Pani własnego losu

Po powrocie z urlopu Anna Plewicka, rzecznik prasowy, dostała wypowiedzenie. Była w szoku, przecież wcześniej zbierała pochwały.

Anna Plewicka po zwolnieniu przez pracodawcę pozwała go do sądu
 Zosia Zija i Jacek PiroTwój Styl
Anna Plewicka po zwolnieniu przez pracodawcę pozwała go do sądu
 Zosia Zija i Jacek PiroTwój Styl

Anna Plewicka-Szymczak, 43 lata. Specjalistka od kontaktów z mediami. Ma dorosłego syna Jacka i trzyletnią Mariannę. Kiedy była z nią w ciąży, pracowała w spółce giełdowej. Do firmy po urlopie macierzyńskim nie wrociła. Nie było dla niej miejsca. Dlatego założyła sklep. Nazwała go Mufka.

Wieczór w ich domu. - Maniu, ładne? - Anna pokazuje córeczce kolczyki, które przyniosła dziś do Mufki młoda plastyczka. Mała kiwa główką na "tak". - Rośnie mi mała kobietka - śmieje się Anna.

Mariannę urodziła dzień przed swoją czterdziestką. - Cieszyłam się, że będę miała córkę. Wszystko mi sprzyjało: dobra posada, pozycja w branży. Pracowałam jako rzecznik prasowy. Nie bałam się powiedzieć prezesowi, że zostanę mamą - wspomina Anna. Szybko musiała wziąć zwolnienie, bo ciąża była zagrożona. Część spraw załatwiała z domu przez telefon i internet, część wziął na siebie szef. Uspokoiła go, że po urlopie nadrobi zaległości. Znał ją, wiedział, że nie mówi tego na wyrost.

Przed urodzeniem Mani przygotowała rodzinę do nowej sytuacji: pojawi się dziecko, a ona chce wrócić do pracy. Może być ciężko. Gdy córka była już na świecie, ustaliła z mężem grafik, kto kiedy zajmuje się małą, po południu, robi zakupy, załatwia sprawy w banku, przychodni. Z synem odbyła rozmowę: liczy na jego pomoc. Znalazła też nianię na wydziale pedagogiki. - Logistycznie mistrzostwo świata - kwituje Anna.

Dzień powrotu do firmy. Trzy lata temu. Ona spokojna, bo w jej gabinecie wszystko po staremu. Nikt nawet nie przestawił zdjęć na biurku. Czyli startuje na nowo. Dzwoni sekretarka szefa, prezes natychmiast chce z nią rozmawiać. - Po jego pierwszych słowach przeżyłam szok. - opowiada Anna. - Oznajmił, że mnie zwalnia! Bo zawiodłam jego zaufanie, zrujnowałam politykę informacyjną firmy. Dostałam do wyboru: albo godzę się na porozumienie stron i odchodzę od jutra, albo zostaję na trzymiesięcznym wypowiedzeniu na dużo niższym stanowisku. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę!

Nie spała całą noc. Mąż pocieszał: coś wymyślimy, to nie koniec świata. Jak to nie?! - Rano zadzwoniłam do przyjaciółki prawniczki. Powiedziała: Wnieś oskarżenie. Też mi rada. Przecież przegram w sądzie i to załamie mnie do reszty. Ona przekonywała: Nie można pomiatać ludźmi, udowodnij to. Trzeciego dnia dostałam rozstroju nerwowego, czwartego wylądowałam u lekarza. Szóstego zjawiłam się w sądzie. Chciałam oddać pozew osobiście. "Nieźle się urządziłam", pomyślałam. Zostałam bez posady, z opinią pieniaczki, którą były szef wyrobi mi na rynku. Co dalej?

Trzy lata temu. Mania zaczyna siadać. Smakuje jej marchewka, porzeczki nie. Mówi "mama" i "daj". Lubi Teletubisie. Stawia pierwsze kroki. - Nie przegapiłam ważnych chwil w życiu córki. I mogłam odpocząć, pierwszy raz od lat. Z czasem zaczęłam patrzeć na moje położenie tak: rzeczy nie dzieją się bez przyczyny. Może musiało przytrafić się to wszystko, żebym zaczęła inny etap w życiu?

Był przy mnie Rafał - na szczęście dobrze zarabia, dom funkcjonował normalnie. Ani razu nie usłyszałam od niego, że powinnam już znaleźć jakąś pracę. Czasem odzywali się znajomi. Pytali, jak sobie radzę, albo zapewniali, że dadzą znać, jeśli usłyszą o czymś interesującym. Zweryfikowałam też kilku "przyjaciół". Przestali dzwonić, kiedy stałam się bezrobotna.

Na spacery z Manią chodzi do parku na Pole Mokotowskie. Któregoś dnia spotyka dawną koleżankę. Też z wózkiem. I również zwolnioną z firmy. Spacerują alejkami, z dnia na dzień mniej rozmawiają o dzieciach, więcej o pracy. - Chyba ja powiedziałam pierwsza: zróbmy coś wspólnie - wspomina Anna. Dawno temu spodobały jej się buty marki nieosiągalnej w Polsce. A gdyby tak otworzyć jej przedstawicielstwo? Pieniądze można pożyczyć od rodziny. Zadzwoniła, umówiła się, pojechała do biura firmy w Barcelonie. Jej entuzjazm był argumentem - po godzinie miała obietnicę licencji na Polskę.

Do Warszawy wróciła pełna wiary w siebie. - To był fajny czas. Rozkręcałyśmy firmę. Buty - raz. Ale to nie wszystko. Biżuteria, dodatki, ciuchy od projektantów. Także dla dzieciaków. I w ogóle dlaczego tylko sklep? Może warsztaty dla mam? Jeden pomysł napędzał następny - wspomina Anna. Mania rosła, teraz przydała się znaleziona wcześniej niania. - Nie oszukiwałam się. Wiedziałam, że sklep pochłonie mnóstwo czasu, a córką zajmie się obca kobieta. Ale był też plus nowej pracy: będę sama o sobie decydować. Nareszcie stanę się niezależna, może spełniona, może szczęśliwa? To była pokusa - opowiada.

Znalazły z przyjaciółką lokal na Solcu, w sercu ładnej dzielnicy nad Wisłą. Jak nazwać sklep? "Mufka" - słowo budzi sympatyczne skojarzenia. Po dwóch miesiącach Anna z ulgą skończyła bilans - przestały dopłacać do firmy! Po pół roku święto: Mufka na siebie zarabia. Niedługo potem Anna wykupiła udziały przyjaciółki. - Świetne uczucie. Zostałam swoim szefem. A sama siebie nie zwolnię - śmieje się. I dodaje: - Wcale nie jest do końca różowo. Pod koniec miesiąca, gdy tonę w rozliczeniach, rodzina prawie mnie nie ogląda. Mam wyrzuty sumienia! Ale kiedy w wolnych chwilach leżymy na trawie z Manią i oglądamy chmury, myślę, że jestem dobrą matką. Może nie doskonałą, ale nikt nie jest perfekcyjny.

Czasami wracam tak zmęczona, że zamiast poczytać córce, włączam bajkę w telewizji, a sama zasypiam. Ale po godzinie wstaję i idziemy razem grać w piłkę. Złapałam luz, staram się panować nad stresem. We wszystkim pomaga mi Rafał - raz w tygodniu zajmuje się córką po południu, ja mam czas na fryzjera, lekcje włoskiego. Ojciec czyta Mani przed zaśnięciem na zmianę ze mną. Codziennie nie dałabym rady poświęcać całego wieczoru dziecku. Kilka tygodni temu skończył się proces przeciwko byłemu szefowi. Ciągnął się trzy lata. Wygrała. - Odetchnęłam, rozdział zamknięty. Udowodniłam sobie, że potrafię się podnieść i zacząć od nowa. Żałuję tylko, że wyroku nie poznała przyjaciółka. Zginęła w wypadku. Prawnik, który ją zastąpił, nie wierzył, że da się wygrać tę sprawę. Kobieta kontra prezes? A jednak.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Fragment artykułu "Urodziłam. Zaraz wracam"

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas