Najgorsza jest przemoc psychiczna
Jeśli kobieta cyklicznie słyszy, że jest idiotką, dziwką, że jest gruba, chuda, brzydka, jeśli ktoś porównuje ją do innych, krytykuje, to musi wiedzieć, że to już jest przemoc psychiczna - mówi Iwona A. Wiśniewska, dyrektor krakowskiego Ośrodka dla Osób Dotkniętych Przemocą.
Anna Piątkowska, Styl.pl: Przypadek sprzed kilku miesięcy: wieloletnia ofiara przemocy, Francuzka Jacqueline Sauvage, zabiła męża. Prezydent Francji Francois Holland zastosował wobec niej prawo łaski. Kobieta i jej dzieci przez wiele lat byli poddawani przemocy. Takich kobiet są tysiące. Dlaczego latami trwają w toksycznych związkach, nie odchodząc po pierwszym akcie przemocy?
Iwona A. Wiśniewska: - Ani Jacqueline Sauvage, ani podobne jej kobiety nie mogą odejść po pierwszym razie, to jest stereotypowe myślenie. Każda osoba uwikłana w przemoc, ofiara przemocy, tkwi w niej. Jeżeli mogłaby odejść, miałaby takie możliwości, wiedzę, nie miałaby robionego prania mózgu, a po jakimś czasie także wyuczonego poczucia bezradności, na pewno by odeszła. Ogromnym nadużyciem jest także mówienie, że kobieta jest sama sobie winna, albo że lubi być bita. Nikt nie lubi być bity. Kobiety tkwiące w takich związkach nie są masochistkami, ale stres i cykliczność przemocy powodują, że zostają.
- Wielki ukłon w stronę prezydenta Francji, że uniewinnił Jacqueline Sauvage, bo w naszych więzieniach siedzi wiele kobiet, które "zadźgały" męża w desperacji. Wiele innych tego nie zrobiło tylko dlatego, że nie miały siły. Najczęściej, kiedy kobieta zabija, to w kuchni, nożem. Zazwyczaj jest to jeden cios. Po prostu nie wytrzymuje. I gdyby wcześniej ludzie reagowali, może nie dochodziłoby do tragedii.
Panuje przekonanie, że w sprawy rodzinne nie należy się wtrącać. Sąsiedzi zazwyczaj nic nie słyszą, nic nie widzą...
- Rodzina także. A do tego dochodzą komentarze w stylu: "Widziały gały, co brały". Mówimy tak, bo nie rozumiemy mechanizmu przemocy. Przemoc jest cykliczna, eskaluje. Coraz więcej się o tym mówi, ale wciąż myślimy stereotypowo, że żeby była przemoc, to musi być alkohol, tzw. patologia, sińce na ciele, krwawe wybroczyny. Nieprawda. Przerażały mnie billboardy "Bo zupa była za słona", które wisiały pod koniec lat 90. na polskich ulicach, bo z jednej strony dzięki nim zaczęliśmy mówić o przemocy w rodzinie, a z drugiej strony wciąż stygmatyzowaliśmy: żeby była przemoc, musi być kobieta.
- I statystycznie rzeczywiście jest to kobieta - w ponad 90 proc. przypadków, ale coraz więcej mężczyzn doznaje nie tylko przemocy psychicznej, ale i fizycznej. W naszym ośrodku mieszkali także mężczyźni. Największe spustoszenie wywołuje przemoc psychiczna. Rany na ciele znikną, nawet kiepowania, nacięcia skóry - ten ból zniknie, rana się zabliźni. Natomiast ślady przemocy psychicznej zostają.
Trudno jednak oczekiwać od kobiety, której partner codziennie powtarza, np. że jest głupia i brzydka, i do niczego się nie nadaje, żeby poszła z tym na policję. A to przecież już przemoc.
- Oczywiście, że tak, ale większość z nas nie ma świadomości, że to jest przemoc. Jeśli kobieta cyklicznie słyszy, że jest idiotką, dziwką, że jest gruba, chuda, brzydka, ktoś porównuje ją do innych, krytykuje, to musi wiedzieć, że to już jest przemoc psychiczna.
Wiele kobiet pewnie słyszy, że się godzą na taką sytuację.
- Godzą się, bo są tysiące okoliczności: bo nie mają gdzie odejść, bo po wielu tzw. praniach mózgu po prostu uwierzyły, że są głupie - na tym to właśnie polega. Wystarczy, że przez kilka tygodni ktoś będzie pani powtarzał, że jest głupia, żeby pani w to uwierzyła. To jest bagaż doświadczeń, który wynosimy z dzieciństwa.
- Jeśli rodzic mówił nam "jesteś beznadziejna", porównywał nas do rodzeństwa, krytykował, poniżał, to potem przez całe życie do kogoś się porównujemy. Jeśli ktoś mówi, że jest pani nic nie warta, to nawet gdyby była pani w czymś doskonała, nie potrafi w to uwierzyć. Grupa terapeutyczna, psychoedukacyjna pomagają wyjść z takich sytuacji, powiedzieć: "Stop, możesz zbudować swoje życie na nowo. To nie będzie łatwe, ale krok po kroku i się uda".
Czym zatem różni się konflikt w związku od aktu przemocy?
- Konflikt w związku jest rzeczą naturalną - powiemy coś przykrego, pokłócimy się, ale potem przepraszamy i analizujemy nasze zachowanie. Konflikt nierozwiązywany powoduje eskalację. Niezatrzymana przemoc przybiera na sile. Toczy się w wymiarze dominacja - uległość. Tkwi w tym wstyd, zażenowanie. Tym bardziej, że myślimy stereotypowo: nie ma alkoholu, nie ma biedy, są trzy samochody, nie bije, nie wykorzystuje seksualnie, no to nie ma przemocy. Ale są też przypadki, kiedy zmusza do seksu, zdradza, kiedy krzywdzi lub poniża ją przy dzieciach, mówi im, że ich matka jest idiotką. Kiedy ją ignoruje, jest oziębły - tak również wygląda przemoc w związku.
- Definicji przemocy jest wiele, ale najłatwiej powiedzieć, że to jest zniewolenie człowieka, niemoc. Sprawca również nie jest ciągle okrutny. Można powiedzieć obrazowo, że wystarczy, że na 365 dni w roku on będzie 65 dni dobry i ofiara będzie pamiętać tylko te dobre chwile.
To znaczy, że ofiara tego rodzaju przemocy jest bezsilna?
- Nie, wystarczy zareagować. Nie reagując na przemoc, współuczestniczymy w niej. Czasami zachowanie ofiary przemocy wydaje się irracjonalne, głupie wręcz, ale takie są mechanizmy stosowania przemocy.
Nieraz ofiara wprost mówi, że kocha sprawcę przemocy.
- Ależ tak! Oczywiście, że kocha, i tym bardziej utrzymuje ją to w przekonaniu, że powinna zostać. Pytanie: kocha czy jest zależna? Może boi się samotności? Dlatego nigdy nie można mówić: "Ja na twoim miejscu odeszłabym po pierwszym razie".
Co jest kluczowe w podjęciu decyzji o odejściu z przemocowego związku? Ekonomiczna niezależność?
