Rok bez adresu

Już mają pracę, już ustawiają się w życiu. I nagle pomysł: wyjechać w świat, na długo, zostawić bezpieczny etat, nie brać kredytu na mieszkanie, nie zakładać jeszcze rodziny... Tak postanowiły Maja i Marta. Nie studentki, dla których podróż to sprawa jednej decyzji, tylko kobiety na początku dorosłej drogi. Co to zmieniło w ich życiu? Czy nie żałują? I czy miały do czego wrócić?

Podróż pozwoliła im odkryć prawdziwe pasje
Podróż pozwoliła im odkryć prawdziwe pasje123RF/PICSEL

Maja (29 lat) - Skok w bok

- Zamiast nutelli tańsze masło orzechowe, ograniczenie do minimum gazet i - niestety - książek, jazda po mieście komunikacją miejską, zakupy tylko w tanich marketach, sukienki z wyprzedaży, pozbycie się na Allegro zbędnych rzeczy - Maja wylicza oszczędności, na które się przestawiła. Przez dwa lata po studiach zbierała pieniądze na swój gap year, czyli urlop od życia. Skończyła ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim. - Jestem z rodziny, w której do wszystkiego dochodziło się wytrwałością i pracowitością. Po dyplomie i ja szybko znalazłam zajęcie w korporacji, w branży elektronicznej. Siadałam za biurkiem, robiłam swoje, a w wolnej chwili odpływałam myślami daleko - uśmiecha się.

Jedne ze studenckich wakacji spędziła w Indiach. - We wspomnieniach wracały do mnie twarze poznanych wtedy ludzi. Pamiętam, jak zazdrościłam, słysząc, że niektórzy z nich są w podróży od miesięcy, że zostawili wszystko, by spróbować żyć inaczej - opowiada. I o tym, że w końcu postanowiła: też chce wyjechać na dłużej, nie na urlop. - Po co? Żeby praca nie ograniczyła mnie za wcześnie, żeby jeszcze nie osiąść. Zrozumiałam: bardziej niż na stabilizacji zależy mi, żeby życie było interesujące - mówi stanowczo. - Miałam cel i zaczęłam się do niego zbliżać. Wszystkie zarobione pieniądze odkładałam. Ale pomysłem wyjazdu wywołałam burzę.

Jedni zazdrościli przygody, inni ostrzegali: jesteś dopiero na początku drogi zawodowej, a już robisz skok w bok? Przegapisz swoją szansę. A mnie ciągnął świat - opowiada Maja. Decyduje się na wyjazd z Michałem - w tamtym momencie są parą od czterech lat. Wspólnie urządzają pożegnalną imprezę. Od koleżanek Maja dostaje laleczkę wudu jako talizman.

Marta (30 lat) - Zamiast mieszkania

Marta na pierwszy przystanek w swojej podróży wybrała Tajlandię - bo podobno bezpiecznie, trochę jak w Europie. A ona była początkującą turystką. W dodatku solo. Na swój gap year zdecydowała się cztery lata temu. Pracowała wtedy w Irlandii. Na ostatnim roku studiów przyjechała przekonać się, czy z polskim dyplomem będzie miała szansę na dobrą posadę. W Krakowie kończyła finanse i bankowość. - Najpierw zaczepiłam się w barze. Świetna skrzynka kontaktowa. Nawiązywałam znajomości, pracowałam i jednocześnie szykowałam się do obrony dyplomu w Polsce - opowiada. W pracy poznała dwóch młodych Hiszpanów. Pewnego dnia opowiedzieli jej o przygodzie życia. - Odbyli długą podróż dookoła świata, na wiele miesięcy zostawiając pracę. Wrócili pełni dobrej energii. Od tego momentu chodziło za mną pytanie: czy ja bym tak umiała?

Nauczyłam się ufać innym. Zawsze spotkasz kogoś, kto ci pomoże.

Po kilku miesiącach pracy w dublińskim barze trafia jej się okazja. - Korporacja finansowa szukała ludzi. Miałam już tytuł magistra, poszłam na rozmowę. I się udało - mówi. W firmie stopniowo wyrabia sobie opinię, zarabia dobrze. I obserwuje starsze koleżanki. - Zastanawiałam się: tak dużo poświęcają dla sukcesu. Nie mają życia towarzyskiego, rodziny, nie biorą urlopów. Doszło do mnie, że ja chyba nie chcę tak żyć. Coraz częściej myślałam o długiej podróży, żeby się oderwać, zobaczyć, jak żyją inni, co jest dla nich ważne - wspomina. Znajomi Hiszpanie "podkręcają": skoro tego chcesz, czemu nie pojedziesz?

- Odłożyłam już trochę pieniędzy. Gdybym zaoszczędziła więcej, mogłabym rozkręcić firmę albo kupić mieszkanie, samochód... Ale podjęłam inną decyzję. Odtąd pracowałam i oszczędzałam, żeby wyjechać. Wynajęłam tańsze mieszkanie, wyłapywałam promocje na to, co dotąd kupowałam w normalnej cenie: ciuchy, jedzenie, bilety do kina. Byłam gotowa po dwóch latach od momentu rozpoczęcia pracy - opowiada Marta. Jesienią 2009 kupuje plecak, przewodnik Lonely Planet i rezerwuje bilet do Tajlandii. Od zaprzyjaźnionych Hiszpanów dostaje medalik na szczęście.

No to naprzód

Jaki jest cel ich podróży? Marta i Maja nie stawiają sobie konkretnych zadań. Nie wiedzą, co je spotka, z czym będą musiały się zmierzyć. Ale na starcie mają nadzieję, że przywiozą coś więcej niż zdjęcia i pamiątki. Jaki jest ich plan? Marta zakłada, że przez pół roku będzie podróżowała po Azji. Na ten cel ma na koncie ponad 30 tysięcy - to pieniądze zgromadzone podczas studiów i odłożone dzięki pracy. Nie zamierza korzystać z pomocy finansowej rodziców. Nie chce też pracować - to ma być czas dla niej. Będzie mieszkać w tanich hostelach, jeść tanie jedzenie, podróżować lokalną komunikacją. W dniu wylotu do Bangkoku zjawia się na lotnisku z plecakiem, który waży 11 kilogramów - ma tam ubrania, bawełniany śpiwór, trochę lekarstw, buty. W małym plecaku podręcznym - dokumenty, karty kredytowe, aparat fotograficzny, okulary przeciwsłoneczne, drobne kosmetyki. Jest podekscytowana. I trochę przestraszona, czy sobie poradzi.

Rodzice, najpierw sceptyczni, widząc, że nie przekonają córki do zmiany planów, wspierają: jesteś zuch, dasz radę. Mama daje jej maskotkę - pieska. Marcie jednak trochę trudno rozstawać się z domem...

Maja i Michał ruszają w swoją podróż autostopem. Wstępnie ustalają, że nie będzie ich w Polsce co najmniej rok. Mają prosty plan, czyli: "kierunek Wschód". Chcą przez Europę dostać się do Turcji, a potem - kto wie? W "głównych" plecakach mają ubrania, ale także namiot, kuchenkę, garnek. Zakładają, że większość noclegów zapewnią im couchsurferzy, czyli ludzie udostępniający kąt do spania za darmo, więcej - chętni do poświęcenia swojego czasu, by oprowadzić po okolicy, opowiedzieć o miejscu i o sobie. Na razie nie wiedzą, ile wykorzystają z oszczędności, które zgromadzili. Razem mają 80 tysięcy złotych - to efekt wielu poświęceń, przeliczania każdej złotówki na to, co "można by za to" w podróży.

W tym miejscu uprzedźmy fakty - wyprawa Marty, z krótkim międzylądowaniem w Krakowie, przeciągnie się do półtora roku. Zwiedzi Azję (Tajlandia, Malezja, Kambodża, Laos, Wietnam, Filipiny, Indonezja), potem południe Europy (Francja i Bałkany), dalej Amerykę Południową (Kostaryka, Panama, Kolumbia, Ekwador, Galapagos, Peru, Boliwia, Chile, Argentyna, Brazylia). Maja będzie w drodze dwa lata - z Azji (Turcja, Gruzja, Armenia, Iran, Uzbekistan, Turkmenistan, Kirgistan, Kazachstan, Chiny, Wietnam, Kambodża, Laos, Tajlandia, Malezja, Indonezja) przeniesie się do Nowej Zelandii i Australii, a później do Ameryki Łacińskiej (od Argentyny do Meksyku). I Marta, i Maja przyznają, że podróż była dla nich najważniejszą lekcją życia. - Po półrocznym pobycie w Azji zrozumiałam, że to za mało. Poszłam w Krakowie na kurs hiszpańskiego i ruszyłam dalej - mówi Marta. - Trzeba czasu, żeby odkryć sens wędrówki. Najpierw człowiek syci się zmianami miejsc, fotografuje. Refleksje i głębsze nauki przychodzą później, gdy jest się już zmęczonym i czuje, że chce się wracać do domu - dodaje Maja. Nie będziemy rozmawiać z nimi o trasach ich wędrówki i wrażeniach podczas zwiedzania. Umawiamy się na relację ze szkoły dojrzewania w długiej podróży.

Lekcja 1: Świat jest pełen fajnych ludzi

Co lepsze - rezerwa wobec tych, których spotykasz tylko na chwilę, czy szybkie skracanie dystansu? Marta nie umiała od razu się otworzyć. Maja zastanawiała się, czy krótkie znajomości "na jeden nocleg" mają jakąś wartość. Co się okazało? Maja poproszona o wymienienie trzech najsympatyczniejszych coachsurferów, ma duży kłopot, bo takich było... kilkudziesięciu. W sumie mieszkali u ponad stu, ale np. Balal z Iranu. - Chłopak z sercem na dłoni. Nie mógł przyjmować gości z zagranicy w swoim domu. Ale pracował w hotelu. Cichcem więc lokował turystów w wolnych pokojach. Nas też. Żeby utrzymać pozory, że jesteśmy gośćmi, chodziliśmy na regularne posiłki, więc mieliśmy wygodne życie - śmieje się Maja. Dziś Balal jest ich serdecznym przyjacielem, do Mai mówi "siostro". Wydostał się z Iranu, korzysta teraz gościnności przyjaciół na całym świecie.

Maja wyróżnia jeszcze Juliana, Argentyńczyka z Meksyku. - Informatyk, pracował zdalnie, mógł mieszkać wszędzie. Kiedyś z wyboru żył na squacie w Holandii, potem postanowił zwiedzić świat. W Meksyku odłożył sporo pieniędzy, ale też pomagał ludziom - opowiada. Mogłaby mnożyć przykłady. - Okazało się, że wszędzie żyją otwarci, wolni, sympatyczni ludzie. Gotowi pomagać, opowiadać o sobie, dzielić się wszystkim. Stereotypy to bzdura. W Chinach mieszkaliśmy u dziewczyny, która była autentyczną hipiską - urządzała u siebie imprezy, mieszkali u niej ludzie z całego świata, komunistyczny reżim miała gdzieś - mówi Maja.

- Przed wyjazdem myślałam o sobie, że jestem towarzyska i otwarta. Potem uświadomiłam sobie, że właściwie nigdy nie wychodzę pierwsza z inicjatywą bliższej znajomości. W tej podróży szybkie skrócenie dystansu stało się konieczne - opowiada Marta. - Po jakimś czasie skończył się mój problem z zagajeniem rozmowy, z zapytaniem: gdzie byłeś, co warto zobaczyć? Polubiłam te przelotne znajomości. Przekonałam się, że warto być bezpośrednim - uśmiecha się. Wspomina sytuację już z Ameryki Południowej. Zwiedzała Kolumbię, ale tak fantastycznie byłoby zobaczyć Galapagos... - W Kolumbii zamieszkałam w hoteliku u Emiliana. Gdy ten usłyszał, że marzę o Galapagos, powiedział: Płyń, mam tam kumpla, który kupił hotel. Dotarłam na wyspę, zadzwoniłam do owego znajomego. Faktycznie, miał hotel, tyle że jeszcze nieurządzony. Ale spoko, przyjeżdżaj - zaprosił mnie. Zebrało się nas tam jeszcze kilkoro innych podróżników i mieszkaliśmy razem... siedem tygodni. Niby obcy ludzie, a szybko stali mi się bliscy. To fajne.

Lekcja 2: Naprawdę można żyć inaczej

Tak trudno zmienić styl życia, wyrwać się z bezpiecznego środowiska. Czy ludzie w ogóle się na to decydują? Czy może dzieje się tak tylko w filmach? Podróż pomogła to sprawdzić. Polly i Matheusa Marta poznała w Panamie. - Opowiedzieli mi swoją historię. Spotkali się na wakacjach, Amerykanka i Niemiec. Miłość jak sycylijski piorun.

Tylko że ona robiła karierę w Stanach, a on miał rodzinę w Berlinie. Próbowali zwalczyć uczucie, ale było silniejsze. Wrócili do Panamy, kupili katamaran, który wynajmują turystom, a potem wybudowali dom. Mają dwoje dzieci i są szczęśliwi. Poszli za marzeniami. Wielokrotnie w podróży rozmawiałam z ludźmi, którzy odważyli się na wielką zmianę - mówi Marta. - Dlatego musiałam jechać dalej, nie kończyć wyprawy po sześciu miesiącach, jak planowałam.

Chciałam się zastanowić, co naprawdę mam ochotę robić w życiu. Korporacja i wspinaczka po szczeblach kariery? Co w sobie zagłuszyłam, wkręcając się wyścig szczurów? Kiedyś w Tajlandii weszłam do sklepu i kupiłam pudełko kredek. Jako dziewczynka uwielbiałam rysować. Teraz odezwała się we mnie tęsknota za tym, co kochałam i porzuciłam. Pamiętam mój pierwszy rysunek po latach - kolorowe kwiaty. Coś się we mnie na nowo otworzyło. Nie chodzi o to, że zapragnęłam nagle zostać malarką, to by było dziecinne. Po prostu zrozumiałam, że warto robić rzeczy, z których pozornie nie ma żadnego zysku - opowiada. I o wizycie w Ubud na Bali. - Miasto artystów, projektantów, masa galerii. Tam przyszło mi do głowy, że zawsze lubiłam dekorować wnętrza. Podobno mam dobry gust. A gdybym tak zajęła się designem...

Na początku podróży nie stawiały sobie ważnych pytań. Te przyszły z czasem.
Na początku podróży nie stawiały sobie ważnych pytań. Te przyszły z czasem.123RF/PICSEL

Poszukując odpowiedzi na pytanie, czy mogłabym kiedyś zmienić plany, rozstać się z dziedziną, w której czułam się mocna, zaczęłam poważną podróż w głąb siebie. To już nie były wypełnione zabawą wakacje w Azji. Maja i Michał przemierzają Argentynę. Łapiąc stopa na jednej z dróg w Patagonii, spotykają parę pięćdziesięciolatków trzymających się za ręce. - Zgadaliś

my się szybko, jechali w tę samą stronę - opowiada Maja. - Wyglądali jak para zakochanych nastolatków. Opowiedzieli nam, że spotkali się kilka miesięcy wcześniej, oboje nie wierzyli już, że ich życie się odmieni, byli w depresji - ona po rozwodzie, on po stracie żony w makabrycznym wypadku samochodowym. I wtedy trafili na siebie. Miłość okazała się najlepszym lekarstwem.

Ktoś na końcu świata powiedział: Możesz żyć, jak chcesz. Uwierzyłam.

Dzisiaj ta kobieta i ja wciąż się kontaktujemy. Wielokrotnie dostawałam od niej maile w duchu: "szukaj swojej drogi, nie bądź bierna". Przed wyjazdem brałam po prostu to, co przynosił mi los. Myślę, że należałam do grupy ludzi, którzy wolą za cenę świętego spokoju i minimalizacji ryzyka trwać w stanie, który może nie jest zupełnie zadowalający, ale też nie jest bardzo zły. W podróży zrozumiałam, że już nie chcę tak żyć. Dziś nie boję się działać niestandardowo, jeśli widzę w tym sens.

Lekcja 3: Warto polubić siebie

Biuro-komputer-koledzy z korporacji-ważne sprawy. Nie ma miejsca na myślenie "do środka". Gdy znalazły się daleko od dotychczasowego życia, mogły poświęcić więcej czasu sobie. Czy z tego skorzystały?

Chile, pustynia Atakama. Tylko piasek i ciemniejące niebo. Marta oddala się od obozu, już drugą noc spędzi sama na odludziu. - W ciszy, samotności mogłam po wielu miesiącach wędrówki dogonić własne myśli. Jaka się stałam, czy zmieniłam w sobie to, co mi dotąd przeszkadzało? - rozważa Marta. Co ma na myśli? - Krytycyzm. Wciąż chciałam więcej, lepiej i uważałam, że niedostatecznie się staram. Nie doceniałam swoich silnych stron. Teraz mogłam powiedzieć: jestem odważna, zaradna, otworzyłam się na ludzi. Jestem tolerancyjna, umiem podejmować decyzje. I wiem już, czego chcę. Nie muszę mieć luksusowego auta, apartamentu i złotej karty kredytowej. Spotkałam ludzi, którzy nie mają nic i potrafią być szczęśliwi, bo wzeszło słońce. Sama też mogę kierować swoim losem, nie muszę zależeć od decyzji szefa, nie chcę być karierowiczką. Nauczyłam się doceniać to, co mam: rodzinę, która mnie wspiera, przyjaciół. Czy to mało? - pyta.

I dodaje: - Myślę też, że przeniosłam ciężar skupienia z innych ludzi na siebie. A dzięki temu stałam się asertywna. Dopiero po miesiącach podróży nauczyłam się odmawiać: Nie, nie chcę z tobą wynajmować pokoju. Nie, nie pójdę z wami na dyskotekę. Zrozumiałam, że nie muszę być przyjaciółką wszystkich, czas poświęcany ludziom, za którymi nie przepadam, mogę dać sobie. Pekin, poranek u coachsurferki - miłej Holenderki, która przekonuje Maję, że mimo gorąca warto by wybrać się do Zakazanego Miasta. Pojadą same, a Michał niech zostanie. - Wyobrażasz sobie, że to było jedyne pół dnia osobno w całej podróży? - uśmiecha się Maja.

I to tylko dlatego, że Michał i Clara uknuli spisek - ona zabrała Majkę na kilka godzin, żeby on mógł przygotować dla niej prezent urodzinowy. - Wydrukował nasze najładniejsze zdjęcia z podróży i zrobił album - wspomina. Czy przez te wszystkie miesiące nie miała dość obecności Michała? - Właśnie nie. Upewniłam się, że jest fantastycznym facetem. Pokłóciliśmy się kilka razy - na krótko i z błahych powodów, na ogół chodziło o to, że jesteśmy zmęczeni albo głodni. Wystarczył mały pretekst, żeby wybuchło. Ale na wspólnej drodze nie da się długo gniewać. Po co? W domu możesz rozejść się do osobnych pokojów i milczeć dwa dni. Tu musisz jechać dalej - opowiada Maja. Czy potrzebowała czasem samotności? - Też nie. Przez dwa lata żyliśmy w pędzie, zmienialiśmy miejsce co dwa, trzy dni. Czasem sama sobie zarzucałam: może powinnam poświęcić więcej czasu na refleksję, odciąć się od tego zamieszania. Ale skoro tak mi jest dobrze, tak chcę żyć.

Lekcja 4: Wszystko jest prostsze, niż myślisz

Na początku podróży nie stawiały sobie ważnych pytań. Te przyszły z czasem. Dziś Maja i Marta twierdzą, że odpowiedzi na pytania najtrudniejsze są krótkie. W stylu: Chcesz tego? Zrób to. Mała kolumbijska osada portowa nam Morzem Karaibskim. Stąd już krok do Panamy. Tam wybierają się Maja i Michał. Ale na trasie przeprawy nie pływa prom, trzeba zapłacić słono za miejsce na prywatnym statku. Podczas spaceru przez wioskę Maja zastanawia się głośno, co robić. Nagle słyszy za sobą rozmowę po polsku. - Okazało się, że to kapitan Tomasz Lewandowski z żoną. Ten sam, który samotnie opłynął kulę ziemską! - opowiada. - Porozmawialiśmy, okazało się, że oni również płyną do Panamy, mają tu swój jacht i zapraszają do siebie. Byliśmy zachwyceni - mówi Maja. Na jachcie kapitan ma nowoczesne panele słoneczne.

Michał przygląda się im długo. Kapitan pyta: "Co będziesz robił, kiedy wrócisz?". Michał zastanawia się chwilę, mógłby się zająć sprzedażą takich urządzeń. "No to się nie wahaj, po prostu to zrób", odpowiada kapitan. - Miał zdolność udzielania rzeczowych rad, które rozjaśniały w głowie. Nawet sam się z siebie śmiał: wy macie wątpliwości, ja skuteczne odpowiedzi, musimy popłynąć razem. Nie szukałam jednoznacznej recepty, którą z tego spotkania wyniósł Michał. Rzeczywiście po powrocie zajął się energią odnawialną. Moje pytania były natury ogólnej. Od kapitana usłyszałam coś niby banalnego: "Wierz w siebie. Możesz żyć, jak chcesz". Dziś mogę stwierdzić - w tej podróży przekonałam się, że moje życie należy do mnie i ponoszę za nie pełną odpowiedzialność. Nadal radzę się w ważnych sprawach, ale decyzje podejmuję samodzielnie. Świadomość, że nie ma na kogo zwalić winy w razie niepowodzenia, mobilizuje - mówi z przekonaniem Maja.

Kiedy zdecydowała, że podróż zbliża się do końca? - Gdy byliśmy w Argentynie, akurat mijały dwa lata od wyjazdu z domu, zbliżała się Wielkanoc. Pomyślałam, że chyba już czas. Marta na powrót zdecydowała się w Rio de Janeiro. Dlaczego? - Po pierwsze tęskniłam za Polską. Po drugie byłam fizycznie zmęczona. Po trzecie czułam, że wiem już, co mam dalej robić - mówi. Wylądowała w Krakowie wiosną. Było chłodno. Jednak nieważne. Własny pokój, łóżko - już tego potrzebowała.

Dzisiaj

Marta otwiera piekarnik, wyjmuje ostrożnie foremki - czekoladowy suflet, jej danie popisowe. - W podróży odkryłam pasję gotowania i pieczenia, choć wcześniej kojarzyło mi się to z byciem kurą domową. Jeszcze jedna pozytywna zmiana, choć nie najważniejsza - śmieje się. Co jest najważniejsze? - Wydoroślałam, dojrzałam. Niedawno usłyszałam od brata, któremu poradziłam w jakiejś sprawie: "Kiedy ty tak zmądrzałaś, siostrzyczko?". Fakt, wyjeżdżałam jako dziewczyna z maskotką od mamy, wróciłam jako kobieta, która nie boi się wyzwań. Pracuję teraz w rodzinnej firmie. Ale mam własny plan - puszcza oko. Kilka miesięcy temu skończyła szkołę projektowania wnętrz, przygotowuje się do zmiany zawodu. Chce zarabiać, robiąc to, co lubi. Po powrocie z podróży jej konto było puste.

- Ale nie żałuję ani jednego wydanego funta. To była najlepsza inwestycja w moim życiu. Doszłam do punktu, który uważam za najlepszy czas na nowy start. Wierzę w siebie, znam własną wartość, jednak jestem pokorna. Nie wywyższam się, szanuję ludzi - mówi. I kwituje: - Czy nowy start w okolicach trzydziestki jest możliwy? Czy się w ten sposób nie cofam? Wielu znajomych twierdzi: będzie gorzej, trudniej, mniejsze pieniądze, większa konkurencja. Ale to się dla mnie nie liczy. Mam w sobie siłę do zmian.

Maja po powrocie szukała pracy przez trzy miesiące. Obecnie pracuje w firmie informatycznej, realizuje też swoje projekty. Szuka dalej, bo czuje, że to jeszcze nie to. - Podróż nauczyła mnie, by rozważać każdą opcję, nie rezygnować z możliwości, które się pojawiają na mojej drodze. Określiłam priorytety: życie musi być ciekawe, a nie podporządkowane karierze. Ciągłe działanie i poszukiwanie chronią mnie przed rutyną - w pracy, w związku. Jestem wciąż z Michałem i to moje wielkie szczęście - uśmiecha się. - Bliscy zrozumieli, że nie zmarnowałam tych dwóch lat. Rozwinęłam się, dojrzałam, bez problemu odnalazłam się w polskiej rzeczywistości. Odbywając podróż, zyskałam więcej, niż mogłam stracić. Praca, sukcesy - nie zając. Uparcie powtarzam maksymę: "Jeszcze nikt na łożu śmierci nie powiedział: żałuję, że nie pracowałem więcej". A wyprawa zostanie we mnie do końca życia.

Agnieszka Litorowicz - Siegert 

TWÓJ STYL 7/2013

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas