Rozpęd, rozmach, radość
Moda posługuje się językiem naszej podświadomości, podpowiada nam, jacy chcemy być - mówi projektant Tomasz Ossoliński, którego najnowszym artystycznym wyzwaniem jest stworzenie kostiumów do opery.
100 kostiumów, które zaprojektował wraz z Gosią Baczyńską, będzie można oglądać w spektaklu "Traviata" w reżyserii Mariusza Trelińskiego na deskach Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie. Premiera: 25 lutego.
Justyna Tawicka, Styl.pl: Coco Chanel mawiała, że moda jest niczym innym jak aktem największej odwagi myślenia o sobie na głos. Czy styl, wypracowanie go, to Twoim zdaniem również akt odwagi?
Tomasz Ossoliński: Nie określiłbym tego jako "aktu odwagi", nazwałbym raczej: odwagą popatrzenia na siebie w sposób obiektywny lub też - co czasem nawet trudniejsze - daniem pozwolenia komuś, kto zna się na modzie, by spojrzał na nas swoimi oczami. Myślę, że słowo "odwaga" w tym kontekście, świetnie koresponduje z wyrazem: "dystans". Warto wypracować takie spojrzenie na siebie. To pozwala otworzyć się na różne możliwości autokreacji.
Czy nowe techniki i technologie mogą "romansować" z klasycznym rozumieniem mody? A może klucz do wiecznej młodości kreacji leży głównie w technice "hand-made"?
Tomasz Ossoliński: Dawne techniki, stare krawiectwo w połączeniu z nową technologią i nowoczesnymi tkaninami mogą się doskonale uzupełniać. Nie ulega jednak wątpliwości, że ubrania pozbawione "klątwy produkcji masowej", starzeją się lepiej: szlachetniej. I zdecydowanie bardziej komfortowo się je nosi.
Dla przykładu: zupełnie nowe dodatki krawieckie, "włożone" w klasyczną marynarkę, nadadzą jej zupełnie inną linię, klimat, rys. Co nie znaczy, że wszystkie te elementy muszą być wszywane ręcznie. W modzie zmieniają się nie tylko trendy widoczne na wybiegach. Proszę zwrócić uwagę na to, w jaki sposób ewoluowały same tkaniny. Dzisiejsze są lekkie, posiadają walor "przestrzenności". Wystarczy porównać wełny z lat 70. do tych, na których pracuje się dzisiaj. Tak więc - warto korzystać z tradycji i łączyć ją z nowymi technikami.
Inspirują Cię ikony filmu, teatr, muzyka. Co jednak wyciska na Twoich projektach największe "piętno" - w pozytywnym tego słowa znaczeniu?
ZEKE - kolekcja wiosna/lato
Tomasz Ossoliński: Myśląc o kolekcji, przygotowując pokaz, staram się myśleć "całościowo". To historia emocjonalna, wrażeniowa. Tworzę spójną opowieść: o kolekcji, o człowieku, miejscu. Doskonałym przykładem pokazania sposobu mojego podejścia do pracy był pokaz ZEKE: lekkie letnie ubrania zaprezentowane na terenie prywatnego lotniska.
Unoszący się nad tym "duch": cała aura inspiracji powietrzem i zapachem ZEKE, oddana była w scenografii, ruchu, muzyce. Dodatki, jak np. zegarki Breitling, ubranie, jego gatunek i klasa to elementy kluczowe, nie należy jednak zapominać o odpowiedniej oprawie, która swoimi elementami dopełnia kwintesencję artystycznego przekazu. Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest ubranie.
Dawniej mówiono, że moda, w której nie można wyjść na ulicę nie jest modą. Z drugiej strony, wielcy projektanci bili na alarm: moda nie powinna rodzić się na ulicy...
Tomasz Ossoliński: Tak było kiedyś. Zmieniły się czasy, zmienili się ludzie, czego dowodem są modowe blogi projektantów, choćby The Sartorialist. Dziś to ulica inspiruje. Moda sztucznie tworzona w pracowniach, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, z "żywym" człowiekiem, bywa martwa.
Dzisiaj to nie idee fixe projektantów, ale ulica właśnie jest najlepszym papierkiem lakmusowym dla najnowszych trendów. To ona, czyli ludzie, pokazuje który pomysł na sylwetkę, jaka koncepcja stylu okazała się strzałem w dziesiątkę.
Nawiązując do Twoich dawniejszych kolekcji: "Hugenotów", czy też jeszcze wcześniejszego "Libertyna" - moda jest dla Ciebie sposobem na kształtowanie gustów i przedstawianie swojego modowego światopoglądu. Jakie jest Twoje modowe idee fixe?
Opera to zupełnie inny świat. Kostiumy "ubierają", pomagają artystom wejść w swoje role.
Tomasz Ossoliński: Ukierunkowałem się w tworzeniu garnituru. To coś, co będzie zawsze, lecz cały czas podlega przemianom: czasem minimalnym, czasem bardziej drastycznym, odważnym. Teraz na przykład, marynarki szyję miękko, bez podszewek.
Jak ważny, inspirujący, jest dla Ciebie człowiek - jego aura, temperament...
Pierwsze podejście do mojego Klienta ma dwa etapy: Lustro i Rozmowa. Patrzę na jego odbicie w lustrze. Nigdy nie traktuję Klienta "technicznie", mechanicznie. Empatia, empatia i raz jeszcze empatia, plus obserwacja. Decydujące znaczenie ma pierwsze wrażenie: w jaki sposób odbieram danego człowieka. Patrząc na niego, najpierw widzę i wyobrażam sobie go w nowym ubraniu. Dopiero później zaczynam myśleć o detalach. Ale nawet wówczas nie można zatracić zmysłu ścisłej personalizacji.
A jeśli tym "klientem" jest... "Traviata"?
Tomasz Ossoliński: To moje pierwsze zetknięcie się z operą w roli kostiumografa. Debiutując w takiej roli i to w dodatku w tak dużym, pod względem artystycznym, projekcie w reżyserii Mariusza Trelińskiego, dużo się uczę. Muszę wczuć się w sceniczną energię każdego z bohaterów, wliczając w to nawet Chór. I tutaj, kolejna nowość, bowiem do tej pory Chór traktowany był pod względem kostiumów raczej jednolicie. Tymczasem, u Mariusza Trelińskiego, już z założenia nic nie jest jednowymiarowe, stąd też moim zadaniem jest, by każdej osobie przynależącej do Chóru, nadać indywidualny rys, osadzić go w jego prywatnej rzeczywistości, unaocznić jego cechy charakterologiczne i charakterystyczne.
Mariaż mody i opery - zobacz film:
"Traviata" w reż. Mariusza Trelińskiego, w której kreujesz strojem sceniczne obrazy, to historia miłości niemożliwej, ofiary niespełnienia, wielkiej namiętności i wielkiego skandalu obyczajowego towarzyszącemu historii XIX-wiecznego wystawienia tej opery. Które z tych emocji najtrudniej wyrazić strojem?
Tomasz Ossoliński: Każda z tych emocji jest dla mnie inna. Ich nowy wymiar podyktowany jest poprzez fakt, iż tworzę stroje pod określoną muzykę, libretto. A włączając w to jeszcze artystyczną wizję Reżysera oraz prace koncepcyjną całego Zespołu, solistów pierwszej klasy, mogę śmiało stwierdzić, że uczestniczę w projekcie wręcz mistycznym - i mówię to bez egzaltacji. Kiedy po raz pierwszy słyszysz te niewiarygodnie piękne głosy, gdy widzisz jak artyści - jeszcze w "cywilnych" ubraniach, w zamarkowanej scenografii - wchodzą w swoje role, wyśpiewując w magiczny sposób tak krańcowe emocje, sam dostajesz skrzydeł...
Kostiumy "niesie" muzyka. I odwrotnie. Nie wiem, czy nie zdradzam tu tajemnicy korespondencji (uśmiech), ale... (tu Tomasz Ossoliński odczytuje sms-a - red.) chciałbym przeczytać słowa Gosi Baczyńskiej, że (jedna z solistek) "zaśpiewała tak, że się popłakałam". A to przecież dopiero próby...
"Traviata", czyli "Zabłąkana". Jak Ty odnalazłeś się w tym magicznym świecie dźwięków?
Tomasz Ossoliński: Przede wszystkim czuję, że mam ogromne szczęście, iż mogłem tam się znaleźć. Mariusz Treliński pokazując tak inny świat, wpuścił do Opery powietrze, przybliża ją nawet tym, którzy do tej pory się nią nie interesowali, Za jego sprawą, większość osób, które miało okazję zetknąć się z jego twórczością, zaczęła traktować operę jako część life-stylu; bo przecież "nie wypada nie zobaczyć TAKIEGO spektaklu. Reżyser, który potrafi przyciągnąć tak zróżnicowaną przecież widownię, udowadnia, że niosąc wysublimowany przekaz, opera niekoniecznie musi być obcym, niezrozumiałym i odległym lądem. A przy okazji to wielkie wizualne przedsięwzięcie artystyczne, w którym - tak, przyznaję- czuję się w pełni "odnaleziony".
Ilość kostiumów, czas ich powstawania, konsultacje z reżyserem i aktorami. Czy to jedyne różnice pomiędzy Twoją dotychczasową pracą a tym nowym artystycznym wyzwaniem?
Tomasz Ossoliński: Opera to zupełnie inny świat. Kostiumy "ubierają", pomagają artystom wejść w swoje role. W sytuacji zbliżającej się wielkimi krokami premiery, mogę powiedzieć tylko tyle, że rzecz dzieje się współcześnie. Tkaniny i kroje łączy wspólny mianownik: "tu i teraz". Jeśli lekkie przerysowanie, to celowe, mające na celu oddanie charakteru danej postaci.
Gdy przygotowuję pokaz, mam pełną dowolność i zazwyczaj pół roku na stworzenie około 30 setów. W przypadku "Traviaty", miałem dwa miesiące na to, by powstało... 100 kostiumów.
Najtrudniejszy czynnik to czas. Najpiękniejszy, to ludzie. Rozpęd, rozmach, radość.
Na koniec naszej rozmowy, czy mógłbyś powtórzyć za Chanel: "Nie tworzę mody. Jestem modą"?
Tomasz Ossoliński: Uważam, że w całym tym modowym "zgiełku", Tomasz Ossoliński jest drugoplanowy. Pierwsze skrzypce powinny grać efekty mojej pracy.
A ja... cóż... może faktycznie powinienem się czasem inaczej (uśmiech) ubrać....?
Dziękuję bardzo za spotkanie i rozmowę.
Rozmawiała: Justyna Tawicka