- Można sobie poradzić bez ekonomicznej niezależności, najważniejsza jest siła psychiczna. Podziwiam kobiety, bo czasami z kilkorgiem dzieci potrafiły powiedzieć dość, odejść. Mamy teraz w ośrodku trzy kobiety z trójką dzieci. Czasem kobiety mówią, że tkwią w takiej sytuacji dla dobra dziecka, ale to tak nie działa. Dziecko przede wszystkim potrzebuje miłości. Często też, kiedy poproszą o pomoc znajomych, rodzinę, słyszą: "Gdzie odejdziesz, bez niego nie miałabyś nic" - i tkwią w takim układzie dla dobra dzieci, rodziny. Obiecują sobie - komunia, bierzmowanie, ślub - potem odejdę. Ale potem nie są w stanie. Często nawet jeśli odejdą do matki, do rodziny, będą stygmatyzowane. Nierzadko więc wracają do sprawcy, na zewnątrz udają, że wszystko jest w porządku, uciekają w pracę, pomagają wszystkim dokoła, tylko sobie nie potrafią pomóc. Nie dopuszczają do siebie nikogo, bo wstyd.
- Ale też każdy, kto mówi: "Na jej miejscu odeszłabym po pierwszym razie", po prostu kłamie, nigdy nie był na tym miejscu. Jestem bardzo ostrożna z osądzaniem, ale pełna podziwu dla kobiet. Jedna z kobiet, która trafiła do naszego ośrodka, była wielokrotnie gwałcona, ale gdy sprawca zrobił to przy dziecku, nie wytrzymała i dopiero odeszła. Jej problem jednak polegał na tym, że wcześniej nie zgłaszała nigdzie przemocy, nie miała Niebieskiej Karty, bo się wstydziła.
- Sąsiedzi, oczywiście, nic nie słyszeli. Wszyscy sąsiedzi, którzy w takiej sytuacji nic nie słyszą, współuczestniczą w przestępstwie. A przecież mogą to zgłosić anonimowo. Nawet jeśli policjant zapyta o dane, można odmówić ich podania. Można również zadzwonić do kuratora, do pracownika społecznego w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Apeluję: zgłaszajmy, wtrącajmy się, bo niepowstrzymana przemoc przybiera na sile!
- Warto mówić także o tym, że mężczyźni doznają przemocy - nie tylko psychicznej, także fizycznej czy seksualnej.
To częsty zarzut, że kobiety przez lata nie zgłaszają aktów przemocy, nie mówią o nich, a nawet ukrywają.
- Znam przypadek, że kobieta nie mówiła o przemocy, jakiej doznawała w domu prawie 40 lat. Bo nie wypadało, bo nikt by nie uwierzył, bo chodzili do kościoła, bo byli bogaci... Dziś ona nie ma nic, on ma wszystko. Znam też sytuację, że w domu dostatek, ale jej nic nie wolno. I ona ma wszystko, ludzie jej zazdroszczą, ale to złota klatka, bo nic nie może, o wszystko musi błagać. Bardzo chciała pracować, jest anglistką, ale żona biznesmena nie może pracować za "psie pieniądze". Po latach ona myśli, że się do niczego nie nadaje. To jest przemoc psychiczna, ekonomiczna, izolowanie od rodziny, od ludzi. Takie zachowania wynikają oczywiście z jego niskiej samooceny, bo normalny mężczyzna chwaliłby się piękną i mądrą żoną, zamiast ją ukrywać...
- Te osoby, które zdecydowały się odejść, nawet jeśli jest im bardzo trudno, mówią, że dopiero po odejściu z przemocowego związku zaczęły oddychać, chce im się żyć. Krok po kroku uczą się być kobietą, matką, a przede wszystkim człowiekiem, który myśli o sobie. Często się mówi, że to egoizm, ale tylko kiedy pokocha się i zaakceptuje siebie, można być szczęśliwym. Proszę nie mylić tego z egocentryzmem. Egocentryk ignoruje innych myśląc tylko o sobie.
Spotyka się pani z zarzutem, że rozbiła małżeństwa?
- Oczywiście! I to często mówią matki tych ofiar, np. że ich córka powinna być przy mężu. Są też takie kobiety, które po pobycie u nas wróciły do domu, do sprawcy i przestają przychodzić na terapię, na nowo wchodzą w fazy przemocy. Rekordzistka wracała do nas osiem razy. Nigdy nie oceniamy jej decyzji, tylko przyjmujemy i nadal wspólnie pracujemy nad jej zasobami. Należy jednak pamiętać, że niezatrzymana przemoc przybiera na sile, za przemoc zawsze odpowiedzialny jest sprawca, niezależnie od tego, co czyni ofiara.
- Mamy prawo się źle zachowywać, mamy prawo być krnąbrni i jeżeli komuś się to nie podoba, to albo trzaska drzwiami i wychodzi, albo rozwiązuje to w inny sposób. Oczywiście, łatwiej jest być agresywnym, bo to przynosi szybkie efekty, sprawca rozładowuje napięcie. Ale sprawca musi mieć świadomość jednego: wyrządzając krzywdę innej osobie, tak naprawdę wyrządza krzywdę sobie. Odkrycie tego jest drogą do wolności. Tak, jak z alkoholikiem.
Czy z doświadczenia może pani powiedzieć, co sprawia, że kobiety mają świadomość, że doznają przemocy?
- Ofiary naprawdę często tego nie wiedzą, uważają to za konflikt. Najczęściej jest to impuls, informacja od pracownika socjalnego, policjanta, księdza, że to czego doświadczają w domu to przemoc. Czasami nie wytrzymują psychicznie, zwłaszcza gdy przemoc zaczyna dotykać dzieci. Informacja ze szkoły, że coś się dzieje z dzieckiem, czasem sugestia psychologa, psychiatry uświadamia im, że problemy, z którymi zgłasza się pacjentka - stany depresyjne, lękowe, wycofanie, choroby psychosomatyczne mogą mieć związek z doznawaną przemocą.
Czy ustawa antyprzemocowa coś zmieniła?
- Wszystko, co się robi dla ludzi uwikłanych w przemoc jest dobre. Ktoś, kto się buntuje przeciwko ustawom, konwencjom jest po prostu ignorantem. Nawet te nagonki i dyskusje wokół ustawy antyprzemocowej przyniosły coś dobrego, gdyż zaczęła się dyskusja, bo coraz więcej osób uwikłanych w przemoc jest uświadomionych, coś się zaczyna dziać i to może być impuls do zauważenia, że to nie są sprawy rodzinne, w które nie należy się wtrącać. To może być bodziec. Niepokoi mnie jednak, że niektóre osoby, które działają przeciwko tej konwencji czy ustawie same przyznają, że doznawały przemocy. Mówią: "Ja wytrwałam w rodzinie dla dobra dzieci, ty też wytrwasz".
Co powinna zrobić osoba, która uświadomi sobie, że jest ofiarą przemocy?
- Taka świadomość jest pierwszym krokiem do wolności. Nie trzeba od razu zgłaszać się na policję czy wyprowadzać, bo czasami nie ma takiej możliwości. Natomiast warto pójść do specjalisty - pracownika socjalnego, psychologa, pedagoga, policjanta. Pracownicy Niebieskiej Linii również pokierują do odpowiednich instytucji.
Na co mogą liczyć ofiary przemocy, które trafią do prowadzonego przez panią Ośrodka dla Osób Dotkniętych Przemocą?
- Osoby, które trafiają do nas, są tu kierowane przez pracownika socjalnego albo przywożone przez policję przez 24 godziny na dobę. Jest tu wachlarz pomocy nieodpłatnej. Każda osoba ma tu w ośrodku do dyspozycji grupy wsparcia, rozmowy z pracownikami, terapię indywidualną, grupy terapeutyczne i psychoedukacyjne, terapię pedagogiczną, pracę socjalną, doradztwo zawodowe i pomoc prawną. Jeśli trzeba, uczestniczymy w mediacjach z rodziną. I najważniejsze - trzymiesięczne schronienie, również z dziećmi - żeby nabrać siły. Bo przez ten czas - nie oszukujmy się - życia się nie zmieni, ale można podjąć pierwsze kroki do usamodzielnienia się.