Oscary 2019: Czego możemy się spodziewać?
Na tegoroczne nominacje oscarowe czekaliśmy w większym niż zazwyczaj napięciu. I nie tylko dlatego, że wszystko wskazywało na to, że "Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego ma szansę na wielki sukces. Także dlatego, że po ostatnich problemach Amerykańskiej Akademii Filmowej (decyzja o skróceniu gali, rezygnacja z prowadzącego) wszyscy zastanawiamy się, czy jest jeszcze szansa, by uratować prestiż i popularność Oscara.
Polaków na pewno akademia nie zawiodła. Trzy nominacje dla "Zimnej wojny" to przyjemne zaskoczenie. O ile nominacji w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny można się było spodziewać, to dodatkowe wyróżnienia za reżyserię i scenariusz należy już traktować jako potwierdzenie, że film zrobił na akademikach duże wrażenie.
Czy to znaczy, że ma szansę na zwycięstwo w tych kategoriach? Tu największym rywalem wydaje się "Roma" Alfonso Cuaróna. Podobnie jak w przypadku filmu Pawlikowskiego, to prywatna, czarno-biała opowieść, uwikłana w historię. Cuarón ma nad Pawlikowskim przewagę - "Roma" jest także nominowana w kategorii najlepszy film, a także zebrała nominacje aktorskie (dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej i drugoplanowej). Poza tym produkcja dystrybuowana przez Netflix trafia do większej grupy akademików. Nie ma jednak co załamywać rąk, bo "Zimna wojna" ma bardzo dobrą kampanię promocyjną wśród członków akademii.
Do pewnego stopnia za gest w kierunku szerokiej widowni, która od lat nieco nudzi się na filmach nominowanych przez akademię, jest wyróżnienie "Czarnej Pantery" w kategorii najlepszy film. Szanse, by komiksowa produkcja Marvela wygrała tegoroczną rywalizację, są niewielkie, ale to ukłon w stronę tych głosów, które wskazują, że akademia powinna nominować nie tylko filmy niezależne, ale także produkcje popularne, które rezonują z amerykańską widownią. I to założenie "Czarna Pantera" jak najbardziej spełnia.
Wśród nominacji dla najlepszego filmu znajdziemy jednak głównie produkcje, które wpisują się w upodobania akademii. Historie z życia wzięte (aż pięć z ośmiu nominowanych filmów jest częściowo oparte na faktach), melodramaty ("Narodziny gwiazdy"), biografie przedwcześnie zmarłych twórców ("Bohemian Rhapsody"), filmy polityczne ("Vice", "Czarne bractwo. BlacKkKlansman"), opowieści o brytyjskich monarchach ("Faworyta") czy prywatne historie, które opowiadają o szerokich problemach społecznych ("Green Book"). Kto ma największe szanse na wygraną?
Jeśli patrzeć na dotychczasowe wyniki, to na pierwsze miejsce na razie wysuwa się "Green Book" - film, który zebrał już kilka nagród, ale przede wszystkim został wyróżniony na festiwalu w Toronto, gdzie od kilku lat niemal bez pudła nagradzano filmy, które dostawały potem Oscara.
Niezwykle ciekawie zapowiadają się w tym roku kategorie aktorskie. Zwłaszcza rywalizacja o statuetkę dla najlepszej aktorki w roli pierwszoplanowej może przysporzyć bólu głowy akademikom. Z jednej strony mamy zasłużoną weterankę - Glenn Close, która przez 45 lat swojej wspaniałej kariery filmowej nie dostała jeszcze Oscara. Tymczasem jej rola w "Żonie" jest naprawdę doskonała.
Z drugiej strony - Lady Gaga, debiutująca na wielkim ekranie, w "Narodzinach gwiazdy" bez trudu wciela się w zahukaną dziewczynę z wspaniałym głosem, który prowadzi do sukcesu. Jednak obok tych dwóch kandydatek jest jeszcze trzecia - Olivia Coleman, odtwórczyni roli królowej Anny w "Faworycie". Coleman to popularna brytyjska aktorka, która ma już na swoim koncie wiele nagród, filmowych i telewizyjnych. Być może nadszedł czas, by ameryka odkryła jej talent. A może akademicy skłonią się do nagrody dla absolutnej debiutantki? Yalitza Aparicio, odgrywająca główną rolę w filmie "Roma", to z pewnością aktorskie odkrycie. Choć akademia nie jest szczególnie skłonna do nagradzania debiutantów.
O debiutach nie ma mowy w przypadku kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy. Tu mamy wręcz klub aktorów z kilkoma nominacjami. Duże szanse na zwycięstwo ma Christian Bale. Nie tylko dlatego, że znów dramatycznie przytył do roli, ale także dlatego, że krytyczny wobec prezydentury Georga W. Busha film "Vice", w którym gra główną rolę Dicka Cheneya, może przypaść do gustu bardzo liberalnej akademii.
Wśród nominowanych znalazł się także Bradley Cooper - za rolę w wyreżyserowanym przez siebie filmie "Narodziny gwiazdy". Akademia lubi również nagradzać aktorów grających alkoholików, więc jego szanse też są spore. Nie można pominąć też Ramiego Maleka, którego transformacja we Freddiego Mercurego w "Bohemian Rhapsody" była imponująca. Filmy o przedwcześnie zmarłych, genialnych twórcach zawsze cieszą się powodzeniem. Co z kolei każe nam spojrzeć przychylniej na Willema Dafoe, nominowanego za rolę Van Gogha w filmie "At Eternity’s Gate".
