszym trymestrze myślałam: "OK, mam tę ciążę na papierze, ale na razie niewiele się zmienia". Chciałam jeszcze trzymać się starego życia, wciąż mieć zespół, poudawać, że nic się nie dzieje. Ale wraz ze zmianami w fizjologii, wyglądzie odezwał się głos: "Zaraz, zaraz, nie jesteś już sama, jest dziecko, które cię potrzebuje. Jak nie dla siebie, zmień się dla małego".

Od czego zaczęłaś te zmiany?

Agnieszka Chylińska: Od wielkiego sprzątania. Ale nie w głowie. Chodziłam po mieszkaniu, tropiłam paprochy na dywanie. Prałam, szorowałam. Aż pewnego dnia wszystko było już idealnie ułożone i sterylne. Wtedy zrozumiałam, że dłużej nie mogę uciekać przed tym, co chce mi powiedzieć to coś-ktoś w środku. Muszę w końcu zadać sobie kilka pytań…

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Całą rozmowę z Agnieszką Chylińską przeczytasz w najnowszym numerze TS.

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas