Nie jestem kaznodzieją
Kocha rock'n'drolla i amerykańskich pisarzy, ale snucia opowieści nauczył się w szkółce niedzielnej. Pisarzem chciał być od dzieciństwa, ale dopiero po 20 latach prób udało mu się coś wydać. A później przyszedł sukces. Jego "Śnieg przykryje śnieg" zyskało uznanie czytelników, pochlebne recenzje i Nagrodę Norweskich Księgarzy.
Izabela Grelowska, Styl.pl: Napisałeś świetną psychologiczną powieść, która jest przedstawiana jako powieść kryminalna. Czy bycie autorem skandynawskim zobowiązuje do pisania kryminałów?
Levi Henriksen: - Przede wszystkim pierwsza powieść kryminalna, czy też detektywistyczna, została napisana w roku 1839 przez norweskiego autora Mauritsa Hansena. Opowiadała o morderstwie mężczyzny, który konstruował maszyny dla fabryk.
- Ale chciałbym też dodać, że nie uważam "Śniegu..." za kryminał. To powieść psychologiczna z wątkiem kryminalnym. Inspirowało mnie mnóstwo rzeczy, kilkakrotnie obejrzałem film "Prywatne piekło" z Nickiem Noltem, by uzyskać to samo klaustrofobiczne odczucie bycia odciętym od świata.
- Osobiście nie jestem zagorzałym fanem powieści kryminalnych i za najlepsze uważam te, w których rozwiązanie zagadki wcale nie jest najważniejsze. Myślę o sobie raczej jako o "opowiadaczu historii", odwołującym się do tradycji amerykańskiej. Chcę poruszyć moich czytelników - chcę by śmiali się i płakali podczas lektury - i dlatego lubię dodawać element napięcia, wątek kryminalny. Ale wewnętrzna podróż ma zawsze największe znaczenie.
Jesteś muzykiem. Jak to się stało, że zostałeś pisarzem?
- Wydałem moją pierwszą płytę Heart of Mary "Greetings from Stuckville" wiele lat zanim opublikowałem pierwszą książkę i nie krył się za tym żaden większy plan. Dla mnie pisanie zawsze było znaczącą częścią życia. Moja matka uparcie twierdzi, że jest tak odkąd byłem małym chłopcem. W czasie dorastania zawsze wykorzystywałem to, że chcę zostać pisarzem, żeby wykręcić się od różnych obowiązków domowych. Zacząłem pisać książkę mając 11 lat (i to był kryminał), ale znudziłem się po 3 rozdziałach i nigdy jej nie skończyłem. Taki był początek.
- Natomiast kiedy odkryłem rock’n’rolla spodobało mi się to, że jest to coś, co robi się z innymi ludźmi, coś jak piłka nożna, ale z celem. Tak czy inaczej myślę, że bycie muzykiem sprawiło, że jestem lepszym pisarzem, a bycie pisarzem umocniło mnie jako muzyka. To może brzmieć jak przechwałki, ale uważam, że teksty moich piosenek należą do najlepszych w Norwegii. Myślę, że muzyk we mnie karmi pisarza i vice versa. Dobrą rzeczą jeśli chodzi o muzykę jest to, że można to robić wspólnie z innymi i kiedy rzuciłem granie na kilka lat, naprawdę brakowało mi adrenaliny, którą daje występowanie na scenie. Czuję się więc niezmiernie szczęśliwy, że udało mi się oba moje hobby przekształcić na pracę.
Pracowałeś także jako dziennikarz. Czy to doświadczenie pomogło ci podczas pisania książek?
- Rzuciłem dziennikarstwo w 2005 roku - 10 lat temu - i wcale tego nie żałuję. Ale ten zawód nauczył mnie dyscypliny. Nieważne czy moja ulubiona drużyna przegrała mecz ani czy pokłóciłem się z żoną - następnego dnia musiałem zasiąść do komputera i napisać artykuł. Wielu innych norweskich pisarzy nie ma tej dyscypliny, dlatego raczej opowiadają o rzeczach, o których chcieliby napisać, zamiast je pisać. Bycie dziennikarzem nauczyło mnie też, jak komponować historię. Natomiast największą wadą było to, że dziennikarz zawsze powinien pisać prawdę, a to niekoniecznie jest coś do czego powinien dążyć pisarz.
Jakie są twoje najważniejsze cechy, dzięki którym osiągnąłeś sukces?
- Naprawdę nie wiem. Może to, że pozwalam sobie być innym od większości norweskich pisarzy. Albo, że pozwalam sobie na odrobinę sentymentalizmu. Ale zostałem wychowany w kościele zielonoświątkowym i mam nieco inne podejście niż większość moich kolegów. W przypadku "Śniegu..." prawdopodobnie duże znacznie miało to, że został on opublikowany w momencie, kiedy wielu Norwegów było już znudzonych książkami, jakie wychodziły w tym czasie. Mi, jako człowiekowi z zewnątrz, wydawało się, że pojawia się cała masa książek o tym, jak ciężko być pisarzem, co jest prawdopodobnie najnudniejszym tematem na jaki można pisać. I w tym momencie pojawiłem się ja, człowiek z prowincji piszący o "prawdziwych" ludziach i życiu codziennym. Myślę, że dla czytelników było to w jakiś sposób odświeżające. Zanim mój pierwszy zbiór opowiadań pod tytułem "Gorączka" został opublikowany w 2002 roku, został odrzucony 87 razy. Ale ze "Śniegiem..." pojawiłem się we właściwym miejscu i czasie.
Jaki wpływ ma religia na twoje pisarstwo?
- Jest naprawdę ważna zarówno ze względu na wartości moralne, jak i sam sposób opowiadania historii. Moja matka była nauczycielką w szkółce niedzielnej i zawsze powtarzam, że to tam nauczyłem się, jak opowiadać historie. Mam na myśli to, że pierwsze morderstwo w Biblii pojawia się na trzeciej stronie, prawda? I nawet jeśli nie wierzy się w Biblię jako przewodnik po swoim życiu religijnym, to wciąż można tam znaleźć wspaniałe opowieści.
- Myślę, że to, co się pojawia we wszystkich moich książkach to walka dobra ze złem, światła z ciemnością. I to oczywiście ma ogromny związek z tym, jak zostałem wychowany i w co wierzę. Ale nie jestem kaznodzieją, tylko pisarzem. Prace amerykańskiej pisarki Flannery O’Connora pomogły mi odnaleźć się jako pisarzowi i uświadomiły mi, w jaki sposób mogę przekształcić moje wychowanie w sztukę.
Niektórzy ludzie uważają, że ciekawe rzeczy dzieją się tylko w wielkich miastach. Ty wybrałeś prowincję jako miejsce akcji twoich powieści. Czy uważasz, że jest bardziej inspirująca?
- Prawdopodobnie nie użyłbym tego słowa. Sądzę, że wiejskie tereny Norwegii lub jakiegokolwiek innego kraju, są równie interesujące co duże miasta, a czasami nawet bardziej. Ja całe życie mieszkałem w pobliżu Kongsvinger, małego miasteczka liczącego ok 17 000 mieszkańców i pisanie o takich miejscach jest czymś, co znam od podszewki. Kiedy byłem młodszy i chciałem zostać norweskim Ernestem Hemingway’em, próbowałem pisać historie o Francji, Hiszpanii i Włoszech, ale one nie brzmiały prawdziwie. Jako pisarz odnalazłem się dopiero, kiedy zacząłem pisać czerpiąc z mojego własnego środowiska i wychowania i przekształcając je w fikcję literacką.
- William Faulkner użył Yoknapatawpha County jako miejsca akcji wszystkich swoich powieści i ja, jak do tej pory, w ten sam sposób traktuję Skogli. Poza tym myślę, że pisarz osiąga sukces, jeśli udało mu się wykreować miejsce oparte na regionie, w którym wyrósł i przekształcić je w coś uniwersalnego. To oczywiście nie znaczy, że pewnego dnia nie napiszę o czymś zupełnie innym. Kiedy odwiedziłem Polskę, pomyślałem, że to interesujące miejsce. Może kiedyś napiszę książkę o kimś w Polsce.
Mieszkasz w kraju o niezwykłej przyrodzie czy ona również ma wpływ na twoją twórczość?
- No cóż, mieszkam we wschodniej części kraju, niedaleko Oslo i nie ma tam zbyt wielu fiordów czy wysokich gór, ale największa rzeka Norwegii Glomma rozdziela się na dwie odnogi. Myślę, że gdybym urodził się w Polsce, przyroda miałaby na mnie taki sam wpływ. Ale w książkach często wykorzystuję typowy norweski krajobraz z mnóstwem lasów i śniegu. Lubię używać klimatu i pogody jako metafory losu moich bohaterów. Mam na myśli to, że śnieg czy deszcz mogą być niezwykle przydatne, kiedy opisuję nastroje ludzi, o których piszę.
- Uważam się za norweskiego pisarza, który podąża za amerykańską tradycją. Czuję się związany z amerykańskimi pisarzami od Marka Twaina po Ernesta Hemingway’a, od Raymond Carvera do Richarda Forda, od Flannery O’Connor do Annie Proulx (te dwie kobiety nauczyły mnie naprawdę dużo).
Jeśli miałbyś dać jedną radę początkującym pisarzom, co by to było?
- Nigdy się nie poddawaj. Jeśli masz to co trzeba, sukces przyjdzie prędzej czy później. Od czasu kiedy wysłałem do wydawnictwa pierwszy zestaw wierszy do momentu opublikowania mojego pierwszego zbioru opowiadań w 2002 roku minęło 19 lat.
Posłuchaj muzyki Levi Henriksena: