Reklama

Pandemia dzisiejszych czasów. „Gdyby ją wyeliminować, niektórych chorób na świecie już by nie było”

Dane zatrważają. Połowa Polaków ma nadwagę, a co piąty rodak cierpi na otyłość. Tymczasem na świecie liczba osób z otyłością przekroczyła miliard. Liczby, które budzą grozę teraz, w prognozach na przyszłość rysują się w jeszcze ciemniejszych barwach. W 2035 roku problem choroby otyłościowej dotknie najpewniej co trzeciego Polaka. - Obecnie więcej osób umiera z powikłań otyłości niż z głodu. A pandemia otyłości dopiero się rozkręca – podkreśla obesitolog, lek. Anna Sankowska-Dobrowolska. – Tymczasem, gdyby udało nam się wyeliminować otyłość, niektórych chorób na świecie po prostu by nie było – dodaje. Problemu wciąż jednak nie widzimy. A w wielu przypadkach specjalnie przymykamy na niego oczy.

- Stałam kiedyś w kolejce do kasy w supermarkecie i usłyszałam za sobą głos starszej pani. "Bożenko, popatrz na nią. Tak gruba to ja chyba jeszcze nie jestem" - komentowała mój wygląd, zwracając się do swojej przyjaciółki. Do dziś pamiętam te słowa. I ten okropny, drwiący uśmiech na jej twarzy. Miałam ochotę odpowiedzieć, że owszem, nie jest. Bo ja borykam się z nadwagą odkąd pamiętam. Odkąd pamiętam jestem też na diecie. Czy to męczące? Okropnie - przyznaje 34-letnia Iwona.

- W podstawówce byłam "normalnym", szczupłym dzieckiem. Potem zaczęły się problemy - dodaje. - Stres zajadałam słodyczami, a gdy lekko przybrałam na wadze, szybko stałam się obiektem drwin. Jadłam więc jeszcze więcej. Czułam się zupełnie wykluczona. Pamiętam, że moje dodatkowe kilogramy komentowali nawet najbliżsi. Był okres, kiedy w ogóle nie chciałam odwiedzać dziadków, bo kiedyś usłyszałam, jak babcia mówi po cichu do mojej mamy, żeby ta w końcu się za mnie wzięła, bo niedługo się nie uniosę. A dziewczynce tak przecież nie przystoi. Moje dorosłe życie "kręci się" wokół diet. Chudnę, by za chwilę nabrać wagi z powrotem. Wtedy znów chudnę, a gdy tylko chcę wrócić do normalności - wybrać się ze znajomymi na normalny obiad czy nie myśleć o tym, że nie mogę napić się piwa - waga na powrót rośnie. W moim życiu nie ma normalności. Jest za to nieustanna dieta i ciągła walka. I pogoń za tym, by czuć się dobrze we własnej skórze.

Reklama

Ze skutkami ciągłej walki o wymarzoną sylwetkę mierzy się również Krystyna. - Od najmłodszych lat byłam nieco większa. Przynajmniej zawsze tak mi wmawiano. Kiedy patrzę na stare zdjęcia, to może i jestem wysoka, ale... no bez przesady. Chuda nigdy nie byłam, ale wyglądałam w miarę normalnie. Jednak dopiero z upływem lat widzę, jak wmawianie pewnych rzeczy wpływa na postrzeganie siebie i swojego wyglądu - przyznaje 39-latka. - W mojej rodzinie zdarzały się przypadki otyłości, niestety - dwa śmiertelne. I tu nie ma co kryć: otyłość to śmiertelna choroba. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że to nie tylko kwestia jedzenia byle czego i w dużych ilościach. Tu w grę wchodzi nieraz depresja, samotność, próba radzenia sobie z życiem.

Krystyna przyznaje, że od dziecka w jej głowie tliła się myśl, że "coś jest z nią nie tak". Mimo iż nie była otyła, cierpiała na wahania wagi. Im bardziej stresujący czas, tym bardziej kilogramy szybowały w górę. A wtedy pojawiał się ból i... zazdrość. - Zazdrościłam moim koleżankom, które w sytuacjach stresowych niemal niczego nie jadły. Pamiętam jak mówiono im: "aleś ty schudła". Najgorsze, że to miało pozytywny wydźwięk. Bo mogły kupować mniejsze ubrania. Czy to w szkole, czy to w pracy zawsze, ale to zawsze, byłam postrzegana przez to jak wyglądam. To nie tylko komentarze osób z klasy, ale nawet nauczycieli. Po powrocie ze szkoły siedziałam i płakałam, bo nie wiedziałam czemu wyglądu innych, szczuplejszych dziewczyn się nie komentuje. Przez to, że ważyłam więcej czułam się gorsza. I tak, miewam tak do dziś - dodaje Krystyna.

- Mam momenty, gdy "trzymam dietę", czyli w zasadzie prawie nie jem, momenty, w których jem normalnie i zdrowo, albo momenty kiedy zajadam emocje. Teraz nieco łatwiej nad tym zapanować, ale, prawdę mówiąc, moja relacja z jedzeniem już zawsze będzie trudna. Ponad pięć lat temu przewlekle zachorowałam. "Wzięłam się za siebie". Przestałam jeść. Bałam się zaostrzenia choroby. Zdarzało się, że moim obiadem był jogurt naturalny, który później próbowałam spalić w ramach dwugodzinnego treningu. Kolacja? Nie. Był jogurt. I tyle. Wszyscy wokół przyklaskiwali, a im mniej ważyłam, tym częściej mnie komplementowano. A ja gdy patrzyłam w lustro, nadal widziałam siebie jako dziewczynę, która jest... otyła. Nie ma paru kilogramów nadwagi, ale jest otyła - przyznaje Krystyna.

Przykrych sytuacji było jednak więcej. - Przez pewien czas pracowałam z samymi mężczyznami. Niektórzy, podkreślam: niektórzy od razu wyczuli mój słaby punkt. Słyszałam, że jestem duża. Pamiętam te ich hasła o tym, że prawdziwa kobieta czy dziewczyna kończy się na 50 kilogramach, był też ścisły kanon w stylu "jest na co popatrzeć". Gdy zaczęłam tracić na wadze usłyszałam, że wyglądam jak kobieta. Że trzeba brać że mnie przykład! Boże. A ja po prostu nie jadłam - przyznaje Krystyna.

- Zawsze miałam przekonanie, że przez to, że ważę więcej, nie zasługuje na nic. Myślałam, że na przykład na miłość muszę zasłużyć, bo ktoś będzie wstydził się ze mną pokazać. Tak jest do dziś, chociaż już mam trochę lat na karku. Do dziś boję się iść do galerii handlowej i mierzyć ubrania. Kiedyś rozpłakałam się w przymierzalni, podczas mierzenia sukienki na ważna galę. Leżała idealnie, a ja stałam przed lustrem i płakałam. Po wydarzeniu usłyszałam mnóstwo komplementów, a ja i tak nie mogłam na siebie patrzeć. W mojej głowie cały czas - w gorszych momentach - słyszę te głosy: "za duża", "ważysz za dużo", "nikt cię nie będzie chciał", "jak ty wyglądasz", "ona nie jest mała". Powiem wam tyle: nie jesteście sami! Jest trudno, ale dacie radę - mówi Krystyna.

- Rzadko jest jedna przyczyna otyłości. Ja tę analogię wyobrażam sobie jako pajęczynę, złożoną z wielu, połączonych z sobą punkcików. U jednego dominować będzie jedzenie pod wpływem emocji. U innego chorobę nakręcać będą geny. Po nitce dojdziemy do kłębka - odkrywając, że problemy z jedzeniem wynikają, na przykład, ze środowiska w jakim się wychowaliśmy - wyjaśnia obesitolog, lek. Anna Sankowska-Dobrowolska. -  Mówiąc potocznie, otyłość jest chorobą naszej głowy. Większość przyczyn, które do niej prowadzą, wynika bowiem z zaburzonej regulacji naszych emocji czy stresu. Powodem może być także nierównowaga hormonalna - nasz ośrodek głodu i sytości, zlokalizowany w mózgu, nie działa tak, jak powinien. Dodatkowo, w XXI wieku nie radzimy sobie z emocjami, jesteśmy przebodźcowani, radząc sobie z tym problemem najczęściej poprzez skok w stronę jedzenia - dodaje.

Otyłość, choć jest chorobą przewlekłą, w Polsce wciąż uważana jest za pewną niedoskonałość. Jako społeczeństwo traktujemy ją jako problem natury estetycznej, uważając za wadę człowieka czy jego osobisty wybór związany z konkretnym stylem życia. Nie zwracając uwagi na szczegóły, wciąż twierdzimy, że choroba otyłościowa w zasadzie nie dotyka Polaków - owszem, nieustannie kojarzymy ją z Ameryką, "zwalając" winę na wszechobecne tam fast foody, zapominając, że problemem staje się powszechny również na rodzimym podwórku. Lekarze wprost nazywają otyłość pandemią, a Polacy wciąż przymykają na nią oczy.

- W naszej zbiorowej, społecznej świadomości otyłość wciąż funkcjonuje, tylko i wyłącznie, jako aspekt wizualny. Prawda jest jednak taka, że otyłość jest bardzo poważną chorobą, ma nawet swój kod - E66 - w klasyfikacji ICD-10 (ICD-10 to Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych opracowana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO - przyp. red.). Niesie ze sobą bowiem, jak opisano dotąd, ponad 200 powikłań, na czele z nadciśnieniem tętniczym czy cukrzycą. Tymczasem, gdyby udało nam się wyeliminować otyłość, niektórych chorób, w tym właśnie cukrzycy typu II, na świecie po prostu by nie było - podkreśla lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

Zobacz również: Wielu uważa je za internetowy mem. Tymczasem "madki" to poważny problem społeczny

Jest nam zbyt dobrze? "Dzisiejszy świat jest wyjątkowo obesitogenny"

Czy to możliwe, że jest nam aż tak dobrze, że aż źle? - Żyjemy obecnie w bardzo obesitogennym środowisku, takim, które sprzyja rozwojowi choroby otyłościowej. Dziś wystarczy aplikacja, a jedzenie jest nam dowożone, nie musimy nawet wychodzić z domu. Reklamy w telewizji mówią o tym, że, na przykład, mleczny batonik jest najlepszą przekąską między posiłkami. Takie przykłady można mnożyć- podkreśla lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

- Prawda jest jednak taka, że człowiek jest stworzony do ruchu, a tego mamy dzisiaj bardzo mało. Moje pacjentki niejednokrotnie mówią, że mają problem, żeby dziennie wykonać 4 tys. kroków (Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca, aby zdrowe osoby robiły dziennie od 6 do 8 tys. kroków - przyp. red.). Patrząc wstecz, nasi przodkowie musieli mocno się postarać, by mieć co jeść - w czasach prehistorii nawet przemierzać za jedzeniem ogromne odległości. My mamy dziś wszystko na tacy. Rozwój choroby otyłościowej jest więc związany również z tym, że żyjemy w bardzo niesprzyjających dla zdrowia czasach - dodaje ekspertka.

Optymizmem nie napawają też prognozy na przyszłość. Te na 2035 roku sugerują nawet, że problem choroby otyłościowej dotknie co trzeciego Polaka. Choroba nie ustępuje jednak samoistnie, a na dodatek ma tendencję do nawrotów. Tylko trafna diagnoza i leczenie są w stanie zmniejszyć ryzyko wystąpienia groźnych powikłań. Jak się jednak okazuje, obecnie aż 90 proc. chorych na otyłość nie widzi potrzeby terapii pod nadzorem lekarza.

- Powodów jest kilka. Z jednej strony to problem z dostępnością do leczenia, bo to farmakologiczne jest drogie, przez co, nad czym ubolewam, nie jest dla każdego. Do tego dołożyć trzeba wyjątkowo niską świadomość społeczeństwa, że otyłość jest chorobą i istotnym problemem, którego nie można po prostu zbagatelizować. Nie ma czegoś takiego jak "zdrowa otyłość". Nawet jeżeli w danym momencie jesteśmy zdrowi, to otyłość przyspiesza rozwój wielu chorób. Popularny niegdyś trend ciałopozytywności powinien iść więc w parze z leczeniem otyłości. Jedno nie powinno wykluczać drugiego - podkreśla lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

Zobacz również: Szymon J. Wróbel: „Piotr cały czas ma nadzieję, że syn kiedyś stanie w drzwiach"

Niska świadomość? Także wśród personelu medycznego

Nadwagę, która często prowadzi do otyłości, w swoim najbliższym otoczeniu zauważa tylko 40 proc. Polaków - wynika z raportu MultiSport Index 2023. - Niestety, niska świadomość dotycząca otyłości obecna jest również wśród personelu medycznego i służby zdrowia. Moje pacjentki często wspominają o tym, że podczas leczenia otyłości słyszą od lekarza, że powinny mniej jeść i więcej się ruszać. Jako profesjonaliści medyczni powinniśmy dawać nieco jaśniejsze wskazówki. Samo "jedz mniej", gdy pacjent od lat choruje na chorobę otyłościową, oznacza dla niego co najmniej rok walki o sylwetkę. Najpewniej występuje bowiem u niego nierównowaga hormonalna, a wejście w deficyt kaloryczny i "jedzenie mniej", w momencie redukcji 20 czy 30 kilogramów, jest skrajnie trudne - przyznaje lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

Do potrzeb pacjentów z otyłością - szczególnie tych z bardzo wysokim BMI, przekraczającym poziom 50 - niedostosowanych jest również większość polskich szpitali. Mowa nie tylko o krzesłach, leżankach czy łóżkach, które wytrzymają większe obciążenia. Problem pojawia się nawet w momencie wykonania tomografii komputerowej. - Mało jest ośrodków w Polsce, które są w stanie leczyć takich pacjentów godnie - przyznaje ekspertka. - Mało jest także lekarzy, który zauważają podobny problem na etapie, kiedy są jeszcze w stanie szybko pomóc pacjentowi.

- Lekarz POZ (podstawowej opieki zdrowotnej, lekarz rodzinny - przyp. red.) powinien przynajmniej raz w roku ważyć każdego swojego pacjenta. W ten sposób łatwiej wychwycić u nadwagę, czyli sytuację, w której jesteśmy w stanie działać, bo otyłość jeszcze nie występuje - podkreśla lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

Często osoba z otyłością, zgłaszając się do lekarza, czuje już jednak pierwsze powikłania tej choroby. - Jak wynika z mojego doświadczenia, pacjenci zgłaszają się najczęściej z bólami kolan, czyli z chorobą zwyrodnieniową stanów kolanowych. One jako pierwsze "obrywają", kiedy w grę wchodzi zbyt duża masa ciała - wyjaśnia lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

To również do lekarza POZ powinniśmy skierować pierwsze kroki, zauważając u siebie nadprogramowe kilogramy. Lekarz rodzinny jest bowiem w stanie zlecić wykonanie podstawowych badań laboratoryjnych, które ocenią stan metaboliczny pacjenta. W wielu przypadkach lekarze POZ są także osobami po certyfikacjach, które posiadają kwalifikacje do leczenia farmakologicznego. Mogą również skierować pacjenta dalej, zauważając potrzebę wykonania zabiegu bariatrycznego.

Na co dzień każdy z nas powinien jednak stosować profilaktykę otyłości - stawiając na zdrowy tryb życia i aktywność fizyczną. - Te dotyczą wszystkich, nie tylko osób z otyłością, jak uważa wielu Polaków - podkreśla lek. Anna Sankowska-Dobrowolska. - Zgodnie z nowymi rekomendacjami dorośli (18-64 lata) powinni wykonywać aktywność fizyczną przez 150-300 minut tygodniowo o umiarkowanej intensywności lub 75-150 minut o dużej intensywności. Ogólnopolskie statystyki pokazują, że te normy spełnia marna część osób - dodaje. Jest więc źle, a może być jeszcze gorzej.

Zobacz również: Co trzecia osoba dorosła zagrożona chorobami z powodu braku ruchu

Pandemia dzisiejszych czasów, a farmakologia

Polakom wciąż trudno uzmysłowić sobie, że otyłości nie da się wyleczyć jedzeniem warzyw i częstszymi spacerami. Podczas gdy w przypadku leczenia otyłości na pierwszym miejscu nieustannie znajdują się metody niefarmakologiczne - na czele ze zmianą stylu życia, zmianą nawyków żywieniowych i odpowiednią dawką ruchu, w pewnym momencie koniecznym może okazać się farmakoterapia.

- Stosowanie leków często bywa, szczególnie przez osoby szczuplejsze, nazywane pójściem przez pacjenta otyłego "na łatwiznę". Nie nazwałabym tak tego. Samo stosowanie leków nie redukuje masy ciała. Pacjent, stosując farmakoterapię, wciąż musi ciężko pracować, by być w deficycie kalorycznym. Analogi GLP-1 (leki leczące otyłość - przyp. red.), to pierwszy rzut leczenia przy BMI powyżej 30 kg na m2 lub powyżej 27 kg, jeżeli pacjent ma już jakieś choroby przewlekłe, na przykład cukrzycę typu II. Jeśli pacjent podejmował dotąd inne próby, chodził do dietetyka, wówczas włączamy leczenie farmakologiczne - wyjaśnia lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

Leki leczące otyłość są dla pacjentów wsparciem. Przywracają bowiem równowagę hormonalną w zakresie regulacji głodu i sytości, u 99 proc. osób z rozwiniętą chorobą otyłościową odwracając zaburzenia w pracy hormonów głodu. - Leki powodują, że gospodarka hormonalna pacjenta jest niejako ustawiana do "ustawień fabrycznych". Pacjent odzyskuje wolność żywieniową, na powrót może normalnie funkcjonować. Jest w stanie zjeść posiłek, czuć sytość przez dłuższy czas. Co więcej, momenty, w których dotąd myślał o jedzeniu, jest w stanie przeznaczyć na ruch. Analogi GLP-1 oddziałują zarówno na ośrodek głodu i sytości, zwiększając sytość, jak i na żołądek - powodują, że pracuje wolniej, przez to jedzenie dłużej zalega i dłużej jesteśmy syci - dodaje ekspertka.

Leczenie farmakologiczne nie jest "pójściem na łatwiznę" przez osoby otyłe, jednak leki są stosowane także przez osoby, które nie kwalifikują się do leczenia. - Lekiem wyjątkowo często nadużywanym przez osoby, które chcą na przykład zrzucić pięć kilogramów, a co za tym idzie nie posiadają nawet nadwagi, jest Ozempic (semaglutyd, popularny lek na cukrzycę, który poza pomocą w regulowaniu stężenia glukozy we krwi, przyczynia się do spadku masy ciała - przyp. red.). Takie osoby ryzykują dużo. Jednym ze skutków ubocznych stosowania tego leku może być ostre zapalenie trzustki - mówi lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

- Czarna sława niesie się za tymi lekami, głównie dlatego, że są nadużywane. Analogi GLP-1 stosowane u osób, które stosują je bez wskazań i bez kontroli lekarza, mogą przynieść sporo szkody. Większość skutków ubocznych to choroby żołądkowo-jelitowe - nudności, biegunka, refluks żołądkowo-przełykowy. Jeżeli leczenie z wykorzystaniem tych leków jest prowadzone pod kontrolą lekarza, wówczas specjalista wie, jak sobie z tym poradzić, wie, co doradzić pacjentowi. Osoby, które kupują lek na własną rękę, stosują go tak, jak jest to zapisane w ulotce, czyli zwiększają sobie dawkę, nie patrząc na to, że często już się z tymi skutkami ubocznymi borykają - bo chudną, widzą zmianę, a to, że wymiotują, cierpią na biegunkę, odwadniają się i trafiają do szpitala, umyka ich uwadze. Wielu traktuje te leki trywialnie, nie rozumie powagi podobnego leczenia - przyznaje ekspertka.

Zobacz również: Michał Bilewicz: Mówienie o traumie może działać uzdrawiająco

"Papużki nierozłączki". Od otyłości do depresji

Otyłość dość szybko prowadzi do kolejnej choroby - depresji. Działa to też w przeciwną stronę. Depresja niejednokrotnie kończy się otyłością. - Około ¾ osób z otyłością ma depresję lub zaburzenia lękowe. Otyłość i depresja są jak papużki nierozłączki - przyznaje lek. Anna Sankowska-Dobrowolska.

Zdarza się, że u podstaw problemów z wagą stoi również Internet. - Patrzenie na piękne obrazki w sieci może u niektórych osób doprowadzić do zaburzeń odżywiania. Znam pacjentki, które nie miały problemu z otyłością. Ba, nie miały nawet nadwagi! Miały jednak taką budowę ciała, że ich brzuszek lekko odstawał albo uda były nieco szersze. Internetowe, filigranowe kobiety "zmusiły" je do odchudzania, najczęściej głodówek. Podobne próby kończyły się efektem jojo i osoba, dotąd szczupła lub z lekką nadwagą, teraz ma już otyłość - wyznaje ekspertka.

Tymczasem, jako społeczeństwo, nieustannie mamy do czynienia z kulturą toksycznych diet. Wciąż nie wiemy, jak zdrowo się odchudzać. - Diety eliminacyjne, restrykcyjne, koktajle, wciąż są żywe. To nie tak, że popularna 20 lat temu dieta kopenhaska, będąca niemalże głodówką, czy dieta Dukana odeszły w niepamięć. Te diety wracają, ale pod zupełnie innymi nazwami. I wciąż żerują na osobach z otyłością - podkreśla lek. Anna Sankowska-Dobrowolska. - Osoby z otyłością bardzo często są zdesperowane. One próbowały już wszystkiego i zrobią wszystko żeby schudnąć. Miałam pacjentkę, która odżywiała się poprzez wprowadzoną do żołądka sondę. Poza tym w ogóle nie jadła. W ciągu dwóch miesięcy bardzo schudła. Ale potem przyszedł efekt jojo. Osoby z otyłością, stosując głodówkę, skazują się na ogromne niebezpieczeństwo. Spalają wówczas nie tylko tkankę tłuszczową, ale również tkankę mięśniową, a mięśnie napędzają nasz metabolizm - im jest ich mniej, tym gorzej. Podobną "walkę" kończymy z małą ilością tkanki mięśniowej, ale, gdy nadejdzie efekt jojo, czyli nawrót choroby otyłościowej, z dużą ilością tkanki tłuszczowej. Jesteśmy o krok od tragedii - dodaje.

Choroba otyłościowa jest coraz powszechniejsza, jednak w Polsce wciąż nie uczymy szacunku do ludzi, którzy ważą więcej. Wytykamy palcami, wprost komentując ich wygląd. Niezmiennie twierdząc, że za tym stoi lenistwo i "miłość do jedzenia", a nie istotne problemy.

Jak wynika z danych zebranych przez portal ootylosci.pl, 69 proc. Polaków potwierdza, że było świadkami przemocy słownej wobec osoby z otyłością. 34 proc. chorych na otyłość doświadczyło zaś negatywnego komentowania ich wyglądu w miejscu pracy.

W ramach kampanii "Porozmawiajmy szczerze o otyłości" powstał słownik, udostępniony w serwisie ootylosci.pl, "w odpowiedzi na rosnącą dyskryminację słowną wobec chorych na otyłość". To, w jaki sposób mówimy o chorych i do chorych, "realnie wpływa bowiem na ich zdrowie, motywację, samoocenę oraz stan emocjonalny". - Statystyki pokazują, że osoby z otyłością wciąż są w naszym społeczeństwie postrzegane jako leniwe, zaniedbane, nie do końca godne zaufania - przyznaje lek. Anna Sankowska-Dobrowolska. - W momencie gdy redukują wagę, zauważają różnicę. Ludzie stają się dla nich milsi, inaczej się do nich zwracają. Stereotyp osoby z otyłością jest mocno zakorzeniony w naszym społeczeństwie, a stygmatyzacja tych osób jest obecna na każdym kroku. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: otyłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy