Po rozwodzie nie musi być źle
Jego przygoda z „Tańcem z gwiazdami” dobiegła końca, ale Jacek uważa, że i tak dużo zyskał. Nam mówi, jak zmieniło się jego życie, czy znów jest zakochany i co myśli o związku swojej byłej żony.
Kobiety, które biorą udział w "Tańcu z gwiazdami", często mówią, że odkrywają w sobie nowe pokłady kobiecości. A co odkrywa w tańcu mężczyzna?
Jacek Rozenek: Odpowiem przekornie: każdy mężczyzna powinien umieć tańczyć i śpiewać. Dopiero wtedy jest szczęśliwy.
Andrzej Grabowski powiedział, że kiedyś uważał tańczących facetów za obciach.
- Byłem podobnego zdania. Nie potrafiłem tańczyć i zwykle na dansingach podpierałem ściany. Aż w końcu pomyślałem, że przyszedł czas, by coś z tym zrobić.
Kobiety złościły się, że był pan słabym partnerem do tańca?
- One, niestety, często mówią swoim mężczyznom, że ci nie wyrabiają się, że są w czymś kiepscy, nieudolni. A przecież mężczyzna i kobieta powinni się uzupełniać. Tu nawet nie chodzi o partnerstwo. Każda konkurencja na polu damsko-męskim jest po prostu infantylna.
Pan cały czas mówi tak teoretycznie i nie odpowiada na pytanie, co konkretnie zmienił w panu taniec.
- Stałem się bardziej zintegrowany wewnętrznie.
I znowu mówi pan jak psychoterapeuta!
- Mężczyzna ma w sobie naturalne pokłady agresji. A jeśli nie równoważy jej zwykłą radością, bywa ona niszcząca: i dla tego faceta, i dla świata. Mężczyzna, który jest w balansie, walczy tylko wtedy, kiedy jest taka potrzeba. A gdy nie musi, zajmuje się kochaniem i rodziną.
Pan jest teraz "w balansie"?
- (śmiech) Jak by tu powiedzieć... Na pewno jestem teraz bliższy tego stanu.
Pan chyba dużo od siebie wymaga?
- Przeciwnie. Stan, o jakim mówię, jest bardzo naturalny. Widziała pani szczęśliwe dziecko?
Ale my nie jesteśmy już dziećmi. Jesteśmy pracującymi rodzicami, którym nie wystarcza doba, by wszystko pozałatwiać.
- Takie odczucie można zmienić. Ja prawie w ogóle nie pracuję. Po prostu robię rzeczy, które chętnie robiłbym też za darmo, tyle że ktoś mi za nie płaci. Niech sobie pani wyobrazi, że kocha podróżować i znajduje pracę, w której lata pani np. na Wyspy Kanaryjskie i jeszcze dostaje za to pieniądze, a na koniec podziękowanie, że chciało się pani to robić.
Żyć, nie umierać!
- Muszę jednak przyznać, że wiele lat zajęło mi znalezienie dokładnie tego, co daje mi takie poczucie zadowolenia.
Rozumiem więc, że znajduje pan czas dla synów?
- Głównie dla nich.
Co razem robicie?
- Lepiej zapytać, czego nie robimy. Mamy wspólne pasje: konie, golfa, składanie modeli.
Jest pan tylko od zabawy, czy potrafi pan np. przygotować kanapki do szkoły?
- No błagam... Oczywiście, że umiem. Czasem robimy takie rzeczy razem.
Umie pan prasować?
- Rzadko to robię, ale tak.
Czyli jest pan też niezłą... mamą.
- Nie ma potrzeby, żeby nią być. Moi synowie mają świetną mamę.
To jakim jest pan ojcem?
- Staram się być podporą i skałą. Niezależnie od tego, co będzie się działo w życiu, moi synowie powinni czuć, że mogą na mnie liczyć, bo to daje im poczucie bezpieczeństwa. Miłość rodziców jest najważniejsza. Jeśli ich tego nauczę, potem będą umieli oddawać tę miłość innym. Ich przecież tyle jeszcze w życiu spotka... Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ale jeżeli będą potrafili kochać, znajdą w sobie siłę, dzięki której ze wszystkim sobie poradzą.
Czego jeszcze chce ich pan nauczyć?
- Chcę, by czuli się pełnowartościowi i silni. Aby oprócz tej mocnej agresywnej, męskiej energii potrafili znaleźć w sobie też tę delikatną.
A teraz tak szczerze: nie przeszkadza panu, że obcy mężczyzna spędza czas z pana synami? Mam na myśli Radosława Majdana, nowego partnera pańskiej byłej żony.
- Ależ wielu mężczyzn spędza czas z moimi synami. Nauczyciele, lekarze, trenerzy... Czy ja z tegopowodu mam czuć dyskomfort? To ja jestem ich ojcem. To ja pełnię tę funkcję. Nie czuję się zagrożony. Nie ma problemu.
Naprawdę nie jest ciężko, gdy w życiu byłej żony i dzieci pojawia się nowy mężczyzna?
- To jest bardzo prosta historia. Miała pani kiedyś przyjaciela, z którym utraciła kontakt? I co? Życzyła mu pani źle? Trzeba być wobec siebie życzliwym. A u nas jest trochę tak, że gdy ktoś już się rozwiedzie, to z automatu musi być mu źle i trudno.
Panu nie jest. Można nawet uwierzyć, bo bardzo dobrze pan wygląda.
- W jakim sensie?
Emanuje pan pozytywną energią, wydaje się zrelaksowany. Uśmiecha się pan właściwie cały czas. W dodatku schudł pan chyba z 10 kg.
- Właśnie zwężam garnitury (śmiech). A jak jestem "tu i teraz", potrafię być szczęśliwy.
I potrafi już pan zatańczyć ze szczęścia?
- Na razie usilnie nad tym pracuję. Ale doświadczenie z tańcem po raz kolejny udowodniło mi, że potrafię przekraczać własne ograniczenia. Bardzo mi się to przyda. Szkolę ludzi w różnych zakresach, m.in. uczę ich, jak podtrzymać motywację do działania. Dzięki "Tańcowi..." zdobyłem jeszcze jeden argument, że jeśli człowiek chce, to może.
Czym się pan teraz cieszy?
- Tym, że rozmawiam z panią.
Pan jest minimalistą?
- Raczej tak. Jeśli się jest "tu i teraz", to okazuje się, że człowiekowi niewiele do życia potrzeba.
Da się to spakować w jedną walizkę?
- Zdecydowanie.
Co się do niej zmieści?
- Uśmiech moich synów. Oczywiście lepiej taki plecak wrzucić do bagażnika audi niż do autobusu. Ale to już tak naprawdę nie takie istotne.
Ale pan przecież chyba marzy.
- Oczywiście. Chciałbym podróżować po świecie, mieć nowe doznania - stąd też wziął się "Taniec z gwiazdami".
Pan jest teraz zakochany?
- A pani?
To nie jest wywiad z o mnie. Może spróbuję inaczej. Jest teraz ktoś szczególnie panu bliski?
- Trzy imiona, wszystkie męskie, wszystkie bliskie mojemu sercu... Mam na myśli moich trzech synów (Jacek ma synów z małżeństwa z Małgorzatą Rozenek: ośmioletniego Stanisława i czteroletniego Tadeusza. Ma też dwudziestoletniego syna Adriana z pierwszego małżeństwa - przyp.redakcji). Od niedawna jest jeszcze jedno imię, tym razem żeńskie, ale o nim na razie nie chcę mówić.
Może nie jest pan gotowy na nową miłość.
- Znowu odpowiem trochę jak coach. Ogromna część naszych problemów polega na tym, że jesteśmy w przeszłości albo w przyszłości. A przecież większość trudnych sytuacji życiowych jest dla nas bodźcem do rozwoju. Mężczyzna, który koncentruje się na teraźniejszości, reaguje jak wojownik tylko gdy jest wojna. Gdy jest spokój, potrafi się cieszyć. Ale zauważyłem, że dziś mężczyźni często walczą w domu, a kiedy wychodzą do pracy, są pokojowi, uśmiechnięci i dla wszystkich mili. To tragedia! Bo jeśli już, powinno być odwrotnie.
Porozmawiajmy o relacjach damsko-męskich.
- Niestety, bywamy w stosunku do siebie niesprawiedliwi.
Dlaczego?
- Moim zdaniem kobiety często mówią swoim partnerom: "Jesteś kaleką emocjonalnym, bo nie tańczysz, nie rozmawiasz ze mną, nie przynosisz mi kwiatów". Tracą na tym obie strony. Takie roszczeniowe podejście tylko pogłębia przepaść między kobietami i mężczyznami. To tak, jakby facet przyszedł do lekarza i ten mu powiedział: "Pan jest idiotą, że jest pan chory". W jaki sposób może to zmienić samopoczucie tego człowieka? On się albo zamknie w sobie, albo będzie udawał, że jest zdrowy. Albo umrze.
Ma pan rację. My, kobiety, lubimy sobie na was ponarzekać.
- Ale mężczyźni postępują dokładnie w taki sam sposób w stosunku do kobiet. My nie potrafimy nawzajem zaakceptować swoich niedoskonałości. Nie rozumiemy tych luk w sobie. Pochopnie oceniamy partnera. I w dodatku nie mamy z tego powodu poczucia zażenowania. W relacji z drugim człowiekiem potrzebna nam jest pokora. Ale to nie oznacza pochylonej głowy, tylko chęć poznawania drugiej osoby.
Czyli?
- Wydaje mi się, że kobiety i mężczyźni wcale nie muszą wzajemnie spełniać swoich oczekiwań. Wystarczy poczucie, że jest się kochanym bezwarunkowo,że jeśli przyjdą problemy, partner będzie wsparciem. Mężczyzna ma prawo być słaby, może sobie nawet czasem popłakać. Ale kiedy para znajduje się w trudnej sytuacji, powinien zapomnieć o płaczu, stać się skałą i stanąć na wysokości zadania. Najczęściej potrafią to mężczyźni, którzy wiedzą, kiedy walczyć, a kiedy kochać.
Walczył pan kiedyś?
- Wiele razy.
Co pan mówił wtedy kobiecie?
- Że będzie dobrze.
Żeby pomogła?
- Nie oczekiwałem partnerstwa. Sam stawałem w pierwszym rzędzie.
Teraz jest pan w czasie pokoju?
- Tak, zdecydowanie.
Kobieta ideał?
- Taka, która wesprze, kiedy chwieją się fundamenty męskiego świata, a nie powie: "Oooo, jesteś be, bo się chwiejesz".
Szkoda, że takie sprawy potrafimy zrozumieć zazwyczaj dość późno - dopiero po kilku nieudanych związkach.
- Bo nikt nas tego nie uczył w dzieciństwie. Ale na szczęście dziś mamy terapie, książki, które pozwalają nam zdobyć taką wiedzę w dorosłym życiu. Dzięki nim możemy budować udane relacje.
Taniec pomaga?
- Tak. I nie musi być idealnie. Bo nie jest ważne jak, ważne jest czym: najlepiej sercem.
Iwona Zgliczyńska
Show 9/2014