Nieco z boku stawki, zdaje się pozostawać Viggo Mortensen. Ten doskonały aktor został nominowany za swoją rolę w "Green Book", ale niekoniecznie jest wymieniany w gronie faworytów.
Co ciekawe, nominacji za rolę drugoplanową nie dostała Claire Foy, szerzej znana z serialu "The Crown". Wielu krytyków powtarzało, że jej rola to najlepsza część filmu "Pierwszy człowiek". Produkcja jednak nie zyskała przychylności akademii. Natomiast szóstą nominację - za rolę w filmie "Vice" - dostała Amy Adams. Aktorka powoli goni Leonardo DiCaprio w ilości nominacji, bez nagrody i coraz częściej pojawiają się pytania, czy już nie czas na wyróżnienie też dla niej. Zwłaszcza że w tym roku ma dużą szansę - nominowane w tej samej kategorii Emma Stone i Rachel Weisz - obie za film "Faworyta" - zapewne podzielą się między sobą głosami. Być może to będzie rok, w którym Amy Adams w końcu podziękuje za Oscara.
Nie jest łatwo też wskazać faworyta w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Wśród faworytów najczęściej wymienia się Mahershala Ali za rolę w filmie "Green Book". Z drugiej strony Mahershala dostał już Oscara kilka lat temu za rolę w filmie "Moonlight", co może skłonić akademię do nagrodzenia innego aktora. Tu po statuetkę może sięgnąć Adam Driver - za rolę w "Czarne bractwo. BlacKkKlansman", czy Sam Rockwell za brawurowe sportretowanie Georga W. Busha.
Niewielkie są chyba natomiast szanse Richarda E. Granta, angielskiego aktora nominowanego za rolę w komediodramacie "Can You Ever Forgive Me". Ciekawe jest pojawienie się w zestawieniu Sama Elliotta, grającego brata głównego bohatera w "Narodzinach gwiazdy". Elliott nie pojawiał się wśród nominowanych przez inne gremia, a jego miejsce zwykle zajmował Timothée Chalamet, ze swoją rolą w filmie "Mój piękny syn". Jednak tym razem Akademia wolała nominować zgorzkniałego kowboja niż młodziutkiego narkomana.
Dla wielu zaskoczeniem była obecność Pawła Pawlikowskiego wśród reżyserów wyróżnionych nominacją, jednak większe zaskoczenie powinna budzić wiadomość, że Spike Lee dostał w tym roku dopiero swoją pierwszą nominację reżyserską. To wprost trudne do uwierzenia, że jeden z najważniejszych amerykańskich reżyserów przez lata nie został dostrzeżony przez Akademię.
Nominację dostał także Alfons Cuarón, co oznacza, że w tym roku otrzymał aż trzy nominacje (jest także autorem nominowanych do Oscara zdjęć do filmu "Roma"). Wśród nominowanych znalazł się też Grek - Giorgos Lanthimos (za "Faworytę") oraz Adam Kay (za "Vice"). Warto jednak zaznaczyć, że nie ma wśród nominowanych reżysera filmu "Green Book", co może znacznie obniżyć jego szansę na zwycięstwo w kategorii najlepszy film.
Tegoroczne nominacje trudno nazwać pełnymi niespodzianek. Niektóre kategorie już teraz zdają się mieć oczywistych zwycięzców, jak np. najlepsza piosenka, gdzie oczywistym będzie triumf Lady Gagi i utworu "Shallow" z "Narodziny gwiazdy". Na pewno znakiem tegorocznych Oscarów jest obecność wśród nominowanych filmów, aktorów i twórców dużej liczby aktorów i twórców niezwiązanych z kinematografią amerykańską. Być może dlatego, że Oscary budzą coraz więcej emocji na świecie, a coraz mniej w samych Stanach Zjednoczonych. Nie sprawdziły się też przewidywania, że po ostatnich hollywoodzkich rozliczeniach wśród nominowanych będzie więcej kobiet - wciąż nie ma ich wśród najlepszych reżyserów i trudno znaleźć nominowane kobiety w poza aktorskich kategoriach.
Pewnym powiewem świeżości jest natomiast obecność wśród nominowanych produkcji filmów dystrybuowanych przez platformy streamingowe, takie jak Netflix czy Amazon. Choć, aby dostać nominację, film musi być pokazywany w kinach w Los Angeles, to akademia nie wymaga wiele więcej. A to może znaczyć, że od jej decyzji zależy, czy niezależne amerykańskie kino będzie trafiało na duże ekrany, czy też będzie docierało do widzów przez platformy streamingowe.
Nie ma wątpliwości, że tegoroczna gala będzie wyjątkowa. Chociażby dlatego, że po raz pierwszy od trzydziestu lat nie będzie miała prowadzącego. Po rezygnacji komika Kevina Harta Akademia zdecydowała się spróbować poradzić sobie sama. Ale nie chodzi tylko o samą galę, coraz częściej słychać głosy, że wchodzący w dziewiątą dekadę swojego istnienia Oscar staje się coraz mniej ważny i coraz bardziej odklejony od współczesnego widza. Być może odpowiednie pokierowanie decyzjami sprawi, że widzowie znów zainteresują się tym, kto weźmie w dłoń złotego krzyżowca.
Tekst: Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka książki "Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej".